Sebastian Labo Zamach na Papieża w świetle Fatimy i w cieniu jednej rewolucji Pro Fratribus - Rzym Przepisała Marianna Żydek Drogim rodzicom z wyrazami wdzięczności Wprowadzenie Książka ta, wydana najpierw w języku niemieckim, była pierwszą publikacją o zamachu na Papieża Jana Pawła II. W międzyczasie ukazały się w różnych językach inne książki poświęcone temu tematowi. Tym niemniej praca ta pozostała jedyną, która przedstawia tragedię z 13 maja 1981 r. "w świetle Fatimy", to znaczy w świetle przepowiedni, jakie Matka Boża przekazała 65 lat temu trojgu pastuszkom. W jednej z nich Matka Boża uprzedzała, że "Ojciec Święty wiele będzie musiał wycierpieć". Być może wręcz konieczny był ten krwawy zamach, by wstrząsnąć sumieniami ludzkimi i przypomnieć chrześcijanom, że należy odnieść się z pełną powagą do objawień małej Hiacynty, której ukazała się "biała postać z plamami krwi na placu Św. Piotra". Widzenie Hiacynty stało się bolesną rzeczywistością. Jedynie cud zdołał uratować Jana Pawła II, gdy dosięgnął go cios śmiercionośnej ręki. Diabelska próba zamordowania Namiestnika Chrystusowego w jego własnym domu, podczas gdy pełnił on służbę Pasterza i Ojca, nastąpiła dokładnie tego samego dnia w 64 lata po pierwszym ukazaniu się "Białej Pani" w Cova da Iria. Sam Papież podkreślił w swej homilii w Fatimie ten tajemniczy zbieg okoliczności: "...Przybywam więc tutaj w dniu dzisiejszym, gdyż właśnie w tym dniu ubiegłego roku, na placu Św. Piotra w Rzymie, został dokonany zamach na życie papieża, co zbiegło się w tajemniczy sposób z datą pierwszego objawienia w Fatimie, które miało miejsce w dniu 13 maja 1917 r. Daty te spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby na tym miejscu, które, jak się wydaje, zostało szczególnie wybrane przez Matkę Boga, dziękować Bożej Opatrzności..." Słowami tymi Jan Paweł II sam potwierdził ścisłą zbieżność między zamachem a Fatimą, zbieżność, która jest główną tezą niniejszej książki. Autor jej, Ojciec Sebastian Labo TJ, mój współpracownik, wyznał mi rok temu, jak wielka była jego radość, gdy usłyszał, że Papież zapowiedział swą podróż do Fatimy. Wydanie włoskie poszerzone zostało o rozdział poświęcony wizycie Jana Pawła II w Fatimie i zawiera ponadto zasadniczą myśl jego homilii oraz akt zawierzenia świata Matce Bożej z Fatimy. Czytelnik będzie miał dzięki temu możność zaznajomienia się z homilią Ojca Świętego oraz przemyślenia jej głębokiej perspektywy i aktualności. Trudno o zachowanie obojętności wobec tego tekstu. Lecz chrześcijanin winien również zadać sobie pytanie: co chciał nam oznajmić Bóg, dopuszczając "dramat na placu Św. Piotra?" Odpowiedzi na to udziela właśnie orędzia z Fatimy. Apel Matki Bożej objawia nam miłosierdzie Boga. Wizyta Jana Pawła II w Fatimie była nie tylko wyrazem wdzięczności w stosunku do Tej, która ocaliła mu życie, lecz również okazją dla ludzi, zwłaszcza dla chrześcijan, by odpowiedzieli bezzwłocznie na apel Matki Bożej, wzywającej do modlitwy, pokuty i życia godnego chrześcijan. Ja sam nie mam wątpliwości, że od tej odpowiedzi na przesłanie z Fatimy zależy dziś pokój na świecie i możliwość naszego przeżycia. Książka ta ma na celu skłonić do refleksji i czynów, które doprowadziłyby do pojednania z Bogiem i z bliźnim, warunku koniecznego dla sprawiedliwego, stałego i niewzruszonego pokoju. Rzym, 25.III.1983 święto Zwiastowania i dzień otwarcia Nadzwyczajnego Roku Świętego Paweł Hnilica, Biskup tytularny Rusado Przedmowa Habent sua fata libelli I książki mają swój los Niewiele miesięcy po zamachu na Papieża Jana Pawła II w dniu 13 maja 1981 r. kilkakrotnie zapytywałem "mego" księgarza, czy nie posiada jakiejś książki poświęconej temu dramatycznemu wydarzeniu. Za każdym razem odpowiedzią było suche "nie". Byłem tak poruszony, że postanowiłem napisać tę książkę, która w rok po ukazaniu się w wydaniu niemieckim ujrzała światło dzienne w języku włoskim. Książka tematycznie podzielona jest na dwie części. Pierwsza z nich obejmuje 12 rozdziałów o chrakterze przeważnie dokumentarnym: sytuacja i atmosfera na placu Św. Piotra tuż przed zamachem i po zamachu do godziny dwunastej w nocy, krótki przegląd natychmiastowych reakcji we Włoszech, w Polsce i innych krajach, życzenia powrotu do zdrowia od chrześcijan i osób innych wyznań, polityków, dzieci, młodzieży, ludzi starszych i chorych, jako że dziesiątki tysięcy osób w oświadczeniach publicznych, telegramach i listach przesłanych Ojcu Świętemu dały wyraz swemu oburzeniu i nadziei oraz zapewniały o modlitwie o jego wyzdrowienie. Analiza reakcji międzynarodowej prasy na zamach uzupełnia ten przegląd. Działalność Papieża przebywającego w szpitalu i próba odpowiedzi na ogólnie stawiane pytanie, jak mogło się to wszystko wydarzyć, zamykają pierwszą część. Nie chciałem jednak ograniczyć się do samej dokumentacji i w związku z tym w drugiej części dokonałem próby wyjaśnienia ukrytego sensu zamachu. Jeśli bowiem nawet jeden włos nie spada z głowy, o ile nie jest to wolą Boga, jeśli to wszystko, co dzieje się, choćby było bolesne, następuje za pozwoleniem Boskim i jest przez Boga zamierzone dla naszego ostatecznego dobra, to można, a nawet trzeba zastanowić się nad tym, co chciał On nam oznajmić pozwalając na dokonanie zamachu przeciwko Namiestnikowi Chrystusowemu. "Madonna z Fatimy uratowała Papieża". Zdanie to zostało wypowiedziane przez wielu na placu Św. Piotra i w innych miejscach, kiedy Papież, pomimo utraty ogromnej ilości krwi, nie zmarł na miejscu zamachu. "Jedna ręka wymierzyła broń, a druga zmieniła kierunek kuli" - zauważył sześć miesięcy później sam Papież. Czy dramat na placu Św. Piotra ma jakiś związek z objawieniami w Fatimie i z Wielką Rewolucją Październikową z 1917 r.? Odpowiedź na to pytanie jest głównym celem książki. Wizyta Jana Pawła II w Fatimie potwierdziła moje przekonanie, że istnieje ścisły związek między tymi wydarzeniami. Koblencja - Rzym, 2.II.1983, święto Ofiarowania Pana Jezusa. O. Sebastian Labo SJ Autor I. Środa, 13 maja 1981: tragedia na placu Św. Piotra "Nie można wyrazić tego słowami, trzeba było to zobaczyć!" - powiedział kardynał Pragi, Frantisek Tomasek, jeden z nielicznych biskupów obecnych na audiencji owego popołudnia w środę. Któż mógłby pomyśleć, że w dwadzieścia minut po pojawieniu się Ojca Świętego na placu Św. Piotra, w otoczeniu 40 tysięcy pielgrzymów, jeden z nich wzniesie rękę nie po to, by powitać Namiestnika Chrystusowego lub poprosić go o udzielenie błogosławieństwa, lecz po to, by oddać doń strzał! W kilka dni później kardynał Tomasek opisał w Radio Watykańskim w języku czeskim, jako naoczny świadek, dramat z 13 maja. Jest to osobiste świadectwo biskupa, który poznał Karola Wojtyłę dwadzieścia lat temu podczas II Soboru Watykańskiego i następnie pozostawał w bardzo ścisłym kontakcie z biskupem Krakowa: z oczywistych powodów - bliskości geograficznej oraz wspólnych problemów związanych z ateistycznym ustrojem panującym zarówno w Polsce, jak i w Czecho - Słowacji. *** 13 maja po południu tłum zgromadzony przed Bazyliką Św. Piotra oczekiwał z radością pojawienia się Ojca Świętego. Wszystko odbywało się jak zwykle. Oczekiwanie stawało się coraz gorętsze, jak wskazywała na to reakcja grupy młodzieży skandującej słowa powitania. Dzwony wybiły godzinę piątą - znak, że zbliżała się upragniona chwila. Nagle z tłumu wznoszą się okrzyki entuzjazmu: zbliżał się, stojąc w dżipie, Ojciec Święty. Rozsyła powitalne znaki we wszystkie strony, błogosławi, ściska niezliczoną ilość rąk, ojcowski uśmiech ani na chwilę nie opuszcza jego ust. W chwili, gdy wciąż uśmiechnięty zwraca on jednemu z pielgrzymów pełną radości córeczkę po uściśnięciu jej i pobłogosławieniu następuje coś tak nieoczekiwanego jak grom z jasnego nieba. Słychać strzały, polski kapłan, Stanisław Dziwisz, osobisty sekretarz Papieża i kamerdyner Angelo Gugel podtrzymują padającego Ojca Świętego, podczas gdy jego biała szata zabarwia się krwią. Nie sposób opisać ogólnego zaskoczenia, trzeba było to oglądać. Dżip Papieża z ogromną szybkością pędzi w kierunku Bazyliki, przed którą w czasie audiencji stoją zawsze karetki pogotowia ratunkowego. Jan Paweł II zostaje umieszczony w jednej z nich. Wyrusza ona natychmiast do kliniki Agostino Gemelli. Nikt z obecnych nie jest w stanie powstrzymać łez. Słychać szlochy, ale przede wszystkim modlitwy, modlitwa bowiem dodaje światła i siły w najtrudniejszych chwilach. O godzinie 18 Ojciec Święty znajduje się już na stole operacyjnym. Stracił tyle krwi, że trzeba dostarczyć mu przy pomocy transfuzji 3 litry nowej krwi. Stwierdza się groźną ranę od broni palnej w jamie brzusznej oraz dwie lżejsze rany na prawym ramieniu i na palcu wskazującym lewej ręki; nie został na szczęście, uszkodzony żaden organ ważny dla życia. Operacja zakończyła się około godziny 23.30, po czym przeniesiono Ojca Świętego na oddział reanimacji. W czwartek, w piątek i w sobotę w pokoju jego została odprawiona msza św., podczas której Papież przystąpił do komunii św. Z nieustającej modlitwy czerpał wielki spokój wewnętrzny. Już w niedzielę zdołał on, siedząc na łóżku, koncelebrować mszę św. wraz ze swymi dwoma sekretarzami osobistymi. Kontynuuje swą pracę apostolską, zjednoczony z Chrystusem w modlitwie, akceptując cierpienie w łączności z Maryją Matką: ta postawa pomaga mu najbardziej w urzeczywistnieniu jego motta - "Totus Tuus". Cyniczny zamachowiec, dwudziestotrzyletni Mehemet Ali Agca, po zamachu próbował ucieczki, ale został zatrzymany przez policję. Interpol posiada jego życiorys: dwa lata temu Agca groził zamordowaniem Papieża, podczas wizyty Ojca Świętego w Turcji. W Rzymie zatrzymał się w hotelu w pobliżu Watykanu i stamtąd wiele razy telefonował za granicę. Policja odkryła też że miał przy sobie pokaźną sumę pieniędzy. Jego częste podróże po Europie, liczne kontakty oraz spora suma pieniężna, jaką dysponował, nigdzie nie pracując, wskazują na to, że akcja jego była zamierzona i zaplanowana. Poza Ojcem Świętym zranione zostały dwie kobiety, które znajdowały się w pobliżu. Jedna z nich, Amerykanka odniosła ciężkie obrażenia. Wstrząsającym jest fakt, że w naszym społeczeństwie, które chlubi się przynależnością do epoki o wysokim stopniu rozwoju kultury i techniki, istnieje jednocześnie tego rodzaju "dżungla": jest to rak moralny, który powinien być usunięty wraz z korzeniami. Ojciec Święty widzi w zamachowcu biednego wykolejeńca i w sercu swym wybacza mu to, co uczynił. Dramat 13 maja jest apelem do całego obecnego społeczeństwa, by dokonało poważnego rachunku sumienia wołaniem o ratunek (S.O.S.), sygnałem alarmowym dla całego świata, a zwłaszcza dla rządów: "uczyńcie natychmiast wszystko, co niezbędne, by przedsięwziąć zasadnicze środki dla przeciwdziałania gwałtowi, dla uniemożliwienia zwycięstwa dżungli nienawiści i mordu nad cywilizacją zrozumienia, wzajemnej pomocy i miłości. Starajcie się o poszanowanie we wszystkich krajach godności człowieka, wcielając w życie wszystkie jego fundamentalne prawa". Właśnie obecny Papież głosi nieustannie tę konieczność we wszystkich swoich wypowiedziach, tak w Rzymie, jak podczas zagranicznych podróży. Jednocześnie zwraca on uwagę na fakt, że poszanowanie wolności religijnej jest zasadniczą gwarancją poszanowania wszystkich innych praw człowieka. Prawdą jest to, co wypisała młodzież na transparentach niesionych podczas pochodu przez cały Rzym "Chrystus lub śmierć": albo Chrystus, życie i zbawienie, ocalenie ludzkiej godności, godności rodziny i małżeństwa, narodu i całej społeczności ludzkiej, albo zguba, zniszczenie, upadek i śmierć! My zaś chcemy żyć życiem pełnym i szczęśliwym i to nie tylko podczas naszego krótkiego istnienia tu, na ziemi, lecz zwłaszcza po śmierci, w wiecznym życiu Jedynie Chrystus może nam oznajmić: "Ja przyszedłem po to, aby miały życie i miały je w obfitości" (J 10, 10)... "Ja jestem drogą i prawdą i życiem" (J. 14, 6). Dlatego też każdy z nas powinien umacniać swój związek z Chrystusem w życiu osobistym, w małżeństwie, w rodzinie, w miejscu pracy, w codziennych stosunkach z innymi, zawsze i wszędzie. W chwili obecnej wspominajmy w szczególny sposób w modlitwach naszych Ojca Świętego, by zdołał on jak najszybciej powrócić do tej wielkiej misji, która mu została poruczona nie tylko dla dobra ludu Bożego w Kościele, lecz dla całej ludzkiej wspólnoty. Powtarzajmy z naciskiem słowa modlitwy: "Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi..." (Łk 24, 29). Plac Świętego Piotra i klinika Gemelli po zamachu Początkowo jedynie pielgrzymi stojący w pobliżu Papieża zdali sobie sprawę, z trwogą i przerażeniem, z dramatycznego zamachu, gdy zobaczyli, jak Ojciec Święty z wyrazem cierpienia na twarzy padł w ramiona sekretarza, księdza Dziwisza. Pozostałym pielgrzymom wydawało się, że strzały wywołane są przez sztuczne ognie. Stado gołębi wzbiło się w powietrze. Nikt nie przypuszczał, że ptaki te, symbolizujące pokój, ulatują tym razem, by schronić się w niebie. Dopiero kiedy usłyszano pierwsze wycie syreny i dżip z Papieżem, podtrzymywanym przez jego pomocników, podążył z dużą szybkością w kierunku Watykanu, plac ogarnęło przerażenie i nastąpiło grobowe milczenie, przerywane jedynie krzykami dwóch ranionych kobiet. Jedna z nich, pochodząca z Jamajki, zachowywała spokój; druga, przybyła z Chicago, krzyczała głośno z bólu. Była to kobieta polskiego pochodzenia i to również, jak Papież, z Wadowic. Ona też została ciężko ranna. Wkrótce kobiety te umieszczono w karetkach pogotowia, które zawiozły je do szpitala Ducha Świętego, odległego o 500 metrów. Na plac powróciło milczenie przerywane jedynie płaczem i szlochami, płakały też dzieci przestraszone tym, co się stało. Zło, które chciało zgasić życie herolda miłości, dobra i pokoju, ukazało przez chwilę swoje potworne oblicze i pozostawiło po sobie echo przerażenia. Tylko na chwilę, dzięki Bogu. Padają pierwsze pytania: "Czy Papież żyje?", "Kto strzelał?". Atmosfera jest napięta do maksimum, ale czterdzieści tysięcy pielgrzymów, za wyjątkiem nielicznych, nie daje oznak paniki. Na podium, na wprost mikrofonu, do którego miał przemawiać Papież, staje jezuita ks. Kazimierz Przydatek, od 1975 kierownik ośrodka polskich pielgrzymów w Rzymie, znany zarówno w Polsce, jak i we Włoszech ze swojej działalności szczególnie na rzecz pątników. Głosem głębokim i pełnym przejęcia intonuje wpierw "In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti", a następnie "Pater Noster" i "Ave Maria". Napięcie znajduje właściwe ujście, odpowiadają tysiące pielgrzymów, odmawiany jest pierwszy Różaniec za rannego Papieża. Po każdym dziesiątku rozlega się polska pieśń: o jakieś pięćdziesiąt kroków od mikrofonu zgromadziła się setka rodaków Karola Wojtyły, przybyłych ze wszystkich stron Polski, by jak w każdą środę powitać ze szczególną radością "swego" Papieża, uścisnąć mu rękę i złożyć skromne dary przywiezione z ojczyzny. Są odświętnie ubrani, przed rozpoczęciem audiencji śpiewali, klaskali w dłonie, powiewali biało-czerwonymi sztandarami. Teraz ból i smutek zajęły miejsce ich wcześniejszej radości i entuzjazmu. Jedna z grup przybyła z Częstochowy, z biskupem Stefanem Barełą na czele: miała ona złożyć Papieżowi w darze ogromny obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej. Czy Papież będzie jeszcze mógł stać się jego właścicielem? Dwoje ludzi przenosi obraz na podium i umieszcza na tronie Papieża, inni pielgrzymi składają tam róże. Czarna Madonna zajmuje miejsce tego, który ofiarował się Jej jako "Totus Tuus", gdy tymczasem lekarze walczą ze śmiercią o jego życie, a cały świat oczekuje z zapartym tchem wyniku tej walki. Powoli modlitwa przynosi spokój i nadzieję tłumowi zgromadzonemu na placu. Kiedy kapłan, po trzeciej dziesiątce różańca, intonuje polski hymn pokutny "Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił?", nikt z Polaków nie może powstrzymać się od płaczu, inni też intuicyjnie pojmują jego treść i są nim poruszeni. Wkrótce po godzinie 18 nadchodzi z kliniki Gemelli pierwsza wiadomość, którą ksiądz Kazimierz przekazuje modlącym się przez mikrofon: "Ojciec Święty został ciężko raniony w brzuch od wystrzału z broni palnej. Dwie pozostałe rany nie grożą poważnymi konsekwencjami. Parę minut przed godziną 18 lekarze rozpoczęli operację, Ojciec Święty wcześniej wyspowiadał się i otrzymał ostatnie namaszczenie". Tłum wzdycha z ulgą: Papież żyje! Następnie jedni do drugich zwracają się z zapytaniem, pełni zaniepokojenia: "Ale czy to przeżyje?". Tłum trwa w modlitwie, nad placem unosi się lekki wiatr, powoli robi się ciemno. Polski ksiądz modli się już od przeszło godziny wraz z pielgrzymami w miejscu, skąd miał przemawiać Papież podczas audiencji. Następnie dołącza się doń włoski kapłan i modlitwy wraz ze śpiewami kontynuowane są w języku włoskim. Na miejscu, w którym dokonany został zbrodniczy zamach, ktoś złożył kwiaty w formie krzyża, niektórzy z obecnych zapalają świece. Około godziny 19 nadchodzi z kliniki Gemelli nowa wiadomość. Tłum przyjmuje ją z ulgą: nie został uszkodzony żaden z narządów ważnych dla życia. Później lekarze oświadczą, że był to prawdziwy cud, gdyż jedna z trzech kul przeszyła ciało dotykając aorty. Lekarze z kliniki w dalszym ciągu walczą gorączkowo, by ocalić życie Papieża. Ordynator kliniki chirurgicznej, znany profesor Castiglioni, znajdował się na kongresie w Mediolanie: o godzinie 18.40 był już na pokładzie samolotu lecącego do Rzymu. O 20.50 rozchodzi się pogłoska, że zabieg chirurgiczny zmierza ku końcowi, tymczasem lekarze mają jeszcze wiele do zrobienia. O godzinie 21 przewodnictwo wieczornej modlitwie na placu Św. Piotra obejmują młodzi ludzie z Akcji Katolickiej. Wzywają całą młodzież Wiecznego Miasta do modlitwy za jej "szczerego przyjaciela i przywódcę duchowego", Jana Pawła II. Pod kolumnadą Berniniego trwa ciągły ruch pojedynczych osób i grup. O godzinie 23.25 kończy się z pomyślnym wynikiem zabieg operacyjny. Trwał on pięć długich godzin, podczas których toczyła się walka ze śmiercią o uratowanie tego niezwykłego pacjenta. Jan Paweł II zostaje przeniesiony z sali operacyjnej na oddział reanimacji. Pięć minut później profesor Castiglioni informuje dziennikarzy o pomyślnym zakończeniu operacji, przeprowadzonej pod kierunkiem profesora Crucittiego. Ale przyszłość wciąż jeszcze nie przedstawia się jasno, nie ma żadnej pewności, pozostaje tylko nadzieja. Lekarze uczynili wszystko, co było w ich mocy, obecnie należy jedynie czekać. Około godziny 12 na placu Św. Piotra pojawia się nowa wiadomość: pacjent Karol Wojtyła przebudził się z narkozy. Modlitwa z błagalnej przechodzi w dziękczynną. Osiemdziesięcioletni prezydent Włoch, Sandro Pertini, przybył do szpitala wkrótce po rozpoczęciu zabiegu i nalegał, że chce pozostać aż do jego zakończenia. Dopiero wtedy, gdy lekarze zapewnili go, że wszystko układa się pomyślnie i że będzie mógł wkrótce zobaczyć Papieża, zgodził się na opuszczenie szpitala. Kiedy operacja została zakończona i Papież przebudził się z narkozy, Pertini udał się znowu do szpitala, by złożyć pierwszą wizytę Janowi Pawłowi II. Dotknął lekko jego ręki, a Papież zdołał jedynie odpowiedzieć mu szeptem: "Dziękuję, Panie Prezydencie" i odpłacił uśmiechem za ten wyraz solidarności. Dwie osobistości współtworzące naszą historię - była to scena wzruszająca. Zmęczony, lecz pokrzepiony nadzieją prezydent Włoch opuszcza poliklinikę położoną w rzymskiej dzielnicy Monte Mario, by powrócić tam jeszcze wielokrotnie w następnych dniach. Małe grupy i pojedyńcze osoby spędzają całą tę noc na placu Św. Piotra, modląc się i komentując to, co zaszło. Wiadomo już, że zamachowiec nie jest Włochem, lecz tureckim terrorystą uprzednio skazanym na śmierć za popełnienie morderstwa w swoim kraju. Zdołał on później zbiec z więzienia w tajemniczych okolicznościach po to, by zamordować Papieża. Po oddaniu strzałów próbował uciec, lecz pewnej silnej fizycznie zakonnicy z Bergamo udało się przytrzymać go mocnym uchwytem ręki. W pierwszym momencie wzburzony tłum chciał go zlinczować, ale zostało to uniemożliwione przez policję. "Módlmy się i za tego nieszczęsnego" - rozległ się czyjś głos wśród nocy i wzburzone rozmowy na temat człowieka, który zamierzał zamordować Zastępcę Chrystusa, zamieniły się w modlitwę za niego. Ogromny plac przedstawiał tej nocy wyjątkowy widok. Jeden z dziennikarzy z "L'Osservatore Romano", Giuseppe Planelli, znający dobrze plac Św. Piotra, opisał wrażenia tej nocy. Rzymianie mogli zaznajomić się z nimi, następnego ranka, w wydaniu "nadzwyczajnym" jeszcze pachnącym drukarską farbą. Na dziennikarzu szczególne wrażenie wywarło pięć osób. "Wybiła północ, a Maria wciąż jeszcze jest na placu Św. Piotra wraz z grupą osób o podkrążonych oczach, modlących się w miejscu, gdzie Papież obsunął się w ramiona swego sekretarza. Pomiędzy postrzępionymi chmurami pojawia się i zanika pierwszy półksiężyc, oświetlając smugami bariery, krzesła i podium ustawione tak, jak stały w oczekiwaniu na audiencję. Fontanny zamilkły. Ciężarówka przedsiębiorstwa oczyszczania miasta, wierna swemu zadaniu, krąży po placu. Maria nie ma określonego wieku, ani zawodu. Jest po prostu kobietą, która modli się, gdy Papież cierpi. Na jednej z barier zaimprowizowała coś w rodzaju ołtarzyka: portret Jana Pawła II i dwie fosforyzujące świeczki. Maria nie opuściła do tej pory ani jednej audiencji. Była obecna przy każdym wjeździe i wyjeździe Papieża z Watykanu i do Watykanu. Zmieszana z tłumem, Maria uśmiechała się i oklaskiwała przejazd Ojca Świętego, po czym wracała zadowolona do domu. A teraz, kiedy Papież znajduje się poza Watykanem, znów czeka na niego. Luigi jest mechanikiem, o czym świadczy jego kombinezon cały poplamiony olejem oraz klucz angielski, wysuwający się z kieszeni. Przejeżdżał ulicą Conciliazione (wiodącą do placu Św. Piotra - przyp. tłum.), kiedy przy światłach ujrzał niespodziewanie dwa, trzy pędzące samochody policji, usłyszał wycie syren i zobaczył tłum falujący na placu. Opowiada, że kiedy dotarł tam na swoim motocyklu, ujrzał jakiegoś księdza wstępującego na podium i ze wzruszeniem oznajmiającego: "Papież został raniony". I zobaczył, że tłum ani nie krzyczał ani nie przeklinał, lecz odmawiał "Ojcze nasz". Luigi nie jest człowiekiem łatwych wzruszeń. Jest robotnikiem z odciskami na rękach. Jest tu już od sześciu godzin. Z dokładnością przyzwyczajenia założył łańcuch z zamkiem na motocykl, usiadł przy Marii i zaczął śpiewać. Maria intonuje stare hymny, których nie zna już nikt poza Luigim, chociaż i on nie pamięta wielu słów i stara się to nadrobić natężając głos. Salvatore jest policjantem. Nie jest jednym z tych, którzy pędzą przy pełnym wyciu syreny. Salvatore chodzi pieszo. Jest to już osoba w pewnym wieku. Od przeszło roku pełni wraz z kolegą straż nocną na placu Św. Piotra. Jak wszyscy policjanci, Salvatore trzyma pistolet przy pasie, ale wyznaje, że nigdy jeszcze nie miał go w użyciu. Wpatruje się w miejsce, z którego wystrzelił ten szalony człowiek i potrząsa głową. "To musi być szaleniec, nieszczęsny szaleniec. Tylko ten, kto jest szalony, strzela". Salvatore, jest uosobieniem prawa, porządku. Nie może zrozumieć bezsensownego gwałtu i przemocy. Co noc wpatruje się w okno na trzecim piętrze i stąd zna cały rozkład dnia Papieża. Wie, że kiedy światło gaśnie, Papież udaje się na spoczynek. Chwali się przed żoną, że zna wszystkie przyzwyczajenia papieskie. Wie, kiedy Papież ma dużo pracy i kiedy jest zmęczony i wcześniej gasi światło. Jest dumny z tego, że potrafi utrzymać spokój na placu, podczas, gdy Papież wypoczywa. Tego wieczoru Salvatore nie jest w stanie poznać swego placu, takie na nim zamieszanie i niepokój. Patrzy w ciemne okno i potrząsa głową. Vito jest ateistą, mówi o tym bez ogródek. I dodaje: "Jak się to dzieje, że Bóg pozwala na to, co się stało? Jakżeż może tolerować strzały przeciwko Papieżowi? Czy domaga się ofiary? Czy ma nią być aż sam Papież?". Simone jest wierzący. Jest on chłopakiem, jak się to mówi, zaangażowanym i udziela odpowiedzi, które jego samego przerastają: "Swego syna przeznaczył On na ofiarę". Vito i Simone pozostają w milczeniu. Być może myślą o sobie samych, a być może o tajemnicy, która ich otacza, podczas gdy Maria intonuje "Christus vincit", a Luigi stara się jej wtórować, ale ponieważ nie zna słów powtarza bez ustanku: Chrystus, Chrystus. I jest to piękna modlitwa". II. Rzym i Włochy w obliczu tragedii Po upływie zaledwie paru minut od zamachu Wiecznym Miastem i Włochami wstrząsnęła fala bólu, zaskoczenia, niedowierzania i poruszenia. Znalazły się również osoby, które przyklasnęły zamachowi na Jana Pawła II: w odległości ponad kilometra od placu Św. Piotra odbywała się demonstracja na rzecz legalizacji prawa do przerywania ciąży. Uczestniczyło w niej około trzech tysięcy osób. Gdy przyszła wiadomość o tym, co się wydarzyło, niejedna z tych osób zaczęła klaskać w dłonie. Był to jednak incydent marginesowy, pozostający w absolutnej sprzeczności z tym, co czuła przeważająca część rzymian i Włochów w związku z popełnionym świętokradztwem. W odpowiedzi na apel biskupów i kapłanów, wierni Rzymu i całych Włoch udali się owej nocy tłumnie do kościołów, by wziąć udział we Mszy św., w błagalnych modlitwach, w adoracji, aby osobiście prosić Boga o uratowanie i przebłagać Matkę Bożą. Włoski Episkopat zwrócił się do wiernych z następującym apelem: "Szalony i świętokradczy cios zamachowca został wymierzony przeciwko Ojcu Świętemu w chwili, gdy wypełniał swoje posłannictwo miłości, głosił pełną światła Naukę w obronie człowieka i dawał osobiste świadectwo apostolskie. Biskupi, kapłani, zakonnicy, zakonnice i wierni włoskiej wspólnoty kościelnej łączą się wraz z całym Kościołem w gorącej i błagalnej synowskiej modlitwie o zdrowie dla najukochańszego pasterza Jana Pawła II. Błagają oni Pana Jezusa, by zachował swego Zastępcę na ziemi dla dobra wierzących i całej ludzkości oraz zwracają się do Boga pełnego miłosierdzia o nawrócenie serc, posłuszeństwo wobec wiary, o pokój i zgodę w społecznym współżyciu naszego kraju oraz o braterstwo narodów". Rzymianie są razem z Papieżem sympatią i modlitwą, jakimi go darzą. Owej nocy modlitwa żywi nadzieję, umacnia się przekonanie i pewność, że to, co się wydarzyło po południu, stanie się wkrótce jedynie dalekim wspomnieniem. W Bazylice św. Wawrzyńca odprawiana jest Msza o powrót Papieża do zdrowia. Parafia św. Saby na Awentynie, w której Papież złożył duszpasterską wizytę prawie miesiąc wcześniej, zebrała wiernych na wieczór modlitwy. Osoby w różnym wieku i z różnych warstw społecznych przybyły, by błagać Boga o wyzdrowienie Papieża, aby mógł on powrócić do swej pasterskiej nauki i prowadzić Kościół po drodze wskazanej przez Chrystusa. Wśród parafian znajdowali się również członkowie pobliskiego Papieskiego Kolegium Polskiego, w którym arcybiskup Krakowa zatrzymywał się wielokrotnie podczas swoich pobytów w Rzymie. Z różnych rzymskich parafii na plac Św. Piotra schodzą się wciąż wierni, aby modlić się, a także, być może, od naocznych świadków zajścia dowiedzieć się nowych szczegółów. Owego wieczora kardynał wikariusz Ugo Poletti wezwał na następny dzień ludność do godzinnej modlitwy na miejscu zamachu: "Zwracam się do całej ludności Rzymu, do wszystkich chrześcijan, wyrażając w imieniu wszystkich naszą rozpacz, ból i niepokój. Dzięki Bogu wiadomości o Ojcu Świętym dodają nam nadziei, że wkrótce Pan zechce przywrócić go całkowicie do zdrowia. Zwracam się z wezwaniem do ludności Rzymu: jutro wieczorem, w czwartek 14 maja o godzinie 21, na placu Św. Piotra, w tym samym miejscu, gdzie Papież został ranny, odmówimy wspólnie Różaniec. Pragnę aby wszyscy, którzy kochają Papieża, przybyli - w miarę swych możliwości - na plac Św. Piotra, by dać wyraz swej miłości, swemu przywiązaniu do niego i by zwrócić się z błaganiem o jak najprędsze ujrzenie go z powrotem wśród nas". Podobnie działo się w dużych miastach, a nawet w małych miejscowościach. Tłumy, poruszone niewiarygodną wiadomością, w modlitwie szukały ukojenia i poczucia pewności. Arcybiskup Turynu, kardynał Ballestrero, przewodniczący włoskiego Episkopatu, wezwał wiernych do wzięcia udziału w nabożeństwie w katedrze o godzinie 21; w kazaniu swym wypowiedział m.in.: "Godny potępienia czyn skierowany przeciwko osobie Papieża Jana Pawła II napełnia przerażeniem, zdaje mi się, nie tylko ludzi wierzących, ale wszystkich ludzi dobrej woli... To tragiczne wydarzenie, wobec którego w obecnej chwili zachowujemy milczenie, zdaje się zobowiązywać nas do refleksji, opartej na wierze i na najwyższych wartościach ludzkich, abyśmy wszyscy zdołali stać się lepsi i goręcej wierzący". Na placu Św. Marka, w sercu Weneckiej Laguny, ponad sześć tysięcy młodych ludzi modliło się i śpiewało przez przeszło dwie godziny, by dać wyraz miłości do Papieża. We Florencji ponad pięć tysięcy osób zgromadziło się na godzinę 19, ażeby demonstrować przeciwko prawu do przerywania ciąży. Do zebranych miała przemawiać Matka Teresa z Kalkuty. Tymczasem z radia dowiedzieli się o zamachu. Matka Teresa zaintonowała "Ojcze nasz" i po odmówieniu Różańca udała się na czele tłumu do pobliskiego kościoła Bellariva, by wziąć udział we Mszy o powrót Papieża do zdrowia. Arcybiskup Florencji kardynał Benelli, zwracając się do wiernych wypełniających kościół i przyległy plac, powiedział w swym kazaniu: "Boże, zmiłuj się nad nami! Serce nasze pełne jest smutku i bólu z powodu ran zadanych Papieżowi oraz całej wspólnocie kościelnej, gdyż jest on Namiestnikiem Chrystusa. Lecz w zamachowcu ukrywa się też jakaś część nas. Kto z nas może powiedzieć, że wolny jest od stosowania jakiejkolwiek formy gwałtu? To, co zdarzyło się na placu Św. Piotra, jest właśnie tego rezultatem. A Chrystus mówi nam, że nie przyszedł po to, by potępiać lecz by kochać i uzdrawiać. My chcemy oprzeć nasze życie na miłości, będącej miarą, podług której będziemy sądzeni". Arcybiskup Bari, Magrassi, odprawiał owego 13 maja mszę pontyfikalną w związku z zakończeniem święta translacji kości św. Mikołaja. Gdy otrzymał wiadomość o zamachu, natychmiast podzielił się nią z wiernymi i, rezygnując z wygłoszenia kazania, modlił się za Papieża następującymi słowami: "Gwałt, który dziś wstrząsa światem, jest owocem postępującego rozkładu wartości ludzkich oraz dechrystianizacji, prowadzącej do deptania życia ludzkiego. Kościół mimo wszystko nigdy nie straci odwagi, by nadal głosić prawdę żadna przemoc nigdy nie zdoła zamknąć nam ust". Arcybiskup Syrakuz, Lauricella, dowiedział się o zamachu w chwili, gdy odprawiał Mszę św. w sanktuarium "Madonny łez". Wyraźnie poruszony, wezwał wiernych do modlitwy za Papieża: "Jest on męczennikiem wiary, świadkiem prawdy, wzorem chrześcijańskiej odwagi". We wszystkich kościołach miasta wierni skupili się w modlitwie o powrót Papieża do zdrowia. *** 14 maja w całych Włoszech, w katedrach i w małych kościółkach, odbyły się nabożeństwa w intencji szybkiego powrotu Papieża do pełnego zdrowia. Arcybiskup Mediolanu z okazji tej wypowiedział następujące słowa do pięciu tysięcy wiernych przybyłych do Katedry: "Kiedy propaganda, która, jak określił to Jan Paweł II, przywłaszcza sobie niemal niepostrzeżenie ludzką świadomość i, usadowiwszy się w niej, umacnia przekonanie, że prawo równoznaczne jest z siłą, kiedy niektóre formy gwałtu otrzymują miano postępu i wychwalane są jako takie pod niebiosy, kiedy powstaje obawa, że Papież stanowi zagrożenie dla pokojowego współżycia i pragnie się wyciszenia głosu tych wszystkich, którzy zanim staną się posłuszni ludziom, winni okazać posłuszeństwo Bogu wówczas jest się uprawnionym do zadania pytania: jaka jest konsekwencja w postawach osób, które nie dalej jak wczoraj uciekały się do obelg i szyderstwa, a dzisiaj składają wyrazy głębokiego poruszenia". Była to wyraźna aluzja do ohydnej kampanii lansowanej przeciwko Papieżowi przez zwolenników przerywania ciąży i do ich późniejszych pełnych skwapliwości i potępienia oświadczeń. Następnie arcybiskup Martini dodał: "Niech gorycz obecnych godzin skłoni nas do zadumy i dopomoże nam wszystkim w zrozumieniu, że jedynie głęboka miłość ludzkości i każdego ludzkiego stworzenia leżała u podstaw wszystkich wypowiedzi i czynów Papieża". Kardynał Genui, Siri, odbywający pielgrzymkę do sanktuarium "Madonna della Guardia", w ten sposób skomentował zamach: "Papież wiedział o tym, że czyhało nań wielkie niebezpieczeństwo i akceptował je. Oznaki solidarności, które napływają ze wszystkich stron, dowodzą, że w świecie tym jest jeszcze coś dobrego. Wzywam wiernych mej diecezji do modlitwy, by Papież pozostał przy życiu". Słowa kardynała Pomy, arcybiskupa Bolonii: "Został wymierzony cios w Papieża jako duchową głowę Kościoła. I został on wymierzony w jego własnym domu w pobliżu Bazyliki, która upamiętnia męczeństwo Piotra". I zapytując siebie samego, jak mogło się to wydarzyć, dodał: "Pytanie to jest na ustach wszystkich, przy ogólnie przygnębiającej nas sytuacji... Gdyż w okresie zupełnie niedawnym wzmożono ataki na osobę Ojca Świętego i na stowarzyszenia kościelne, jak gdyby były one przyczyną cywilizacyjnego zacofania, a nadużyciem głoszenie posłania ewangelicznego, i jego zasadniczych treści". Kardynał Neapolu, Ursi, przyjaciel kardynała Wojtyły, oświadczył: "Tragiczny zamach na osobę Papieża uderza w nas katolików i we wszystkich ludzi posiadających poczucie człowieczeństwa. Zwracam się do wiernych o wytrwanie w modlitwie. Oby krew przelana przez Jana Pawła II powstrzymała krwawą orgię na całym świecie i dała pojednanie i powszechne braterstwo". Nie tylko biskupi i kardynałowie, lecz również politycy i mężowie stanu wyrazili w dniu zamachu publicznie swoje poruszenie. Oto oświadczenie złożone o godzinie 20 przez Prezydenta Włoch, Pertiniego: - "Zamach, którego ofiarą stał się Papież jest godną potępienia zbrodnią, szczytem nikczemności i upodlenia. Wyrażam oburzenie, poruszenie i ból całego narodu włoskiego, bez różnic ideologicznych i religijnych, oraz składam jak najgorętsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia Waszej Świątobliwości, z którym w głębi mego serca jak nigdy dotąd czuję się blisko związany w tych godzinach cierpienia". Plac Św. Piotra 14 maja wieczorem Również wierni Wiecznego Miasta zbiegli się do kościołów, zwłaszcza do bazyliki św. Piotra, by modlić się za swego "drogiego Papieża". Wielu z nich ze smutkiem przyglądało się miejscu, w którym nastąpił zamach. O godz. 21, w odpowiedzi na wezwanie kardynała Polettiego, na placu Piotrowym zebrało się od 60 do 70 tysięcy osób, nie tylko katolicy i wierzący. Był to bez wątpienia najbardziej imponujący przejaw miłości w stosunku do śmiertelnie ranionego Papieża. Już przed godziną 21 reflektory oświetlające plac pozwalały dojrzeć tysiące mężczyzn, kobiet, dzieci, ludzi starszych, młodzieży, zakonnic, zakonników i księży. W pierwszym rzędzie byli kardynałowie i biskupi oraz dwaj osobiści sekretarze Papieża. Zabrał głos kardynał Poletti: "Chrześcijańska społeczność Rzymu, dobry i prawdziwy lud Rzymu, zbiera się na modlitwę za Papieża, swego biskupa, w chwili, która wydaje się być czarną, choć jest ona jasna, jak mało która w historii papiestwa". Wezwał on do modlitwy za zdrowie Papieża, o jego szybki powrót do wiernych; do wzniesienia błagań "o naprawienie tego szalonego czynu, który dokonany na świętej osobie Papieża, dokonany został na Bogu, którego on reprezentuje, przeciwko ludzkości kochanej przez niego jak przez ojca, przeciwko wartościom duchowym, moralnym i społecznym, które w Papieżu koncentrują się i znajdują swój wyraz. Niech będzie to modlitwa miłości i przebaczenia nie tylko dla zamachowca, lecz również dla wszystkich tych, którzy podobnie jak on uciekają się do użycia gwałtu i nie wiedzą, co czynią". Jedynie miłość może zwyciężyć "nienawiść i frenezję śmierci", miłość pełna miłosierdzia Chrystusa wybaczającego własnym zabójcom. "Powiedziałem to - dodał kardynał - dla określenia atmosfery modlitwy, ciepła rodzinnego, uczuciowego uczestnictwa, głębokiego bólu i miłości naszego spotkania". Po złożeniu podziękowania tym wszystkim, którzy we Włoszech wzięli duchowo udział w modlitwie, zakończył: "Papież jest tu! Papież jest obecny! Wiemy, że jest on tu wraz ze swą wiarą, odwagą, miłością do Boga i do człowieka, ze swymi myślami. Gdyż on wie o naszym spotkaniu i nawet dzisiaj przesłał mi podziękowanie za nie... Jego zdrowie tak silnie wystawione na próbę, wzbudza w nas jednak przekonanie i nadzieję, że wkrótce ujrzymy go między nami, dzięki pomocy Bożej". Te ostatnie słowa spotkały się z burzliwymi oklaskami. W momencie tym wiał zimny wiatr i choć wiele osób w tłumie było lekko ubranych, wewnętrzny ogień i płomień nadziei, radości, że Papież ma powrócić zdrowy, rozgrzewały wszystkich. "I nasza ufność jest tak wielka, że ośmielę się powiedzieć, iż już teraz składamy za nią dzięki Panu" powiedział jeszcze kardynał, po czym rozpoczął Różaniec, wzywając do zadumy nad "bolesnymi tajemnicami, które pomogą nam zrozumieć głębokie, pozytywne i uniwersalne wartości męki Jezusa, dziś objawiającej się nam w męce Papieża, Kościoła, całej ludzkości". W ten sposób odmówiona została modlitwa, którą Ojciec Święty tyle razy polecał wiernym. Przed przystąpieniem do odmawiania każdego następnego dziesiątka kardynał zachęcał do krótkiej zadumy: Chrystus pełen niepokoju, sam jeden w Ogrodzie Oliwnym, biczowanie, które wciąż jeszcze nęka Chrystusa w Kościele, Chrystusa oczernionego i prześladowanego oraz napadniętego i znieważanego w osobie Jego Namiestnika, Ecce Homo, który jest w każdym, kto cierpi... "Nie ma większej miłości od tej, którą daje ten, kto ofiarowuje swoje życie dla przyjaciół: Jezus jest przyjacielem wszystkich, również złych i niegodziwych... i wybacza. Obecnie daje tego świadectwo w postaci zamachu... Maryjo, Matko, nie opuszczaj Papieża, który zwłaszcza teraz jest cały Twój". Po zakończeniu Różańca kilku młodych ludzi odmówiło na głos modlitwy o powrót Papieża do zdrowia i o jego jak najszybszy powrót do działalności na rzecz jedności chrześcijan, ustanowienia pokoju na świecie i przezwyciężenia gwałtu. Modlono się również za zamachowca. Następnie podszedł do mikrofonu metropolita prawosławny Meliton, specjalny wysłannik ekumenicznego patriarchy Konstantynopola, Dimitriosa I i zmówił w języku greckim modlitwę za Papieża. Następnego dnia metropolita udał się do Polikliniki Gemelli, by osobiście dowiedzieć się o stanie zdrowia Papieża. Zapisał on następujące słowa w księdze zwiedzających: W imieniu Jego Świątobliwości Ekumenicznego Patriarchy Dimitriosa I, wyrażam pełny udział w bólu Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II i Świętego Kościoła rzymsko-katolickiego. Módlmy się, by Pan przywrócił jak najszybciej Kościołowi i światu Jego Świątobliwość w pełnym zdrowiu". Następnie po skupieniu się w milczącej modlitwie poprosił towarzyszących mu Włochów o zmówienie wraz z nim "Kyrie eleison" i złożył im życzenia, by mogli oni wszyscy ujrzeć jak najprędzej Papieża opuszczającego ten szpital". Późnym wieczorem, kiedy było już po wszystkim, spotkałem na placu Piotrowym znajomych i przyjaciół, a wśród nich księdza Edwarda - polskiego kapłana pracującego w Kurii. Ksiądz Edward zna Papieża od lat, kiedy był on biskupem sufraganem, i Papież również go zna i czasem zaprasza do swego stołu. Przywitaliśmy się w milczeniu, starając się wzajemnie podtrzymać w nadziei, że Papież powróci do zdrowia. Następnie ks. Edward zaczął wspominać nasze spotkanie we wrześniu 1979 w obecności ojców Kazimierza i Olka: omawialiśmy wtedy przepowiednie o mającej wkrótce nastąpić gwałtownej śmierci Papieża i ja, po chwili milczenia, odważyłem się powiedzieć moim polskim przyjaciołom. III. Reakcje w Polsce Zamach wstrząsnął naturalnie najbardziej Polakami w ojczyźnie i na świecie. Wykazali oni największą solidarność z ciężko rannym Papieżem. Jan Paweł II jest nie tylko głową Kościoła Katolickiego, wobec którego Polska jest od tysiąca lat "semper fidelis". Jest on również dla Polaków krwią z ich krwi i sercem z ich serc, począwszy od 16 października 1978 roku stał się ich bohaterem narodowym, ich wsparciem moralnym, obrońcą na forum międzynarodowym tego ruchu odnowy, który wciąga cały kraj i stanowi zapowiedź egzystencji godnej człowieka - będzie on mógł być zrealizowany, jeśli mu nie przeszkodzą postronne interesy i nie dojdzie do skutku zbrojna interwencja (Autor pisał ten tekst dwa miesiące przed datą 13.12.1981 r.). Jednak również i w tym przypadku idee inspirujące odnowę nie będą mogły zginąć. To właśnie Papież, podczas swej podróży do ojczyzny w czerwcu 1979 roku, wzywał Polaków do niepoddawania się zniechęceniu i rezygnacji, do krzewienia jedności i solidarności. Ta podróż i te natchnione apele przyczyniły się niemało do wydarzeń lata 1980 r., które postawiły Polskę w centrum uwagi świata i sama nazwa "Solidarność" odwołuje się do tych apeli, jak stwierdził Lech Wałęsa. Polacy w diasporze, rozproszeni po całym świecie, zdobyli większy kredyt: w Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Brazylii, w Australii i także w ZSRR, gdziekolwiek się znajdują, są dumni ze swego wielkiego Rodaka. W dzień poprzedzający zamach Polacy byli szczególnie zaniepokojeni z powodu choroby ich prymasa, kardynała Wyszyńskiego, który był powszechnie nazywany "ojcem ojczyzny", jego godziny wydawały się policzone. W tej smutnej atmosferze wiadomość o zamachu na Karola Wojtyłę uderzyła jak grom. "W Polsce stanęły zegary" - napisał pewien dziennik, a inny: "Cała Polska płacze". Kraj uległ wstrząsowi jak żaden inny. Radio i telewizja zmieniły się nie do poznania: przerwały programy i spikerzy załamanym głosem i ze łzami w oczach informowali o zamachu, przeznaczając wiele czasu na to, co zdarzyło się w Rzymie i nadając muzykę poważną. Wszystkie programy rozrywkowe w kinach, teatrach i telewizji zostały odwołane na okres trzech dni. Polacy widzieli w tym "święty obowiązek". Telewizja polska zaskoczyła rzeczą nigdy nie oglądaną: po pierwszych wieściach z Rzymu, około 19, na ekranie pojawił się rzecznik prasowy Episkopatu ks. Orszulik, który odczytał deklarację i wezwał do odprawiania nabożeństw we wszystkich kościołach Polski o wyzdrowienie Papieża. Następnie wezwał do modlitwy za kardynała Wyszyńskiego, bardzo chorego, któremu nie chciano zakomunikować wiadomości o zamachu; kiedy to nastąpiło, zamknął on oczy i pogrążył się w głębokiej modlitwie. Ks. Orszulik udzielił agencji prasowej PAP następującej deklaracji: "Episkopat razem z całą ludnością jest głęboko poruszony wiadomością o zamachu na życie Jego Świątobliwości Jana Pawła II. Brak nam słów dla potępienia zbrodniczej akcji. Cały Kościół polski modli się o szybkie wyzdrowienie Papieża i o jego szybki powrót do służby Kościołowi w Stolicy Apostolskiej". Radio i telewizja nadawały wciąż wiadomości z Rzymu i programy specjalne poświęcone osobie Karola Wojtyły. W ten sposób Polacy mogli obejrzeć po raz pierwszy film nakręcony dwa lata temu o Papieżu Karolu Wojtyle, pielgrzymie w swej ojczyźnie. Jakże radosne wspomnienie z historycznej wizyty, jakże smutne dzisiaj myśli i bolesne wrażenia! W przerwach telewizja wciąż pokazywała plac Św. Piotra i polskich pielgrzymów, modlących się tam i śpiewających, smutnych, ale zarazem pełnych nadziei, jaką daje modlitwa. Także w Polsce wiele osób żywi nadzieję, pomimo powszechnego bólu i trudnych chwil. Na krótko przed północą na ekranie telewizji wystąpił w czasie dyskusji filozof i teolog Józef Tischner, przyjaciel i były kolega Karola Wojtyły. Jest on przede wszystkim popularny wśród młodzieży z powodu swej "teologii nadziei" i jest znany w Polsce a także poza jej granicami jako teoretyk "Solidarności". Jego słowa u wielu ludzi budzą nadzieję na powrót Papieża do zdrowia: "Oczywiście chodzi o sytuację niezmiernie poważną. Trudno w tej chwili zebrać i sformułować myśli i uczucia. Jestem jednak przekonany, że by zrozumieć to, co się zdarzyło, należy widzieć Karola Wojtyłę w świetle tej księgi, która go uformowała, a mianowicie w świetle Ewangelii. Tam gdzie Jezus rozmawia z Piłatem, jest napisane: "Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37). Tragedia polega na tym, że pewne prawdy stają się jasne dla wszystkich tylko jeśli są przypieczętowane krwią, i to jest także owocem tego, co się zdarzyło. Zachodzi jeszcze inna okoliczność, którą należy uwzględnić, jeśli chce się zrozumieć ten zamach. Temu, kto pyta: kto i dlaczego tego dokonał: sądzę, że Papież zacytowałby inny ustęp z tej samej Księgi, o ile już tego nie uczynił a mianowicie: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 34). Tragiczne jest także to, że nie wiedzą, co czynią! Zło jest banalne, ponieważ ten, kto je czyni, nie wie, co robi. Trzeba jeszcze przypomnieć myśl św. Augustyna, który przeżywał tragiczną historię ówczesnego świata, postawił pytanie o przyczyny zła i sformułował następującą odpowiedź: Bóg dopuszcza zło, by osiągnąć zeń większe dobro dla świata. Cud boski, cud stworzenia polega bowiem na tym, że Bóg potrafi osiągnąć dobro ze zła. Co czuję? Żywię nadzieję, że Papież wróci, jakim był przedtem, ale powróci on do świata, który nie jest już tym, czym był przedtem". Warszawa O godz. 18, a więc niemal zaraz po nadejściu wieści z Rzymu, we wszystkich kościołach stolicy rozpoczęto odprawianie Mszy świętej za Papieża. Około północy, w kościele jezuitów, odprawiano mszę św. za Papieża i Kardynała Prymasa, zamówioną przez kierownictwo "Solidarności" wiejskiej. Przed obrazem Matki Boskiej jezuici umieścili tę fotografię Papieża, która była wystawiona dwa lata wcześniej w czasie wizyty papieskiej, a wierni przynosili tam kwiaty i pozostawali przez całą noc pogrążeni w modlitwie i rozmyślaniu. W kościele można było zauważyć osoby, które od lat nie uczęszczały na nabożeństwa. Pewien kapłan opowiedział mi o wizycie pary małżeńskiej: mąż, ateista, w ostatnim czasie myślał o Bogu, ale dopiero dramat na placu Św. Piotra przyprowadził go do wiary. Kościół akademicki stanowi przede wszystkim miejsce spotkań młodzieży warszawskiej. W czerwcu 1979 r. Jan Paweł II odprawił tam mszę św. dla młodzieży i wraz z młodzieżą. W tej godzinie młodzież chciała tu wspomnieć w modlitwie swego duchowego ojca i mistrza. W czwartek 14 maja tysiące wiernych wypełniły kościoły, błagając Boga o łaskę dla Papieża i dla kardynała Prymasa. O godz. 13 odbyła się uroczysta koncelebra w Katedrze św. Jana, ale najpierw biskupi, kapłani i wierni wysłuchali w ciszy i powszechnym wzruszeniu nagrane kazanie chorego Prymasa. Umierający kardynał jeszcze raz zwrócił się do swego ludu jako miłujący ojciec, pomniejszając własne bóle i cierpienia w obliczu tego, co zdarzyło się w Rzymie: "Umiłowani Biskupi, Drodzy Dziekani, Prezbiterzy, Ludu Boży Kościoła Świętego w Ojczyźnie! Bolesne zdarzenia, które wstrząsnęły sumieniem całego świata, od chwili gdy strzały ugodziły w Głowę Kościoła Chrystusowego, są przyczyną tak wielkich przemieszczeń w naszych osobistych uczuciach i przeżyciach, że uważamy je dzisiaj za niezwykle drobne i skromne w porównaniu z tym, co dotknąło Ojca Świętego, tego niezmordowanego Apostoła pokoju i miłości w całym świecie. Dotyka to zarazem jakąś bolesną czarną plamą kulturę światową, która nie umie zabezpieczyć Apostoła powszechnego ładu, pokoju i miłości, sprawiając, że ludzie współcześni czują się zaniepokojeni o bezpieczeństwo świata. Znamy wszyscy podejmowane niezwykłe trudy Głowy Kościoła. Jan Paweł II stanął na czele największych heroldów pokoju i miłości. Widocznie ta praca, tak przecież błogosławiona, przeszkadza mocarzom ciemności, skoro skierowali przeciwko Ojcu Świętemu tak bolesne ciosy. Ale czymże są one w porównaniu z tą wielką boleścią, którą przeżywa dziś Rodzina ludzka. Całą nadzieją łączy przecież ona z błogosławioną pracą Ojca Świętego. Dzisiaj pozostaje nam jedno: wszystkie nasze cierpienia i udręki starajmy się dołączyć do tej wielkiej męki świata. Na pewno i Ojciec Święty tak to przeżywa składając swoje osobiste cierpienie w dłonie Matki Kościoła. Tej, której zawierzył się na Jasnej Górze. To jest Jego najważniejsze dzieło. W porównaniu z tym wielkim dziełem, wszystkie nasze osobiste cierpienia stają się maluczkie. I dlatego, Najmilsi, i ja, dotknięty obecnie najrozmaitszymi moimi dolegliwościami fizycznymi, muszę uważać je za skromne i małe w porównaniu z tym, co dotknęło Głowę Kościoła. I dlatego proszę Was, aby te heroiczne modlitwy, które zanosiliście w mojej intencji na Jasnej Górze, w świątyniach warszawskich i diecezjalnych, gdziekolwiek, abyście to wszystko skierowali w tej chwili wraz ze mną ku Matce Chrystusowej błagając o zdrowie i siły dla Ojca Świętego. Czyńmy te niewielkie ofiary, aby nasz "wdowi grosz" wyjednał miłosierdzie Boże, aby Chrystus rozeznał ogromną miłość, którą mamy do Jego Zastępcy na ziemi. Wraz z Wami, Moi Najmilsi Współpracownicy i Dzieci Boże, klękam przed Tronem łaski i proszę o zdrowie dla Głowy Kościoła. Niech Go Pan nam zachowa i ożywi swoimi mocami, niech sprawi, aby długie jeszcze lata mógł służyć Kościołowi Powszechnemu i kulturze światowej w duchu Ewangelii. Błogosławię Was w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego". Po tych słowach nastąpiła kilkuminutowa cisza. W czasie Mszy świętej biskup Bronisław Dąbrowski, sekretarz Konferencji Episkopatu Polski, w swym kazaniu powiedział miedzy innymi: "Jest to tajemnica. Być może Bóg do tego dopuścił, by poruszyć sumienie świata, być może ten szok był konieczny, aby świat zafascynowany zdobyczami technicznymi i zbaczający na manowce, opamiętał się, przebudził się i powiedział do siebie samego: dość! Nie można tak dalej postępować! W przeciwnym razie otworzy się przed nami przepaść i runiemy w nią z naszym szaleństwem! Nie mamy do czynienia ze zbrodnią indywidualną, lecz ze zbrodnią potencjalnie zakończeniową w przestępczym systemie tego świata. My wierzący rozważamy to bolesne wydarzenie w świetle nadprzyrodzonym i dlatego też mówimy, że chodzi o misterium, o tajemnicę. Bóg osiąga cel także poprzez kręte drogi i tym samym jest to znak, który powinniśmy zrozumieć. Każdy z nas i wszyscy razem powinniśmy z tego wyciągnąć należne konsekwencje". O godz. 18 rozpoczęła się również msza św. w kościele św. Anny, Polskie radio transmitowało ją na cały kraj. Warszawa w ciągu swych długich dziejów nie widziała takiego tłumu. W swym kazaniu biskup J. Modzelewski mówił o Ojcu Świętym i o historycznych zasługach chorego kardynała Prymasa. "Jako Ojciec Ojczyzny jednoczy on i obejmuje wszystkich w swym sercu. Był on wszystkim dla wszystkich", powiedział biskup wzruszonym głosem i ze łzami w oczach. Po mszy św. biskup Dąbrowski podziękował środkom przekazu: "Dziękujemy radiu i telewizji polskiej za to, że przez swe transmisje wczoraj i dzisiaj dały nam odczuć, że są naprawdę polskim radiem i telewizją". W tych dwóch dniach i dniach następnych radio, telewizja i prasa wykazały, że są rzeczywiście zestrojone z narodem polskim. Częstochowa Nazwa tak droga Polakom z "Czarną Madonną", która tyle znaczy dla nich i dla Karola Wojtyły! 13 maja dziesiątki tysięcy pielgrzymów znajdowały się na Jasnej Górze. Wiadomość o zamachu dotarła do nich pięć minut po fakcie. O 17.30 zaczęła się pierwsza msza św. za zagrożonego śmiercią Papieża, w której brał udział rozmodlony i płaczący tłum. Późnym wieczorem cała wspólnota Paulinów zebrała się przed cudownym obrazem i asystowała we mszy św. o uzdrowienie Ojca Świętego. Wielu udało się indywidualnie lub w grupach do sanktuarium i spędziło tam noc na modlitwie. Redaktor tygodnika "Kierunki" zapytał pewnego pielgrzyma, co myśli o tragicznym wydarzeniu i otrzymał następującą odpowiedź: "Jakże trudno osądzić i ustalić, czy ludzkość od prehistorii do dzisiaj osiągnęła naprawdę postęp i stała się lepsza? Dzisiejsza ludzkość nie chce przestrzegać dziesięciorga przykazań, a zwłaszcza piątego "nie zabijaj". Jeśli dwa tysiące lat temu Syn Boży musiał cierpieć i dziś Jego namiestnikowi grozi śmierć, ludzkość powinna zatrzymać się w swym szaleńczym biegu i zastanowić się". Przez następne dni i noce Jasna Góra, droga wszystkim Polakom, była nieustannie oblężona przez modlące się tłumy. Kraków Kiedy wiadomość o zamachu dotarła do miasta, które przez dwadzieścia lat miało jako biskupa Karola Wojtyłę, wielu obywateli uczestniczyło w kościołach w nabożeństwach majowych, bardzo popularnych wśród mieszkańców Polski. W licznych kościołach i klasztorach rozpoczęło się niezwłocznie modlitewne czuwanie. Kardynał Macharski był poza miastem z wizytą pasterską i dowiedział się o zamachu od ludzi. Zaledwie powrócił do swej rezydencji, wydał orędzie do wiernych, zapowiadając mszę św. na godz. 23 w bazylice mariackiej za: Ojca Świętego i kardynała Wyszyńskiego. Ogromny tłum wypełnił bazylikę i Rynek modląc się żarliwie za swego byłego arcybiskupa, którego niemal wszyscy znali osobiście i wspominali z sympatią. Kardynał Macharski rozpoczął mszę św. wyraźnie wzruszony: od wielu lat jest przyjacielem Karola Wojtyły i był jego bliskim współpracownikiem jako rektor seminarium. Jan Paweł II konsekrował go na biskupa 6 stycznia 1979 r. w Rzymie i mianował swym następcą w Krakowie. Kazanie kardynała było głębokim rozmyślaniem, świadectwem kapłana, który przez tyle lat był jak nikt inny blisko Papieża, i stało się dokumentem historycznym o dramacie na placu Św. Piotra. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus Bracia i Siostry, musicie być mocni. Pamiętacie te słowa były wypowiedziane na Błoniach. I ja te słowa mówię Wam dzisiaj: Bracia i Siostry, musicie być mocni. Mocni w naszym zjednoczeniu. Mocni naszą wiarą. Mocni naszą ufnością. Musimy być mocni. Na to, żeby wytrwać myślą i modlitwą przy Nim. Musimy być mocni. Trzeba być mocnym w tej świątyni, która zaznała wybuchu naszej radości owego 16 października nocną porą jak dziś. Trzeba mieć tyle dzisiaj zdecydowania, żeby nie schować głowy w piasek. Każdy człowiek bez względu jaką ma koncepcję znajduje znajdzie, znajduje już możliwość skupienia się, możliwość czuwania, czuwania przy tym człowieku, któremu na imię Jan Paweł II. Trzeba czuwać przy Nim. Jesteśmy wszyscy w tamtej klinice, rzymskiej klinice. Jesteśmy przy Nim. Nie ludzie zrozpaczeni, nie ludzie rozbici tragedią ale nie kryjący swoich uczuć i wobec człowieka i wobec Boga. Trzeba być mocnym, żeby się nie poddać i powiedzieć dzisiaj Jezusowi Chrystusowi to, co mówił Piotr nad jeziorem Galilejskim i to, co mówił Jan Paweł II w dzień swojej inauguracji na placu Świętego Piotra. Może teraz tego nie może powiedzieć ale my możemy powiedzieć za Niego: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że On Cię miłuje". Panie, Ty wiesz, że my Jego miłujemy. Panie, który wszystko wiesz, Ty wiesz, że się nie poddamy w naszej modlitwie, Ty wiesz, że się poddamy w naszych czuwaniach. Panie, to jeszcze nie czas, pozwól Mu dalej paść baranki Twoje. To jeszcze nie czas, pozwól Mu prowadzić ludzi wszystkich przekonań i wszystkich koncepcji światopoglądowych do miłości, do prawdy, ostatecznie do Ciebie i do człowieka. Bracia i Siostry, taki jest mój obowiązek, żeby Wam to powiedzieć tego wieczoru. Ja nie mogę zawieść Jego zaufania. Nikt z nas nie może zawieść Jego zaufania. Czuwać przy Jezusie, który cierpi w każdym człowieku, gdy człowiekowi się gwałt zadaje. Czuwać przy Jezusie, który cierpi w każdym człowieku, gdy się gwałt prawdzie i dobru miłości zadaje. Kościół Mariacki i tamta sala szpitalna w rzymskim szpitalu. Musicie być mocni. Czy wiecie, że dziś trzeba się tak modlić za Niego. Czy wiecie, że trzeba się dziś tej nocy modlić za ludzi ślepych, którzy gwałt zadają, niszczą i mordują. Panie, przebacz im, bo naprawdę nie wiedzą, co czynią. A mówię to z sercem podwójnie ściśniętym, między Rzymem a Warszawą. Ksiądz Prymas jest bardzo słaby. Ksiądz Prymas jest bardzo poważnie słaby. Nie przekażę żadnych wiadomości medycznych, ale powiem tylko tyle. Ściśnięte jest nasze serce między Rzymem i Warszawą. Patrzcie jeszcze raz na obraz ich dwóch, tych największych, jakich mamy, Polaków: Jana Pawła II i Kardynała Stefana Wyszyńskiego na ten uścisk wzajemny równocześnie z obu stron ojcowski i braterski, jaki wymienili w tym spotkaniu w Rzymie po inauguracji pontyfikatu. Trzeba nam czuwać przy obu: Rzym i Warszawa i Kraków wierny i miłujący. Panie, Ty wiesz jak Cię miłuje. Panie, Ty wiesz jak oni Cię miłują. To naprawdę konieczność: są potrzebni jak ojciec i matka. Matko Kościoła, Królowo Polski: Cały Twój, Cały Twój - Totus Tuus, Jan Paweł II na szpitalnym łożu. Tyle Wam chcę powiedzieć i razem z Wami powiedzieć Bogu przez Maryję, ja, ten człowiek, któremu Jan Paweł II kazał Wam służyć - bodaj więcej już nie w takiej trwodze, w takim lęku. Ale to jest zwycięstwo, które zwycięża świat, zwycięża wszystko, wiara nasza Panie, Ty wiesz, że my Go miłujemy. Pozwól Mu dalej prowadzić nadal człowieka naszego strasznego czasu ku Tobie, ku miłości. Amen. Amen". W niedzielę 17 maja odbyła się w Krakowie pokojowa manifestacja. Ulicami przeszedł tzw. "biały pochód", składający się z czterystu tysięcy ludzi w różnym wieku, wśród nich były dziesiątki tysięcy studentów, którzy demonstrowali przez dwie godziny przeciwko przemocy i terrorowi. Następnie na Starym Mieście odprawiono mszę św. i kardynał wygłosił podniosłe kazanie, które zakończył słowami: "Miłość jest ostatnim słowem, gdyż Bóg jest miłością i człowiek może stać się miłością". Lublin Karol Wojtyła wykładał przez 25 lat na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (jedyny katolicki uniwersytet w krajach komunistycznych) i w związku z tym był częstym gościem wśród profesorów i studentów. Na wiadomość o zamachu profesorowie, którzy mieszkają przy ul. Chopina, w pobliżu uniwersytetu, zgromadzili się w kaplicy i pozostali tam do późnej nocy, modląc się za swego byłego kolegę. W czwartek o godz. 12 w kościele uniwersyteckim odprawiono mszę św. za Papieża, w której uczestniczyli profesorowie i tysiące studentów. Po mszy rektor, dominikanin, ojciec M. Krąpiec, powiedział dziennikarzom: "Zbrodnia popełniona wczoraj w Rzymie wstrząsnęła mną i całą wspólnotą uniwersytetu katolickiego w takiej mierze, że trudno to opisać. Dokładnie miesiąc temu mogłem rozmawiać w Watykanie z Ojcem Świętym, który mówił mi, że wspomina z miłością 25 lat pracy na uniwersytecie i że kocha wszystkich, z którymi współpracował i których uczył. Teraz jedyną pomoc, jakiej możemy udzielić Papieżowi, stanowi nasza modlitwa; dlatego zgromadziliśmy się tutaj. Jestem przekonany, że we wspólnocie i poprzez wspólnotę wykluwa się siła wewnętrzna i dobroć jednostek, i to pomaga przezwyciężyć zło". Docent dr Jerzy Gałkowski, bliski współpracownik Karola Wojtyły na uniwersytecie, sformułował swe wrażenia wobec dziennikarzy w następujący sposób: "To, co zdarzyło się wczoraj, jest po prostu nie do wiary. Tak jak wtedy, kiedy dowiedziałem się o wyborze Wojtyły na Papieża. Przede wszystkim zdumienie. I tak jak wówczas, tak i teraz przyjaciele zeszli się w moim domu i modliliśmy się do późnej nocy". Jeśli chodzi o kwalifikację moralną zamachowca, dodał: "Każde zło, które uderza w niewinną ofiarę, pokazuje całą absurdalność zła, terroru i gwałtu. Być może wszystko to będzie miało zbawczy skutek wstrząsając światem, sygnalizując, że należy coś zmienić, aby ludzie wreszcie zrozumieli absurd takich czynów. W przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z samobójstwem". W Gdańsku, mieście głośnym na cały świat od wydarzeń lata 1980 r., wiadomość poruszyła szczególnie członków wolnego związku zawodowego. W głównej siedzibie "Solidarności" jak zwykle panowała praca, pośpiech i przepływ ludzi. W auli uniwersytetu obradowało prezydium; suchy komunikat uderzył jak grom. Wszyscy opuścili aulę i udali się do pobliskiego kościoła w Sopocie, by modlić się za Ojca Świętego. W pozostałych kościołach miasta ten sam widok rozmodlonych i zapłakanych tłumów. Delegacja "Solidarności", pod przewodnictwem Wałęsy przebywała wówczas w Japonii: na wiadomość o zamachu wszyscy delegaci zamilkli, wielu miało łzy w oczach, wspólnie zaczęto się modlić za Papieża. We wszystkich kościołach Poznania odprawiono msze św. i czuwanie modlitewne. Następnego dnia, we czwartek, arcybiskup Stroba odprawił w Katedrze mszę św za Papieża i kardynała Prymasa i wyświęcił dwudziestu dwóch alumnów seminarium diecezjalnego. Modły i nabożeństwa trwały aż do północy. W wywiadzie dla prasy arcybiskup Stroba powiedział między innymi: "Kochamy naszego Papieża. Stał się dla nas bratem i mistrzem, zwłaszcza po swej pielgrzymce do Polski, a następnie latem i jesienią ubiegłego roku, tak trudnym w historii naszego narodu, kiedy przypomniał ludom prawo Polaków do niepodległości i do swobodnego rozwiązywania swoich problemów! Człowiek dzisiejszy potrzebuje dobroci i bezpośredniości Papieża, jak również jego głębokiej wiary i mądrości". W Wadowicach, miejscu urodzenia Karola Wojtyły, liczni wierni dowiedzieli się o zamachu podczas nabożeństwa majowego. Łatwo sobie wyobrazić zgrozę, jaka ich ogarnęła. Wielu z nich, po usłyszeniu wiadomości przez radio, wróciło do kościoła, by modlić się za Ojca Świętego. Wydaje się wreszcie interesujące to, co o polskich reakcjach na zamach przekazała francuska agencja prasowa (AFP): "Cała Polska przekształciła się w gigantyczny przedpokój kliniki Gemelli, cała ludność śledziła ostatnie wiadomości o stanie zdrowia jej ukochanego Papieża po strasznym zamachu na placu Św. Piotra". Wszystko to jest prawdziwe, ale agencja nie wspomniała o istotnym czynniku takiej postawy - żarliwej i ufnej modlitwie całego narodu. Pewien przyjaciel, który w noc po zamachu udał się samochodem z Krakowa do Warszawy, opowiadał mi, że na trasie jego podróży miasta i wsie nie wygasiły świateł, a ludność tłumnie garnęła się do otwartych kościołów, co zdarza się jedynie w noc Bożego Narodzenia. Nabożeństwa trwały aż do świtu. Także przewodniczący Rady Państwa, Henryk Jabłoński, złożył przed telewizją oświadczenie o zamachu: "Ta zbrodnia stanowi cios zadany nie tylko człowiekowi, ale także ideałowi, jaki wciela. Dla nas Polaków jest to szczególnie bolesne i sądzę, że nie ma w Polsce osoby, która by nie życzyła Janowi Pawłowi II szybkiego wyzdrowienia i pełnego odzyskania sił". Opisanej tu atmosfery nie uzasadnia jedynie ta okoliczność, że Jan Paweł II jest Polakiem. Dla zrozumienia tej gorącej sympatii, tej troski całego narodu, tej gotowości wielu ludzi do poświęcenia własnego życia dla ocalenia Papieża, należy mieć na uwadze postawę i stosunek Karola Wojtyły jako młodego kapłana, biskupa, kardynała i potem Papieża do swych rodaków, do każdego Polaka. Karol Wojtyła daje odczuć i publicznie deklaruje swą szczerą miłość do ojczyzny i do rodaków, jest to jego prawo; wykazuje, że ma zdrowy stosunek do narodu i kraju, z którego pochodzi. "Mówię to do wszystkich bez wyjątku Polaków, szanując światopogląd i przekonania każdego bez wyjątku. Miłość Ojczyzny łączy nas i musi łączyć ponad wszelkie różnice. Nie ma ona nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem czy szowinizmem. Jest prawem ludzkiego serca. Jest miarą ludzkiej szlachetności - miarą wypróbowaną wielokrotnie w ciągu naszej niełatwej historii". Między innymi tymi słowami zwrócił się Papież w czasie pierwszej audiencji 23 października 1978 r., do pięciu tysięcy Polaków, którzy przybyli do Rzymu, by uczestniczyć w inauguracji pontyfikatu. Już w przeddzień Ojciec Święty powiedział ze wzruszeniem w głosie do swych rodaków zgromadzonych na placu Św. Piotra, po zakończonej uroczystej inauguracji: "Cóż powiedzieć? Wszystko, co bym mógł powiedzieć, będzie blade w stosunku do tego, co czują Wasze serca. Więc oszczędźmy słów. Niech pozostanie tylko wielkie milczenie przed Bogiem, które jest zarazem modlitwą". A w dwadzieścia minut później, po pierwszym "Aniele Pańskim", z okna Pałacu Apostolskiego zwrócił się do polskich pielgrzymów: "Pragnę przekazać ostatnie słowo do moich rodaków, do wszystkich pielgrzymów z Polski. Dziś odmawiacie Anioł Pański z Papieżem. Wnet wrócicie do Polski. Gdy go będziecie odmawiać, a proszę, byście odmawiali go często, odmawiajcie go w jedności z Papieżem, który jest waszym bratem i synem naszej ojczyzny". Podczas wspomnianej audiencji, odpowiadając na powitanie kardynała Wyszyńskiego, wyraził podziękowanie Bogu, swym rodzicom i tym, którzy wspierali go aż do tej chwili. Następnie skierował jeszcze do swych rodaków żarliwą prośbę: "Niełatwo jest zrezygnować z powrotu do ojczyzny... Proszę Was, aby to odejście jeszcze bardziej nas połączyło i zjednoczyło z tym, co stanowi treść naszej wspólnej miłości. Nie zapominajcie o mnie w modlitwie na Jasnej Górze i w całej naszej ojczyźnie. Niech ten Papież, który jest krwią z Waszej krwi i sercem z Waszych serc, dobrze służy Kościołowi i światu w trudnych czasach kończącego się drugiego tysiąclecia. Pragnę Wam pobłogosławić. Czynię to nie tylko z mocy mego biskupiego i papieskiego powołania, ale także z najgłębszej potrzeby serca. A Wy, drodzy rodacy, czy teraz, czy kiedykolwiek, gdy przyjmować będziecie błogosławieństwo Papieża Jana Pawła II, przypomnijcie sobie, że wyszedł on spośród Was i że ma szczególne prawo do Waszych serc i do Waszej modlitwy". Trzeba było słyszeć na własne uszy ten apel Papieża do rodaków, ton i wzruszenie w głosie, aby zrozumieć jego głębokie znaczenie. Kardynał Wyszyński, zwracając się do "Papieża rodaka" w imieniu pielgrzymów polskich, powiedział między innymi: "Jedno Ci przyrzekamy, Ojcze Święty, że Cię nie opuścimy i jako synowie Kościoła Powszechnego, i jako synowie wspólnej naszej ojczyzny i na kolanach modlić się będziemy gorąco zawsze w Twej intencji". Na wiadomość o zamachu kardynał Wyszyński, sędziwy i obłożnie chory, zachował spokój, przymknął oczy i zaczął się modlić. Nie wszyscy Polacy zachowali taki spokój, ale niemal wszyscy modlili się i wszyscy wyrażali życzenie szybkiego wyzdrowienia. Polacy dotrzymali przyrzeczenia złożonego przez kardynała Wyszyńskiego 23 października 1978 r., zwłaszcza począwszy od tragicznej środy 13 maja 1981 r. Świat mógł jeszcze raz podziwiać ich niezłomną wiarę, nadzieję, tysiącletnią wierność Kościołowi i miłość do widzialnej Jego Głowy. W najczarniejszej godzinie swych dziejów nie daremnie wierzyli, żywili nadzieję i modlili się. IV. Kościoł zjednoczony w modlitwie Jak w Rzymie i Warszawie, we Włoszech i w Polsce, tak i na całym świecie miliony katolików zjednoczyła modlitwa o szybkie wyzdrowienie Papieża. Czynili to prywatnie we własnych domach lub publicznie w kościołach. Arcybiskup Zagrzebia, Franjo Kuharie, po wiadomości o zamachu, oświadczył m.in.:"«Co za smutek i konsternacja! Świat padł naprawdę ofiarą szaleństwa, jeśli są tacy ludzie skorzy do zabijania!". I jako przewodniczący Konferencji Episkopatu polecił specjalne modlitwy we wszystkich kościołach Jugosławii. Arcybiskup Belgradu, Aloiz Turk, otrzymał wieść o zamachu podczas odprawiania mszy św. wieczornej w katedrze; natychmiast zakomunikował ją wiernym i wszyscy rozpoczęli modlić się za Ojca Świętego. Katolicy szwajcarscy byli szczególnie dotknięci, ponieważ już za trzy tygodnie Jan Paweł II miał złożyć wizytę w ich kraju. Biskup Otmar Mader z Saint Gallen, przewodniczący Konferencji Episkopatu, wydał orędzie do wiernych, aby modlili się za Ojca Świętego. W Genewie odbyło się czuwanie modlitewne od godz. 20 do 23 w kościele Liebfrau Kirche. W Paryżu Jean-Marie Lustiger, mianowany arcybiskupem przez Jana Pawła II kilka miesięcy przed zamachem, w krótkim komentarzu dla telewizji wyraził zaniepokojenie w związku z przemocą panującą w świecie, której ofiarą padła również osoba Papieża i oświadczył, że Papież zawsze odrzucał specjalne środki bezpieczeństwa: "W przeciwieństwie do szefów państw, Papież reprezentuje ludzi prostych. Kiedy wchodzi w tłum, idzie ku własnym braciom. Nie można iść pod bronią ku własnym braciom". Poprzednik obecnego arcybiskupa, osiemdziesięcioletni kardynał Marty, oświadczył przy tej okazji: "Czuję konsternację z powodu tego, co przydarzyło się Ojcu Świętemu i sądzę, że wszyscy tak reagują, nie tylko katolicy, ale wszyscy zwyczajni ludzie, ponieważ jest on człowiekiem należącym do wszystkich"; wezwał też wszystkich obecnych do powierzenia Papieża miłosierdziu Bożemu. Kardynał prymas Irlandii, Tomasz O'Fiaich i arcybiskup Westminsteru, kardynał Basil Hume, byli wstrząśnięci wiadomością o zamachu i zarządzili tego dnia msze św. i godziny adoracji we wszystkich kościołach w intencji ocalenia Jana Pawła II. Był on z wizytą pasterską w Irlandii we wrześniu 1979 i przy tej okazji przynajmniej dwóch irlandczyków na trzech osobiście go ujrzało, usłyszało lub uczestniczyło w odprawianych przez niego nabożeństwach. W Oslo biskup John W. Grau odprawił w dniu zamachu wieczorem mszę św. za Papieża w katedrze św. Olafa i w kazaniu powiedział m.in.: "Nie tak dawno opłakiwaliśmy śmierć dwu Papieży... Teraz modlimy się do Boga, by pozwolił Janowi Pawłowi II pozostać z nami przez długi czas. Wydaje się rzeczą bezsensowną, że człowiek, który przez całe swoje życie działał i walczył o pokój, sprawiedliwość i wolność dla narodów, padł ofiarą przemocy". W Bejrucie patriarcha Maronitów, Antoni Khoraiche, wezwał wszystkich Libańczyków do modlitwy o szybkie wyzdrowienie Jana Pawła II, który poświęcił swoje życie za pokój na świecie, a w szczególności w Libanie. W Nowym Jorku kardynał Terence Cooke, głęboko przejęty aktem przemocy przeciw Ojcu Świętemu, wezwał wiernych do modlitwy o powrót do zdrowia Papieża i niezwłocznie, w środę, odprawił mszę św. w wypełnionej przez wiernych katedrze św. Patryka. W Edmonton, w Kanadzie, arcybiskup i przewodniczący Konferencji Episkopatu, Joseph MacNeil, oświadczył: "Moją reakcję stanowi dziś uczucie zgrozy wobec aktu przemocy dokonanego przeciw człowiekowi, który od początku swego pontyfikatu zawsze walczył o poszanowanie ludzkiego życia. Proszę nie tylko wszystkich katolików, ale wszystkich mężczyzn i kobiety dobrej woli o złączenie się w modlitwie do Boga o łaskę wyzdrowienia dla Jana Pawła II. Wraz ze wszystkimi Kanadyjczykami ubolewam nad postępującą przemocą; która popycha grupy i jednostki do uderzenia w osoby niewinne, by czynić z nich ofiary spraw uważanych za słuszne". W Brazylii wierni zgromadzili się nie tylko w kościołach, ale także w domach prywatnych, by modlić się za Papieża, który w czasie swej wizyty w czerwcu ubiegłego roku pozostawił niezatarte wspomnienie. Arcybiskup Jose Ivo Lorscheider, przewodniczący Konferencji Episkopatu w kraju, który liczy największą liczbę katolików na świecie, ogłosił deklarację, w której czytamy m.in.: "W tych chwilach trzeba modlić się o zdrowie naszego Papieża i błagać Boga o miłosierdzie dla naszego świata wstrząsanego przemocą i szaleństwem". Arcybiskup San Paolo, kardynał Paulo Evaristo Arns, poruszony boleśnie niewiarygodną wieścią, skomentował zamach następująco: "Absurdalna przemoc trafia tym razem w człowieka Ewangelii, człowieka pokoju, człowieka miłości... W tej chwili katolicy brazylijscy zostali trafieni przez te same kule, które trafiły w Papieża". W Sao Salvador do Bahia kardynał Avelar Brandao Vilela oświadczył, że zamach ten był skierowany przeciw "całej ludzkości i stanowił przejaw upadku naszej cywilizacji". W Meksyku biskup Genaro Alamilla Arteaga, sekretarz Konferencji Episkopatu, potępi zamach, stwierdzając, że chodzi o "upadek wartości ludzkich... Jest to akt, który uderza w cały świat, ale przede wszystkim w Meksyk, który był celem pierwszej zagranicznej wizyty pasterskiej Papieża... Przerażający zamach na Ojca Świętego porusza nas i wstrząsa nami, i zasługuje na potępienie nie tylko ze strony Kościoła katolickiego, ale również całego świata, ponieważ zaangażowanie Jana Pawła II na rzecz pokoju, sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka wywoływało ogólny podziw i wdzięczność". *** We wszystkich krajach można było zobaczyć wśród katolików podobne reakcje: biskupi i kapłani wzywali wiernych do modłów za Papieża, ale ci wierni już na samą wiadomość o zamachu natychmiast rozpoczęli "szturmować" niebo, błagając Pana życia i śmierci o ocalenie Jana Pawła II. Był to tylko początek ogromnej fali łaski i modlitwy, której ludzie nie są w stanie ocenić, a statystyki określić. Na Słowacji, gdzie od przeszło trzydziestu lat szaleje prześladowanie chrześcijan, ani biskupi, ani kapłani nie otrzymali zezwolenia na publiczne wezwanie do modlitwy za Papieża w radio czy telewizji. Uczynili to w kościołach, gdzie przez całe tygodnie modlono się za Ojca Świętego bez możliwości poinformowania o tym opinii publicznej. Pewna dwudziestoletnia dziewczyna ze Słowacji napisała: "Jedliśmy kolację, kiedy telewizja wspomniała chłodno, że Papież został ranny od kilku strzałów na placu Św. Piotra. Cały wieczór nie mogliśmy robić niczego innego jak modlić się i płakać. To samo miało miejsce w wielu innych rodzinach. Kiedy w kilka dni później znalazłam się w górach z grupą młodzieży, dowiedziałam się, że wielu młodych ofiarowało swe życie dla uratowania życia Ojca Świętego". V. Chrześcijanie innych wyznań, żydzi, muzułmanie i hinduiści modlą się za Papieża Kardynał Wojtyła opuścił jako Papież ostatnie konklawe o godzinie 17.30 i następnego dnia na mszy św. o godzinie 10 wystąpił z programowym przemówieniem do kardynałów. Z pewnością nie zostało mu wiele godzin na sen, ponieważ tak bardzo zobowiązujące przemówienie nie jest felietonem prasowym ani nawet przemówieniem prywatnym, mniej czy bardziej krótkim, które można zaimprowizować. Pierwsze orędzie, odczytane przez Papieża w czasie mszy św. koncelebrowanej z kardynałami w Kaplicy Sykstyńskiej, wypełnia 12 pełnych stron i zawiera program przyszłego pontyfikatu. Jan Paweł II proklamuje w nim jasno swoją wierność dla Drugiego Soboru Watykańskiego, dla Tradycji i Doktryny Kościoła i zobowiązuje się do skrupulatnego wprowadzania w życie dekretów i norm soborowych. Jego program przekracza jednak ramy Kościoła, którego jest widzialną głową: "Nie godzi się nam na tym miejscu zapomnieć o braciach i siostrach należących do innych Kościołów i do innych wspólnot chrześcijańskich. Sprawa ekumenizmu jest tak ważna i wymaga tak wielkiej roztropności, że w tej chwili nie wolno nam o niej zamilczeć. Ileż to razy rozmyślaliśmy wspólnie o ostatniej woli Chrystusa, który prosił Ojca o dar jedności dla swoich uczniów. Któż nie pamięta, z jakim naciskiem święty Paweł mówił o "jedności duchowej", dzięki której uczniowie Chrystusa będą mieli tę "samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego" (por. Flp 2, 2). Trudno wprost uwierzyć, że utrzymuje się jeszcze ten godny pożałowania podział chrześcijan, który dla innych stanowi przyczynę wahań, a może i zgorszenia. Toteż chcemy iść dalej przetartą już, na szczęście, drogą i popierać to, co sprzyja usuwaniu przeszkód, pragnąc, by wspólnym wysiłkiem udało się wreszcie doprowadzić do doskonałej jedności"". Trzydzieści miesięcy, jakie minęły od pontyfikatu aż do zabójczego zamachu, potwierdziły powagę jego zaangażowania na rzecz osiągnięcia "pełnej jedności z braćmi i siostrami innych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich". Wykazały to przede wszystkim jego podróże apostolskie, podczas których szukał zawsze okazji do braterskiego dialogu i do kontaktów z przedstawicielami innych Kościołów. Jego czwarta podróż w pierwszym roku pontyfikatu, pod koniec listopada, do Turcji, była zasadniczo pielgrzymką ekumeniczną. Niektórzy dziennikarze nie docenili tego historycznego wydarzenia na drodze ku jedności, przedstawiając je nawet jako fiasko z tego powodu, że Papież nie był witany przez rozentuzjazmowane tłumy, jak w Meksyku, Polsce, Irlandii, Stanach Zjednoczonych. Do tych dziennikarzy odnieść można upomnienie skierowane przez Papieża 21 października 1978 r. w czasie pierwszej audiencji udzielonej dziennikarzom i reporterom radia i telewizji, by "lepiej pojmowali głębokie i duchowe motywy myśli i akcji Kościoła". Dotychczas każda podróż apostolska Papieża okazywała się ważna i znacząca, różny był tylko punkt widzenia, z jakiego każda z tych podróży była podejmowana. Można więc z pewnością stwierdzić, że podróż do Konstantynopola była najważniejsza w 1979 r., ponieważ była to podróż ekumeniczna na Wschód, w służbie pożądanej jedności z braćmi prawosławnymi. Ostatnia podróż apostolska w 1980 r. do "kraju Lutra" miała jako główny cel "utwierdzenie braci w wierze", ale była również bardzo ważna dla zbliżenia pomiędzy katolikami i protestantami. Wizyta Jana Pawła II i spotkanie z nim wywarły głębokie wrażenie na przywódcach niemieckiego protestantyzmu i przekonały ich, że "brat biskup z Rzymu" bierze sobie bardzo do serca pragnienie naszego Pana "ut omnes unum sint" i że nie należy zaniedbać żadnego kroku w kierunku zbliżenia nas do tej jedności. Także spotkanie z przedstawicielami niemieckich Żydów w Moguncji przyczyniło się do obalenia bariery, jaka nas od wieków dzieli i do powstania, w miejsce nieufności i wrogości, stosunków wzajemnego zrozumienia i szacunku. Nie można się więc dziwić, jeśli w tę tragiczną środę po południu, w dniu zamachu, nie tylko kapłani, biskupi i kardynałowie katoliccy, lecz także wielu przywódców innych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich oraz innych wyznań wezwało swych wiernych do modlitwy za Papieża. Oni także w czasie trzech lat pontyfikatu nauczyli się szanować go i kochać. Powstała w ten sposób pomiędzy chrześcijanami nigdy nie oglądana po bolesnej separacji solidarność w modlitwie. Stronice, które nastąpią, będą mogły dać jedynie krótkie sprawozdanie z reakcji na zamach najpoważniejszych przedstawicieli Kościołów wschodnich, protestantów, anglikanów, metodystów, baptystów i kilku tzw. wolnych Kościołów. Przytoczymy ponadto świadectwa wzruszenia, wypowiedziane przez przywódców wspólnot żydowskich, wierzących muzułmanów i hinduistów oraz ich modlitw za Papieża. Życzenia wyzdrowienia, które dotarły do Rzymu, są dowodem optymizmu, chociaż musimy podejmować dalsze wysiłki w celu osiągnięcia upragnionej jedności pomiędzy chrześcijanami w pokorze, a zwłaszcza w modlitwie. Prawosławni 28 listopada 1979 r. o szóstej rano na międzynarodowym lotnisku Leonardo da Vinci w Rzymie można było przeżyć niezwykłą chwilę. Przed wejściem na pokład samolotu Jan Paweł II przemówił do kardynałów, przedstawicieli rządu włoskiego i korpusu dyplomatycznego: "Jadę do Turcji dla kontynuowania wysiłków na rzecz jedności chrześcijan w nowym duchu ekumenicznym. Pragnę pokazać, że Kościół katolicki jest zainteresowany w stałych kontaktach z Kościołami prawosławnymi i ustanowieniu dialogu teologicznego. Udaję się do Turcji, by okazać wszystkim Kościołom i ich patriarchom, zwłaszcza patriarsze ekumenicznemu Dimitriosowi I, moje oddanie i moją głęboką sympatię...". Nic więc dziwnego, że Dimitrios I jako pierwszy przesłał swoje życzenia wyzdrowienia rannemu Papieżowi i że nie uczynił tego depeszą, ale za pośrednictwem osobistego wysłannika, metropolity Melitona, który przybył do Rzymu nazajutrz po zamachu i udał się do kliniki Gemelli, aby dowiedzieć się osobiście o stanie zdrowia "ukochanego brata" z Rzymu. Każdy, kto z odmawiających różaniec wśród siedemdziesięciu tysięcy obecnych na placu Św. Piotra 14 maja wieczorem ujrzał obok kardynała wikariusza Ugo Poletti metropolitę Melitona i usłyszał go mówiącego ze ściśniętym sercem i głębokim przekonaniem o ukochanym Janie Pawle II, modlącego się za niego i powtarzającego życzenia ze strony Dimitrosa I, musiał spontanicznie zadać pytanie: co nas jeszcze dzieli! *** Zasmuceni wiadomością o zamachu przeciw Waszej Świątobliwości wyrażamy wam nasze głębokie oburzenie i prosimy Boga, by dał swemu słudze szybkie wyzdrowienie dla chwały swego Imienia. Ignatius IV Patriarcha Antiochu Głęboko dotknięci i zasmuceni z powodu zbrodniczego zamachu na cenne życie Waszej Świątobliwości, wyrażamy naszą braterską sympatię i przed Świętym Grobem prosimy gorąco zmartwychwstałego Boga o Wasze szybkie wyzdrowienie i by Was zawsze chronił od wszelkiego zła. Z braterską miłością w Bogu Diodoros Patriarcha Jerozolimy Głęboko poruszony zamachem na Wasze życie, cały Kościół koptyjsko-prawosławny prosi Boga wszechmogącego, aby udzielił Waszej Świątobliwości szybkiego wyzdrowienia i zachował Was w służbie Kościołowi. Papież Shenouda III Patriarcha koptyjsko-prawosławny Aleksandrii Zamach przeciwko Jego Świątobliwości Papieżowi Janowi Pawłowi II napełnia nasze serce głębokim smutkiem. Jest to jeden z najbardziej haniebnych aktów naszego obłąkanego świata. W imieniu Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i ludu ormiańskiego prosimy Boga o szybkie i pełne wyzdrowienie Waszej Świątobliwości i o to by mógł kontynuować swój apostolat. W miłości do naszego Pana Jezusa Chrystusa i w braterskiej modlitwie Vasgen I Katolikos wszystkich Ormian Proszę Boga o ocalenie Jego Świątobliwości Papieża - człowieka działającego dla jedności chrześcijan i dla pokoju. Proszę przekazać Jego Świątobliwości moje pokorne, lecz szczere życzenia i wyrazy szacunku. Wam, "wielkiemu pasterzowi", Waszemu Sekretariatowi, Kościołowi katolickiemu i wszystkim Kościołom chrześcijańskim oraz całej ludzkości ofiarowuję moją modlitwę w tej tragicznej godzinie. Oby Bóg był zawsze z Wami, zwłaszcza w tej bolesnej dla Kościoła i całej ludzkości godzinie". Parthenios z Kartaginy Protestanci Były kanclerz Republiki Federalnej Niemiec, Helmut Schmidt, odniósł głębokie wrażenie z wizyty złożonej Janowi Pawłowi II w 1979 r. Oświadczył wtedy m.in., że jeśli byłby katolikiem, pragnąłby wyspowiadać się przed tym Papieżem. Ten mąż stanu dotknął w ten sposób bezwiednie rany w chrześcijańskim organizmie: istniejących podziałów, o przezwyciężenie których Papież-Polak, podobnie zresztą jak jego bezpośredni poprzednicy, modli się codziennie i nie szczędzi trudów. W tej perspektywie należy patrzeć także na wizytę Ojca Świętego w Niemczech. Tak właśnie przedstawiciele protestantów widzieli spotkanie i rozmowę w Moguncji z Janem Pawłem II. Zamach na niego wstrząsnął nimi i skłonił do modlitwy prywatnej, grupowej, a także w kościołach. I nie tylko w samych Niemczech. *** Z przerażeniem dowiedziałem się o zamachu na Waszą Osobę. Świat może świadczyć z wdzięcznością o Waszym zaangażowaniu w misji głoszenia pokoju Bożego i przywracania pokoju wśród ludzi. Potwierdziło to nasze spotkanie w Moguncji i Monachium. Przejmuje mnie szczególnie zgrozą fakt, że terrorysta wycelował w Was podczas Waszego głoszenia pojednania. Modlę się nieustannie - tak jak to uczyniłem wieczorem podczas nabożeństwa niezwłocznie po otrzymaniu strasznej wieści - aby Bóg wierny swym przyrzeczeniom dał Wam szybkie wyzdrowienie, a tymczasem powierzam Was Jego pokojowi i błogosławieństwu. Wasz Johannes Hanselmann Biskup Kościoła ewangelicko-luterańskiego Bawarii Wasza Świątobliwość, Nasze myśli i modlitwy towarzyszą Wam w tych tragicznych chwilach. Żywimy nadzieję, że wkrótce powrócicie do zdrowia i podejmiecie Waszą najwyższą posługę w Kościele. Nam, chrześcijanom innych wyznań, okazaliście tyle miłości Chrystusowej a całemu światu tak wiele nadziei pokoju. W obecnym trudnym Waszym położeniu ufamy, że Bóg pomoże Wam swoim miłosierdziem i błogosławieństwem. Pozostajemy stale zjednoczeni z Wami w modlitwie. Gunnar Granders Pastor, w imieniu wszystkich luteranów szwedzkich w Rzymie Biuro Stosunków Zagranicznych Kościoła w Norwegii przyjęło z przerażeniem i odrazą smutną wiadomość o strzałach oddanych w stronę Waszej Świątobliwości. Zapewniamy Was o naszej życzliwości i modlitwie, mamy nadzieję, że szybko powrócicie do zdrowia by kontynuować Waszą misję powszechną na rzecz pokoju, wolności i praw człowieka. Carl H. Traaen Sekretarz generalny Kościoła Norwegii Anglikanie, metodyści, baptyści i prezbiterianie W czasie wizyty pasterskiej, w maju 1980 r., w sześciu państwach afrykańskich Jan Paweł II wykorzystał tę okazję do krótkiego spotkania i braterskiego dialogu z arcybiskupem Canterbury, prymasem Kościoła anglikańskiego, który przebywał wówczas w Afryce. 20 października tego samego roku nastąpiła wizyta królowej Elżbiety u Papieża, która wywołała duże echo i otworzyła perspektywę dla podróży Papieża do Anglii w roku 1982. To nie tylko "utwierdziło braci w wierze", ale również zaszczyciło i uradowało braci i siostry drugiego Kościoła. *** Wasza Świątobliwość, jestem głęboko poruszony wiadomością o zamachu przeciwko Wam. Wspólnie z chrześcijanami całego świata modlę się abyście mogli dojść do zdrowia po szalonym akcie przemocy. Oby Bóg udzielił Wam sił i zdrowia. Robert Cantuar Arcybiskup Canterbury Czuję zaskoczenie i osłupienie z powodu strzałów przeciw Papieżowi Janowi Pawłowi II. To wydarzenie jest jeszcze bardziej tragiczne kiedy się pamięta, że w czasie wszystkich swych wizyt pasterskich głosił On całemu światu orędzie pokoju. Łączę się w modlitwie ze światem przejętym trwogą i smutkiem, błagając Pana o szybkie i całkowite wyzdrowienie. Przesyłam osobiste pozdrowienie człowiekowi, którego poznałem jako pełnego miłości i szacunku. John M. Allin Biskup-przewodniczący Kościoła Episkopalnego Stanów Zjednoczonych Dołączamy modlitwy Kościoła metodystycznego na całym świecie do waszych modłów z życzliwością i nadzieją, że Ojciec Święty w pełni powróci do sił. Kenneth Greet Światowa Rada Metodystów Przesyłamy Wam nasze wyrazy życzliwości i miłości chrześcijańskiej. W imieniu wszystkich Zjednoczonych Prezbiterianów wyrażamy Wam nasze współczucie z powodu zamachu na Papieża Jana Pawła II. Modlimy się za naszych braci i siostry Kościoła rzymsko-katolickiego. Oby wszyscy zjednoczyli się zgodnie aby zaniechano szaleńczej przemocy, którą sam Papież tak odważnie potępia. Charles A. Hammondę, Moderator William P. Thompson, Sekretarz Zjednoczonego Kościoła Prezbiteriańskiego Stanów Zjednoczonych Międzynarodowe stowarzyszenia żydowskie Pewnej niedzieli po południu w maju 1980 wsiadłem we Frankfurcie do pociągu jadącego do Bonn. W oczekiwaniu na sygnał odjazdu pewna pani, która zajęła miejsce w tym samym przedziale, rozmawiała w moim ojczystym języku ze starszą panią stojącą na peronie. Ośmieliłem się zapytać: "Przepraszam, czy panie są uchodźcami ze Słowacji, czy też są tu w celach turystycznych?" Pani, która stała na peronie, odpowiedziała mi grzecznie: "Nie, Ojcze, opuściłyśmy Słowację ponad 12 lat temu. Jesteśmy z Prievidzy". "Ależ to jest główne miasto mojego powiatu, trzydzieści kilometrów od mojej rodzinnej wsi!" - wykrzyknąłem. "Ojcze, jesteśmy Żydówkami. Czuję ogromną sympatię do Papieża. Jest szczególnym przyjacielem nas, Żydów. Spędziłam trzy lata w Oświęcimiu, dzięki Bogu przeżyłam to piekło i w 1945 mogłam je opuścić: ważyłam 40 kg. W swym przemówieniu w Oświęcimiu Papież przypomniał nie tylko zmarłych, ale okazał również szacunek, życzliwość i miłość do nas, którzyśmy się uratowali. Jest to człowiek wspaniały, mam jego fotografię w domu". To, co ta pani, licząca około 65 lat, powiedziała mnie, kapłanowi katolickiemu, żegnając się z córką i zięciem, zawiera to, co mówi i czuje dziś wielu Żydów. Jak już zauważyłem, Papież kocha wszystkich i modli się za każdego, ponieważ w każdym człowieku widzi brata, a w szczególności w cierpiących i prześladowanych. Jeszcze jako uczeń Karol Wojtyła miał dobrego przyjaciela, Żyda z Wadowic, Jurka Klugera, który do tej pory pozostał mu bliski. Ta przyjaźń ma swoją historię, którą po odjeździe pociągu zdołałem opowiedzieć podróżującej ze mną parze małżeńskiej: "Karol Wojtyła i Jerzy Kluger zostali rozdzieleni przez wypadki wojenne: młody Kluger uciekł z Polski w przededniu drugiej wojny światowej i schronił się w Anglii. Przez 26 lat nic o sobie nie wiedzieli. W 1965 r. Kluger przyjechał z wizytą do Rzymu i z gazet dowiedział się, że Karol Wojtyła, arcybiskup krakowski, miał ważne przemówienie na sesji Soboru Watykańskiego. To naturalnie on, "Lolek", mój przyjaciel z Wadowic, powiedział do siebie. Kiedy zatelefonował do Kolegium Polskiego na Awentynie, odpowiedziano mu, że "arcybiskupa nie ma w domu". Rozczarowany Kluger pozostawił nazwę swego hotelu i numer telefonu. Nie minęło pół godziny, kiedy w jego pokoju zadzwonił telefon i dobrze znajomy głos zapytał: "Drogi Jurku, czy to ty jesteś? Przyjdź zaraz do mnie, zjemy razem kolację"". Wiadomość o zamachu na Jana Pawła II poruszyła nie tylko jego żydowskiego przyjaciela Jerzego Klugera i Żydówkę pochodzącą ze Słowacji; większa część Żydów była tym boleśnie dotknięta, okazując rannemu Papieżowi jedyną w dziejach solidarność i życzliwość. *** Głęboko zasmucony z powodu ohydnego zamachu, kieruję wspólnie z Żydami rzymskimi modlitwy do Pana o zdrowie dla Papieża, któremu życzę szybkiego i całkowitego wyzdrowienia. Elio Toaff Naczelny rabin Rzymu Żydzi z Moskwy życzą Waszej Świątobliwości wyzdrowienia modląc się o pokój i przyjaźń między ludźmi. Maharik-Makar Limanow w imieniu Żydów Moskwy  Dowiadujemy się niezmiernie poruszeni, o zbrodniczym zamachu na Papieża Jana Pawła II. Jesteśmy głęboko wzburzeni z powodu tego ohydnego i niedorzecznego czynu. W imieniu Wspólnoty Żydów francuskich i w tej chwili nieobecnego Wielkiego Rabina Francji - Rene Sirat - uczestniczymy w tak bolesnej próbie, której doznaje Kościół i wyrażamy żarliwe życzenia szybkiego wyzdrowienia Ojca Świętego aby mógł kontynuować swą szlachetną akcję na rzecz pokoju, sprawiedliwości i przyjaźni między ludźmi. Jakub Kaplan, Wielki Rabin Centralnego Konsystorza Izraelitów Francji Alain Goldmann Wielki Rabin Paryża Głęboko wstrząśnięci haniebnym zamachem na Jego Świątobliwość Jana Pawła II, modlimy się, aby szybko wyzdrowiał i prosimy o przekazanie naszych najserdeczniejszych życzeń. Z szacunkiem Edgard M. Brofman Przewodniczący Światowego Kongresu Żydowskiego Muzułmanie i hinduiści modlą się za Papieża Rozgłośnia katolicka "Radio Veritas" w Manili (Filipiny), która nadaje w Azji programy w wielu językach, otrzymała liczne listy od słuchaczy w związku z zamachem na Papieża. Donosi o tym czasopismo "Mission Aktuell" z Akwizgranu w numerze listopad-grudzień 1981. W szczególności program w języku tamil, który rozpoczęto 1 listopada 1976 r., cieszy się powodzeniem i otrzymuje przeciętnie dwa tysiące listów przez miesiąc. Cotygodniowa transmisja "Mówi Papież" przyczyniła się do dużej popularności Papieża także wśród muzułmanów i hinduistów, od których do "Radia Veritas" przychodzi 80 procent listów. Z listów tych wynika, że widzą oni w Papieżu wielkiego przywódcę religijnego i że zostali do głębi poruszeni zamachem na niego. Oto kilka wyjątków z tych listów. *** Wieść o strzałach wymierzonych w Ojca Świętego wstrząsnęła mną. Kiedy potem dowiedziałem się, że zamachowiec jest muzułmaninem, ubolewaliśmy bardzo nad tym faktem z całą wspólnotą muzułmańską. Jak mógł ten człowiek targnąć się na życie Osoby, która nie wyrządziła nikomu zła? Wszyscy płakaliśmy na wieść o tym zamachu. Modlę się do Boga, aby Papież wyzdrowiał i dalej przewodził ludzkości na słusznej drodze. M.K Najeema, Sri Lanka Odczuwam konsternację na wiadomość że Jan Paweł II, przywódca 700 milionów katolików, został ciężko raniony na placu Św. Piotra przez fanatycznego muzułmanina. Potępiam stanowczo ten brutalny i tchórzliwy czyn. Cała ludzkość powinna zawstydzić się i pochylić głowę ponieważ zbrodniarz jest jej członkiem. Papież Jan Paweł II jest nie tylko głową 700 milionów katolików, ale również jedynym nie politycznym przywódcą ludzkości i symbolem pokoju i braterstwa. Na wiadomość o tym, co go spotkało, zadrżało serce ludzi dobrej woli ze wszystkich religii na świecie. Proszę Boga, by Papież mógł szybko odzyskać zdrowie i głosić ponownie światu swoje orędzie miłości. B. Shanmugam, Indie Kiedy 14 maja usłyszałem, że Ojciec Święty został ciężko raniony przez Mohameda Ali Agca, doznałem przez chwilę uczucia, że zatrzymało mi się serce i tracę zmysły. Jestem jednak pewny, że Ojciec Święty nas nie zostawi. Nie tylko tego wieczoru, ale każdego wieczoru przed pójściem spać będę się modlił o jego wyzdrowienie. Miłość zdobywa pycha niszczy. A. Thangaivan, Indie Ojciec Święty Jan Paweł II uważa za braci i siostry wszystkich mieszkańców tej ziemi, chociaż należę do różnych religii. Kiedy dowiedziałem się, że oddano do niego strzały, doznałem ściśnięcia serca. Zapalam świece ku chwale Boga i modlę się, aby Papież mógł szybko wyzdrowieć. A. Thanasekaran, Indie Ledwo dotarła wieść o zamachu zgromadziliśmy się razem z kilkoma rodzinami i modliliśmy się przez cztery kolejne dni po pięć godzin, za Ojca Świętego. Oby Pan, który ofiarował siebie za nasze odkupienie, w swym miłosierdziu zwrócił mu zdrowie. S. Thangaraja, Sri Lanka VI. Życzenia polityków dla rannego Papieża Na początku października 1979, podczas wizyty Jana Pawła II w Stanach Zjednoczonych, niektórzy amerykańscy entuzjaści wyrazili "pobożne życzenie", by Karol Wojtyła zgłosił swą kandydaturę w wyborach prezydenckich w listopadzie 1980 r.; ich zdaniem zwyciężyłby z dużą przewagą głosów i stałby się pierwszym obywatelem Ameryki. Jego siła perswazji, sposób komunikacji z ludźmi, dar zdobywania zaufania czynią zeń człowieka pociągającego tłumy, zdolnego zarazem do zyskiwania jednostek. Niemało dziennikarzy, zwłaszcza przy okazji jego podróży i po jego spotkaniach z rozentuzjazmowanymi tłumami, nazwało "Papieża, który przyszedł z daleka" człowiekiem, któremu politycy wszelkiego rodzaju mogą jedynie zazdrościć i dla których taka popularność może być tylko marzeniem. I to pomimo tego, że on nie mówi tłumom tego, czego pragną, lecz proponuje swym słuchaczom czyste i mocne wino Ewangelii, potępia otwarcie permisywizm dzisiejszego społeczeństwa i chłoszcze jego wady. Z tych powodów niektórzy uważają Jana Pawła II za wielkiego męża stanu i aprobują jego zaangażowanie, inni natomiast, dla tych samych powodów, chcieliby go skłonić do milczenia, oskarżając go o "mieszanie się do wewnętrznych spraw" ich krajów. Kto zna sposób myślenia Jana Pawła II, ten wie, że Papież odrzuca bezwzględnie wszelką polityczną interpretację jego słów i akcji, podkreślając stale pastoralny charakter swych podróży i wystąpień, które mają jako jedyny cel głoszenie Jezusa Chrystusa i służenie ludziom i ludzkości poprzez Królestwo Boże. Jedynie w ten sposób należy także rozumieć historyczne przemówienie skierowane przez niego 2 października 1979 r. do przedstawicieli 130 krajów w pałacu Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku. W czasie powitania przez sekretarza generalnego Kurta Waldheima dostojny gość siedział pokornie i w zamyśleniu, a jego twarz odzwierciedlała powagę chwili, być może modlił się w milczeniu do Tego, w którego imieniu miał zamiar przemawiać. Nawet jeśli się pominie wersety z Ewangelii, cytowane na wstępie, jego przemówienie trwające godzinę było przesiąknięte od początku do końca duchem Ewangelii. Domagał się usilnie wyeliminowania głodu, niesprawiedliwości i wojen, które prowadzą do przemocy i biedy uchodźców; domagał się zniesienia obozów koncentracyjnych, "gdzie ludzie są spychani przez innych ludzi jak bydło milczące, bezbronne i pozbawiane resztek dobytku, a także życia". Były to apele skierowane do sumienia świata, obecnego w osobach jego przywódców i przedstawicieli. Nadzwyczajna cisza i napięta uwaga w czasie przemówienia, jak również długotrwałe oklaski i wyrazy sympatii wielu delegatów, wykazały przynajmniej zewnętrznie, że "biały wysłannik Watykanu" nie mówił daremnie. Następnego dnia niektóre gazety komentując ten fakt stwierdziły, że Papież "zwymyślał cały świat, ale kto zna nawet w przybliżeniu Papieża Wojtyłę, wie, że jest mu obce "udzielanie lekcji": także z tej wysokiej trybuny nie narzucał swej osobistej opinii, lecz głosił myśli Tego, którego reprezentuje na ziemi. W imieniu Chrystusa nie mógłby mówić inaczej do świata: jeśli Papież przypomniał pewne fakty, wymieniając na przykład obozy koncentracyjne, uczynił to jedynie dlatego, że "gdyby milczał, byłby niewiernym pasterzem i świadkiem dziejów naszego stulecia". Telewizja pokazała pewną scenę przed przywitaniem Papieża przez Kurta Waldheima: czarna dziewczynka wręcza Papieżowi bukiet kwiatów, Papież je odbiera, obejmuje dziewczynkę, całuje ją w czoło i zachęca ją serdecznym uśmiechem. Ten gest, tak charakterystyczny dla Jana Pawła II, posiada symboliczne znaczenie: Papież obejmuje każdego człowieka i zachęca go, pełni swą misję na wzór Tego, który na Krzyżu oddał swe życie i krew za każdego człowieka, otwierając ramiona, aby przycisnąć każdego z nas i dać nam owoce swej ofiary. Słowa i czyny Jana Pawła II wzbudzają różne reakcje wśród polityków i mężów stanu, ale większa ich część, od Ameryki do Afryki, od Europy do Azji, nie mogła pozostać obojętna wobec dramatu 13 maja 1981 r. Z Ameryki Ronald Reagan przechowywał jeszcze - w świeżej pamięci życzenia wyzdrowienia i zapewnienia o modlitwie, które Jan Paweł II przekazał mu na sześć tygodni wcześniej, gdy sam Reagan został ranny w zamachu. Pierwsze słowa prezydenta na wieść o zamachu na Papieża brzmiały: "będę się modlił za niego". Tak jak on, niemal wszyscy szefowie państw kontynentu amerykańskiego, przesłali do Rzymu swe życzenia. Argentyna i Chile, od lat na krawędzi wojny na skutek banalnego sporu, posłuchały rady Papieża Wojtyły i w 1979 r. przyjęły z uznaniem jego ofertę mediacji; śmierć Papieża przekreśliłaby te cenne starania. Stąd ich zaskoczenie i niepokój. W ten sam sposób zareagowały także Meksyk i Brazylia, które Papież zaszczycił swą wizytą. *** Wiem, że wszyscy Kanadyjczycy odczuwają głęboką konsternację i niepokój jaki sam odczułem na wiadomość o zamachu na Jana Pawła II. Dlaczego nasz świat tak bardzo zdziczał, że nie szanuje nawet życia posłańca pokoju, wysłanego przez Boga? Modlę się o prędki powrót do zdrowia Waszej Świątobliwości, aby mógł znowu poświęcić swe siły, żywotność i autorytet walce o pokój, braterstwo i przezwyciężenie przemocy. Pierre Elliot Trudeau Premier Kanady Wiadomość o bezsensownym zamachu na życie Papieża zaskoczyła mnie i przeraziła. Razem ze wszystkimi moimi współobywatelami amerykańskimi modlę się o Jego wyzdrowienie. W tej krytycznej chwili jesteśmy z Wami. Ronald Reagan Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Ganię i potępiam zamach na Waszą Świątobliwość i wyrażam moje życzenia szybkiego i szczęśliwego wyzdrowienia dla dobra sprawy sprawiedliwości i pokoju, na rzecz którego tak bardzo się angażowaliście. Jose Lopes Portillo Prezydent Meksyku Głęboko poruszony wiadomością o ohydnym zamachu na Wasze życie, przesyłam życzenia i zapewniam o modłach całego narodu brazylijskiego o szybkie wyzdrowienie Waszej Świątobliwości. Z synowską czcią Jose Figueiredo Prezydent Republiki Federalnej Brazylii Z Europy Zachodniej "Niech Bóg błogosławi temu krajowi i wszystkim jego mieszkańcom! Niech Bóg błogosławi Europie i jej przyszłości". Tymi słowami, wypowiedzianymi na lotnisku w Monachium 19 listopada 1980 r., Papież Jan Paweł II zakończył swe ostatnie przemówienie (pięćdziesiąte!) i pięciodniową wizytę pasterską w Republice Federalnej Niemiec. W przemówieniu pożegnalnym prezydent Republiki, dr Karl Carstens, powiedział: "W czasie tych pięciu dni, niestety, często zakłócanych przez złą pogodę, wzięliście na siebie wielki trud, wygłosiliście ponad 50 przemówień po niemiecku, wzbudzając nasz podziw i zyskując naszą sympatię". Prezydent podziękował szczególnie Papieżowi za słowa skierowane do narodu niemieckiego: "Wasza wizyta w naszym kraju pozostanie żywa w pamięci ludności. Oby jasne sygnały przez Was rzucone mogły długo świecić! Życzymy Wam szczęśliwego powrotu i wiele błogosławieństw dla Waszej przyszłej działalności". Po ostatnim uścisku dłoni z prezydentem Carstensem i premierem Bawarii, Franz-Josef Straussem, Papież udał się do samolotu i pozdrawiał jeszcze z okienka. Obecni byli wzruszeni w sposób widoczny jak przy pożegnaniu drogiego, starego przyjaciela, którego pragnęłoby się zawsze mieć przy sobie. Tego samego doznały miliony telewidzów; w ciągu tych pięciu dni Papież zyskał sobie sympatię wszystkich Niemców dobrej woli. Była to jego przedostatnia podróż w Europie. W ciągu dwóch i pół lat pontyfikatu Jan Paweł II odwiedzał liczne miasta i miejscowości Włoch; swój ojczysty kraj Polskę, Irlandię, Francję, Niemcy... W ten sposób spotkał i poznał osobiście wielu polityków i mężów stanu w Europie; wielu innych przyjął w Watykanie, ponieważ mężowie stanu przebywający z wizytą oficjalną we Włoszech składają również wizytę Papieżowi. Jest więc zrozumiałym fakt, że zamach poruszył głęboko te osobistości i skłonił je do wyrażenia niepokoju i zapewnienia o swej modlitwie. *** Wasza Świątobliwość, dowiedziałem się z przerażeniem o zamachu na Waszą osobę. Żywię nadzieję, że z pomocą Boską będziecie mogli szybka wyzdrowieć. Przesyłam z całego serca najlepsze życzenia moje i narodu niemieckiego. Karl Carstens prezydent Republiki Federalnej Niemiec Głęboko wstrząśnięty i wzruszony zamachem nie do pojęcia proszę Waszą Świątobliwość w imieniu Republiki Austrii i narodu austriackiego o przyjęcie najszczerszych życzeń wyzdrowienia. W tych szczególnie trudnych godzinach i dniach niech łaska Pańska wspiera w sposób specjalny Waszą Świątobliwość. Rudolf Kirchschlager Prezydent Republiki Austriackiej Królowa i ja jesteśmy wzburzeni zamachem dokonanym na Waszą osobę. Do naszych modlitw dołączamy gorące życzenia nasze i ludu belgijskiego, szybkiego i całkowitego wyzdrowienia Ojca Świętego. Baldwin Król Belgów Na wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość pragnę, w imieniu Rządu, narodu portugalskiego i także swoim własnym, potępić akt tak haniebny i wyrazić żywą troskę o stan zdrowia osoby tak wybitnej Jana Pawła II. Zamach wywołał konsternację w całym świecie a zwłaszcza w świecie katolików i w narodzie portugalskim, który dziś zgromadził się w wielkiej pielgrzymce w Fatimie na znak wiary i przywiązania, a także czci dla osoby Ojca Świętego. Wyrażam najszczersze życzenia szybkiego wyzdrowienia Waszej Świątobliwości. Francisco Pinto Balsemao Premier Portugalii Z Europy Wschodniej W połowie października 1978 r. delegacja polskich komunistów przybyła z wizytą do Bratysławy, w ramach uprzednio nawiązanej współpracy. Przez pierwsze trzy dni polscy towarzysze składali oficjalne wizyty wygłaszali i wysłuchiwali okolicznościowych przemówień. W przeddzień spodziewanego wyjazdu mieli spędzić wieczór swobodniej w atmosferze odprężenia, pozbawionej wszelkiego politycznego charakteru. Około godz. 17 udali się do hallu hotelowego, by obejrzeć telewizję wiedeńską, której programy nie docierają do Polski, ale są doskonale odbierane w Bratysławie, położonej zaledwie 60 km od Wiednia. Polscy towarzysze wmieszali się w grono zachodnich turystów. Niespodziewanie zaczynają wykrzykiwać, gestykulować, obejmować się nawzajem i następnie śpiewać wśród powszechnego zdumienia. Co się stało? Spiker telewizji austriackiej komentował transmisję nadawaną bezpośrednio z Rzymu, tłumacząc słowa kardynała Feliciego, który przekazywał sensacyjną zapowiedź... "Habemus Papam, dominum Carolum, sanctae Ecclesiae catholicae cardinalem Wojtyła!". Turyści łączą się z Polakami składając życzenia, wznosząc toasty, radość i entuzjazm rosną wśród polskich towarzyszy. Około godz. 19 miejscowi komuniści przychodzą do hotelu, tak jak to było umówione, i na początku nie zdają sobie sprawy z panującego tam widowiska. Kiedy im wyjaśniono powody tego wybuchu radości, nie potrafili ukryć irytacji i niezadowolenia, i szybko, raczej chłodno pożegnali się z Polakami. Ci natomiast święcili wesoło z turystami aż do późnej nocy historyczne wydarzenie wyboru rodaka Karola Wojtyły na Papieża. Następnego dnia "zmyto im głowę" za wykazanie "niedostatecznej świadomości komunistycznej" w związku z wyborem głowy "reakcyjnego" Kościoła katolickiego; można sądzić, że nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia. Nie wiemy, czy polscy funkcjonariusze komunistyczni płakali w noc zamachu na Papieża, ich rodaka, ale nie da się tego wykluczyć. "Papież, który przychodzi z Polski, stanowi dla wielu skandal i przeszkodę. Nie wszystkie życzenia zdrowia, które nadchodzą w tych dniach do Rzymu, są równie szczere" - można było przeczytać na łamach czasopisma "Die Furche" z Wiednia 20 maja 1981. *** Wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość poruszyła głęboko nasze społeczeństwo i rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W tych trudnych chwilach przesyłamy z ojczyzny Waszej Świątobliwości życzenia szybkiego odzyskania sił koniecznych dla pełnienia Waszej misji w służbie humanitarnych ideałów pokoju i dobrobytu ludzkości. Stanisław Kania, Henryk Jabłoński, Wojciech Jaruzelski Przejęła nas głęboko wiadomość o szaleńczym ataku na życie Waszej Świątobliwości. W imieniu prezydium Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii i moim własnym przesyłam Waszej Świątobliwości gorące życzenia szybkiego i pełnego wyzdrowienia i powrotu do misji pokoju i porozumienia między narodami. Cvijetin Mijatović Prezydent Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii Jestem głęboko wzburzony zamachem dokonanym przeciwko Wam. Życzę Wam szybkiego i całkowitego wyzdrowienia. Leonid Breżniew Głęboko wzburzony, potępiam zamach dokonany na Waszą osobę i wyrażam najlepsze życzenia szybkiego i całkowitego wyzdrowienia. Gustaw Husak Prezydent Socjalistycznej Republiki Czechosłowacji Z Afryki "Jestem przekonany, że należy do Afrykańczyków rozwiązywanie problemów afrykańskich; żaden blok lub grupa interesów nie powinna wywierać nacisku lub interweniować. Pozytywne rozwiązanie spraw afrykańskich wywiera dodatni wpływ także na inne części świata. Kraje afrykańskie nie chcą jedynie otrzymywać pomocy materialnej i technicznej, ale chcą także dawać - swoją mądrość, kulturę i poczucie Boga, które wśród wielu innych ludów nie jest tak żywe". Są to słowa zachęty i zaufania wypowiedziane przez Jana Pawła II w pierwszych dniach podróży do Afryki w obecności prezydenta i członków rządu Zairu. Słowa i uczucia, które rozciągają się na wszystkie narody i kraje czarnego kontynentu, spośród których sześć odwiedził od 2 do 12 maja 1980 r. Dokładnie rok i jeden dzień po tej historycznej wizycie nastąpił zamach. *** 2 głębokim przejęciem dowiedzieliśmy się o nikczemnym zamachu na Wasze życie podczas gdy święciliśmy właśnie pierwszą rocznicę Waszej niezapomnianej wizyty na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W imieniu ludu Wybrzeża Kości Słoniowej, jego rządu i moim osobistym przesyłam Wam nasze serdeczne życzenia wyzdrowienia, abyście mogli jak najszybciej podjąć znowu wielką misję ewangelizacji w służbie sprawiedliwości i pokoju. Nasze błagalne modlitwy towarzyszą Wam w tej trudnej próbie. Oby Wszechmocny zachował Was dla chrześcijaństwa i zapewnił pokój na świecie. Proszę Waszą Świątobliwość o przyjęcie wyrazów mej głębokiej sympatii i czci. Felix Houphouet-Boigny Prezydent Republiki Wybrzeża Kości Słoniowej Z wielkim wzburzeniem i niepokojem dowiedziałem się o strasznym zamachu na Was w czasie publicznej audiencji na placu Św. Piotra. W imieniu całej ludności Nigerii i moim życzę Wam szybkiego wyzdrowienia oraz łaski i opieki Boga. Wasz pontyfikat miał od października 1978 r. bardzo wielkie znaczenie dla ludzkości. Wasz stały apel o świat sprawiedliwości i wolności, bez ucisku, przemocy rasizmu i nędzy, wzbudził entuzjazm katolików i niekatolików na całym świecie. Zechce Wasza Świątobliwość przyjąć wyrazy najwyższego szacunku i poważania. Alhani Shenu Sagari Prezydent Republiki Nigerii Wasza Świątobliwość z przerażeniem i bólem dowiedziałem się o zamachu na Was. Lud Kenii i wszyscy ludzie dobrej woli na świecie modlą się abyście mogli szybko wyzdrowieć i kontynuować Waszą świętą misję. Daniel T. Arap Moi Prezydent Republiki Kenii Z krajów muzułmańskich Wśród depesz wysłanych do rannego Jana Pawła II do najbardziej serdecznych i głęboko religijnych należała bez wątpienia depesza Anwar El-Sadata, prezydenta Egiptu. Kto śledzi okiem krytycznym scenę polityczną tego kraju, zwłaszcza w związku z trudną sytuacją trzech milionów chrześcijan Koptów, nie może nie zadać sobie pytania, jak szczere były życzenia Sadata. Jest to kwestia złożona: prezydent egipski wykazał przecież wolę zawarcia pokoju z największym wrogiem, Izraelem; zależało mu także na tym by chrześcijanie i muzułmanie potrafili zgodnie współżyć, ale nie udało mu się opanować sytuacji i fanatyzmu Szyitów. Po 6 października 1981 r., dniu, w którym Sadat padł ofiarą tych fanatycznych sił, jakie zagrażają również egzystencji chrześcijan w Egipcie, także jego krytycy zmienili zdanie: "Prezydent Sadat zyskał sobie szacunek jako wierzący w Boga i odważny obrońca pokoju. Dołożył starań dla znalezienia nowych dróg dla rozwiązania starego i krwawego konfliktu pomiędzy Arabami i Izraelczykami" - tymi między innymi słowami Jan Paweł II wyraził swoje wzburzenie i ból na wieść o tragicznej śmierci Sadata i w czasie audiencji publicznej 7 października 1981 r. wezwał do modłów za zmarłego. Wysłał również depesze do premiera Mubaraka i do wdowy. Z wielkim wzruszeniem pisał tę ostatnią depeszę, pamiętając o tym, co Sadat napisał mu w maju tego samego roku. Podobnie jak Sadat, także wielu innych przywódców świata islamu wyraziło Janowi Pawłowi II solidarność i przesłało życzenia wyzdrowienia. *** Wiadomość o zamachu na życie Waszej Świątobliwości wstrząsnęła mną a wieść, że nie grozi Wam niebezpieczeństwo, podniosła mnie na duchu. Podobne zbrodnicze akcje popełniane są przez osoby chore i niezrównoważone, których dusza jest pozbawiona wiary i miłości do Boga. Wierzę mocno w orędzie pokoju i miłości Waszej Świątobliwości, które dotarło do serc i umysłów ludzi wszystkich wyznań na całym świecie. Proszę Wszechmogącego, aby dał Wam siły do przezwyciężenia tego tragicznego aktu przemocy, który jest sprzeczny ze wszystkimi przez Was głoszonymi zasadami. Modlę się o Wasze szybkie i całkowite wyzdrowienie, abyście mogli nadal działać w tym niespokojnym świecie inspirując nas szlachetnym apelem o pokój i zgodę. Oby Bóg dał Waszej Świątobliwości zdrowie i długie życie abyście mogli kontynuować Waszą świętą misję w służbie ludzkości. Z szacunkiem Wasz Jehan Anwar El-Sadat Dzięki niebu Wasza Świątobliwość ocalał i ręka Boga Was strzeże. Obłęd nie zmniejsza się na świecie w którym żyjemy, ale siły dobre, których jesteście jednym z najważniejszych obrońców, ból, którego z Wami doznają ci, którzy Was kochają i podziwiają wreszcie błogosławieństwo naszego Pana Boga - wszystko to wyleczy Wasze rany i wzmocni Wasze kroki. Modlimy się za Was żarliwie. Bóg nie opuści tego, kto szerzy w świecie Jego słowo i naukę, gniew boski ukarze winnych. Jeśli chodzi o Was jesteście przede wszystkim miłością i współczuciem. Niech Bóg wspiera Waszą Świątobliwość i uczyni tak, aby ludzkość mogła jeszcze przez długie lata korzystać z cnót Namiestnika Chrystusa. Hassan II Król Maroka Jesteśmy da głębi wstrząśnięci zamachem na Waszą Świątobliwość, który nigdy nie przestał działać na rzecz dobra miłości i pokoju, i który poświęcił całe życie walce o te szlachetne ideały ludzkości. Możemy tylko modlić się do Wszechmocnego, aby Wasza Świątobliwość szybko wyzdrowiał i cieszył się długim życiem i doskonałym zdrowiem. Proszę przyjąć życzliwie zapewnienia o moim głębokim i przyjaznym szacunku. Jaber Al. Ahmad Al Sabah Emir Kuwejtu Z Azji "Jan Paweł II, apostoł ludów naszego czasu", jak określił go pewien dziennik, rozpoczął 16 lutego 1981 swoją najdłuższą podróż pasterską (dziesiątą z kolei), w której znalazło szczególny wyraz jego żarliwe pragnienie pokoju i sprawiedliwości społecznej. Przebył w samolocie 35 tysięcy kilometrów, zatrzymał się krótko w Pakistanie, odwiedził Filipiny, wyspę Guam, Japonię i Alaskę. W czasie podróży, która trwała aż do 27 lutego, Papież wygłosił sto przemówień i kazań. Pierwszym celem jego wizyty były Filipiny - jedyny katolicki kraj Azji. W obozie dla uchodźców w Morong, w którym przebywają tysiące Wietnamczyków, Kambodżan i Laotańczyków, Ojciec Święty wezwał wszystkie ludy do "przeznaczenia większych sum pieniędzy dla tych uchodźców i wysiedlonych, którzy stanowią największą tragedię naszej epoki". Ten apel w Azji mógł spotkać się jedynie z poparciem. W Hiroszimie Jan Paweł II skierował przejmujący apel o pokój, aby nie powtórzyła się tragedia 6 sierpnia 1945. Papież Wojtyła nie był więc w Azji nieznany. *** Przyjmuję ze zgrozą i głębokim przerażeniem bolesną wiadomość o niesłychanym geście, który spowodował zranienie Waszej Świątobliwości. Jego niedawna wizyta w Japonii jako wysłannika pokoju jest dotąd bardzo żywa w mej pamięci. Wspominam głębokie wrażenie jakie wywarła na mnie szczera rozmowa, odbyta przy tej okazji na temat pokoju na świecie i oczekuję gorąco na sposobność ponownego spotkania Waszej Świątobliwości w czasie mojej podróży do Europy w czerwcu. Modlę się całym sercem o szybkie i całkowite wyzdrowienie Waszej Świątobliwości, przesyłając szczere życzenia całego ludu japońskiego i moje osobiste. Zenko Suzuki Premier Japonii Jesteśmy wzburzeni zdradzieckim zamachem na życie Waszej Świątobliwości. W imieniu rządu ludu Indii i moim własnym wyrażam nasz żywy niepokój i zapewniam o naszej modlitwie o szybkie i zupełne wyzdrowienie. Indira Gandhi Wzburzyła mnie głęboko wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość. Ludność Libanu przyłącza się bez wyjątku do mojego zdecydowanego potępienia tego ohydnego aktu. Z głębi cierpiącego Libanu błagam Wszechmocnego o Wasze szybkie wyzdrowienie i proszę Was o przyjęcie hołdu mego synowskiego oddania. Elias Sarkis Prezydent Republiki Libanu Od organizacji miedzynarodowych Wizyta Jana Pawła II w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych, 2 października 1979 r., pozostawiła niezatarty ślad. Także FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych dla Wyżywienia i Rolnictwa), której główna siedziba mieści się w Rzymie, miała zaszczyt oficjalnie gościć Papieża, który przy tej okazji wypowiedział przemówienie na temat pilnych problemów naszego świata. Także przy okazji zaplanowanej wizyty w siedzibie Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie Jan Paweł II miał mówić o problematyce pracy. Gdyby nie zamach, miał on ofiarować swym gospodarzom w Genewie swoją trzecią, poświęconą pracy ludzkiej encyklikę, której korekta była już gotowa. *** Wasza Świątobliwość! Wiadomość o zamachu na Waszą osobę wstrząsnęła i zasmuciła mnie, a ostatnie wieści o polepszeniu Waszego stanu podniosły mnie na duchu. W imieniu wszystkich Narodów Zjednoczonych, które wspominają z głębokim szacunkiem Waszą wizytę, przesyłam wyrazy naszego ubolewania z powodu tego nieludzkiego aktu oraz nasze najserdeczniejsze życzenia szybkiego i zupełnego powrotu do zdrowia. Świat bardzo potrzebuje przewodnictwa duchowego, którym w tak wielkiej mierze obdarowywaliście międzynarodową wspólnotę. Kurt Waldheim Sekretarz Generalny ONZ Głęboko wzruszony pragnę wyrazić Waszej Świątobliwości moje synowskie przywiązanie i moje przerażenie z powodu tego zbrodniczego aktu. Niech Bóg da Najwyższemu Pasterzowi szybkie wyzdrowienie. Proszę Waszą Świątobliwość o przyjęcie wyrazów mego głębokiego szacunku. Joseph Luns Sekretarz Generalny NATO Z ogromnym wzruszeniem Komisja dowiedziała się o straszliwym zamachu, którego ofiarą padła Wasza Świątobliwość. W imieniu Komisji wyrażam Waszej Świątobliwości nasze głębokie wzruszenie i modlę się, aby odzyskała szybko zdrowie. Gaston Thorn Przewodniczący Komisji Europejskiej W imieniu Organizacji Narodów Zjednoczonych dla Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) i moim własnym chcę wyrazić nasz głęboki ból na wiadomość o zamachu na osobę Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II. Dołączamy nasze życzenia i modlitwy do życzeń całej ludzkości, prosząc o szybkie wyzdrowienie Waszej Świątobliwości. Edouard Saouma Dyrektor Generalny FAO VII. "Pozwólcie, aby dzieci przyszły do mnie..." 22 października 1978, w dniu inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II, ks. prałat Virgilio Noe, od wielu lat ceremoniarz papieski, poczerwieniał na twarzy. Zaskoczony i zmieszany po uroczystej mszy św. pontyfikalnej, zobaczył swego nowego "szefa", jak łamie przepisy regulaminu i zbliża się do pierwszego rzędu honorowych gości. Dziewięcio, dziesięcioletni chłopiec odrywa się od grupy obecnych tysięcy rodaków Papieża, robi kilka kroków naprzód, z bukietem kwiatów w ręku, rozgląda się dookoła i z wahaniem zatrzymuje się. W tym momencie Papież zauważa zakłopotanie chłopczyka, idzie mu naprzeciw, obejmuje i całuje w czoło. I 300 tysięcy osób wita oklaskami ten ojcowski gest. Jest to pierwsze spotkanie Papieża, który "przyszedł z daleka", z dziećmi, spotkanie, które z dnia na dzień nabierało coraz bardziej charakteru trwałej i żywej przyjaźni. W dniach następnych ks. prałat Noe musiał doznać innych niespodzianek, ponieważ nowy "szef" coraz bardziej okazywał, że ignoruje regulamin, by dać pierwszeństwo osobistym, przyjaznym kontaktom z dziećmi, ludźmi starszymi, po prostu - ze wszystkimi. Inteligentny i życzliwy, papieski ceremoniarz nauczył się szybko i chętnie tego nowego "ceremoniału" i już więcej nie okazywał ani zdziwienia, ani zmieszania. Również pielgrzymi i obecni na audiencjach szybko spostrzegli, wpierw ze zdziwieniem, a następnie z entuzjazmem, nie tylko spontaniczność, ale również dynamizm i młodzieńczy sposób bycia Papieża w spotkaniu z dziećmi. Kiedy po raz pierwszy uchwycił dziecko i podrzucił je do góry z szybkością i zręcznością akrobaty, rodzice dziecka wstrzymali prawdopodobnie oddech, ale kiedy Papież oddał im dziecko całe i zdrowe, aula audiencjonalna rozbrzmiała owacjami tysięcy pielgrzymów i fotografia tego wydarzenia obiegła świat. 8 listopada, w trzy tygodnie po wyborze, miała miejsce audiencja dla uczniów szkół włoskich. Papież wolno przechodzi bazylikę św. Piotra, błogosławił uczniów i ściskając niezliczoną ilość rąk. Można sobie wyobrazić entuzjazm i zgiełk. Kiedy Papież następnie prosi o trochę ciszy i żartując zatyka sobie uszy rękoma, nikt nie jest w stanie dzieci uciszyć. Wreszcie przemawia do nich od głównego ołtarza, chwali ich żywotność, ale nie ukrywa swego zaniepokojenia: modlił się - mówi - usilnie do św. Piotra, by nie pozwolił na zawalenie się jego bazyliki, która trzęsła się od krzyków. Kończąc swe przemówienie, Papież poleca dzieciom trzy myśli: "Szukajcie Jezusa, kochajcie Jezusa, dawajcie świadectwo Jezusowi". Te przyjazne i pełne treści, żywe spotkania z dziećmi weszły już do stałego programu środowych audiencji a także wizytacji parafii rzymskich i podróży Papieża: gdzie się pojawia, tam zawsze są dzieci. W związku z tym przypomnijmy, że fotografia wykonana mniej niż sekundę przed zamachem pokazuje Papieża podnoszącego dwuletnią Sandrę Bartoli i oddającego ją w ręce ojca. Także ta fotografia obiegła świat i weszła do dziejów dramatycznego wydarzenia. Obok małej Sandry i jej rodziców było tam wówczas wielu innych rodziców z dziećmi, radośnie oczekującymi chwili rozmowy z "drogim Papieżem" i uściśnięcia mu ręki. Zamiast tego, dzieci i rodzice musieli uczestniczyć z bliska w pełnym grozy dramatycznym wydarzeniu, które później, pokazane w telewizji, wstrząsnęło całym światem. Jeśli zamach przeraził wielkich tego świata, co widać w przesłanych przez nich życzeniach, to czegóż musiały doznać serca niewinnych dzieci! Dla nich była to na pewno rzecz nie do wiary, nie do przyjęcia; poprzez zamach po raz pierwszy mogły odczuć, do czego jest zdolne zło i szatan. Miliony dzieci na całym świecie zalały swymi łzami i modlitwami Chrystusa i Jego Matkę, aby zachował ich ukochanego Papieża. Wiele z nich przekazało potem na piśmie swoje wrażenia, swój niepokój, swój zawód i swoją niezdolność zrozumienia zła, lecz także swą nadzieję, przesyłając wszystko to Ojcu Świętemu, łącznie z zapewnieniami o modlitwie i najszczerszych życzeniach. Oto niektóre listy dzieci z Polski, Chorwacji i Włoch. *** Kochany Ojcze Święty, Modlimy się za Ciebie abyś szybko wyzdrowiał. Cała Polska życzy Ci szybkiego powrotu do zdrowia i podjęcia na nowo codziennych zajęć. Z Polski przesyła Ci życzenia Marcin z klasy 3 b, 8 lat. Módlę się za Ciebie, Janie Pawle II, abyś jak najszybciej wyzdrowiał i żeby nie znalazł się drugi człowiek, który chciałby Ciebie zabić. Chodzę do trzeciej klasy, codziennie modliłam się na różańcu o Twoje zdrowie. Także modliłam się za kardynała Stefana Wyszyńskiego. Będziemy o Tobie pamiętać, nawet kiedy jesteś zdrowy. Modlimy się za Ciebie stale. Dziś, kiedy my, dzieci, mamy święto, na pewno myślisz o wszystkich dzieciach na świecie, i my myślimy o Tobie. Riemel Lucyna 1.VI.81 r. Chodzę do trzeciej klasy w Rybniku Kochany Ojcze Święty, życzę Ci dużo szczęścia, abyś szybko wrócił do zdrowia, żebyś jak najszybciej przyjechał do swej kochanej Ojczyzny. Kochany Ojcze, życzę Ci dużo słońca, żeby wszyscy byli dobrzy. Wszyscy są przejęci śmiercią Kardynała Stefana Wyszyńskiego, a Ty, Ojcze, najbardziej bo to był Twój najlepszy przyjaciel. Ola z klasy III c, 1.VI.81 r. 9 lat Kochane Radio Watykańskie! Za Twoim pośrednictwem składam naszemu najukochańszemu Ojcu Świętemu życzenia zdrowia. Życzę nie jeden raz ale 1000 razy!. Cieszymy się bardzo, że Ojciec Święty zdrowszy. Słuchamy przez Radio Watykan Jego głosu. Ojciec Święty przebaczył zamachowcowi, ale ja nie chcę mieć takiego strasznego "brata". Dziękuję za przekazanie tych życzeń, płynących z mojego małego serca. Pozdrawiam Radio Watykańskie, które bardzo lubimy. My tu z głodu nie zginiemy ale bez naszego Ojca Świętego to byśmy zginęli. Niech nam żyje 100 lat i do nas przyjedzie. Michał Czorny, 40-750 Katowice 30 Mały Michał, w wieku lat 10, życzył "tysiąc razy" Ojcu Świętemu zdrowia i napisał to własnoręcznie tysiąc razy na wielu stronach. Wodzisław 19.5.81 r. Czcigodny Zespół Radia Watykańskiego z siostrą Martą! Wczoraj tj. 18.5.81 r., przesłałam Ojcu Świętemu telegram o następującej treści: Wczoraj byłam u I Komunii św. Modliłam się o zdrowie dla Ojca Świętego. Modlili się też i zaproszeni goście. A dziś składam życzenia urodzinowe i proszę Boga aby do Ojca Świętego już nigdy nikt nie strzelał. Tego życzy mała Violetka Kwaśny z Wodzisławia Śl., która też dziś z Ojcem Świętym ma urodziny. Czcigodna Siostro Urszulanko Marto, bardzo serdecznie Was proszę, aby ten telegram był napisany w Waszym "Programie Radiowym". Aby ludzie czytali, że i ja, mała Violetka, lat 9, pamiętam o Ojcu Świętym. Jest mi go bardzo żal. Przyjmuję Komunię świętą i modlę się za Niego. A także za tego niedobrego człowieka, który do Ojca Świętego strzelał. I za wszystkich, którzy chcieliby to jeszcze kiedyś uczynić. Kochana Siostro, bardzo proszę mi odpisać, czy Ojciec Święty otrzymał mój telegram? Z Bogiem Violetka *** W niedzielę po Wielkiejnocy 1979 ponad dziesięć tysięcy Chorwatów, przybyłych w większości z ojczyzny, lecz także z emigracji, odbyło narodową pielgrzymkę do Rzymu dla uczczenia największego jubileuszu ich dziejów - trzynastu wieków chrześcijaństwa, od momentu, kiedy Papież Jan IV w 640 r. przyjął ich na łono Kościoła. W czasie uroczystej mszy pontyfikalnej, celebrowanej w bazylice św. Piotra wspólnie z biskupami chorwackimi, Jan Paweł II wygłosił kazanie poprawnie w języku chorwackim. Nie tylko podziękował "białym" Chorwatom za stałą wierność Stolicy Piotrowej i Kościołowi, ale także zachęcił ich do niezależnego życia narodowego, kulturalnego i politycznego. Długie oklaski obecnych wykazały, że Papież ich wszystkich zdobył; dzięki bezpośredniej transmisji radiowej także miliony Chorwatów w ojczyźnie i na świecie mogły usłyszeć to kazanie. Wybór Karola Wojtyły umocnił świadomość chrześcijańską i wierność Rzymowi tego ludu katolickiego, którego łączy z Polakami wspólne pochodzenie i który aż do VI wieku zamieszkiwał obszar znajdujący się obecnie na terytorium Polski, w okolicach Krakowa. Nie dziwi więc, że wiadomość o zamachu głęboko zasmuciła katolików chorwackich, którzy szukali pociechy w modlitwie. I tak uczyniły ich dzieci, które napisały do Papieża: Nasz drogi Ojcze Święty Usłyszałam niedobrą wiadomość o zranieniu Was i zabolało mnie od tego serce. Życzę Wam szybkiego wyzdrowienia i całkowitego powrotu do zdrowia. Świat Was potrzebuje: Świat cały wie kim jesteście i modli się za Was tak jak i my, tu w Chorwacji. Wiele serdecznych pozdrowień Nedjeko Rajkovic (czwarta klasa szkoły podstawowej) Rechnice 23-5-1981 Nasz ukochany Ojcze Święty Uczniowie i uczennice szkoły średniej w Rechnicach modlą się za Was do Boga, by dobry Bóg Was wyleczył. Świat Was potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek, abyście głosili światu pokój w imieniu Jezusa Chrystusa i z pomocą Błogosławionej Dziewicy Marii. Wydarzenie to nas wszystkich przeraziło. Pozdrawiamy Was i pozostajemy wiernymi synami. (następuje 30 podpisów klasy szkolnej) Drogi Ojcze Święty, Dowiedziałam się, że Was wypisano ze szpitala i cieszy mnie to. Kiedy usłyszałam w telewizji smutną wiadomość o Waszym zranieniu, bardzo się przestraszyłam. Każdego dnia śledziłam wieści o poprawie stanu Waszego zdrowia i obecnie cieszę się i jestem szczęśliwa, że opuściliście szpital. My, dzieci, modlimy się każdego dnia o Wasze szybkie wyzdrowienie. Wróć szybko znowu do nas! Katarzyna Perusine Drogi Ojcze Święty, Życzę szybkiego wyzdrowienia, abyście mogli zająć się biednymi i dziećmi bez ojca i matki oraz całym światem. Niech Bóg Was ma w swej opiece. Clara Petrović (7 lat, I klasa) Drogi Ojcze Święty, Uczęszczam do trzeciej klasy. Życzę szybkiego wyzdrowienia, abyście mogli odwiedzić wiele krajów i uścisnąć biednych i dzieci. W niedzielę Świętej Trójcy przyjmę po raz pierwszy Jezusa Chrystusa. Oczekuję tego dnia z radością i niecierpliwością. Modlę się za Was, pozdrawiam i kocham Was. Josip (8 lat) *** Ze zrozumiałych powodów Papież miał najwięcej kontaktów z dziećmi włoskimi. Tysiące tych dzieci z różnych stron Włoch przybywa tłumnie na audiencje generalne, dzieci te stały się Ojcu Świętemu szczególnie bliskie. Także ci, co nie mogli uczestniczyć w audiencjach, otrzymywali pozdrowienia i życzenia od Papieża: "Drogie dzieci, kiedy powrócicie do domu, opowiedzcie swym przyjaciołom o tym, co teraz Papież da wam na pamiątkę. Opowiedzcie, że Papież ich kocha, oczekuje ich wizyty i błogosławi im". Te słowa i polecenia skierował Jan Paweł II 26.5.1979 r. do młodych z Włoskiej Akcji Katolickiej, pragnąc dotrzeć do całej włoskiej młodzieży. Zresztą wiele dzieci włoskich widziało Papieża osobiście i to tłumaczy wrażenie, jakie wywarł na nich zamach z 13 maja 1981 r. Pod jeszcze większym wrażeniem były dzieci leczone w klinice Gemelli, dokąd zawieziono rannego Papieża; okoliczność szczególnie znacząca dla chorych dorosłych, ale przede wszystkim dla dzieci, o czym świadczą następne strony. Począwszy od 13 maja 1981 wieczorem, zmieniła się atmosfera w klinice Gemelli, tym "mieście chorych". Dwa tysiące chorych, wśród nich setki dzieci żywo uczestniczyło w trosce o los ciężko rannego Papieża, a zwłaszcza w modlitwie. Lekarzom udało się wyrwać go śmierci po trwającym pięć godzin zabiegu operacyjnym. Biuletyny lekarskie o stanie zdrowia nadzwyczajnego pacjenta były oczekiwane każdego dnia w atmosferze nerwowości, zmieszanej z wielką nadzieją. Wiadomość, że Papież ocalał i że będzie mógł całkowicie wrócić do zdrowia, wywołała wielką radość, ulgę i wdzięczność w stosunku do Boga i lekarzy. Potem przyszła niedziela 17 maja. Już przed godziną 12 wszyscy chorzy, przede wszystkim dzieci, z wielkim przejęciem i drżącą nadzieją, włączyli radioodbiorniki znajdujące się w salach szpitala. Punktualnie o godz. 12 nadzieja stała się rzeczywistością: na własne uszy usłyszano słaby głos Jana Pawła II, jak oni chorego i przebywającego wśród nich. Ojciec Święty mógł tylko z wielkim wysiłkiem wymówić słowa, ale ile radości i entuzjazmu wzbudziły one w sercach wszystkich: dzieci, dorosłych i ludzi starszych przebywających w klinice! Niektórzy chorzy mieli w tym momencie uczucie, że choroba dawała im przywilej, wszyscy zaś, że łatwiej znosić dolegliwości i cierpienie "w jedności z Chrystusem" i równocześnie w duchu solidarności z Jego Namiestnikiem - ciężko rannym Papieżem. Po południu dzieci oddziału pediatrycznego zadecydowały przesłać Papieżowi listy i rysunki z życzeniami urodzinowymi dla swego "kolegi", który następnego dnia kończył 61 lat. Marco Capobianco; liczący 9 lat, napisał niewprawnym pismem następujące słowa: "Drogi Papieżu, wiem, że jesteś leczony tu z nami. Ja mam kroplówkę, tak jak Ty, i piszę lewą ręką, która jest ręką serca. I dlatego jeszcze bardziej okazuję Ci, jak bardzo Cię kocham". 7-letnia Chiara napisała: "Drogi Papieżu, jest mi bardzo przykro, że musisz być w szpitalu. Życzę Ci z całego serca, abyś mógł wkrótce opuścić łóżko i błogosławić wielu ludzi na placu Św. Piotra". Rossana Russo, 10 lat, podczas gdy była przenoszona na salę operacyjną, dowiedziała się na korytarzu od podnieconych dzieci o tym, co szykowano dla Papieża. Rossana poprosiła pielęgniarkę o zatrzymanie się i napisała do Ojca Świętego: "Kiedy życie przypiera Cię do muru, nie pochylaj głowy, lecz podnieś wzrok na Maryję z wyzwaniem i słonecznym uśmiechem, a Ona sama Ci pomoże". Przez cały poniedziałek 18 maja, dzień, w którym Karol Wojtyła ukończył 61 lat, przybywali do szpitala nie tylko politycy i sławne osobistości, lecz także robotnicy, gospodynie domowe i grupy uczniów, by przekazać życzenia, kwiaty i dać w ten sposób wyraz swej sympatii. Bohaterką jednego z najbardziej znaczących epizodów tego dnia była dziewczynka koreańska. Zostawiając bukiet kwiatów powiedziała: "Powiedzcie Papieżowi, że przyszłam. Powiedzcie tylko, że przyszłam i przyniosłam róże. On zrozumie. Pocałujcie go ode mnie". Następujący list z czwartej klasy w Nereto (Teramo) powołuje się na szczególną okoliczność: "Najdroższy Ojcze Święty, Jesteśmy uczniami klasy czwartej B w Nereto i piszemy do Ciebie ten list. Chcemy w ten sposób pokazać Ci, że dużo o Tobie myślimy i modlimy się za Ciebie w tej tak smutnej chwili. My również byliśmy na placu Św. Piotra 13 maja, by uścisnąć Ci rękę. Byliśmy wszyscy uradowani, że mogliśmy Cię widzieć z bliska, kiedy niespodziewanie nastąpił zamach. Najpierw myśleliśmy, że chodzi o petardy ale niestety było to co innego. Początkowo nie chcieliśmy uwierzyć, ale potem nasza radość przekształciła się w wielki smutek i zaraz pomyśleliśmy, jak można chcieć zabić osobę tak dobrą, która niesie pokój na całym świecie. Podczas podróży powrotnej w autobusie byliśmy milczący i każdy był zajęty własnymi myślami. Tego wieczoru baliśmy się każdego komunikatu radiowego. Często byliśmy myślami przy Tobie w szpitalu i dopiero teraz jesteśmy znowu spokojni ponieważ w telewizji powiedziano że niebezpieczeństwo minęło. Mamy nadzieję, że wrócisz szybko na plac Św. Piotra, gdzie tyle osób pragnie Cię widzieć. Mamy także nadzieję, że spotkamy Cię osobiście przy nowej okazji. Życzymy Ci z całego serca poprawy i będziemy szczęśliwi, jeśli, czytając ten list pomyślisz trochę o nas. Klasa czwarta B z Nereto (Teramo) *** W maju 1979 był na środowej audiencji razem z pierwszą klasą także siedmioletni Franciszek. Miał przywilej rozmawiania osobiście z Papieżem i uściśnięcia mu ręki, niestety, z bardzo smutnego powodu: nie znał nigdy swej matki, a dwa tygodnie przedtem również jego ojciec zginął w wypadku. Ze łzami w oczach, z drżeniem rąk opowiedział o tym Papieżowi. Ojciec Święty przycisnął go do piersi i po chwili milczenia powiedział z prostotą: "Od tej chwili ja będę twoim ojcem". Biedny sierota nie był pewny, czy dobrze usłyszał i zapytał z powagą: "Czy rzeczywiście chcesz być moim ojcem?". Papież odpowiedział wyraźnym "tak", podkreślając to skinieniem głowy i to przełamało smutek dziecka, które otarło łzy. Po dwóch tygodniach jego twarz po raz pierwszy rozjaśniła się uśmiechem. Nie wiem, czy mały Franciszek napisał do Papieża po zamachu, ale mogę sobie wyobrazić jak ten chłopczyk, który tymczasem ukończył 9 lat, modlił się do Boga i Jego Matki za swego śmiertelnie rannego, "drugiego ojca". W niedzielę poprzedzającą Boże Narodzenie 1978 dziesiątki tysięcy dzieci rzymskich zgromadziły się na "Anioł Pański" z Papieżem. Odpowiadając na Jego wezwanie, każde z nich przyniosło figurkę Dzieciątka Jezus. Pobłogosławioną figurkę dzieci miały zanieść do domu do szopki, by mieć pamiątkę ze spotkania ze "starym Papieżem". Papież podjął dialog z dziećmi i wezwał je do powtarzania za nim: "Jezusie, przyślij robotników do twej winnicy". Dziesiątki tysięcy dziecięcych głosów powtarzało tę modlitwę. Potem dodał: "Jezus wysłucha modlitwy Papieża, starego Papieża, bardzo starego, jak widzicie". Dzieci zrozumiały od razu, że te ostatnie słowa nie były częścią modlitwy i nie tylko ich nie powtórzyły, ale im głośno zaprzeczyły: "Nie, to nieprawda, Papież nie jest stary!". To dobra lekcja, jak zakończyć modlitwę na wesoło. Ale z jakim smutkiem i ufnością w Jezusa inne dziesiątki tysięcy dzieci zwracały się i zwracają do Boga, aby im zwrócił młodego i zdrowego, tego "starego", ciężko rannego Papieża!. Pewien znajomy kapłan rzymski ujawnił mi swój "mały sekret". Dwa dni po zamachu udał się do bazyliki św. Piotra, by modlić się za Jana Pawła II, pełen niepokoju i bólu, lecz być może jeszcze bardziej wsparty nadzieją, przechodził od ołtarza do ołtarza, poczynając od Piety, by dotrzeć potem do ukochanego Piusa X, do grobu św. Piotra i do grobów jego następców. Przy grobie Jana XXIII ujrzał rodzinę - pięcioro dzieci z rodzicami pogrążonych w milczącej modlitwie, to go zachęciło do zwrócenia się do nich i następnie, za zgodą rodziców, do poproszenia razem z dziećmi dobrego Papieża Angelo Roncalliego, by pomógł rannemu Papieżowi. Kapłan przypomniał im, że Papież Wojtyła 3 maja, czyli zaledwie kilka dni wcześniej, odwiedził Bergamo i wieś, w której urodził się Papież Jan. Mówił wtedy tak dobrze o tym Papieżu i prosił go o pomoc dla Włoch i Kościoła. "A teraz musimy poprosić Papieża Jana XXIII o pomoc dla Jana Pawła II, który znajduje się pomiędzy życiem i śmiercią" - powiedział kapłan. Dzieci zaś słuchały go z wielką uwagą i z jednakowym przejęciem zaczęły modlić się o wyzdrowienie Ojca Świętego. Od tej chwili, powiedział mi ten kapłan, jego nadzieja w wyzdrowienie Papieża przekształciła się w pewność: Bóg nie mógł nie wysłuchać modlitwy milionów dzieci, ponieważ właśnie takie modlitwy dochodzą do nieba. VIII. "Jesteście nadzieją Kościoła, jesteście także moją nadzieją..." Kto miał okazję uczestniczyć w inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II w niedzielę 22 października 1979, nigdy nie zapomni tego wydarzenia. Jesień darowała piękny dzień, nierzadki w rzymskim październiku, aczkolwiek rano nieliczne chmury przesuwały się po niebie. Dokładnie o dziesiątej rozpoczęła się liturgia śpiewem "Veni Creator". Za krzyżem długo postępuje pochód kardynałów - ponad 120 - którzy parami podchodzą do ołtarza, by złożyć pocałunek i następnie udają się do swych krzeseł. Wreszcie pojawia się Papież. Podniecenie opanowuje tłum, wybuchają długie oklaski. Jan Paweł II idzie błogosławiąc, zajmuje miejsce na tronie, nakładają nań paliusz. Po hołdzie kardynałów składanym nowemu Papieżowi, zaczyna się uroczysta msza św. Homilia Ojca Świętego rozpoczyna się od wyznania wiary Piotra wobec Chrystusa: "Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego", które jest także wyznaniem wiary następcy Piotra. Następuje żarliwy apel do świata, aby przyjął Chrystusa i prośba do każdego człowieka: "Módlcie się za mnie. Pomóżcie mi, abym mógł wam godnie służyć!". Około południa niebo się rozjaśnia, chmury ustępują pięknemu słońcu i znika groźba deszczu. Zwiększa to jeszcze bardziej nadzwyczajną atmosferę uroczystości, tłumy nie dają żadnej oznaki pośpiechu lub zniecierpliwienia, aczkolwiek upłynęły przeszło trzy godziny od początku obrzędów. Po ostatnim błogosławieństwie Jan Paweł II wycofuje się do bazyliki: jest godzina 13.45. Pracownicy radia i telewizji demontują swoje urządzenia, tłumy również rozchodzą się, ale powoli, tak, jakby chciały jak najdłużej cieszyć się tą wyjątkową atmosferą i zatrzymać na długo przeżyte wrażenia. Niektórzy odchodzą w skupieniu, inni dyskutując z sąsiadami, wszyscy są jeszcze pełni podziwu. Nagle otwiera się okno apartamentu, z którego Papież w niedzielę i święta zwykł zwracać się do obecnych i odmawiać z nimi "Anioł Pański". Wszystkie spojrzenia natychmiast skierowały się ku temu oknu, pracownicy telewizji i fotoreporterzy wymierzyli w nie swe aparaty, nadzwyczajne oklaski powitały pojawienie się Papieża. On zaś mówi, że zamierza kontynuować piękny zwyczaj swych poprzedników wspólnego odmawiania modlitwy "Anioł Pański" i potem zwraca się do młodzieży: "Zwracam się z wielkim uznaniem do młodych, ponieważ oni są...". Żywiołowe oklaski przerywają te słowa sympatii dla młodzieży. W tym momencie były arcybiskup krakowski pokazuje, że rozumie doskonale młodych, od lat utrzymuje z nimi bezpośrednie kontakty i potrafi z nimi rozmawiać jak mało kto. Papież wykorzystuje tę przerwę i przechodzi z formy pośredniej do bezpośredniej: "...ponieważ wy jesteście przyszłością świata. Jesteście nadzieją Kościoła. Jesteście także moją nadzieją". Dziesiątki tysięcy młodych wznoszą okrzyki wielkiego entuzjazmu; natychmiast zrozumieli: że ten, który do nich przemawia, jest szczery, darzy ich pełnym zaufaniem i pokłada w nich nadzieję. Było to pierwsze publiczne spotkanie Papieża z tymi, którzy jutro będą decydować o losach ludzkości. Młodzież nie zapomni go, przy każdej okazji będzie szukać z nim kontaktu i zdobędzie jego przyjaźń; nie przyjdzie jej to z trudem, gdyż sam Papież jest nią bardzo zainteresowany. Będą o tym świadczyć następne tygodnie miesiące i podróże za granicę w 1979 r., w tym podróż do Polski, a zwłaszcza pobyt w letniej rezydencji Castelgandolfo. Właśnie tu, w słoneczną niedzielę sierpnia 1979 r., przypadkowo ja również asystowałem o siódmej rano przy mszy św. Papieża w parku. Obecnych było około 200 młodych Polaków z ruchu "Oazy", dziś znanego także i bardzo cenionego poza granicami Polski. Ten ruch, w swoim rodzaju jedyny w bloku komunistycznym, został założony przez profesora teologii pastoralnej, Franciszka Blachnickiego, b. więźnia obozów koncentracyjnych a później przez długie lata kolegi profesora Karola Wojtyły na Katolickim Uniwersytecie w Lublinie. Niemal wszyscy młodzi obecni tego rana w Castelgandolfo poznali osobiście kardynała Wojtyłę w ojczyźnie. Po mszy św. Papież uścisnął każdemu rękę i pożegnał słowami: "do widzenia dziś wieczór i dobrej podróży na Monte Cassino". O 19, ta sama grupa młodych oczekuje przed wejściem do parku w Castelgandolfo. Punktualnie o 19.30 zjawia się biała postać starego "przyjaciela" i starego rodaka. Oklaski i śpiewy towarzyszą Janowi Pawłowi II, który musi przejść 70 metrów, by dotrzeć do miejsca, gdzie ustawiono w półkole dwanaście prostych krzeseł, jedno, pośrodku, dla Papieża. Krótkie serdeczne pozdrowienie: "Jak poszło w Monte Cassino?". "Doskonale" odpowiadają chórem młodzi i potem siadają na trawie naprzeciwko krzeseł. W środku tego koła jest już drewno do zapalenia ogniska. Pomiędzy Papieżem i jego gośćmi nawiązuje się rozmowa, jak między życzliwym ojcem i licznym potomstwem, które go kocha i ma do niego zaufanie. Po pytaniach następują odpowiedzi: - Słyszałem, że mieszkacie u Urszulanek, możecie tam spać i jeść? - Sypia się dobrze, chociaż zbyt mało. Siostry dają nam chleb z marmoladą, a herbatę przygotowujemy sobie sami. Przywieźliśmy ze sobą konserwy mięsne. - I znajdujecie również czas na rozmyślanie i modlitwę, czy też myślicie tylko o wakacjach? "Tak" i "nie" przeplatają się w tej atmosferze pogody i serdeczności. Tuzin Włochów i szwajcarskich strażników asystuje z wielkim zainteresowaniem temu widowisku; poszukują oni kogoś, kto by im przetłumaczył choćby coś trochę tej rozmowy. Parę minut przed 21 z dwustu ust odzywa się prośba, aby Papież zapalił ognisko; nie udaje mu się tego zrobić ani za pierwszym, ani za drugim razem. Obecni nie ukrywają swego rozczarowania. Ojciec Święty robi na to żartobliwą uwagę i na trzecią udaną próbę obecni reagują zdrowym "hurra!", wstają i rozbrzmiewa popularna polska pieśń, co jeszcze bardziej potęguje zdumienie i podziw strażników i pracowników. Po odśpiewaniu innych pieśni, młodzi upierają się, by Papież podpisał własnoręcznie dwieście egzemplarzy książki o nim wydanej po polsku. Papież zgadza się. Po chwili śpiewy ustają, jego goście robią wrażenie zmęczonych. A Papież: "Czy ja także mam przestać?". To wystarcza, by śpiewy zostały natychmiast podjęte na nowo. Około godz. 23 Jan Paweł II zauważa, że nadeszła, niestety, pora pożegnania. Wszyscy tworzą wielkie koło, biorąc się nawzajem pod ramię, również personel papieski zaproszony jest do wzięcia udziału w tym kole. Piosenka "Idzie noc..." zamyka ten niezapomniany wieczór. Serca młodych gości Papieża biją w rytmie przyśpieszonym, pełne radości, nadziei i prawdziwego szczęścia; twarze jaśnieją nie tyle z powodu blasku ogniska, ile od wewnętrznego ognia, który pochodzi od Boga i czystego sumienia. Oby takie ognisko mogło oświetlić cały świat, jeszcze lepiej, by cała ludzkość była takim ogniskiem! To przeobraziłoby nasz świat, "zmierzający wprost ku szaleństwu". *** Listy, które tu przytaczamy, pochodzą ze Słowacji, Polski i Włoch. Są one nie tylko wyrazem uczucia młodych do Papieża, ale także tego, co on dla nich znaczy. Dużo mówiono w ostatnich latach o katolickiej młodzieży słowackiej - z powodu jej odważnej wiary, wierności dla Kościoła i miłości do Namiestnika Chrystusa, Papieża, pomimo szczególnie trudnej sytuacji tamtejszych chrześcijan, stanowiących mimo wszystko 80% ogółu ludności. Ateistyczny reżim jest zaniepokojony żywotnością religii i aktywnością chrześcijańskiej młodzieży znacznie bardziej niż opozycją polityczną. Nawet najbardziej brutalny ucisk i prześladowania nie zdołały stłumić wiary w Boga i wierności do Papieża. "List młodych katolików słowackich" z lata 1979 odbił się szerokim echem na Zachodzie i umocnił nadzieję, podobnie jak strajk głodowy seminarzystów w Bratysławie w październiku 1980 r., który stanowił przykład protestu przeciw nielegalnym interwencjom rządu komunistycznego w życie Kościoła. Młodzieży słowackiej nie jest tak łatwo pisać do Papieża jak młodzieży polskiej czy zachodniej, i dlatego jej list dotarł do adresata drogą okrężną. Krótki list, który tu przytaczamy, reprezentuje wiele innych, odzwierciedla doskonale reakcje młodych wierzących Słowaków na zamach wymierzony w osobę, która stanowi dziś dla nich jedyny autorytet moralny i jedyne przewodnictwo duchowe: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Wasza Świątobliwość, w tych trudnych dla Was chwilach my, młodzi Słowacy i nie tylko my, wspominamy Was z jeszcze cieplejszym uczuciem. Modlimy się za Was w naszych kościołach i naszych domach, wspólnie i indywidualnie, aby Jezus Chrystus przywrócił Wam jak najszybciej zdrowie i siłę, byście mogli dalej sterować szczęśliwie nawą świętego Kościoła. Modlimy się także do Matki Boskiej, przez Was tak bardzo ukochanej: Matko Bolesna, weź w swoje ręce naszego Ojca Świętego Jana Pawła II, jak wzięłaś ongiś w swe ręce Dzieciątko Jezus, aby je zabrać do Egiptu, daleko od Heroda i chronić od niegodziwości świata". W modlitwie jesteśmy z Wami i przy Was Wasi wierni synowie u stóp Tatr *** Młodzież z Krakowa, która w niedzielę 17 maja, po zakończeniu marszu pokojowego, uczestniczyła w mszy św. odprawionej przez kardynała Macharskiego na Rynku Krakowskim, wysłała do Papieża następujący list: "Umiłowany nasz Ojcze Święty, Spotykamy się dzisiaj, studenci Krakowa, u stóp Mariackiej Bazyliki, zjednoczeni ideą wierności i miłości, zjednoczeni ideą, która przestała być tylko ewangeliczną zasadą, a stała się treścią najżywszą i bolesną. Byliśmy Ci oddani zawsze, wtedy, gdy byłeś naszym duchowym i moralnym światłem tu, w Krakowie, i później, gdy powołano Cię na Tron Piotrowy. Sercem i duszą byliśmy zawsze z Tobą. Ale dopiero strzały, które padły przed uświęconym ołtarzem chrześcijaństwa, Bazyliką św. Piotra, uświadomiły nam jak bardzo my, Twoi młodzi przyjaciele i całe polskie społeczeństwo, kochamy Cię, jak bardzo zależy nam na Twym życiu i pracy. To nie są tylko emocje. Jesteśmy już opanowani. Wierzymy głęboko w to, że wrócisz, Ojcze Święty do wypełniania swej dziejowej misji, która tak wiele znaczy dla całego świata. Chcemy z całych naszych serc młodych Polaków naszymi postawami odpowiedzieć na to tragiczne wydarzenie. Ofiara krwi, jaką złożyłeś na kamieniach placu Św. Piotra, jest dla nas świadectwem Twojego człowieczeństwa, cierpienie jakiego doznałeś jest dla nas stygmatem pochodzącym od Boga. Gromadzimy się dzisiaj na starym, krakowskim Rynku, wezwani przez Twój ból zadany przez tego, który niegodny jest imienia człowieka. Wybaczamy, bowiem taka jest Twoja wola, Ojcze Święty, bowiem tak nakazuje nam chrześcijańskie sumienie. Przez lata głosiłeś i pragniemy byś nadal głosił, wspaniałą głęboko humanistyczną prawdę o człowieku jego wartości i celach, jakie przed nim stoją. Jesteśmy gotowi Twą naukę realizować w życiu, w które dopiero wchodzimy. Powiedziałeś nam na Skałce: "Wy macie przenieść ku przyszłości to całe olbrzymie doświadczenie dziejów któremu na imię Polska". Jest to doświadczenie trudne, chyba jedno z trudniejszych w świecie, w Europie w Kościele. Czujemy naukę Twych słów i ciężar wielkiej odpowiedzialności jaką na nas w swym zaufaniu nałożyłeś. Z Twoją pokorą, Ojcze Święty i Najdroższy Przyjacielu, podejmujemy to zadanie, ufni w Twą nieustanną, duchową opiekę. Dzisiaj przeszliśmy ulicami, którymi Ty tak niedawno kroczyłeś. Kolorem naszym biel - symbol pokoju, protest przeciwko złu, którego nasz świat jest pełen, z serc wyrwany krzyk przeciw niszczeniu najcenniejszych wartości. Przyjacielu nasz najdroższy - tragedia, jaka dotknęła Ciebie i nas zespoliła jeszcze bardziej nasze życie i pracę. Umocniła nasze postawy w dążeniu do pełnienia dobra i czynienia pokoju. Przyrzekamy Ci to, Ojcze Święty! Bądź o nas spokojny! Będziemy godnie wypełniać swe obowiązki wobec Kościoła i Ojczyzny! Bądź zdrów, Ojcze Święty i przybywaj do miasta, które jest miastem naszym i Twoim". Twoi Młodzi Przyjaciele, studenci Krakowa *** Oprócz niezliczonych listów, napisanych przez mniej lub bardziej liczne grupy młodych, wysłano do Papieża po zamachu wiele, równie serdecznych listów prywatnych, w większości od studentów. Można powiedzieć bez przesady, że za rannego Papieża modlili się nie tylko wierzący chrześcijanie, ale także niemało ateistów. Oto jeden przykład. "Byłem w kawiarni, kiedy radio przekazało wiadomość o zamachu na Jana Pawła II. Pobiegłem od razu do domu i radio potwierdziło ten fakt. Moja pierwsza myśl była następująca: to niemożliwe, żeby ktoś był tak podły, by targnąć się na życie takiego człowieka! Jestem ateistą ale wziąłem do rąk Ewangelię którą często czytam i wpadł mi w oko następujący fragment: "Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada" (Mt 26, 31). Później słuchałem dalszych transmisji: powiedziano, że Papież nie utracił kontaktu ze światem i że nawet modlił się za sprawcę zamachu. Stałem długo przy oknie i w pewnej chwili zdałem sobie niespodziewanie sprawę, że rozmawiam z Bogiem i prosiłem Go, by pozwolił żyć Papieżowi". Janusz, student filozofii, Warszawa IX. "Macie szczególne miejsce w moim sercu" Upłynęły zaledwie 23 godziny od wyboru, a nowy Papież już zaskoczył urzędników i strażników swego małego państwa oraz włoską policję. Nie do wiary! Jan Paweł II opuszcza Watykan, by udać się do kliniki Gemelli. Rzymianie, którzy przypadkiem widzą go przejeżdżającego w otwartym aucie, oklaskują go z entuzjazmem, ale potem pytają się, co to znaczy i nie znajdują zadowalającej odpowiedzi. Dopiero wieczorem dowiadują się przez radio i telewizję, że Papież odwiedził swego przyjaciela i rodaka, Biskupa Andrzeja M. Deskura, leczonego w Klinice Gemelli po ataku apopleksji. Papież odmówił różaniec przy jego łóżku, pozostał przy nim przez jakiś czas i następnie przed szpitalem wygłosił dla personelu krótkie improwizowane przemówienie, które radiowęzeł przekazał wszystkim chorym: "Przybyłem, by odwiedzić mego przyjaciela, mego kolegę biskupa... Od wielu dni znajduje się w tym szpitalu i stan jego zdrowia jest naprawdę ciężki. Chciałem go odwiedzić, nie tylko jego samego, lecz także wszystkich innych chorych". Ojciec Święty przypomniał następnie to, co powiedział tego rana kardynałom, to znaczy swoje pragnienie "oparcia papieskiego posługiwania przede wszystkim na tych, którzy cierpią i, którzy z cierpieniem, męką i bólem łączą modlitwę". "Drodzy bracia i siostry - powiedział Papież - chciałbym powierzyć siebie waszym modlitwom". I przypomniał chorym, iż pomimo, że są, jeśli idzie o ich kondycję fizyczną, słabi, są także ibardzo, bardzo silni, tak jak silny był Jezus Chrystus ukrzyżowany"."Dziękując Bogu za tę znamienną okazję - powiedział Ojciec Święty - i za to spotkanie tak dla mnie cenne, a myślę, że i dla wszystkich, pragnę również podziękować tym wszystkim, którzy służą chorym w szpitalu". Po tych słowach, przerywanych oklaskami, Papież pożegnał się i już wsiadał do auta, nie udzieliwszy błogosławieństwa. Substytut Sekretarza Stanu zwrócił mu na to uwagę, a Papież: "Ach! To jeszcze nie wszystko! Arcybiskup Caprio uczy mnie, jak ma się zachowywać Papież: muszę udzielić wam błogosławieństwa". Wszyscy wybuchają śmiechem: był to pierwszy żartobliwy i spontaniczny odruch nowego Papieża poza Watykanem, próbka tego humoru, jaki później stał się wszystkim znany. Sądzę, że mało osób zna lub wielu z czasem zapomniało jedną rzecz, a mianowicie symboliczne znaczenie, jakiego pewne żartobliwe słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II przy tej okazji nabrały potem w tragicznym dniu 13 maja 1981 r.: "Podziękowałem Opatrzności za to, że mogłem zaledwie w 24 godziny po wyborze opuścić Watykan i przejechać się nieco po ulicach Rzymu. Pragnę podziękować tym wszystkim, którzy mi tu towarzyszyli i poniekąd mnie "ocalili", ponieważ, biorąc pod uwagę cały ten entuzjazm, mogło się zdarzyć, że Papież zostałby zmuszony do pozostania w szpitalu na leczeniu". Prawie dwa i pół roku później, kiedy ciężko rannego Jana Pawła II przewożono "na sygnale" do kliniki Gemelli, lekarze i pielęgniarze nie mieli oczywiście czasu, by przypomnieć sobie tę żartobliwą wypowiedź nowo wybranego Papieża, która stała się częściowo tragiczną rzeczywistością. Ta wizyta u chorych nie była oderwanym epizodem: Papież starał się zawsze o kontakt z chorymi, zwracał się do nich i przede wszystkim wzywał często tych, którzy "z ludzkiego punktu widzenia są słabi, ale równocześnie silni, jak Jezus na krzyżu", do udzielania mu pomocy. Stosunek Papieża do tych, którzy "mają szczególne miejsce w jego sercu", wywierał głębokie wrażenie, zwłaszcza wtedy, kiedy Ojciec Święty, po wysłuchaniu w milczeniu i z uwagą któregoś z chorych, nie potrafił powstrzymać się od łez. Audiencje dla chorych, w Rzymie i zagranicą, miały wszystkie ten sam charakter i nasi bracia cierpiący szybko zrozumieli i docenili uczucia Papieża. Ujrzeli w nim zaufanego przyjaciela, który każdego, dnia pamięta o nich w modlitwie i im błogosławi. Także Radio Watykańskie przyczynia się od lat do podtrzymywania kontaktu pomiędzy Papieżem i chorymi poprzez regularne programy tygodniowe przeznaczone dla chorych; dało to początek napływowi listów pisanych do Papieża przez jego "współpracowników" ze szpitala. Wielu pacjentów pisze do Papieża przede wszystkim z okazji jego imienin i urodzin, niektórzy bezpośrednio, inni, liczniejsi, za pośrednictwem Radia Watykańskiego. Na przykład program w języku czeskim, w nadawanej systematycznie audycji dla chorych, zwrócił się z prośbą o "bukiet kwiatów" dla Jana Pawła II, mającego ukończyć 61 lat. Odpowiedź chorych była natychmiastowa: duża ilość wzruszających listów nadeszła do Rzymu, miano je wręczyć w dniu 18 maja. Po tragicznym dniu 13 maja musiano je doręczyć adresatowi w klinice. Oczywiście żaden z tych listów nie mówi o zamachu, a jednak wydaje mi się rzeczą stosowną przytoczenie niektórych z nich, by poświadczyć, jak serdeczne są stosunki pomiędzy chorymi i Janem Pawłem II. Listy przesłane ze Słowacji i z Polski do znajdującego się w klinice Papieża wykazują, jak bardzo więzy te umocniły się po zamachu na Papieża. Z Czech Około siedem lat temu Bóg dał mi łaskę fizycznego cierpienia. Nie wiedziałam co mnie czeka, ale od razu starałam się znieść wszystko cierpliwie, aby uczynić zadość woli Bożej. W tym czasie byłam pięć razy operowana trzy razy przeszłam promieniowanie i byłam leczona izotopami radioaktywnymi. Doznaję bólów w całym ciele i znoszę je cierpliwie, ofiaruję nie tylko moje modlitwy, ale także całe cierpienie z jego konsekwencjami za Kościół i za Was. Równocześnie dziękuję Wam za wszystkie słowa zachęty z którymi się do nas zwracacie i również za to że dla nas chorych macie szczególne miejsce w Waszym sercu. Jeśli mi wolno dodać prośbę to chciałabym przede wszystkim abyście wybłagali dla mnie siły, stanowczość i pokorę by z pomocą Boga móc nieść do końca krzyż z uśmiechem na ustach. Za wszystkie otrzymane łaski niech Bóg Was wynagrodzi. Milada z Litomierzyc Ojcze Święty, zapewniam Was że modlę się każdego dnia za Was i często ofiaruję za Was moje cierpienia. Mam 69 lat i pomimo leczenia straciłam wzrok i jestem zupełnie ślepa. Dziękuję za Wasze słowa i przede wszystkim za błogosławieństwo udzielane nam chorym. Eva-Maria W moim zbiorze widokówek znalazłem jedną starą i szczególnie interesującą z Wadowic, z pieczątką wojskową "Austro-Węgry, urząd pocztowy obozu 3.IV.1915". Śmiem żywić nadzieję, że ta pocztówka sprzed przeszło 60 lat zrobi przyjemność sławnemu obywatelowi tego miasta, Papieżowi Janowi Pawłowi II. Jak bardzo bylibyśmy szczęśliwi gdyby Ojciec Święty mógł odwiedzić nas w naszym kraju... Józef z Ołomuńca W 1978, kiedy zmarą Paweł VI, a po nim także Jan Paweł I, byłam w szpitalu, gdzie przeszłam amputację nogi. W czasie tych trudnych dni modlitwa stanowiła dla mnie jedyne źródło energii i pociechy. Znosiłam chętnie cierpienia z miłości do Boga i aby dał nam nowego świętego Papieża. Błagałam o miłosierdzie Boga i Jego wsparcie dla wszystkich którzy przewodzą ludowi Bożemu. W czasie bezsennych nocy, kiedy modlitwa była jedyną moją siłą, pociechą i radością doświadczyłam, że cierpienie fizyczne lub moralne, nie stanowią jedynie bólu, lecz także oczyszczają i mogą zbliżać do Pana ukrzyżowanego. Także w bólu życie jest piękne, pod warunkiem, że cierpi się cierpliwie i wiedząc dlaczego. Maria z Brna Ze Słowacji Nie wiem, ile osób na przykład w krajach języka niemieckiego słucha Radia Watykańskiego w swoim języku (dziesięć czy sto tysięcy?). Program na to zasługuje. Zdarzyło mi się, kiedy była mowa o tym Radiu i jego dobrych programach, spotkać ludzi tak reagujących: "Nie mam czasu na słuchanie tego... ". Zupełnie inna sytuacja pod tym względem jest w krajach bloku komunistycznego. Mam na myśli ZSRR (gdzie także wielu prawosławnych słucha z uwagą, tam gdzie jest to możliwe, Radia Watykańskiego po rosyjsku lub ukraińsku), Rumunię, Bułgarię, Czechosłowację. W krajach tych brak często chleba i mięsa, ale istnieje przede wszystkim wielkie pragnienie i głód duchowy, ponieważ od sześćdziesięciu lub trzydziestu lat odmawia się tam systematycznie tego pokarmu. Gdyby nie było pomocy z zagranicy, sytuacja byłaby katastrofalna. Dlatego wieczorne audycje Radia Watykańskiego są także na Słowacji bardzo popularne. Dzięki tym audycjom Papież otrzymał, między innymi, następujące listy: Drogi Ojcze Święty, trudno wyrazić, czego my starzy i chorzy doświadczyliśmy na wiadomość o zamachu na Waszą osobę. Nie mogliśmy tego pojąć i potrafiliśmy jedynie płakać i modlić się. "Gdzie jest dobry Bóg, który na to pozwala?" - było pierwszą niekontrolowaną myślą. Potem spojrzałam na krzyż i pomimo słabego wzroku (mam 77 lat) i oczu pełnych łez zrozumiałam. jeśli Pan nieba nie oszczędził krzyża swemu Synowi, mogło to zdarzyć się także Wam, Namiestnikowi Jezusa Chrystusa na ziemi. W ten sposób zobaczyłam Waszą ranę i krew łącznie z krwią Jezusa, biczowanego do krwi i zrozumiałam wielką wartość Waszego cierpienia. Najdroższy Ojcze Święty obecnie, kiedy nie zagraża Wam śmierć, ja i inni chorzy jesteśmy szczęśliwi i dziękujemy Bogu i Jego Najświętszej Matce. Od dwóch lat cierpię na cukrzycę i lekarze mówią, że być może będą zmuszeni amputować mi nogę. Jeśli to miało by nastąpić, proszę Boga, by dał mi siły do zniesienia tego z cierpliwością, w tej intencji, abyście mogli całkowicie wyzdrowieć. Powtarzam to co po zamachu powiedziało kilka starszych osób: Panie, zabierz nasze życie i pozwól żyć naszemu Ojcu Świętemu prosimy o to, ponieważ świat potrzebuje go, tego, który kocha wszystkich i wpaja odwagę w młodych i w nas, starych. Najświętsza Mario Panno, módl się za naszego Ojca Świętego! Nie mogę wiele czytać, więc odmawiam przede wszystkim Różaniec, wiele razy w ciągu dnia, za Was i za wszystkich, którzy cierpią, za nawrócenie grzeszników i także za tego, który chciał Was zabić. Pozdrawiam Was serdecznie i błagam o błogosławieństwo. Niech Bóg Was wspiera. Anna S. P.S. - Ojcze Święty, dałam mój list do przepisania na maszynie z powodu nieczytelnego pisma. Drogi Ojcze Święty, Na wstępie przesyłam Wam najserdeczniejsze pozdrowienia. Pozwólcie mi przedstawić się: nazywam się Hanka Lapinowa i mam 16 lat. Ja również noszę jeden z tych krzyży, które Pan posyła ludziom: w wieku 6 lat pojawił mi się wrzód na nosie, który musiał być operowany, ale następnie powstały inne wrzody, które też należało wyciąć. Kiedy ukończyłam 13 lat, choroba zaatakowała wzrok i straciłam prawe oko. Obecnie najgorzej jest z ustami, lewy policzek jest całkowicie otwarty, mogę pobierać jedynie płyny przez rurkę. Od siedmiu miesięcy przebywam w szpitalu i od miesiąca jestem unieruchomiona w łóżku. Ojcze Święty dyktuję ten list mojej przyjaciółce, ponieważ nie mogę sama pisać. Siłę do znoszenia cierpienia daje mi wiara. Każdego dnia modlę się i łączę moje cierpienia z Jego cierpieniami, tak jak to powiedzieliście w pierwszym, wzruszającym przemówieniu z łóżka kliniki. To mnie podtrzymuje. Ojcze Święty, ofiaruję wszystkie moje cierpienia i krzyże, aby Pan Bóg pomógł Wam przez swoją łaskę i przede wszystkim, by Wam udzielił szybkiego wyzdrowienia. Proszę uprzejmie o udzielenie mi apostolskiego błogosławieństwa. Hanka L. Z Polski W rozdziale III widzieliśmy, jak Polacy zareagowali na zamach na Papieżą, ich rodaka; ludzie starzy i chorzy byli tym dotknięci w sposób szczególny. Do depesz przekazanych do Watykanu doszły w następnych dniach niezliczone listy. Przytaczamy tu tylko niektóre fragmenty: "Całuję Twe poranione ręce ponieważ wierzę, iż są to ręce Chrystusa, tak jak nam to powiedziałeś w kazaniu o "majestacie człowieka cierpiącego". Łączę moją modlitwę za Ciebie Ojcze Święty z modlitwami wszystkich wierzących i cierpiących, ponieważ takie modlitwy mają specjalną moc... ". Stefan (z jedną nogą amputowaną) My chorzy jesteśmy związani i zjednoczeni z Ojcem Świętym i modlimy się żarliwie do Boga o Wasze wyzdrowienie w nadziei, że krew, która zabarwiła na czerwono Waszą białą sutannę oczyści świat z grzechów i przyczyni się do wzrostu Kościoła. Chcemy przedstawić Sercom Jezusa i Matki Boskiej Bolesnej rany zadane przez przyjaciela Szatana i piekła niewinnej osobie Ojca Świętego, który podnosi ramiona by błogosławić wszystkim także i nieprzyjaciołom. Wszystkich nas zranił boleśnie miecz jaki w swoim czasie przebił Matkę Boską na drodze Kalwarii. Krew przelana przez Papieża oznacza dla nas łaskę... (grupa chorych ze szpitala w Poznaniu) Była to lekcja dla świata Teraz ludzie dobrej woli wezmą na serio Wasze słowa. Odnowa moralna postępuje, wytworzył się w nas nowy klimat, wszyscy zwrócili się do Boga, by prosić Go o wyzdrowienie Ojca Świętego, kościoły są przepełnione wiernymi. Oby niebo zechciało, by to trwało. Stanisław... (lat 65) Proszę w modlitwie do Pana Jezusa, by przeniósł na mnie rany odniesione przez Ojca Świętego w zamachu i jego cierpienia, po to bym mógł przyjąć z radością jego bóle. (chory góral) Najkrótszy list napisany przez chorego zawiera tylko jedno zdanie: "Ofiaruję chętnie siebie samego dla Papieża". Pewna pielęgniarka, matka trojga dzieci, wyznaje, że ofiarowała własne życie za Jana Pawła II już dwa lata temu. I nie jest to jedyny wypadek: "Gdyby Ojciec Święty był w niebezpieczeństwie śmierci, modlić się będę do Boga, by wziął moje życie, aby ocalić życie Jana Pawła II. Mnie potrzebuje jedna rodzina, jego zaś cała ludzkość!". Z innego listu, zamieszczonego przez "Tygodnik Powszechny", wynika, że pisząca, tak jak wielu innych, wątpiła, by Papież, mający tak silny i zdrowy organizm, był zdolny zrozumieć osoby chore i cierpiące i doznawać współczucia dla nich. Po zamachu i dniach spędzonych przez Papieża w szpitalu zniknęły wszystkie co do tego wątpliwości i wiele osób musiało zmienić zdanie. "Drogi Ojcze Święty, leżący w klinice Gemelli, Tyle razy zwracałeś się do chorych, by im dodać otuchy i wytłumaczyć znaczenie cierpienia; ileż razy przeszkadzała mi uderzająca sprzeczność pomiędzy twym tryskającym zdrowiem twoją siłą fizyczną i cierpieniem, bólem i słabością osób, do których się zwracałeś. Często zadawałam sobie pytanie, czy osoba zdrowa i krzepka jest w stanie doznawać współczucia dla chorych i cierpiących. Teraz stałeś się nagle jednym z nich i w jednej chwili stało się jasne, że ty już przedtem potrafiłeś przełamać barierę dzielącą chorego od zdrowego, silnego od słabego tego kto czuje się dobrze, od tego kto cierpi bez granic. Jeśli modlitwa ludzi stanowi część twego ocalenia, modlitwa chorych ma w tym szczególny udział - modlitwa milcząca tych, którzy przywiązani do łóżka, nie tracą czasu na myślenie o własnych cierpieniach, ponieważ pragną tego, byś ty żył i wyzdrowiał. Być może po raz pierwszy akceptują oni własną niemoc i ofiarują resztę swego życia za Ciebie. Oni byli przy tobie w czasie operacji i w dniach następnych, tak trudnych i niepewnych, oni, którzy tak dobrze rozumieją język biuletynów lekarskich i umieją czytać w nich nie tylko nadzieję ale także niewymowne cierpienie. Pragnę, byś przyszedł do nich znowu ze świata zdrowych a nie ze świata chorych. Ja czuję się dobrze ale wiem, że ja także pewnego dnia będę musiała przejść granicę pomiędzy życiem i śmiercią, i że to przejście może być długie i bolesne. Ojcze Święty, dziękuję ci za wyjaśnienie mi tajemnicy cierpienia, przepraszam cię, że musiałam ujrzeć, by uwierzyć, jak niewierny Tomasz. Więcej tego nie zapomnę. Joanna z Krakowa X. "Ale mi dzisiaj dadzą szkołę" "Panowie i panie, Witam Was serdecznie i gorąco dziękuję za wszystko, co zrobiliście i co zrobicie dla przedstawienia szerokiej publiczności za pośrednictwem radia i telewizji wydarzeń w Kościele katolickim, które zgromadziły Was kilkakrotnie w Rzymie w ciągu dwóch ostatnich miesięcy". Tymi słowami Papież, "który przyszedł z daleka", powitał około tysiąca pięciuset dziennikarzy i reporterów, przybyłych do Watykanu 21 października 1978 na pierwszą audiencję Jana Pawła II. Upłynęło zaledwie pięć dni od jego wyboru i była to wigilia inauguracji pontyfikatu, ale nowy Papież chciał udzielić audiencji "potężnemu sektorowi społecznemu", który kształtuje opinię, publiczną. "Pragnąłbym, by ci, co nadają kształt informacji religijnej, mogli zawsze znaleźć potrzebną pomoc u odpowiednich instancji kościelnych" - powiedział potem Papież, wywołując żywy oddźwięk i oklaski. "Troszczycie się bardzo o wolność informacji i wypowiedzi, i macie rację. Doceniajcie szczęście, jakim jest ta wolność! Używajcie jej dobrze, by zbliżyć się możliwie jak najbliżej do prawdy i wprowadzić Waszych czytelników, słuchaczy czy telewidzów w to, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co święte, co miłe i zasługujące na uznanie". Następnie Papież zaproponował im "dwustronny układ" i w relacjach z życia Kościoła wezwał ich do "starania się jeszcze usilniej, by uchwycić autentyczne, głębokie, duchowe motywacje jego myśli i działania". I dodał: "Cieszę się bardzo z tego pierwszego z Wami kontaktu! Zapewniam Was o moim zrozumieniu i pozwalam sobie liczyć na Wasze". Zalecając wszystkim, by "powierzyli swoje troski osobiste i rodzinne Maryi, która zawsze stoi u boku Chrystusa", pobłogosławił na zakończenie dziennikarzy i reporterów, parających się zawodowo piórem i słowem. Niektórzy z obecnych byli przedstawieni osobiście Papieżowi, inni komentując to, co usłyszeli, zabierali się do opuszczenia sali. To, co nastąpiło, wprawiło w osłupienie także ludzi przywykłych do różnych niespodzianek. Jan Paweł II podchodzi do zaproszonych, ściska im rękę, zadaje pytania i sam wkrótce udziela odpowiedzi dziennikarzom. Zadają mu pytania, które wydają im się szczególnie ważne - całe morze pytań. Jan Paweł II, przechodząc powoli z jednej strony do drugiej, prowadzi "perypatetyczną konferencję prasową"; trwa to około godziny. Jedno z pierwszych pytań postawionych Papieżowi: "Czy odwiedzi Polskę?" - "Za każdym razem, kiedy będę miał po temu okazję". "Czy Ojciec Święty zechce pojechać z nami na narty?". Odpowiedź: "Nie wiem czy mi na to pozwolą". "Czy będzie jeszcze urządzał konferencje prasowe, takie jak dzisiaj?" - "Zobaczymy, jak mnie będziecie traktować". Atmosfera jest rodzinna, nieskrępowana, zupełnie niezwykła - spotkanie radosne i wesołe, jak pomiędzy dobrymi i starymi przyjaciółmi. Inne pytanie: "Czy pojedzie do Libanu?". Papież staje się nagle poważny: "Jeśli okaże się to konieczne i użyteczne. Ale jeszcze bardziej koniecznym jest znalezienie jakiegoś rozwiązania". Przed pożegnaniem Papież udziela jeszcze raz swego błogosławieństwa. Debiut z dziennikarzami jest pełnym sukcesem. Takiego spotkania z prasą żaden z Papieży do tej pory nie urządził. Na łamach jednej z gazet można było przeczytać: "nowy Papież prezentuje się jako młody i wysportowany intelektualista, stanowczy i bojowy" i zdobywa sobie natychmiast sympatię tych, którzy w przyszłości będą obserwować każdy jego gest i ważyć każde jego słowo, by przedstawić jego obraz światowej opinii publicznej. Jak wywiążą się z tego zadania? To, co prasa i środki masowego przekazu powiedziały o nim w ciągu pierwszych pięciu dni, nie było złe. Spotkanie z dziennikarzami pozwalało liczyć na jeszcze lepsze wyniki. To, co napisano, powiedziano i sfilmowano na temat audiencji sobotniej i uroczystej inauguracji pontyfikatu z 22 października, potwierdziło najbardziej optymistyczne oczekiwania. Bezpośredniość Papieża Wojtyły w obcowaniu z dziennikarzami, jego zdolność uważnego słuchania i odpowiadania na pytania - i to jakie! - podbiły szybko serca przedstawicieli prasy, radia i telewizji, a kto zdobywa sobie serca, przyciąga także umysły. Nie upłynęły trzy miesiące od pierwszej audiencji i związanej z nią "konferencji prasowej", kiedy nastąpiła druga, aczkolwiek w okolicznościach dość odmiennych. Obecnych tym razem było od 150 do 200 osób, a miejscem spotkania nie był ani Watykan, ani żaden budynek: ta druga konferencja prasowa była "latająca", na wysokości 9-10 tysięcy metrów i przy szybkości około 1.000 kilometrów na godzinę, w czasie lotu z Rzymu do Puebla, podczas pierwszej podróży Papieża za granicę. Te przyjazne i osobiste rozmowy staną się później regułą w czasie lotów Papieża. Sympatia dla Papieża i także jego popularność wśród dziennikarzy wzrosły do tego stopnia, że podczas jego wizyty w Niemczech w listopadzie 1980 r. powtarzano, że żadna osobistość życia publicznego nie cieszy się równą sympatią środków masowego przekazu. Nie można więc się dziwić, że po zamachu na placu Św. Piotra przedstawiciele prasy, radia i telewizji byli nie tylko pierwszymi, którzy przekazali światu to, co się wydarzyło, ale także tymi, którzy przyczynili się przez swoją pracę do tego, że miliony osób dobrej woli uczestniczyły w kolejach losu Papieża i modliły się do Boga o jego ocalenie. *** Na następnych stronach przedstawimy krótki przegląd reakcji prasowych na zamach. Przez kilka dni prasa włoska poświęca pierwsze strony zamachowi i jego echom wśród polityków i opinii publicznej. Dziennik katolicki "Avvenire" pisze w artykule wstępnym zatytułowanym "Ten plac jak kielich": "...jak postąpić, by zrozumieć to, co zdarzyło się na placu Św. Piotra...? Dwa przeciwstawne znaki, które się ze sobą zderzają, pokazały się wczoraj po południu na placu Św. Piotra: postać Papieża, który wyciąga i otwiera ramiona, by poprzez wiernych na wielkim placu objąć cały świat, i cień owej ręki - prawie objawienie się Złego Ducha, - która podnosi się, by zabić... Znak sprzeczności stał się widoczny na placu Św. Piotra. Znak obłędu, znak nienawiści... Ale również i przede wszystkim - znak miłości... Teraz Jan Paweł II zdaje się płacić osobiście, swoim ciałem i krwią, za niestrudzoną i nieprzerwaną akcję na rzecz ludzkości niezdolnej jeszcze w istocie do zrozumienia tego". Dziennik komunistyczny "L'Unita" pisze między innymi: "...Nie znajdujemy innego słowa jak zgroza". Mediolański dziennik "Il Giornale nuovo" pisze: "W rzeczywistości świętokradztwo dojrzało w klimacie napięć ideologicznych i uczuciowych, które czynią je, niestety, możliwym... Trzeba, by przeżył. To właśnie profanacja popełniona wobec niego wykazuje, jak bardzo go potrzeba". Według mnie, do tego "klimatu" przyczyniła się także kampania na rzecz wprowadzenia prawa zezwalającego na przerywanie ciąży. "L'Umanita", organ partii socjaldemokratycznej, zamieszcza artykuł wstępny, w którym czytamy m.in. "Nauczyliśmy się od przeszło dziesięciu lat współżyć z terroryzmem. Wiemy z doświadczenia, że przemoc stała się jedyną normą naszego życia obywatelskiego, które każdego dnia coraz bardziej staje się barbarzyńskim. Ale zamach na Papieża Wojtyłę przekracza wszelkie granice okropności i ohydy". W dzienniku "Il Tempo" artykuł pod tytułem "Świętokradztwo" zaczyna się następująco: "Ze smutkiem w sercu piszemy o niewiarygodnym, a jednak rzeczywistym zamachu na Papieża". *** W Portugalii, gdzie pomiędzy 13 maja i 13 października 1917 r. pojawiła się Matka Boska, gazety wskazały wyraźnie na związek pomiędzy tym, co nastąpiło 13 maja 1981 r. na placu Św. Piotra a pierwszym objawieniem się "Pięknej Pani" trojgu pastuszkom 13 maja, 64 lat temu, w Fatimie. Dziennik z Oporto, "Journal de Noticias", podkreślił przy tej okazji, że niemal milion pielgrzymów przybyło do Fatimy, by modlić się o niestosowanie przemocy i zacytował zdanie kardynała Hoffnera, wypowiedziane na parę godzin przed zamachem: "Przemoc nigdy nie była tak silna jak w naszym stuleciu". Inny dziennik portugalski "O Dia", w artykule pod tytułem "Jeszcze nigdy terror nie zaszedł tak daleko", stwierdził: "Ludzkość jest ciężko chora i kryzys, który jej zagraża, doszedł do takich rozmiarów, że nikt nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji". W tradycyjnie katolickiej Hiszpanii gazety poświęciły wiele miejsca zamachowi i pytaniu: "Kto chce zabić Papieża?". Dziennik "Ya" opublikował następujący komentarz: "Jest jeszcze za wcześnie, by zgłębić tajemnicze cele zamachu, ale jesteśmy pewni, że osoba Jana Pawła II sprawia kłopot, ponieważ niestrudzenie powtarza słowa Chrystusa, a to drażni". Dziennik madrycki "ABC" postawił to samo pytanie i zauważył: "Papież wie doskonale, że nie wszystkim podoba się jego wyraźne "nie" wobec materializmu, hedonizmu i moralnej korupcji. Postawa ta stwarza ryzyko niepopularności". W "Le Figaro" Jean d'Ormesson, członek Akademii Francuskiej, napisał: "Jan Paweł II stanowi doskonały cel przede wszystkim dlatego, że wystawia się świadomie na strzały, gardząc skutecznymi środkami bezpieczeństwa, zbliża się do tłumów, powodowany pragnieniem braterstwa i miłości, a nie popularności. Wystawia się na wszelkiego rodzaju agresję. Stanowi cel napaści w naszym świecie, niszczonym przez wojnę i nienawiść, również dlatego, że jest jedną z niewielu osobistości życia publicznego, której popularność opiera się na miłości do ludzi i na pokoju". Londyński "Times" w artykule wstępnym napisał: "Próba zamordowania Papieża pokazuje jeszcze bardziej niż zamach na prezydenta Stanów Zjednoczonych, Reagana, stan choroby, w której pogrąża się świat". Wiele gazet zadawało pytanie, co należy przedsięwziąć, aby w przyszłości uniknąć podobnych faktów. Odpowiedź nie jest łatwa. Wszyscy stwierdzają, że Jan Paweł II oddaje się ludziom jak brat braciom i "tej postawie nie może towarzyszyć obecność uzbrojonej straży". "Daily Mirror" podkreślił: "Próba zamordowania Jana Pawła II jest najstraszliwszym aktem w świecie chorym na przemoc. Ten Papież spowodował odzyskanie wiary w sercach wielu ludzi. Jeśli umrze, nadzieje milionów ludzi umrą wraz z nim". I następnie: "Wpierw Reagan, a teraz Papież! Na tę wiadomość ilu z nas zapytało, czy świat aby nie zwariował. W Ameryce można mniemać, że obłąkani mordercy próbują zabijać sławne osobistości, ale Papież... Papież, którego dobroć i energia duchowa zyskały szacunek wierzących i niewierzących! Cóż możemy powiedzieć! W tym wszystkim tkwi diabeł. Walka pomiędzy Dobrem i Złem istnieje od wieków, niezależnie od technicznych osiągnięć naszej epoki: w tej walce niezbędni są tacy ludzie jak Jan Paweł II, by nie stoczyć się w przepaść pesymizmu i by nie utracić rozsądku". Prasa amerykańska ustosunkowała się do zamachu na Papieża z ogromną jasnością, dostarczając obfitych informacji. Ogólny ton komentarzy był potępieniem przemocy wobec "przywódcy świata" i terroryzmu. "New York Times" przytoczył słowa pewnego pielgrzyma na placu Św. Piotra: "Jeśli ta zbrodnia jest możliwa, nie pozostaje już nic świętego. Konsekwencje są oczywiste: nikt i nic nie może być bezpieczne wobec nienawiści i szaleństwa". "Osservatore Romano" z 3 lipca 1981 r. w wydaniu niemieckim przytoczył krótki, ale interesujący wywiad z biskupem Hubertem Frehen z Reykjawiku w Islandii, przeprowadzony przez Elisabeth Peter. Na pytanie: "Jak widzi się Papieża w Islandii w kraju, w którym katolicy stanowią malejącą liczbę?", biskup odpowiedział między innymi: "W dzień zamachu i w dniach następnych gazety islandzkie nie pisały niemal o niczym innym. Biskup luterański ogłosił publicznie: że wszyscy chrześcijanie, katolicy i niekatolicy, potrzebują Papieża jako autorytetu moralnego i jako mistrza ekumenizmu. Otrzymałem mnóstwo telefonów od katolików i niekatolików, przekonanych, że jestem szczegółowo poinformowany o stanie zdrowia Papieża (co niestety nie było prawdą). Krótko mówiąc, cała Islandia przez kilka dni żyła w niepokoju o Papieża i odetchnęła z ulgą, kiedy jego stan zdrowia zaczął się polepszać"... Jeśli się zważy , że w Islandii z powodu znikomej liczby katolików, nie ma katolickich gazet ani stacji radiowo-telewizyjnych, to reakcje te są szczególnie wymowne. *** O prasie polskiej w czasie pierwszych dni i tygodni po zamachu można powtórzyć to, co biskup Dąbrowski powiedział o polskiej telewizji: "dała odczuć, że jest naprawdę polska". Dziennik partii, "Trybuna Ludu", organ ruchu współpracującego z władzami PAX, "Słowo Powszechne" i inne gazety oraz tygodniki pisały o Papieżu jako o sławnym rodaku, z zatroskaną miłością, sercem wypełnionym niepokojem, a potem z rosnącą nadzieją. Ponadto każdego dnia były ogłaszane komunikaty lekarskie o stanie zdrowia kardynała Wyszyńskiego, osiemdziesięcioletniego umierającego "Ojca Ojczyzny". By nie mnożyć cytatów z prasy polskiej, przytaczamy artykuł krakowskiego "Tygodnika Powszechnego" (nr.2l, 1981), napisany przez naczelnego redaktora, Jerzego Turowicza. Ten tygodnik katolicki zapisał się w historii jak żadne inne pismo w Polsce powojennej, aż do "polskiego lata", choć został zmuszony do milczenia w latach 1953-1956. Kto zna historię Polski, wie, że Karol Wojtyła już jako młody kapłan i potem, aż do wyboru na następcę Piotra współpracował z tym tygodnikiem, przyczyniając się do ukształtowania jego obecnego profilu. Jerzy Turowicz, który od trzydziestu lat kieruje tym pismem, zna bardzo dobrze Karola Wojtyłę. W artykule pod tytułem "Miłość i nienawiść" pisze: "Zamach na życie Ojca Świętego, Jana Pawła II wstrząsnął sumieniami wszystkich ludzi w Polsce i na całym świecie. Na szczęście Opatrzność Boża, której Jan Paweł II powierzył bez reszty troskę o swoje bezpieczeństwo, uratowała mu życie. Nie tylko nie wypuścił z rąk steru Łodzi Piotrowej, ale wolno nam ufać, że już wkrótce odzyska zdrowie i siły, i powróci w pełni sił do sprawowania swojej posługi pasterskiej. Ale nadal pozostaje pytanie, jak to było możliwe, że ten, który całemu światu głosił orędzie miłości, stał się ofiarą nienawiści. Jan Paweł II, uznany powszechnie jako najwyższy autorytet moralny w świecie, podziwiany i kochany przez wszystkich ludzi, bez względu na ich religię czy przekonania, głosił całemu światu Chrystusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem, nadając tym samym człowiekowi wymiar najwyższy z możliwych. Dlatego też w centrum całego orędzia Jana Pawła II znajduje się człowiek: jego wielkość, jego godność, jego powołanie, jego niezbywalne prawa. Jest w tym orędziu wyrażony niczym nieograniczony szacunek dla życia ludzkiego, stanowczy sprzeciw wobec stosowania siły, przemocy i gwałtu. Cała treść tego orędzia wskazuje na najgłębsze korzenie humanizmu. Strzały wymierzone w Jana Pawła II określono jako strzały wymierzone w ludzkość. Nie wiemy, jakie siły kierowały ręką zamachowca. Terroryzm współczesny często odwołuje się do jakiejś motywacji ideowej, chęci zmiany przemocą istniejącego stanu rzeczy. Owa ideowa motywacja nigdy i nigdzie nie usprawiedliwią aktów terroru, którego ofiarą niemal z reguły padają ludzie niewinni. Cel nigdy nie uświęca środków, przeciwnie - złe środki podważają wartość celu. Ale w zamachu na Ojca Świętego trudno dopatrzeć się jakiejkolwiek ideowej motywacji. Był to po prostu atak zła skierowany przeciw dobru. Wobec siły zła dobro wydaje się bezsilne. Czyżby to miało znaczyć, że głoszona światu przez Jana Pawła II cywilizacja miłości jest sentymentalizmem, mrzonką, utopią, pozbawioną szans w życiu? Nie. Jan Paweł II jest realistą. Wie dobrze, że dla ludzkości nie ma innej drogi. Jeśli świat ma wyjść z gnębiącego go kryzysu społecznego, politycznego, moralnego i cywilizacyjnego, trzeba jego odnowę oprzeć o kamień węgielny szacunku dla człowieka, dla każdego człowieka. Trzeba całe życie społeczne, jego struktury instytucjonalne, stosunki międzyludzkie przekształcać w duchu braterstwa i sprawiedliwości. Miłość bliźniego, wbrew potocznym mniemaniom, nie jest bynajmniej tylko uczuciem i sentymentem. Jest ona przede wszystkim wolą dobra drugiego człowieka, jest zrozumieniem i uznaniem jego godności i wartości, obroną jego praw, walką o świat bardziej ludzki. Jan Paweł II głosił to orędzie i dawał mu świadectwo. To świadectwo przypieczętował krwią. Oby wstrząs spowodowany zamachem na życie Papieża otworzył ludziom oczy, by mogli zobaczyć, gdzie są korzenie zła, aby ich skłonił do budowania prawdziwego braterstwa, wbrew wszelkim egoizmom jednostkowym czy zbiorowym. Do tego, by wbrew nienawiści budować cywilizację miłości. Wówczas ofiara krwi przelanej na placu Św. Piotra nie będzie daremna. Także na Węgrzech i w Jugosławii zamach na Papieża był komentowany w radiu i telewizji, chociaż nie tak obszernie jak w Polsce. Prasa katolicka tych krajów, choć nie ma dzienników jedynie tygodniki i miesięczniki do dyspozycji, tym niemniej w każdym z nich były wyczerpujące artykuły. Natomiast w Związku Radzieckim i Czechosłowacji prasa ograniczyła się do krótkiego zawiadomienia o zamachu, podczas gdy prasa emigrantów rosyjskich, ukraińskich, litewskich, czeskich i słowackich komentowała szeroko dramatyczne wydarzenie z placu Św. Piotra, składając rannemu Papieżowi głęboki hołd wolnych przedstawicieli wszystkich tych ludów i uciemiężonych krajów. "Osservatore Romano", wychodzący od 120 lat dziennik Watykanu, poświęcił, co jest zrozumiałe, najwięcej miejsca dramatowi na placu Św. Piotra; zrelacjonował również jego echo w świecie. 15 maja ukazały się nawet dwa wydania - poranne i wieczorne. Podobnie, oczywiście z opóźnieniem, tygodniowe wydania "Osservatore Romano" w językach: niemieckim, angielskim, francuskim, włoskim, portugalskim, a także ukazujące się co miesiąc wydanie polskie. Znamienny jest artykuł z 14 maja 1981 r., podany tu w formie skróconej, "Mrok nienawiści", napisany przez dyrektora tego dziennika, Valerio Volpiniego: "Wystrzelono do niego z oczywistym zamiarem zabicia. Ta myśl nie znajduje w nas wzburzonych i osłupiałych, żadnej motywacji - niemal nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że taka rzecz mogła się w ogóle wydarzyć. Ból i niepokój łączą się z modlitwą, modlitwa z pytaniem: "Dlaczego, Panie?". I zwracamy się do Boga, ponieważ tylko On potrafi czytać w sercu każdego, ponieważ tylko On dociera do głębi serca. I godzimy się z tym: odwieczną odpowiedzią, która jest odpowiedzią miłości, przebaczenia, jakkolwiek wielkie byłoby potępienie. Modlimy się z całym Kościołem, z każdym naszym współwyznawcą, który, tak jak my wszyscy w Stolicy Piotrowej, jest pogrążony w niepokoju. Modlimy się, by Pan, który dopuścił, by Jego Namiestnik wystawiony został na tę próbę, zechciał pomóc Ojcu Świętemu. By go przywrócił jak najprędzej jego misji Pasterza Powszechnego, jego powołaniu, do którego został naznaczony. przez Ducha, dawcę życia, byśmy mogli w dalszym ciągu czcić go i kochać synowską miłością. Nigdy tak jak w tym momencie, tak dramatycznym, w którym powtarza się ewangeliczna przestroga: "uderzą pasterza, a rozproszą się owce stada", nie docenialiśmy wartości naszej wiary i staramy się okazać całą naszą zdolność kochania. Nigdy tak jak w tej chwili nie czuliśmy jedności Kościoła i intensywności powszechnego obcowania z Piotrem. Nigdy ziemskie serce Kościoła nie uderzało tak jednogłośnie jak w tej chwili, ponieważ to, co wydarzyło się, jest strasznym i niewiarygodnym znakiem czasów, ale także świadectwem, które powinniśmy przyjąć w sensie duchowym i nadprzyrodzonym. W otaczającym nas świecie istnieje ogromny ładunek zawziętości, odrazy, pogardy i nienawiści, który przekracza wszelką racjonalną zdolność zrozumienia jego motywacji. Rozumiemy, że również nienawiść posiada swoją straszliwą tajemnicę, która nosi w sobie najczarniejsze zarodki i znajduje się w królestwie Szatana, księcia tego świata. Nienawiść, która zaciemnia inteligencję i kieruje ku świętokradztwu, która swą straszną siłą działa przeciwko dobru, sprawiedliwości, przeciwko tym, którzy z miłości uczynili rację swego życia". Podczas pierwszego spotkania oficjalnego z przedstawicielami prasy i środków masowego przekazu, 21 października 1978 r., Papież zapewnił ich o swym zrozumieniu i powiedział, że "liczy na wzajemność". Dziennikarze mieli możność przekonać się o tym, że Jan Paweł II dotrzymał słowa. Ze swej strony natychmiast po zamachu i w dniach następnych dziennikarze i reporterzy pokazali światu (nie po raz pierwszy), że Papież, jak żadna inna osobistość naszych czasów, może na nich liczyć... Przed rozpoczęciem "audiencji perypatetycznej" dla prasy Ojciec Święty szepnął żartobliwie do redaktora "Tygodnika Powszechnego", swego starego przyjaciela: "Ale mi dzisiaj dadzą szkołę". W swej wypowiedzi do dziennikarzy Ojciec Święty nie tylko wyraził uznanie dla ich ciężkiej pracy, ale także okazał im zaufanie i ogarnął serdecznością tysiąc pięciuset dziennikarzy dwukrotnie ich błogosławiąc. Z kolei oni, na samym początku, ustosunkowali się w swych artykułach i komentarzach z szacunkiem do tego pięknego gestu, a zwłaszcza po zamachu wykazali wiele taktu, oddania i szacunku wobec Papieża, który skrwawiony padł w ramiona swego sekretarza. XI. Łóżko w szpitalu, katedra Piotrowa i szkoła cierpienia 17 maja, w cztery dni po zamachu i operacji, która trwała pięć godzin, Papież nie był wolny od niebezpieczeństwa. Dziesiątki tysięcy osób zgromadzonych na placu Św. Piotra pytały: "Czy to aby prawda, że Papież przemówi i zaintonuje "Regina coeli" tak jak zapowiadało radio?" Nie brak było sceptyków, wprawdzie nielicznych, którzy twierdzili, że jest rzeczą niemożliwą, by Papież przemawiał "w tak krótkim czasie po operacji i po utracie trzech litrów krwi!". O godzinie 12 okna apartamentu papieskiego były nadal zamknięte, ale z głośników usłyszano głos, który wzruszył obecnych. W wielu oczach zabłysły łzy radości, wszyscy odpowiedzieli gromkimi oklaskami na znane pozdrowienie Papieża: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!". I Papież przemówił. Czy to naprawdę jego głos? Nie do wiary! Słaby, zmęczony, ale jego głos. Radość tłumu nie do opisania: tysiące białych, barwnych chustek powiewało nad głowami obecnych, którzy chcą powiedzieć Papieżowi: "Jesteśmy z Tobą od środy wieczór jak nigdy dotąd! Niech Bóg i Matka Boża zachowają Cię przy życiu dla nas i dla całego świata!". Oklaski trwają tylko chwilę, ponieważ wszyscy pragną usłyszeć głos Papieża, który teraz nie może przerwać swej wypowiedzi, jak to czynił ze swego okna, kiedy tłum go oklaskiwał. Wypowiada jedynie kilka krótkich, ale pełnych znaczenia zdań. Zebrani na placu Św. Piotra słuchają pierwszego orędzia rannego Papieża, podczas gdy miliony osób na świecie połączone są z Watykanem za pośrednictwem radia i telewizji. Słuchają uważnie, w milczeniu i pełni troski o Papieża, który sprawuje swoje misterium ze szpitalnego łóżka. Wypowiedź składa się z 90 słów i 7 zdań. W pierwszych trzech Jan Paweł II mówi, że wie o modlitwach i uczuciach obecnych, dziękuje im wzruszonym głosem, czuje się szczególnie związany z dwoma osobami zranionymi wraz z nim. Następnie dwa zdania, z których jedno na pewno zaszokowało niemało ludzi na świecie: "Modlę się za brata, który mnie zranił, i któremu szczerze przebaczyłem. Zjednoczony z Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą, składam moje cierpienia w ofierze za Kościół i świat". Oba zdania zawierają istotę chrześcijaństwa Karola Wojtyły i stanowią świadectwo jego papieskiej służby. Wreszcie Papież odnawia swoje przyrzeczenie dane Matce Boskiej, której się od lat całkowicie zawierzył, odmawia "Regina coeli" i błogosławi. Wielu słuchaczy nie mogło się zgodzić z tym, że Papież nazwał zamachowca "bratem". Siedemnastoletnia dziewczyna, uczennica gimnazjum katolickiego w Grazu, spontanicznie sprzeciwiła się temu gestowi Papieża, pisząc, że nie mogła go zrozumieć: "Nigdy nie wybaczyłabym mordercy, który chciałby mnie zabić lub śmiertelnie zranić". I nie była w tym osamotniona. Dzielna babcia, która w czasie audiencji środowej znajdowała się z wnuczkiem w pobliżu miejsca, skąd padły strzały, owej niedzieli nie przezwyciężyła jeszcze strachu i gniewu. Po przemówieniu Papieża oświadczyła reporterom Radia Watykańskiego: "Papież jest nadzwyczaj szlachetny, ponieważ przebaczył temu zbrodniarzowi, mówię zbrodniarzowi i to wystarczy". A mój fryzjer o zamachowcu Mohamedzie Ali Agca powiedział bez ogródek: "Tego nikczemnika należałoby natychmiast zabić!". Na szczęście policja włoska uratowała terrorystę tureckiego od linczu. Gdyby rozwścieczeni pielgrzymi wyrządzili mu krzywdę, Papież na pewno doznałby większego bólu niż od kul tego "biednego młodego człowieka". W encyklice "Dives in misericordia" Jan Paweł II wzniósł hymn pochwalny do miłosierdzia Bożego, a teraz modlił się za sprawcę zamachu na siebie i wybaczał mu - postawa i gest, które stanowią wezwanie do praktykowania przebaczania, tego podstawowego obowiązku, o którym zapominają dziś często zwolennicy Chrystusa... "Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Cierpiący Papież przywołał naszej pamięci inny istotny wymiar chrześcijańskiej egzystencji - znaczenie ofiary, wartość cierpienia. I w następną niedzielę, 24 maja, poświęcił całe swe przemówienie wartości cierpienia. Przez przeszło trzy miesiące cierpiący Papież nie mógł udzielać audiencji, ale nie pominął żadnego przemówienia niedzielnego. Przemówienie z 17 maja 1981 wejdzie prawdopodobnie do nowoczesnej historii Papieży jako najkrótsze. Jan Paweł II powtórzył je dosłownie pięć miesięcy później w czasie audiencji w środę 21 października, kiedy mówił o przebaczeniu: "Umiłowani bracia i siostry, Wiem, że w tych dniach, a zwłaszcza w tej godzinie modlitwy "Regina Coeli" jesteście zjednoczeni ze mną. Ze wzruszeniem dziękuję Wam za modlitwy i wszystkich Was błogosławię. Czuję się szczególnie związany z dwiema osobami zranionymi wraz ze mną. Modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem. Zjednoczony z Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą, składam moje cierpienia w ofierze za Kościół i świat. A Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus tuus ego sum". Należy odnotować, że spośród dziesięciu gazet niemieckich o zasięgu krajowym, osiem opuściło ostatnie zdanie: "A Tobie, Maryjo...". Przeoczenie? Nie sądzę: raczej świadoma cenzura pierwszego wyrazu maryjnej wiary Papieża po zamachu. *** W pierwszych dniach i tygodniach po zamachu Jan Paweł II nie tylko znosił silne bóle na skutek ran i operacji, ale musiał także znosić leżenie w łóżku z powodu niebezpieczeństwa infekcji i innych komplikacji. Nie były to jednak jego największe cierpienia. "Pasterz musi być także gotowy do poświęceń; ja jestem gotów" - powiedział w Warszawie w czerwcu 1979, i także teraz był gotów do poświęcenia nawet życia. Jednakże inna rzecz przygnębiała go jeszcze bardziej. Już przed zamachem niepokoiły go wiadomości z Warszawy o stanie zdrowia kardynała Wyszyńskiego. Wiemy, że prymas Polski był w tak poważnym stanie w dniu zamachu, że na początku nie chciano mu przekazać tej strasznej wiadomości. Przyjął potem tę wiadomość w spokoju, pogrążony w modlitwie za tego, który był nie tylko Ojcem Świętym, ale także "umiłowanym przyjacielem w trudach i walce dla dobra Kościoła w Polsce". Tymi bowiem słowami powitał go 23 października 1978, kiedy to nowy Papież udzielił jemu pięciu tysiącom polskich pielgrzymów po raz pierwszy audiencji. Jeśli ktokolwiek był w stanie ocenić w sposób właściwy wielkość umierającego prymasa i jego znaczenie w historii Polski i Kościoła, to był nim Karol Wojtyła. Zaledwie wybrany na Papieża, uznał za właściwe przypomnieć, ile zawdzięczał jako Papież temu kardynałowi: "Czcigodny i umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża - Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła". Jan Paweł II wyraził tymi słowami przeświadczenie każdego z pięciu tysięcy polskich pielgrzymów, którzy zresztą przyjęli te słowa niekończącymi się oklaskami. Papież wiedział, że medycyna była bezsilna wobec choroby starego kardynała i że śmierć umiłowanego Prymasa i Ojca Ojczyzny była jedynie kwestią czasu. A przecież Polska właśnie teraz tak bardzo potrzebowała swego niezrównanego obrońcy! W ten sposób do bólów fizycznych Papieża dołączyło się cierpienie duchowe i troska o kardynała w Warszawie, którego stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Lekarze z kliniki Gemelli zaledwie oświadczyli, że życie Jana Pawła II nie jest zagrożone, kiedy dla kardynała Wyszyńskiego wybiła ostatnia godzina. Zgon nastąpił wczesnym rankiem 28 maja, w święto Wniebowstąpienia i Papież niezwłocznie przesłał arcybiskupowi krakowskiemu, kardynałowi Macharskiemu i poprzez niego całemu Kościołowi w Polsce następującą depeszę: Ks. Kardynał Franciszek Macharski, Wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski Na wiadomość o śmierci Umiłowanego Brata w Biskupstwie, Wielkiego Syna Kościoła i naszego Narodu, Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Arcybiskupa - Metropolity Gnieźnieńskiego i Warszawskiego, Prymasa Polski, łączę się w bólu i modlitwie z całym Kościołem w Ojczyźnie i wszystkimi moimi rodakami. Przeżywając tajemnicę Wniebowstąpienia Pańskiego, proszę najlepszego Ojca o wieczną nagrodę dla niestrudzonego Pasterza i nieustraszonego świadka Ewangelii Chrystusowej. Ufam, że Pani Jasnogórska, Matka Kościoła, której tak bezgranicznie zawierzył okaże mu swojego Syna. Wsparty nadzieją chwalebnego Zmartwychwstania krzepię zbolałe serca wszystkich drogich braci i sióstr moim apostolskim błogosławieństwem w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Watykan 28 maja 1981 r. Jan Paweł lI, Papież Pokrzepiał na duchu i dodawał odwagi innym, podczas gdy sam tak bardzo tego potrzebował. W orędziu do Kościoła w Polsce, "tak bardzo mi drogiego", określił zmarłego kardynała "prymasem tysiąclecia" i wezwał wierzących "do modlitwy przez trzydzieści dni żałoby nawiązując do czcigodnej tradycji liturgicznej Kościoła i do rozważania postaci niezapomnianego Prymasa, jego nauki, jego roli w jakże trudnym okresie naszej historii. "To wszystko uczyńcie przedmiotem medytacji i podejmijcie to wielkie i trudne dzieło, dziedzictwo przeszło tysiącletniej historii, na którym On, Kardynał Stefan, Prymas Polski, dobry Pasterz, wycisnął trwałe, niezatarte piętno". Papież ujawnił swym rodakom projekt, który nie tylko ich zaskoczył: "Pragnę, abyście wiedzieli, że w tej godzinie żałoby, w godzinie smutku i bólu, ale także większej jeszcze nadziei i ufności, pragnąłem być z wami i osobiście oddać Księdzu Prymasowi ostatnią posługę. Bóg zadecydował inaczej. Niech będzie błogosławione Jego Święte Imię. Łączę się z wami w cierpieniu i modlitwie, w przyjęciu woli Boga i w nadziei". Bóg tylko wie, jaki wielki był jego ból i jak żarliwa modlitwa za zmarłego kardynała Wyszyńskiego. *** Wiele osób wie o innej rzeczy, która sprawiała cierpienie Janowi Pawłowi II bardziej jeszcze, niż rany i śmierć kardynała. Podczas gdy rannego Papieża przewożono do szpitala na dwóch placach Rzymu setki osób uczestniczyły w manifestacjach na rzecz prawa do przerywania ciąży. Na placu del Popolo, zaledwie o dwa kilometry na północ od placu Św. Piotra, sekretarz Włoskiej P.K., przywódcy partii republikańskiej i socjalistycznej mieli zabrać głos w obronie prawa do przerywania ciąży, co do którego w niedzielę 17 maja ludność miała się wypowiedzieć za pośrednictwem referendum. W tej samej odległości na wschód od Św. Piotra, na placu Navona, zebrali się radykałowie, których przywódca domagał się dalszej liberalizacji w zakresie legalnego przerywania ciąży. Ostatnio zarzucił on Papieżowi, że zachowuje się tak, jak przywódca partii politycznej; Berlinguer i inni laicy zarzucali mu, że wtrąca się w wewnętrzne sprawy Włoch. 10 maja Jan Paweł II przed modlitwą "Anioł Pański" ponownie interweniował w obronie nienarodzonych, podkreślając, że każde życie ludzkie jest święte, także życie płodu. Papież z Polski już od dłuższego czasu irytował pewne osoby, ponieważ głosił prawdy nieprzyjemne, co wzbudzało przeciwko niemu ciemne siły nienawiści, niezależnie od sympatii ze strony wierzących i niewierzących. W ten sposób tłumaczyć należy to, że na wiadomość o zamachu niektórzy uczestnicy manifestacji reagowali nawet oklaskami. Było ich niewielu, ale byli. Tym razem więc na placu del Popolo został przerwany zaledwie po pół godzinie, przywódcy tych partii złożyli oświadczenia potępiające akt terroryzmu i udali się pośpiesznie do kliniki Gemelii, aby poinformować się o stanie zdrowia Papieża i złożyć mu życzenia. W dniach następnych aż do soboty miały miejsce analogiczne wiece na innych placach miasta. Na jednym z nich przemawiał pewien hiszpański kapłan, który oświadczył, iż należy do Kościoła, ale określił go jako reakcyjny i nieludzki, ponieważ "stosuje normy sięgające dwóch tysięcy lat, nie biorąc pod uwagę historycznej i społecznej ewolucji naszych czasów. Utrudnia to życie małżeństw, którym się narzuca, ile dzieci mają one wydać na świat". Pod wpływem podobnych histerycznych kampanii trzydzieści uczennic w wieku 17-18 lat jednego z rzymskich liceów przysięgło uroczyście, że nie będą miały dzieci, a w razie zajścia w ciążę udadzą się natychmiast do szpitala, gdzie wszystko jest przygotowane do zabiegu. Wszystko to było dobrze znane Papieżowi jeszcze przed zamachem i sprawiało mu cierpienie. Jeśli zaś uwzględni się z jednej strony aktywność sił laickich, a z drugiej powściągliwość tych, którzy powinni byli poprzeć Papieża, można zrozumieć, że zarówno referendum wraz z jego wynikiem, jak i wstęp do niego, stanowiły dla Ojca Świętego podwójną przyczynę bólu. *** W dniu 15 maja Jan Paweł II miał odprawić mszę św. w obecności dziesiątków tysięcy chrześcijańskich robotników, którzy przybyli z całej Europy i wygłosić przemówienie o problemach pracy z okazji dziewięćdziesiątej rocznicy encykliki "Rerum novarum" Leona XIII. Z jak wielką radością oczekiwał tego spotkania Karol Wojtyła, były robotnik kamieniołomów! Z jak wielką radością robotnicy oczekiwali tego spotkania ze swym byłym "kolegą" i jak oklaskiwaliby go, kiedy powitałby ich jako "przyjaciół i braci, którzy dzielą się tym samym chlebem". Usłyszeliby jasne i niedwuznaczne słowa namiestnika Chrystusa: "Utopia ziemskiego mesjanizmu, która zwodzi zwolenników materializmu dialektycznego i praktycznego powinna zostać zdemaskowana. Kościoł nie może uchylić się od tego zadania". Trzy tygodnie później Jan Paweł II miał odbyć podróż pasterską do Szwajcarii. 7 czerwca, w niedzielę Zielonych Świąt, Papież przygotował spotkanie ekumeniczne w Rzymie na pamiątkę Soboru w Konstantynopolu sprzed 1600 lat, gdzie uroczyście ogłoszono boskość Ducha Świętego i na pamiątkę Soboru w Efezie sprzed 1550 lat, który uroczyście uznał tytuł "Theotokos-Matka Boga". To nadzwyczajne spotkanie ekumeniczne odbyło się rzeczywiście, ale w czasie mszy św. pontyfikalnej można było usłyszeć kazanie Papieża jedynie przez głośnik. Przed "Ite, missa est", będąc jeszcze rekonwalescentem po zamachu, dokonał wysiłku, by osobiście ukazać się dwustu biskupom, pięćdziesięciu trzem kardynałom i przedstawicielom różnych wyznań chrześcijańskich, przybyłym ze wszystkich stron świata. Krótko ich powitał, pobłogosławił i podkreślił, że miłość Chrystusa łączy wszystkich. Następnie w czerwcu miał odwiedzić Lourdes z okazji Kongresu Eucharystycznego; na jesień była przewidziana podróż do Hiszpanii. Wszystko to zostało za jednym zamachem odwołane. Pomimo cierpień, dobry pasterz w dwanaście dni po zamachu mógł dodać odwagi swojej trzodzie słowami: "Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24). *** W dniach, które nastąpiły po zamachu i operacji, Jan Paweł II przeżywał swoje Getsemani i niósł swój krzyż aż na Kalwarię. Można było o nim powiedzieć "Oto człowiek!"; został mu jedynie zaoszczędzony ostatni krok - śmierć. Ojciec Niebieski był w tych godzinach szczególnie blisko Tego wybranego Zastępcy Swego Syna podobnie jak był blisko Chrystusa w chwili Jego męki. Byli też przy nim ludzie, którzy usiłowali nieść mu pomoc. Niosąc swój krzyż Ojciec Święty musiał doświadczyć nie tylko bólu i cierpienia, ale także zbawiennej Łaski Krzyża i radości odkupienia. Krzyż daje także siłę "niezrównaną energię dla urzeczywistnienia boskiego planu zbawienia" - Z krzyża promieniuje łaska jak światło, które rozlewa się wkoło. Zanim przytoczę tekst drugiego przemówienia wygłoszonego przez Papieża z łóżka szpitalnego, chciałbym pokazać ten właśnie aspekt krzyża - krąg światła, które objęło świat. Ciężko ranny Ojciec Święty otrzymał pierwszą pomoc od swego sekretarza osobistego, wiernego polskiego kapłana, Stanisława Dziwisza, który podtrzymał w swych ramionach chylącego się Papieża. W czasie "szalonej jazdy" do kliniki asystował Papieżowi także jako spowiednik i następnie udzielił mu Olejów Świętych. Lekarze, szofer, personel - wszyscy starali się z pełnym oddaniem ratować życie pacjenta, który utracił tak dużo krwi. Prezydent Republiki Włoskiej, Sandro Pertini, był pierwszym odwiedzającym, którego Papież ujrzał po przebudzeniu się z narkozy. Był to tylko początek całej serii życzeń niezliczonej serii osób, których nie wpuszczano do szpitala, ale które go dosłownie oblegały przez kilka dni. To oblężenie było szczególnie natarczywe 18 maja, w dniu sześćdziesiątych pierwszych urodzin Karola Wojtyły. Były tam dzieci, młodzież, dorośli, a także ludzie starsi, którzy modlili się i śpiewali przed kliniką. Dokładnie rok wcześniej Papież odprawiał mszę na placu Św. Piotra z udziałem 50 tysięcy przedstawicieli organizacji młodzieżowych Włoch i całego świata. Po Mszy i modlitwie na "Anioł Pański" młodzież wystawiła na jego cześć widowisko teatralne i śpiewała z entuzjazmem, zwłaszcza polskie "Sto lat". Z okna pałacu apostolskiego Papież powiedział: "Wiem, że cieszycie się, ponieważ jesteście młodzi, a Papież jest stary, ale mówię wam, że dzisiaj jestem rad, ponieważ mam rok mniej". Słuchacze byli zmieszani. "Tak, mam rok mniej w drodze do wieczności, jestem o rok bliżej chwały Ojca Niebieskiego". Długie i entuzjastyczne oklaski były odpowiedzią Papieżowi, który "dziś jest młodszy o rok". Rok później kardynał Macharski, jego przyjaciel i następca jako arcybiskup krakowski, w czasie odprawiania o północy mszy św. za Papieża, który walczył ze śmiercią, podniósł błagalny krzyk: "Panie! Jest jeszcze za wcześnie. Pozwól mu, jeszcze paść Twoją trzodę". Miliony osób na całym świecie skierowało do Boga tę samą modlitwę; z pewnością ze szczególną żarliwością pięćdziesiąt tysięcy młodych, którzy świętowali 18 maja 1980 r. Wieczorem tego dnia o godz. 21.45 Radio Watykańskie w języku włoskim zaczęło audycję na cześć Papieża tymi słowami: "Redakcja i współpracownicy Radia Watykańskiego mają tylko jedno pragnienie, by ta audycja była dla Ciebie, Ojcze Święty, darem ofiarowanym z wielkim uczuciem. W tych dniach przeniknąłeś do naszych serc, jak nigdy dotąd. Swoim cichym cierpieniem mówisz nam słowa bardziej skuteczne od jakiegokolwiek przemówienia. Twoim wyraźnym i niedwuznacznym "Tak" w stosunku do tej strasznej próby wywołałeś w świecie potężną falę miłości, która nas jednoczy jak nigdy do tej pory". Dwaj redaktorzy udali się również na plac Św. Piotra, by przeprowadzić błyskawiczne wywiady z przechodniami, zebrać wrażenia, opinie oraz życzenia ludzi dla Papieża w dniu Jego urodzin. Oto parę szczegółów. Na placu Św. Piotra - Angelika, funkcjonariuszka policji kobiecej: "Musi szybko wrócić do Watykanu. Mamy dużo pracy z jego powodu, ale chcemy go tu widzieć. Jest to człowiek dobry, kocha wszystkich bez wyjątku. Bardzo go nam brakuje. Nasze najserdeczniejsze życzenia". - Pewna pani z Toskanii: "Niech będzie Bóg pochwalony! Jest on na drodze do poprawy zdrowia. Cały świat jest z nim, katolicy i niekatolicy, bez wyjątku, ponieważ on jest tym, który obejmuje wszystkich. Oby wrócił szybko do nas!" - Para małżeńska z Bari: "Przyjechaliśmy specjalnie do Rzymu, by modlić się za Papieża dokładnie na tym miejscu, gdzie nastąpił zamach i w Bazylice św. Piotra. Teraz idziemy do kliniki Gemelli, aby być blisko Papieża i wyrazić mu duchowo nasze najlepsze życzenia". - Siedmioletni Klaudiusz: "Współczuję mu. Nigdy bym o tym nie pomyślał! A dziś jest dzień jego urodzin!". Dorożkarz Alessandro Manzone, również w imieniu swych kolegów: "Dziś przekazaliśmy mu na piśmie życzenia wszelkiego dobra. Cieszy nas zawsze, kiedy widzimy go na placu". - Dwudziestoletnia dziewczyna: "Modlę się bardzo za Ojca Świętego. Czego mu życzyć? Tego, czego on najbardziej potrzebuje. Dziękuję mu zwłaszcza za każde słowo przebaczenia w stosunku do tego, kto do niego wystrzelił. To wspaniałe!". - Pewien rzymianin: "Zamach wywołał w nas szczególny odruch: zwiększył naszą wiarę. Kto wie, ile osób przyprowadziła na nowo do Kościoła ta krew! Życzę mu, by szybko do nas wrócił". Centrala telefoniczna Watykanu odpowiadała bez przerwy w ciągu wielu dni na telefony z Kanady, Australii, Niemiec, z całego świata. Dzwoniły osoby w różnym wieku, z różnych warstw społecznych: - Para małżeńska z Wenecji: "Jesteśmy prostymi robotnikami. Przesyłamy Papieżowi wizerunek Jezusa i zapewniamy o naszej modlitwie za niego!". - Dziewięcioletni chłopiec z miasta Lucca: "Chciałbym wiedzieć, czy prawdą jest to, co mówi radio, dlatego telefonuję bezpośrednio do was, do Watykanu. Jak się czuje Papież? To mój przyjaciel: widziałem go na audiencji na placu Św. Piotra. Papież musi wyzdrowieć i to szybko, musi żyć. Modlę się za niego, ponieważ jest cudownym człowiekiem". - Pewien pan przesyła z Paryża bardzo szczere życzenia wyzdrowienia, ponieważ Papież jest wielkim, wspaniałym i odważnym człowiekiem, jakich mało w naszym stuleciu. We wszystkich kościołach Francji odprawiane są msze i modły o jego wyzdrowienie". - Para małżeńska z Ameryki Północnej: "Jesteśmy ludźmi ze wsi, nie jesteśmy bogaci, ale pomyśleliśmy, że warto zatelefonować do Watykanu, aby zapytać, jak się czuje Papież. Najserdeczniejsze życzenia wyzdrowienia". - Pewna starsza pani: "Mam dziewięćdziesiąt lat i wiem, że nie mogę wybrać się osobiście do Papieża. Chcę jednak, by wiedział, że bardzo go potrzebujemy. Strzały wymierzono w niego, który czynił tylko dobro, tak jak Jezus, który został ukrzyżowany". W ten sposób chory Jan Paweł II doświadczył nie tylko cierpień i bólu wszelkiego rodzaju, ale także miłości, sympatii i prawdziwej solidarności ze strony wielkich tego świata, ale jeszcze bardziej ze strony prostych i nieznanych, osób, których Bóg z pewnością wysłuchał i których solidarność dotarła do pokoju w klinice Gemelli, gdzie leżał Jego wierny sługa. W tych dniach ranny Papież, w łączności z Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą, mógł również doświadczyć nadzwyczajnego przypływu energii, odwagi i radości, o czym mówił później, w niedzielę 24 maja, w swym drugim orędziu ze szpitala. Niektórzy słuchacze stwierdzili, że w głosie jego wyczuli jeszcze większą słabość niż poprzedniego tygodnia: prawdopodobnie spodziewano się zbyt dużych postępów w stanie zdrowia pacjenta. Ja natomiast odniosłem wrażenie, że głos jego uległ wzmocnieniu, a także wypowiedź była znacznie dłuższa. Oto jej pełne brzmienie: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Dziś zwracam się w szczególny sposób do chorych. Sam chory jak oni, przynoszę im słowo pokrzepienia i nadziei. Kiedy nazajutrz po wyborze na Stolicę Piotrową przybyłem z wizytą do polikliniki "Gemelli", powiedziałem, że `pragnę oprzeć moje papieskie posługiwanie na tych, którzy cierpią". Opatrzność zrządziła, bym do polikliniki "Gemelli" powrócił jako chory. Potwierdzam dzisiaj przekonanie wypowiedziane wtedy: cierpienie, przyjęte w zjednoczeniu z cierpiącym Chrystusem, ma nieporównywalną z niczym skuteczność w urzeczywistnianiu Bożego planu zbawienia. Powtarzam za św. Pawłem: "Teraz radują się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24). Zapraszam wszystkich chorych, by połączyli się ze mną w ofiarowaniu Chrystusowi swoich cierpień dla dobra Kościoła i ludzkości. Najświętsza Maryja niech będzie nam oparciem i pomocą. Moje serdeczne pozdrowienie rozciągam też na tych wszystkich, którzy są ze mną złączeni w modlitwie i tych, którzy w tych dniach przekazali mi dowody swej miłości. Dziękując za tę duchową bliskość, zapewniam ich o pamięci w Panu". XII. Jak się to mogło wydarzyć? W naszym stuleciu mało która wiadomość tak zdumiała, przeraziła i wprawiła w osłupienie świat, jak wieść o zamachu na Jana Pawła II. Miliony osób zadawały sobie pytanie: jak się to mogło wydarzyć? Oświadczenia dostojników kościelnych, życzenia powrotu do zdrowia od mężów stanu, listy dzieci i dorosłych przytoczone na poprzednich stronach zawierały niejednokrotnie to samo pytanie. I także czytelnik, który pamięta swoją własną reakcję na wiadomość o zamachu, wie, że też zadał sobie to pytanie i próbował na nie odpowiedzieć. Historia Kościoła naucza nas, że Papież bynajmniej nie znajduje się poza światem i że też bywa narażony na zranienia. Ale że ktoś obdarzony charyzmatem, przyjaciel ludzkości, obrońca biednych i uciśnionych, jakim jest Jan Paweł II, stał się celem ataków nienawiści i przemocy, to jest faktem bulwersującym. Jak się to mogło wydarzyć? Również kardynał Wiednia zapytał siebie o to w pełnym wzruszenia przemówieniu, wygłoszonym w katedrze św. Stefana podczas mszy św. odprawianej za Papieża, następnego dnia po zamachu. Zapytał sam siebie o to aż pięć razy, nie potrafiąc na to odpowiedzieć, lecz dał znaczącą odpowiedź na inne pytanie powiązane z samym zamachem: "Cóż my możemy na to wszystko poradzić? Możemy przepędzić zło i zwyciężyć obojętność jedynie miłością. Taka jest rzeczywistość i jedyne rozwiązanie. Jedynie miłość może nas uratować". Również kardynał Carlo Confalonieri, Dziekan Świętego Kolegium, zapytał sam siebie podczas uroczystości odprawianych 18 maja w Bazylice św. Piotra z okazji sześćdziesiątych pierwszych urodzin Jana Pawła II: "Jak i dlaczego mogło się to wydarzyć? Dlaczego napada się na Papieża, głosiciela Dobrej Nowiny, obrońcę człowieka, niezmordowanego świadka pokoju i miłości na drogach świata? Dlaczego ręka pełna gwałtu i nienawiści podnosi się na tego, kto wznosi ręce jedynie po to, by uścisnąć dzieci, dodać otuchy chorym, pocieszyć i pobłogosławić tych wszystkich, którzy do niego przychodzą? Dlaczego? Jak wiemy na wszystkie te pytania nie ma racjonalnej odpowiedzi, gdyż czyn ten tonie w ciemności absurdu. Tajemniczość zła opiera się wszelkim próbom rozumu. Nasze przerażone i wstrząśnięte serce może znaleźć pocieszenie jedynie w słowach Chrystusa, które po dziś dla nas znaczą: "Dobry pasterz daje życie za owce swoje". Właśnie dlatego, że jest dobry, dobry pasterz nie stawia oporu, gdyż znaczyłoby to, że opuszcza swoje stado". Prasa międzynarodowa również postawiła sobie otwarcie pytanie: Jak mogło się to wydarzyć? Czy zamachowiec nie jest psychopatą? Działał na własną rękę czy był jedynie ostatnim ogniwem łańcucha działań przygotowanych przez innych? Pierwsze badania policji włoskiej w ścisłej współpracy ze specjalistami z Turcji i Niemiec Federalnych wkrótce ujawniły, że zamachowiec nie działał w izolacji i że zamach nie był dziełem jednego lub kilku szaleńców. Gazety codzienne poświęciły tej sprawie obszerne komentarze. "Są podstawy, które uprawniają do myślenia, że Mohamed Ali Agca był jedynie widzialnym wykonawcą planu opracowanego przez nieznane siły, które użyły go w charakterze narzędzia , kierowały nim i go chroniły" - napisał "paris Match" 29 maja 1981 r. Suzane Labin w szczegółowym artykule poddała obiektywnej i przemyślanej analizie międzynarodowy terroryzm, prawicowy i lewicowy, podkreśliła znany fakt, że zarówno lewicowi, jak i prawicowi terroryści bywają szkoleni w krajach bloku wschodniego, zwłaszcza w ZSRR, w Bułgarii, Czechosłowacji, Niemczech Wschodnich, na Kubie i w Libii i że KGB, które wszystkim tym kieruje, posługuje się tymi dwoma kanałami w zależności od potrzeb. Dlatego też autorka nie bez racji zapytuje" "A jeśli ten terrorysta jest agentem KGB?". O możliwości tej wspomniał już 19 maja raport wywiadu jednego z państw zachodnich, dostarczając następujących argumentów: wiadomo, że Moskwa wystraszona jest wydarzeniami gdańskimi 1980 r. i że nie chce i nie może dopuścić do rozwoju demokratyzacji w Polsce. "Wina" za powstanie niezależnego związku zawodowego "Solidarność" i za przebudzenie świadomości narodowej zostaje przypisana Kościołowi z kardynałem Wyszyńskim na czele, ale przede wszystkim polskiemu Papieżowi, który od czasu wizyty, jaką złożył w 1979 w Polsce, jest określany jako inspirator wydarzeń w kraju. Ponadto jego wypowiedzi i poczynania stanowią moralne oparcie polskiego ruchu: wspomnijmy o jego przemówieniach, które jakkolwiek krótkie i okazyjne, dodawały otuchy współrodakom oraz o audiencji udzielonej w Rzymie w styczniu 1981 niezależnym związkowcom z Lechem Wałęsą na czele. W raporcie, o którym mowa, napisane jest ponadto: jesienią zeszłego roku Kreml dowiedział się, że choroba kardynała Wyszyńskiego weszła w ostatnie stadium i że pozostało mu jedynie niewiele miesięcy życia. W ten sposób chciano wykorzystać okazję, by powiązać śmierć starego i chorego kardynała z czynem "szaleńca", który miał wyeliminować Papieża. Generał Ustinow, minister obrony ZSRR, miał rzekomo przedstawić plan, o którym mowa, pozostałym członkom Paktu Warszawskiego podczas tajnego zebrania w listopadzie 1980 r. Nie wszyscy obecni podobno mieli wyrazić nań zgodę, zwłaszcza dotyczy to Rumunów, w w związku z czym został on zmodyfikowany: Papież miał zostać jedynie unieszkodliwiony tak, żeby jako ranny nie był w stanie sprawować swego urzędu. Operacja ta została poruczona wywiadowi naczelnego sztabu radzieckiego i Ustinow miał wziąć na siebie odpowiedzialność za jej wykonanie. KGB wybrało wśród najsprawniejszych prawicowych terrorystów Mohameda Ali Agca, znajdującego się już od dłuższego czasu na pierwszym miejscu na liście radzieckiej służby bezpieczeństwa. Już przy końcu 1979 r. radziecki wywiad zorganizował przy pomocy pewnych oficerów ucieczkę z więzienia terrorysty Mohameda, skazanego na śmierć. Ci prawicowi oficerowie tureccy, współdziałający ze Związkiem Radzieckim, prawdopodobnie myśleli, że Ali Agca zlikwiduje pewnych przedstawicieli tureckiej lewicy znajdujących się zagranicą. Mohamed Ali Agca po ucieczce z więzienia spędził jakiś czas w obozie szkoleniowym dla terrorystów w pobliżu Simferopola (Krym), gdzie ćwiczył się w strzelaniu do przedmiotu poruszającego się powoli. Dano mu wyraźnie do zrozumienia, że jeśli nie wykona swego zadania, zostanie z powrotem przekazany Turcji, a jeśli ujawni je zachodniej policji, zostanie zamordowany. Według wspomnianych źródeł, dwaj mężczyźni i kobieta mieli "kontrolować" go i prawdopodobnie zabić w przypadku, gdyby zabrakło mu odwagi, by strzelić do Papieża. Taka jest w skrócie treść raportu. Liczne podróże Ali Agca do rozmaitych krajów określa się jako taktykę zamachowca celem zmylenia śladów. *** Dobrze wiadomo, że raport służby wywiadowczej nie zawsze zawiera prawdę. Lecz niezależnie od tego raportu i artykułu Suzanne Labin istnieje chór głosów prasy międzynarodowej, która wówczas, a tym bardziej dziś jest zgodna co do tego, że turecki zamachowiec nie działał samodzielnie. Po zamachu złożył mętną i dziwną wypowiedź: "wystrzeliłem do Papieża, by zaprotestować przeciwko imperializmowi Związku Radzieckiego i Stanów. Zjednoczonych oraz przeciwko ludobójstwu, którego dopuszczają się oni w Afganistanie i Salwadorze". Później, podczas procesu zamknął się w absolutnym milczeniu i wyraził życzenie, by przekazano go Watykanowi. Wszystko to dowodzi, że doskonale odegrał swoją rolę, nawet jeśli nie mamy stuprocentowej pewności, kim był jego reżyser. Lenin, ojciec teorii rewolucji, mówił, że należy rozszerzyć praktykę rozstrzeliwań i nie brak poważnych badań na temat tego zakresu działalności KGB. Jeżeli pomyśli się, że dziś KGB, jak również służba armii radzieckiej G.R.U., pracują zgodnie z leninowską teorią rewolucji wzbogaconą o długoletnią praktykę rewolucyjną, próba zamordowania Papieża jest jedynie dziecięcą grą w porównaniu z krwawym dramatem nękającym świat. Jest to opinia wielu osób na Wschodzie, jak również wielu dysydentów, byłych więźniów radzieckich obozów wygnanych na Zachód, jak na przykład rosyjskiego pisarza W. Maksimowa. Ja sam powstrzymuję się od jakiegokolwiek osądu, chciałbym jednak przypomnieć o pewnych faktach, które pozostają w ścisłym związku z tragicznym wydarzeniem w Rzymie, w związku ściślejszym niż można by przypuścić. Wiadomo, że poza wystrzałami z pistoletu jednego lub więcej terrorystów istnieje broń równie doskonała do zranienia lub zmuszenia kogoś do milczenia. Znany jest slogan propagandowy Heinricha Bolla: "Nie mówmy o panu Wojtyle!" czy też ohydna kampania przeciwko wizycie Jana Pawła II w Niemczech Federalnych w listopadzie 1980. Niektórzy, nieliczni co prawda, nie życzyli sobie Papieża w kraju, by nie być zmuszonym do wypowiedzi o nim, przytaczając obłudny argument, że "należało dać biednym pieniądze przeznaczone na wizytę Papieża". Po przyjeździe do Niemiec Papież ucałował ziemię i powiedział w swym pierwszym przemówieniu: "Niech Bóg błogosławi wszystkich Niemców na świecie. Niech Bóg chroni Republikę Federalną Niemiec". A zanim powrócił do Rzymu ostatnie jego słowa brzmiały: "Niech Bóg błogosławi ten kraj i wszystkich jego mieszkańców", obejmując w ten sposób również tych, którzy "z miłości do biednych" przeciwstawiali się wizycie apostoła pokoju, miłości i radości, głównie po to, by samym sobie zrobić reklamę. Władze komunistyczne obrały inny rodzaj "strzałów" i warto przy tej okazji przypomnieć trochę historii. Zaraz po wyborze Karola Wojtyły na Papieża niektórzy reporterzy i dziennikarze Czechosłowacji i ZSRR w swej propagandowej nadgorliwości pomyśleli, że mogliby przypisać systemowi politycznemu, w którym nowowybranemu wypadło żyć, zasługę tego nieoczekiwanego wyboru z 16 października 1978. Lecz to podejście propagandowe okazało się przedwczesne. Było ono spowodowane bardziej zakłopotaniem niż prawdziwym uznaniem nowego Papieża pochodzącego z sąsiedniej Polski. Kto porówna gratulacyjne telegramy Leonida Breżniewa i Gustawa Husaka, serdeczne wyrażenia i tytuł "Wasza Świątobliwość" użyty w stosunku do nowowybranego Papieża z depeszami tych samych nadawców po zamachu, zda sobie od razu sprawę ze zmiany: nastąpiła ona już w dniu intronizacji (22 października), kiedy Jan Paweł II w jednym z punktów swego przemówienia zawołał: "Bracia i siostry! Nie lękajcie się przygarnąć Chrystusu i przyjąć Jego władzy! Pomóżcie Papieżowi i wszystkim, którzy pragną służyć Chrystusowi, a mocą Jego władzy - służyć człowiekowi i całej ludzkości! Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Otwórzcie drzwi Jego zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemy ekonomiczne i polityczne, szerokie obszary kultury, cywilizacji i rozwoju. Nie lękajcie się! Chrystus wie "co kryje się we wnętrzu człowieka". Jedynie On to wie!". Wystarczyło tej pokornej modlitwy Papieża, by Praga i Moskwa zmieniły zdanie w stosunku do nowego następcy Piotra. Jego apel został zinterpretowany jako "wyraźna ingerencja w sprawy wewnętrzne", ponieważ władzy partii Papież przeciwstawił władzę Chrystusa. "Było to przemówienie polityczne i wypowiedzenie wojny" - zostali poinstruowani funkcjonariusze partyjni dla rozpowszechniania tej opinii wśród społeczeństwa. Jednym słowem, Papież stał się niespodziewanie "ostatnią podporą ginącego kapitalizmu". Ta kampania oszczerstw trwa niestety, nadal w Czechosłowacji, a po zamachu przybrała nawet na sile. Mogłoby się wydawać, że centrala na Kremlu nakazała poszczególnym krajom bloku wschodniego zajęcie różnych postaw w tej sprawie. O ile z ojczyzny Papieża nie dobiega żadna ocena negatywna, o ile Niemcy Wschodnie, Węgry i Rumunia pozostają raczej neutralne, to ZSRR, a zwłaszcza Czechosłowacja, poddają "krytycznej" analizie działalność Papieża Wojtyły. Jak się to dzieje w praktyce pokazuje na przykład ideologiczny tygodnik czeskiej partii komunistycznej "Trybuna" z 23 września 1981, w artykule na pierwszej stronie pod tytułem "W służbie kontrrewolucji". Redaktor Karel Horak pisze tam o kongresie niezależnego związku "Solidarność", ostro atakując przywódców polskich robotników i delegatów zagranicznych. Z niesłychanym prostactwem atakuje on Jana Pawła II, mnożąc kłamstwa: "Papież popiera i ożywia w Polsce siły, które dążą do zlikwidowania zdobyczy walki antyfaszystowskiej i porównuje demagogicznie działalność kontrrewolucyjną "Solidarności" do walki narodu przeciwko oprawcom niemieckim. Dla zdezorientowania robotników i łatwiejszego utrzymania ich pod wpływem tej antysocjalistycznej organizacji, bez zmrużenia oka hańbi on i plugawi pamięć sześciu milionów zmarłych". Rozgłośnia nadająca na Zachodzie audycje w języku czeskim tak skomentowała ten artykuł: "Słownictwo użyte przez towarzysza Horaka w swej formie i treści, sposób, w jaki przekręca on słowa Papieża, dyskwalifikują autora". A rzymski dziennik "Il Tempo" z 24 września zamieścił następujący komentarz: "Nie pierwszy to raz reżym czechosłowacki atakuje polskiego Papieża, lecz tym razem atak jest brutalny. Nie stara się nawet powstrzymać od pogróżek". Jaka była przyczyna tego ataku? W niedzielę 6 września 1981 r. Jan Paweł II w Castelgandolfo po modlitwie "Anioł Pański" powitał polskich związkowców z Bydgoszczy i Krakowa następującymi słowami: "Skoro jesteście tutaj, nie możemy w naszej dzisiejszej modlitwie zapomnieć o doniosłych wydarzeniach, jakie miały miejsce przed rokiem w Gdańsku, Szczecinie i w innych częściach polski oraz o tym zgromadzeniu, zjeździe, który rozpoczął się w tych dniach, zjeździe "Solidarności" w pierwszą rocznicę wydarzeń zeszłorocznych... Myślę - nawracając do przerwanego wątku - że te wydarzenia sprzed roku trzeba, zwłaszcza teraz, na początku września, głęboko związać z wydarzeniami sprzed 42 lat, o których mówiłem w poprzednią niedzielę, ze wspomnieniem początków wojny, która właśnie na naszej granicy się zaczęła. Ze wzruszeniem dowiedziałem się, że przywrócono na Westerplatte - wiadomo, że to był jeden z pierwszych punktów tego naruszenia granicy Rzeczypospolitej - że przywrócono na Westerplatte krzyż, który tam stał. W ubiegłą niedzielę wspominaliśmy jakże liczne ofiary, które ostatnia wojna pochłonęła pośród naszego narodu: sześć milionów ludzi zarówno na frontach jak i w więzieniach i przy innych okolicznościach. Jak gdyby wielkie żniwo śmierci. Otóż my jesteśmy przekonani, że to wielkie żniwo śmierci, to był i jest nasz wkład, potwierdzający wolę życia i prawo do życia, do życia własnego jako naród, który ma swoją kulturę, własną kulturę, swoją podmiotowość, swój sposób widzenia spraw społecznych, spraw godności ludzkiej pracy. To wszystko jest dziedzictwo potwierdzone tym wielkim wkładem ofiary poniesionej w czasie drugiej wojny światowej. Po prostu ten wielki wkład w prawo do niepodległości czyli suwerennego bytu państwowego. To musimy zawsze uświadamiać sobie na nowo i przypominać. Ja o tym mówiłem przed rokiem i powtarzam to teraz, i przypominam właśnie w kontekście wydarzenia z 1 września 1939 r. I trzeba dodać, zawsze dodawać, że poszanowanie tego prawa naszego narodu, tak jak i każdego innego narodu, jest warunkiem ładu międzynarodowego i pokoju na świecie. Będziemy więc dzisiaj w tych doniosłych sprawach, nie tylko dla nas, ale dla wszystkich narodów, wspólnie się modlić". Tymi słowami Jan Paweł II wywołał groźny atak czeskiego komunistycznego tygodnika. W tym pozdrowieniu skierowanym do polskich rodaków Papież wypowiedział też następujące zdanie: "Zawsze, kiedy mówię po polsku, mam na myśli naszych braci Słowian, którzy mówią nieco innymi językami, ale wzajemnie łatwo się porozumiewamy. I ich też pozdrawiam: Słowaków, Czechów wszystkich". W ten sposób Papież pozdrawia i błogosławi również autora artykułu z "Trybuny" oraz jego kolegów, którzy nieustannie napadają na Jana Pawła II. Błogosławi on nawet szefów tajnej milicji w Pradze, którzy nie pragnęliby niczego bardziej, jak skończyć raz na zawsze "z tym Polakiem". Na początku 1981 r. trzydziestoletni kapłan katolicki Maly został w Pradze poddany przesłuchaniu przez milicję, zresztą nie po raz pierwszy. A to dlatego, że ten odważny ksiądz nie chce stosować się do zaleceń ateistycznego reżymu określającego komu, gdzie i kiedy może on głosić Dobrą Nowinę. Milicjant stracił cierpliwość i nerwy, i w końcu rzucał na ziemię swego "klienta", który w owej krytycznej sytuacji ośmielił się zacytować słowa Jana Pawła II, że "wolność religijna jest najpewniejszym fundamentem i najlepszą gwarancją pokoju". Funkcjonariusz milicji wpadł w szał i zawołał: "Z waszym Papieżem, "Ojcem Świętym", załatwiłbym się w mig, w o wiele szybszy sposób niż z tobą". Należy przypomnieć czytelnikowi zachodniemu, że po pierwsze: ten funkcjonariusz milicji, podobnie jak i ów redaktor z "Trybuny", nie działają na własną rękę, lecz według generalnego planu opracowanego i popieranego przez najwyższe czynniki partii komunistycznej; po drugie, że to zajście, mało chlubne dla sprawców wspominam, nie dla wywołania antypatii a tym bardziej nienawiści. Wręcz przeciwnie, ze swej strony codziennie modlę się za tych moich "braci" Słowian o łaskę nawrócenia i powrotu do Chrystusa! Nie podzielam jednak łatwego optymizmu niektórych ludzi na Zachodzie w odniesieniu do komunizmu; optymizm ten wywołuje wybuchy śmiechu w Moskwie, Pradze i Berlinie Wschodnim. Nie mogę też pominąć milczeniem, jako chrześcijanin i poprostu jako człowiek, tego i podobnych artykułów propagandowych, które są bezwstydnym zaprzeczeniem prawdy i oszczerstwem w stosunku do Papieża. Nie mogę również ignorować znanych mi faktów, które są ciosem w człowieka, w jego najbardziej elementarne prawa i które mają na celu zgotowanie mu piekła, zamiast obiecywanego mu bezustannie od dziesiątków lat raju. W świetle tego, co powiedziałem, ocena próby zamordowania Papieża i znalezienia prawdziwego sprawcy usuwa się na drugi plan: KGB (wplątując w to skrajnie prawicowych terrorystów tureckich) czy też wywiad turecki, który nie wiadomo dla jakich celów miał się posłużyć KGB? Podczas przejazdu z placu Św. Piotra do polikliniki "Gemelli" Ojciec Święty. tracąc wiele krwi i cierpiąc silne bóle, jak można było wyczytać z jego twarzy, co zostało później potwierdzone przez lekarzy, powtarzał po polsku akt strzelisty: "Jezus, Maryjo! Jezu, zmiłuj się. Maryjo, ufam Tobie!" i dwa razy, z myślą o zamachowcu: "Biedny chłopak!" W cztery dni później jego wątły głos z polikliniki "Gemelli" poruszył świat tymi słowami: "Modlę się za brata, który mnie zranił i przebaczam mu z całego serca". Nie ma istotnego znaczenia dla Ojca Świętego to, czy zamachowiec działał z własnej inicjatywy, czy był narzędziem w ręku innych. Przebacza mu, jak i tym, którzy działali w ukryciu i modli się za nich, kimkolwiek by nie byli i niezależnie od ich funkcji. Podczas Wielkiego Postu w 1976 ówczesny kardynał Karol Wojtyła, odprawiając rekolekcje z Papieżem Pawłem VI i Kurią, przedstawił podczas pierwszego rozważania starego Symeona, który przy wejściu do świątyni zauważył Dzieciątko Jezus w ramionach Matki i wypowiedział następujące słowa: "Oto ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą, a Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu" (Łk 2, 35). I to stało się dominującym tematem wszystkich rozważań. Papież, jako Namiestnik Chrystusa, jest celem, do którego mierzą ze szczególnym upodobaniem moce "księcia tego świata". Arcybiskup krakowski nie mógł wówczas wyobrazić sobie, że w kilka zaledwie lat później on sam, jako następca św. Piotra, stanie się pokrwawioną "tarczą strzelniczą" dla owego wroga Chrystusa. Dlatego też na pytanie, jak mogło dojść do zamachu, jedyną zadowalającą odpowiedzią są słowa starego Symeona: "znak, któremu sprzeciwiać się będą". To, co odnosi się do Chrystusa, odnosi się również do Jego Namiestnika, Jana Pawła II. Wydaje się, że on w pełni zdawał sobie z tego sprawę od samego początku i jako Papież uczynił na ten temat konkretną wzmiankę. W kilka tygodni po wyborze rozpoczął nieoczekiwanie powtarzające się wizyty w parafiach swej diecezji, wprawiając w zdumienie rzymian i wywołując zakłopotanie wśród policji Wiecznego Miasta. Wkrótce potem dziennikarze zwrócili mu uwagę na niebezpieczeństwo, na jakie się naraża mieszając się z tłumem i w związku z tym - na niemożliwość zapewnienia mu odpowiedniej ochrony policyjnej. "Wiem o tym - odpowiedział Papież - że ochrona ze strony policji jest niezbędna i słuszna, ale jestem jednocześnie przekonany, że jeżeli komuś zależeć będzie na tym, może mnie unicestwić. Jestem w ręku Boga i wypełniać będę moje zadanie, póki On tego zechce". Można więc wnioskować, że zamach nie był niespodzianką dla Jana Pawła II. Wprost przeciwnie, od ponad półtora roku znał nazwisko i zamiary zamachowca: terrorysta dał o sobie znać podczas podróży ekumenicznej Papieża do Turcji. Napisał on do jednej z gazet, że uciekł z więzienia, by zabić największego nieprzyjaciela islamu, - Jana Pawła II. Wiadomość ta zaniepokoiła wiele osób, pewien polski dziennikarz, przyjaciel Papieża, opowiedział mu o tym morderczym planie i wymienił nazwisko Turka. Jan Paweł II zamyślił się i zauważył: "A więc nazywa się Ali Agca". Niektórzy przypominają sobie zdanie wypowiedziane przez papieża przed Gwardią Szwajcarską w początkach maja 1981 r.: "Niech Bóg ochroni Watykan przed terrorystami!". Zaledwie na trzy dni przed zamachem - 10 maja - Papież, po odmówieniu modlitwy: "Anioł Pański" i słowach pozdrowienia zwróconych do obecnych, zamyślił się i wypowiedział cichym głosem zdanie, które mikrofon mimo wszystko zdołał uchwycić i przekazać: "Panie, zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi...". Czy coś przeczuwał? 21 października, podczas trzeciej audiencji udzielonej na placu Piotrowym po powrocie do zdrowia, Papież mówił o przebaczeniu, o którym nauczał nas Chrystus, czyniąc wzmianki o zamachu, zamachowcu i motywach jego postępku. Reasumując swoje myśli, powiedział, zwracając się do pielgrzymów niemieckich: "Drodzy bracia i siostry, Witam serdecznie wszystkich was przybyłych na audiencję. Dzisiaj myśl moja wraca do tragicznego wydarzenia z 13 maja: już tego samego dnia i później, podczas "Anioła Pańskiego" następnej niedzieli, przebaczyłem zamachowcy, jak wymaga tego miłość chrześcijańska. Chrystus wzywał nas z naciskiem, abyśmy tak czynili i dał nam świetlany przykład w godzinie swojej śmierci, modląc się na krzyżu za swoich oprawców: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią" (Łk 23, 34). Od chwili morderstwa Kaina każdy zabójca jest zabójcą swego brata, którego krew przelana na ziemi woła o pomstę do Boga. Módlmy się za tych wszystkich, którzy do dziś plamią w ten sposób swoje ręce i sumienia: "Odpuść nam nasze grzechy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom"". XIII. Totus Tuus 15 listopada 1980 r. Jan Paweł II, przed odprawieniem w Kolonii swojej pierwszej mszy św. czasie wizyty w Niemczech, wśród wielu transparentów na jego cześć spostrzegł jeden, z jego godłem "Totus Tuus", niesiony przez grupę młodzieży, która potem skandowała te dwa łacińskie słowa. Pogoda była deszczowa i wiał zimny wiatr, ale Papież uśmiechał się i zauważył: "Miejmy nadzieję, że znacie po łacinie więcej niż te dwa słowa". Cztery dni później Papież odprawiał mszę św. w Altotting, sławnym sanktuarium maryjnym w Bawarii. Pewien reporter telewizyjny zapytał młodego kapłana o wrażenia i o to, co myśli o pobożności maryjnej Papieża-Polaka, obecnie uważam, że jest ona wspaniała: chrystocentryczna i zakorzeniona w Biblii. Ten młody kapłan, podobny do "prawdziwego izraelity" Natanaela, zmienił swą nieuzasadnioną opinię po wysłuchaniu kazania, wygłoszonego przez Jana Pawła II przed cudownym wizerunkiem Matki Boskiej z Altotting. Gdyby studiował kazania i modlitwy maryjne Karola Wojtyły, nie zostałby zaskoczony w Altotting i nie odkryłby niczego istotnie nowego. Karol Wojtyła, kiedy został biskupem w 38 roku życia, wybrał jako herb biskupi - wielki krzyż z dużą literą M. oznaczającą "Maryja" i motto "Totus Tuus". Moim zdaniem, kazanie wygłoszone przed cudownym wizerunkiem w Altotting zawiera w kilku zdaniach istotne treści linie kultu maryjnego Jana Pawła II. Z fragmentów, jakie przytoczymy, czytelnik będzie mógł zorientować się, jak kult ten odpowiada herbowi i pozostaje wierny mottu "Totus Tuus". Papież zaczął od wzruszającej inwokacji: "Pozdrawiam Cię, Matko Boża Łaskawa z Altotting!", przypomniał krótko, że od kilku dni pielgrzymował poprzez starą niemiecką ziemię po śladach chrześcijaństwa, które dotarło tu poprzez misję św. Bonifacego, przypieczętowaną męczeństwem. I kontynuował: "Gdy głoszę Chrystusa, który jest synem Boga Żywego, jako współistotny Ojcu, jako Bóg z Boga i Światłość ze światłości, wyznaję wraz z całym Kościołem, że stał się On człowiekiem za sprawą Ducha Świętego i narodził się z Maryi Dziewicy". Twoje Imię, Maryjo, jest nieodłączne od Jego Imienia. Twe powołanie i Twoje "fiat" należy nierozerwalnie do tajemnicy Wcielenia. Wraz z całym Kościołem wyznaję i głoszę, że Jezus Chrystus w tej tajemnicy jest jedynym Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, Wcielenie bowiem przyniosło z sobą odkupienie i usprawiedliwienie synów Adama, poddanych mocy grzechu i śmierci. Równocześnie zaś żywię to najgłębsze przeświadczenie, że w tę potężną i wstrząsającą Bożą tajemnicę nikt tak głęboko nie został wprowadzony jak Ty, Matko Odkupiciela, i nikt też nie może nas, jej wyznawców i uczestników, z większą prostotą a zarazem z większą wnikliwością wprowadzić w nią jak Ty, Maryjo. Z tym przeświadczeniem wiary żyję od dawna. Z nim też przemierzam od początku drogi mojego pielgrzymowania jako Biskup Kościoła, któremu w Rzymie dał początek Apostoł Piotr, a którego posłannictwem zawsze było i jest służyć komunii, czyli zjednoczeniu w miłości poszczególnych Kościołów i wszystkich braci i sióstr w Chrystusie. Z tym samym przeświadczeniem przybywam i tutaj, a Twoje sanktuarium w Altotting, otoczone czcią i miłością ku Tobie tylu synów i córek z Kościoła z Niemiec, Austrii i innych obszarów języka niemieckiego, pozwala mi ożywić na nowo to przeświadczenie i wypowiedzieć je przed Tobą w niniejszej modlitwie. Jak wszędzie, tak też i tutaj czuję potrzebę zawierzenia Kościoła Tobie, Matko, która w wieczerniku stałaś u jego początku objawiającego się zesłaniem Ducha Świętego na Apostołów - tego właśnie Kościoła, który przed tylu wiekami dotarł na tutejsze ziemie i stał się wspólnotą wśród ludów mówiących tym samym językiem. Zawierzam Ci, o Matko, całe dzieje tego Kościoła i jego zadania we współczesnym świecie. Zawierzam Ci jego wielorakie prace i niestrudzoną służbę zarówno wobec wszystkich rodaków żyjących na całej ojczystej ziemi, jak też wobec wielu społeczeństw i Kościołów na całym świecie, którym chrześcijanie niemieccy tak wielkodusznie gotowi są śpieszyć z pomocą. Zawierzam Tobie: "błogosławionej, która uwierzyła" (Łk 1, 43) - to, co zdaje się być najważniejsze w posłudze Kościoła na ziemi niemieckiej: skuteczność jego świadectwa wobec wpółczesnych synów i córek własnego narodu w obliczu narastających prądów sekularyzacji i zobojętnienia. Niech to świadectwo stale odnajduje swą przejrzystą ewangeliczną wymowę i dostęp do dusz, zwłaszcza do dusz młodzieży. Niech pociąga je za sobą i porywa do życia na miarę "nowego człowieka", a także do różnych prac w winnicy Pańskiej. Matko Chrystusa, który modlił się w przededniu męki: "Ojcze, spraw aby byli jedno..." (J 17, 11, 21), jakże bardzo te moje drogi po ziemi niemieckiej związane są w tym właśnie roku z gorącym i pokornym pragnieniem jedności wśród chrześcijan, rozdzielonych od początku XVI stulecia! Czyż może ktoś bardziej jak Ty pragnąć, aby spełniły się słowa Chrystusowej modlitwy z wieczernika? A kiedy my sami wyznajemy, żeśmy zawinili, stając się przyczyną podziału, i kiedy modlimy się o ponowne zjednoczenie w miłości i prawdzie, czyż nie możemy ufać, że Ty, o Matko Chrystusa, modlisz się razem z nami? Czyż nie możemy ufać, że owocem tej modlitwy stanie się we właściwym czasie ów "dar jedności w Duchu Świętym" (2 Kor 13, 13), który tak bardzo jest nieodzowny, "ażeby świat uwierzył" (J 17, 21)? Zawierzam Ci, o Matko, przyszłość wiary na tej prastarej chrześcijańskiej ziemi i zawierzam Ci pokój świata, pamiętny niepokojów ostatniej straszliwej wojny, która zadała tak straszliwe rany narodom kontynentu europejskiego. Niech rośnie w nich nowy ład, oparty na ścisłym poszanowaniu praw każdego narodu i każdego człowieka w tym narodzie, prawdziwy ład moralny, w którym będą mogły współżyć z sobą jakby w pełnej rodzinie dzięki równowadze sprawiedliwości i wolności. Taką modlitwę zanoszę do Ciebie, Królowo Pokoju i Zwierciadło Sprawiedliwości, ja, Jan Paweł II, Biskup Rzymu i Następca św. Piotra - i taką też pozostawiam w Twym sanktuarium w Altotting na wieczną rzeczy Pamiątkę. Amen". W swym kazaniu Papież mówił także o Matce Bożej jako przykładzie wiary. Należy mieć nadzieję, że jak ów młody kapłan z Altotting, także inni kapłani i ludzie świeccy zrewidowali swoją opinię na temat pobożności maryjnej Papieża z Polski po jego wizycie w Niemczech. Albowiem niemało ludzi żywiło w związku z tym nieuzasadnione uprzedzenia: "Jakżeż on się zaprezentuje na Zachodzie ze swym kultem maryjnym? Cóż będzie mógł nam dać? Jesteśmy przecież zupełnie inni!". I nawet pytali sami siebie, pełni uprzedzenia: "Kim jest Karol Wojtyła?". To samo pytanie zadał słuchaczom Radia Watykańskiego pewien sprawozdawca włoski po wyborze Papieża i po przytoczeniu danych biograficznych Wojtyły, postawił sobie jeszcze pytanie: "Czy jest on filozofem, pisarzem czy sportowcem?". Kardynałowie wiedzieli o nim więcej i bardzo go szanując, dokonali wyboru. Poznali go na długo przed konklawe kardynałowie niemieccy, którzy, natchnieni przez Ducha Świętego, przyczynili się do tego, że Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Znał go jednak najlepiej kardynał Wyszyński. Następnego dnia po wyborze skomentował to wydarzenie w Radiu Watykańskim: "W gronie kardynałów, ludzi oddanych służbie Kościoła - szukano człowieka żywej wiary, gorącej modlitwy i pasterskiej gorliwości, a nadto człowieka dobrego serca, życzliwości dla ludzi, uprzejmości, łatwo wyczuwalnej wrażliwości, przez którego oczy udzieliłaby się światu miłość, pełna Boga... Od chwili, gdy przed 20 laty poznałem ks. Wojtyłę, gdy zwiastowałem Mu wolę Ojca Świętego, który powoływał Go do godności Biskupa pomocniczego sławnej diecezji krakowskiej - dostrzegłem w Jego uśmiechniętej twarzy inny format duchowy: to jest człowiek, dla którego modlitwa jest żywiołem, czerpanym na kolanach pełną dłonią z dziecięcej wiary. Z tej bogatej osobowości filozofa-moralisty, promieniowała modlitwa każdej chwili życia... Gaude, Mater Polonia - oddałaś wychowanego wśród walk i cierpień narodu swojego najlepszego Syna - Kościołowi i Matce Chrystusowej. Dzisiaj miliony ludzi wiedzą, że Jan Paweł II jest "człowiekiem żywej wiary, gorącej modlitwy i dobrego serca", ale ilu żywi wciąż uprzedzenia do pobożności maryjnej Papieża - Polaka? Warto więc opisać grunt, na którym powstała i wyrosła ta pobożność i opisać, jak Karol Wojtyła jako kapłan, biskup i kardynał wiernie zachowywał tę postawę wobec Matki Bożej i głosił ją wobec wszystkich. *** Karol Wojtyła jest oczywiście synem swojej ziemi również i pod tym względem. Kościół lokalny oddziaływał nań od dziecka, ale przede wszystkim "kościół domowy" - rodzina, jego rodzice, głęboko wierzący i pełni bojaźni Bożej. Miłość i cześć dla Najświętszej Panny zostały zaszczepione w sercu dziecka jeszcze przed nadejściem wieku szkolnego. Obraz "Matki Bożej Nieustającej Pomocy", czczony w kościele parafialnym w Wadowicach, wywarł wielki wpływ na małego Karola i odegrał następnie doniosłą rolę w jego życiu, o czym świadczą dane z jego biografii, choć najgłębsza prawda dotycząca intymnej głębi jego duszy znana jest tylko jemu samemu i Bogu. Niewątpliwie rodzina wywarła wpływ na duszę dziecka i zaszczepiła mu wiarę, a pierwszą katechetką była matka; ona pierwsza opowiadała mu o dobrym Bogu i wprowadziła go w największą i najważniejszą dla człowieka tajemnicę; najpierw trzymając go w swych objęciach, a następnie prowadząc do kościoła parafialnego, oddalonego o kilka kroków od domu. Tam pokazała mu obraz Matki Bożej. Mały Karol przyzwyczaił się szybko do chodzenia do kościoła, sam lub z rówieśnikami. Inna ważna okoliczność: około dwunastu kilometrów od Wadowic znajduje się Kalwaria Zebrzydowska, sławne sanktuarium maryjne, gdzie wzgórza ze stacjami drogi krzyżowej, wspaniała panorama i cała atmosfera skłaniają i niemal zmuszają do chwalenia Pana, który w swej twórczej mądrości stworzył takie arcydzieło. Tu modlitwa rodzi się spontanicznie w sercach pielgrzymów; na pewno podobnie było i z małym Karolem, którego często widywano w sanktuarium. Tam zanosił swoje radości i troski, niemałe w jego młodym wieku: kiedy miał dziewięć lat, umarła mu matka, którą bardzo kochał, doznając największego nieszczęścia, jakie może przydarzyć się dziecku. Później, w wieku młodzieńczym, opisał tę ludzką tragedię w wierszu "Na twoim czystym grobie": z grobu matki wyrastają "kwiaty życia", a on pochyla się i wspomina ją w modlitwie. Ona dała mu skarb bezcenny, wprowadzając w tajemniczą miłość Matki Niebieskiej i ucząc pokładania w Niej całej ufności. Po śmierci ziemskiej matki wzrosły w nim jeszcze bardziej miłość i zaufanie do Matki Niebieskiej. Matka Boża stała się jego duchową matką i młody Karol zaangażował się z całych sił, aby stać się godnym synem takiej Matki. W okresie nauki w gimnazjum został kierownikiem Sodalicji Mariańskiej; w roku 1936 razem z ojcem i całą parafią udał się po raz pierwszy z pielgrzymką do Częstochowy i tam ofiarował swoje życie "Czarnej Madonnie" z Jasnej Góry. W czasie wojny, w 1943 r., pojechał tam ponownie z innymi studentami, by odnowić potajemnie akt ofiarowania sprzed siedmiu lat. W innym wierszu młodzieńczym, "Magnificat", sławi Boga za piękno wszechświata, za własną młodość, za poezję i za cierpienie. *** Możemy przypuścić, że Matka Boża odegrała ważną rolę w jego decyzji przyjęcia kapłaństwa. Kiedy został wyświęcony na kapłana, jego pobożność maryjna otrzymała nowe bodźce; mógł on ją teraz krzewić i pogłębiać wśród wiernych. Liczne i głębokie są jego refleksje na temat doskonałej pobożności i czci względem Madonny. Wzorem stał się dla niego L.M. Grignion de Montfort, jako młody kapłan cenił szczególnie jego książkę "Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Maryi". Przemyślał ją, ona stała się dlań natchnieniem do modlitwy, o niej mówił swoim uczniom. Kiedy Pius XII mianował go 4 lipca 1958 r. biskupem pomocniczym Krakowa, Karol Wojtyła wybrał herb chrystocentryczny - obok wielkiego krzyża litera M i motto maryjne "Totus Tuus". Te słowa pochodzą od św. Bonawentury, ale stały się dziedzictwem chrześcijańskiej pobożności także dzięki pismom św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, do których sięgnął nowomianowany biskup, powierzając w ten sposób Matce Bożej siebie i swoje posługiwanie. Słowa Jezusa na krzyżu: "Matko, oto twój syn" oraz "synu, oto twoja Matka" stały się inspiracją dla herbu i motta. Jezus przed śmiercią zwrócił się do swej Matki, Jej powierzył Jana i jednocześnie powierzył Matce "umiłowanego ucznia". Karol Wojtyła odebrał to Chrystusowe polecenie, wziął je do siebie i w pełni zrealizował. Uwierzył w prawo odtąd przynależne każdemu ochrzczonemu i w pełni swój los zawierzył Tej, która stała się Matką wszystkich ludzi. Od chwili konsekracji biskupiej starał się ukazywać swym kapłanom znaczenie Madonny i pogłębić w nich poznanie Maryi. W przemówieniu do kapłanów w Częstochowie powiedział: "Kapłaństwo Chrystusa, w którym każdy z nas uczestniczy, prowadzi nas do pogłębionej znajomości Maryi". Także jako arcybiskup krakowski zachował ten sam herb i to samo motto; 8 marca 1964 r. oświadczył: "Pragnę być zjednoczony z Chrystusem we władzy kapłańskiej i pracy pasterskiej poprzez Jego Matkę Maryję. Jej miejsce w historii zbawienia nie jest dosyć znane; chcemy rozumieć je w sposób coraz głębszy i poświęcić mu nasz trud, ponieważ Maryja odgrywa unikalną rolę w dziele odkupienia Jezu Chrystusa. Jestem od dawna przeświadczony, że jest nam bardzo trudno pojąć tajemnicę Chrystusa bez Jego Matki i dlatego pragnę przede wszystkim osobiście ją zgłębić i następnie wprowadzić także was, poprzez Maryję, w tajemnicę odkupienia, abyście wszyscy mogli z pełną odpowiedzialnością wypełnić dane nam przez Chrystusa zadanie zbudowania Ciała Mistycznego, którym jest Kościół i stania się prawdziwymi naśladowcami Chrystusa". W 1966 r. podczas obchodów tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce, w obecności biskupów polskich i 500 tysięcy wiernych, zawołał: "Ty jesteś Chrystus, Syn Boga Żywego, Syn Maryi!". *** Także po nieoczekiwanym dla świata wyborze 16 października 1978 r. Karol Wojtyła, obecnie Jan Paweł II, pozostał wierny swemu herbowi i mottu. Wychodząc do tłumu, na balkon Bazyliki św. Piotra, zaraz po wyborze, wspomniał o swym lęku przed przyjęciem tej godności, ale wyznał, że przyjął ją w duchu posłuszeństwa w stosunku do Naszego Pana i całkowitego zawierzenia Jego Matce Najświętszej, Maryi Pannie. "Oto staję przed wami, aby wyznać naszą wspólną wiarę, naszą nadzieję i naszą ufność wobec Matki Chrystusa i Matki Kościoła". Nazajutrz rano, w swym pierwszym orędziu, Papież potwierdził tę swoją postawę wobec Matki Bożej: "W tej godzinie, pełnej trudności i budzącej niepokój, mogę jedynie z synowskim oddaniem zwrócić się ku Maryi Pannie, która w tajemnicy Chrystusa zawsze żyje i działa jako Matka, i powtórzyć te słowa: "Totus Tuus", które przed dwudziestu laty, w dniu sakry biskupiej, wpisałem w moje serce i do mojego herbu". Na zakończenie swej pierwszej encykliki "Redemptor hominis" powierza on Matce Bożej i Matce Kościoła całą ludzkość na progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa: "Proszę nade wszystko samą niebiańską Matkę Kościoła, ażeby raczyła w tej modlitwie nowego Adwentu ludzkości trwać z nami, którzy stanowimy Kościół, czyli Ciało Mistyczne Jej jednorodzonego Syna. Ufam, że poprzez taką modlitwę otrzymamy zstępującego na nas Ducha Świętego i staniemy się świadkami Chrystusa "aż po krańce ziemi" podobnie jak ci, którzy z Wieczernika jerozolimskiego wyszli w dniu Pięćdziesiątnicy". W czerwcu 1979 podczas wizyty w Polsce udał się do Kalwarii Zebrzydowskiej i wspominając wstecz swe własne życie, wyznał publicznie: "Szczególnie często nawiedzałem sanktuarium kalwaryjskie jako arcybiskup krakowski i kardynał. Wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki, rozpamiętywałem ich najświętsze tajemnice. A prócz tego polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu. Mogę dzisiaj stwierdzić, że prawie żadna z tych spraw nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie jej w obliczu Wielkiej Tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie". W Częstochowie, w sanktuarium narodowym Polski, Jan Paweł II powiedział między innymi: "Jasnogórska Matko Kościoła! Raz jeszcze oddaję Ci siebie w macierzyńską niewolę miłości wedle słów mego zawołania: "Totus Tuus"! Oddaję Ci cały Kościół - wszędzie - aż do najdalszych krańców ziemi! Oddaję Ci ludzkość i wszystkich ludzi - braci mych, wszystkie ludy i narody, oddaję Ci Europę i wszystkie kontynenty, oddaję Ci Rzym i Polskę, zjednoczone poprzez Twego sługę nowym węzłem miłości. Matko, przyjmij, nie opuszczaj i prowadź nas!". Tam wyznał otwarcie: "Jestem człowiekiem zawierzenia, nauczyłem się nim być tutaj". Tej wielkiej ufności Jana Pawła II nie była w stanie podważyć nawet straszliwa próba zamachu. Wiemy, że w czasie przewożenia go do kliniki powtarzał: "Jezus, Maryjo, Jezu miłosierny, Maryjo, ufam Tobie", a w cztery dni później z łoża boleści wyznał przed całym światem swą wielką ufność: "Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus Tuus ego sum". To, co zawiera ten rozdział, daje jedynie ogólne wyobrażenie o źródłach i procesie dojrzewania pobożności maryjnej Karola Wojtyły. Od chwili wyboru na Papieża, Jan Paweł II mówi wyraźnie o swym nastawieniu do Matki Bożej i poprzez jego słowa oraz pisma wszyscy mogą wyrobić sobie na ten temat dokładne zdanie. Gdyby pewni krytycy mniej ufali swym uprzedzeniom, a bardziej studiowali myśl Papieża, doszliby do tego samego wniosku, co młody kapłan z Altotting. Nie mogę powstrzymać się od przytoczenia przynajmniej fragmentu przemówienia, wygłoszonego przez Jana Pawła II 7 czerwca 1981 r., w uroczystość Zielonych Świąt, w czasie uroczystego nabożeństwa w bazylice Santa Maria Maggiore. Przemówienie to było skierowane do uczestników imponującego spotkania ekumenicznego, biskupów przybyłych ze wszystkich stron świata i przedstawicieli wielu wspólnot kościelnych. Niestety, Papież, wówczas jako rekonwalescent, nie mógł uczestniczyć osobiście w tym spotkaniu i dlatego jego przemówienie było transmitowane. Dzieli się ono na trzy części: pierwsza jest oddaniem czci przede wszystkim Duchowi Świętemu; w następnej Jan Paweł II dziękuje Duchowi Świętemu "za dzień Pięćdziesiątnicy!... za narodziny Kościoła!... za Macierzyństwo Matki Chrystusa, które udzieliło się i stale udziela się Kościołowi! Dziękujemy za Matkę stale obecną w Wieczerniku Zielonych Świąt! Dziękujemy za to, że możemy nazywać Ją również Matką Kościoła!... Bogurodzica jest, jak uczył już św. Ambroży, pierwowzorem Kościoła, w ładzie wiary, miłości i doskonałego zjednoczenia z Chrystusem...". Trzecią część można określić jako hymn na cześć Matki Bożej, Matki Kościoła, której Jan Paweł II powierza Kościół i ludzkość. Oto kilka jej fragmentów: "O Maryjo, Ty najbardziej ze wszystkich ludzi byłaś oddana Duchowi Przenajświętszemu, pomóż Kościołowi Twojego Syna trwać w tym samym oddaniu, aby na wszystkich ludzi mógł przelewać niewysłowione dobra Stworzenia, Odkupienia i Uświęcenia, dla wyzwolenia całego stworzenia (por. Rz 8, 21). O Ty, która byłaś z Kościołem u początków jego posłannictwa, wypraszaj mu, aby idąc na cały świat, stale nauczał wszystkie narody i głosił Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Niech słowo Bożej Prawdy i duch Miłości znajduje przystęp do ludzkich serc, które przecież bez tej Prawdy i tej Miłości nie mogą żyć pełnią życia. O Matko ludzi i ludów, Tobie znane są wszystkie ich cierpienia i nadzieje, Ty czujesz po macierzyńsku wszystkie zmagania pomiędzy dobrem i złem, światłością i ciemnością, jakie wstrząsają światem - przyjmij nasze wołanie skierowane w Duchu Przenajświętszym wprost do Twojego Serca i ogarnij miłością Matki i Służebnicy tych, którzy najbardziej na to czekają - a zarazem: na których zawierzenie Ty również czekasz szczególnie. Weź w swą macierzyńską opiekę całą rodzinę ludzką, którą z żarliwością Tobie, o Matko, zawierzamy. Niech dla nas wszystkich przybliży się czas pokoju i wolności, czas prawdy, sprawiedliwości i nadziei...". Nie po raz pierwszy Papież Wojtyła zawierzał Matce Bożej ludzi, narody i siebie, publicznie uczynił to ponad dwadzieścia lat wcześniej; nie wiemy, kiedy uczynił to po raz pierwszy w tajemnicy swego serca. Dzisiaj wiemy, że nie uczynił tego daremnie. Madonna okazała się wierna temu swemu synowi szczególnie 13 maja 1981 r. i ukazała także władzę udzieloną jej przez Boga, ratując od sił zła i gwałtownej śmierci Jana Pawła II - "całego Jej". XIV. Cova da Iria 1917 13 maja 1981 r., na parę godzin przed dramatem na placu Św. Piotra, arcybiskup Kolonii, kardynał Joseph Hoffner, wraz ze stu kapłanami i w obecności prawie miliona wiernych odprawił mszę św. na cześć Matki Bożej z Fatimy, której święto obchodzone jest co roku 13 maja, w rocznicę pierwszego objawienia w dolinie Cova da Iria. W kazaniu kardynał wezwał wiernych do jeszcze większego zaangażowania się w sprawę pokoju na świecie. Powiedział między innymi: "W naszych czasach terroryzm tak się rozpowszechnił i przybrał na sile, jak nigdy przedtem". Określając tak celnie ową plagę naszych czasów, kardynał, a także jego słuchacze nie mogli sobie wyobrazić, że słowa te znajdą zaledwie w parę godzin później, o godzinie 17.17, przerażające potwierdzenie. W chwili tej większość pielgrzymów opuściła już Fatimę, ale kilka tysięcy wciąż jeszcze pozostało na ogromnym placu i we wnętrzu bazyliki, aby się modlić i rozmyślać. Niewiarygodna wiadomość z Rzymu spadła jak grom z jasnego nieba. Pielgrzymi zostali nią wstrząśnięci, podobnie jak ci, którzy byli obecni na placu Piotrowym. Pielgrzymi, przeważnie Portugalczycy, ale również i obcokrajowcy, głęboko oddani Matce naszego Pana, ponieważ doświadczyli Jej miłości, żywią wobec Niej ogromną ufność. Wiedzą, że kto prosi Maryję o pomoc i Jej wstawiennictwo, zostaje wysłuchany. A teraz, akurat w Jej dniu, 13 maja, chciał wróg unicestwić Jej Syna, Namiestnika Chrystusowego Jana Pawła II? Tego, który od lat oddał się całkowicie Madonnie jako "Totus Tuus" i w ostatnich latach tak często powierzał Matce Jezusa całą ludzkość? Czemu służą więc nasze modlitwy, nasze błagania, nasze poświęcenia? - musieli pomyśleć owi pielgrzymi. Czy wszystko ma ulec zniweczeniu w jednej chwili? Po pierwszym momencie wątpliwości i przerażenia zwrócili się, jak wystraszone dzieci, do dobrej i potężnej matki z gorącą modlitwą i naglącym wezwaniem. W Fatimie, podobnie jak na placu Św. Piotra, ufność odniosła zwycięstwo nad zwątpieniem. W Fatimie, w Rzymie i na całym świecie wielu katolików wróciło myślą do tego, co rozpoczęło się dokładnie 64 lata temu w dolinie Cova da Iria. Portugalska miejscowość Fatima pojawiła się w rozmowach. Dziwnym trafem, może niezupełnie przypadkowo, w dniach bezpośrednio poprzedzających nazwa ta była często wspominana przez prasę, radio i telewizję, ponieważ pewien były zakonnik-trapista uprowadził samolot w celu wymuszenia ogłoszenia "trzeciej tajemnicy Fatimy". Ten fakt z początków maja, jak zresztą zamach na Jana Pawła II, spowodował, że wiele osób, zwłaszcza młodzież, dowiedziało się po raz pierwszy o tym, co wydarzyło się w 1917 w dolinie Cova da Iria. Inna sprawa, czy wydarzenia te zostały opisane obiektywnie i we właściwym świetle: wiele mówiono i pisano z pobudek sensacyjnych i niekiedy bez jakiegokolwiek związku z prawdą. Co działo się naprawdę w Cova da Iria od 13 maja do 13 października 1917? Wielu katolikom, szczególnie starszemu pokoleniu, pytanie to wyda się zbyteczne, inni wiedzą o tym niewiele, a młodsze pokolenie - prawie nic. Na szczęście istnieje sporo książek na ten temat, i ci którzy są naprawdę zainteresowani mogą sobie wyrobić własne zdanie na podstawie rzeczowej i obiektywnej informacji wolnej od przesądów i propagandowej przesady. Podstawową pracą na ten temat jest książka prof. dr L. Gonzaga da Fonseca "Cuda Fatimy". Jest ona oparta na świadectwie trojga małych dzieci z 1917 r. i poźniejszych uzupełnieniach, zapisanych przez siostrę Łucję w czterech "wspomnieniach" i innych zapiskach, sporządzonych przez nią począwszy od 31 sierpnia 1941 na polecenie biskupa Leiria, w którego diecezji znajduje się Fatima. Książka profesora da Fonseca o Fatimie "jest najbardziej wyczerpującym, autentycznym opracowaniem, zawierającym nowe i zasadnicze dokumenty o wydarzeniach w Fatimie, przetłumaczonym na najważniejsze języki świata. Kto przestudiuje ją, przekona się, że od pierwszego jej wydania po dzień dzisiejszy przeszła do historii, nie tylko w Portugalii, lecz na całym świecie" - czytamy w recenzji z ostatniego wydania, którą umieściło francuskie czasopismo "L'Echo Litteraire". Natomiast recenzja z 17 niemieckiego wydania książki, która ukazała się w 1977 r. na łamach wydawanego w Linzu (w Austrii) "Theologische-Praktische Quartalschrift", odwołała się do krytyki wysuniętej swego czasu przez holenderskiego jezuitę E. Dhanisa, (Na krytyczne uwagi ojca Dhanisa odpowiedział szczegółowo już w 1951 ojciec Fonseca. W odpowiedzi swej ojciec Dhanis umocnił pozytywne podejście do sprawy, odżegnał się od wielu poglądów, daleko odbiegających od jego własnej krytyki, umieszczonych w gazetach, oraz wyjaśnił wszystkie punkty dyskusyjne. Fatima et la critique, w "Nouvelle Revue Th.", 84M 1952, 580-606), by stwierdzić: "Wątpliwości wyrażone swego czasu zwłaszcza przez profesora teologii w Lowanium, E. Dhanisa z Towarzystwa Jezusowego, co do wiarygodności relacji dzieci z Fatimy, szczególnie Łucji, przydały się, gdyż skłoniły do nowego przebadania źródeł i do postawienia nowych pytań Łucji. Słynna praca (ojca da Fonseca) informuje w oparciu o naukowe podstawy o wydarzeniach w Fatimie i wyjaśnia powszechne znaczenie tego sanktuarium". Diecezjalne pismo z Moguncji "Glauben und Leben" przedstawiło newralgiczny punkt wydarzenia w Fatimie oraz historyczny dylemat dzisiejszej ludzkości: wojna lub pokój, o którym omawiana książka dostarcza najważniejszych informacji: "Sam fakt, że obecnie książka ta ukazuje się w siedemnastym wydaniu, jest niezmiernie znaczący. Mówi ona o sprawach zasadniczych, przynosi słowo decydujące dla naszych czasów, słowo wypowiedziane przez Maryję, Matkę Pana. Maryja rzeczywiście przemawia do świata. Kto zaczyna tę książkę czytać, nie może się od niej oderwać: być może wojna i pokój zależą właśnie od tej książki lub raczej od naszego stosunku do niej i jej orędzia. W ten sposób przyszłość ludzkości złożona została w nasze ręce". Wydawnictwo "Bucherei-Nachrichten" z Salzburga podobnie podkreśla: "...To nowe, siedemnaste wydanie wzbogacone jest o oświadczenie Wizjonerki i inne dokumenty, dlatego też może z większą mocą otworzyć oczy tym wszystkim, którzy chcą widzieć. Czytelnik wierzący - nie mylić z łatwowiernym - znajdzie w niej właściwsze podejście do tematyki i do tajemnicy Fatimy, a więc do wydarzeń o historycznym znaczeniu dla świata, rozgrywających się na naszych oczach w dziedzinie polityki i techniki. Oby ta książka przyczyniła się do zwiększenia się liczby dzieci "w tej dolinie łez", dających posłuch Matce". *** Po przeglądzie najważniejszych źródeł ograniczę się do zwięzłej historii sześciu objawień Matki Bożej trojgu pastuszkom. Przepowiednie Madonny z Fatimy posiadają dla świata wymowę polityczną i strategiczną. Każdy człowiek, niezależnie od jego wiary, może przekonać się o tym poprzez weryfikację i jednoznaczne ich potwierdzenie. Wykażemy to w następnym rozdziale. Przed pierwszym objawieniem Madonny troje dzieci: Hiacynta, Franciszek i Łucja zostało przygotowanych do tego spotkania przez "anioła pokoju i patrona Portugalii". (W związku z wielokrotnie omawianym problemem ukazania się anioła odsyłam do wyczerpującej odpowiedzi G. da Fonseca w "Le meraviglie di Fatima" Rzym 1981 (26 wydanie)). Nastąpiło to po raz pierwszy w lutym 1916 na górze Cabeco. "Nie bójcie się. Jestem aniołem pokoju" - tymi słowami, w podmuchu wiatru, zwrócił się do dzieci młodzieniec w wieku 14-15 lat. - Módlcie się ze mną: "O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam Cię, ufam Tobie, kocham Cię, błagam o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą, nie uwielbiają Ciebie, nie pokładają w Tobie nadziei, nie kochają Cię". I anioł dodał: "Tak powinniście się modlić, a Najświętsze Serca Jezusa i Maryi wysłuchają waszych modlitw". Kilka miesięcy później anioł znowu ukazał się dzieciom i zażądał od nich modlitw i ofiar: dzieci ujrzały go w ogrodzie na tyłach rodzinnego domu Łucji. Posłaniec niebieski ukazał się im po raz trzeci jesienią tego samego roku i nauczył modlitwy do Przenajświętszej Trójcy. Ogarnęła ich nagle jakaś dziwna światłość i ukazał się anioł trzymający kielich, nad którym znajdowała się hostia ociekająca krwią; krople krwi wpadały do kielicha. Następnie anioł zawiesił w powietrzu kielich i hostię, ukląkł obok dzieci i pomodlił się trzykrotnie: "Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu i Duchu Święty - uwielbiam Cię z największym uszanowaniem i ofiaruję Ci najdroższe Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Pana naszego, Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach świata jako zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętności, którymi jest obrażany. Przez niezmierzone zasługi Przenajświętszego Serca i za wstawiennictwem Niepokalanego Serca Maryi błagam o nawrócenie biednych grzeszników". Później Anioł wstał i ponownie wziął kielich i hostię, podał ją Łucji i napoił z kielicha Franciszka oraz Hiacyntę, mówiąc: "Przyjmijcie Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, tak strasznie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie waszego Boga". "Nie bójcie się!" Dopiero po tym przygotowaniu w niedzielę 13 maja 1917 r. w Cova da Iria nastąpiło pierwsze spotkanie dzieci z "przepiękną Panią", która w ujmujący sposób dodała im pewności: "Nie bójcie się. Nie zrobię wam nic złego". Łucja zdobyła się na odwagę i zapytała: - Skąd Pani przybywa? - Jestem z Nieba. - I czego Pani chce ode mnie? - Przybyłam, by prosić was, byście przychodzili tutaj przez sześć kolejnych miesięcy, trzynastego dnia o tej samej porze. Później powiem wam, kim jestem i czego chcę. Po czym wrócę tu jeszcze siódmy raz. I zapytała dzieci: "Czy chcecie ofiarować się Bogu, przyjmując każde cierpienie, które On zechce na was zesłać, jako zadośćuczynienie za liczne grzechy, którymi On jest obrażany i za nawrócenie grzeszników, dla naprawienia zniewag i obelg wymierzonych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi?" - Tak, chcemy, odpowiedziała z entuzjazmem Łucja w imieniu trojga. - Będziecie więc musieli wiele cierpieć, ale łaska Boża będzie waszą siłą. Przy tych słowach "Piękna Pani" rozpostarła ramiona i we wspaniałym, promieniującym świetle dzieci zobaczyły siebie nawzajem w nowym świetle, w Bogu, który jest światłem, padły na kolana i modliły się: "Przenajświętsza Trójco, uwielbiam Cię!; Boże mój, kocham Cię w Najświętszym Sakramencie!" Po chwili "jaśniejąca Pani" oznajmiła: "Odmawiajcie codziennie różaniec, aby uzyskać pokój dla świata i koniec wojny", po czym zniknęła. "Nie trać odwagi" Trzynastego dnia następnego miesiąca, czerwca, było już około sześćdziesięciu ciekawskich, kiedy ukazała się przedziwna Pani. Łucja zapytała Ją, czego chce, a Ona odpowiedziała: "Przyjdźcie, trzynastego następnego miesiąca. Odmawiajcie codziennie różaniec, nauczcie się czytać - później powiem, czego chcę". Postać wyjawiła Łucji, że Hiacynta i Franciszek wkrótce mają umrzeć i tylko ona zostanie przy życiu. Łucja przestraszyła się, ale usłyszała słowa otuchy: "Nie trać odwagi! Ja cię nie opuszczę. Moje Niepokalane Serce będzie twym schronieniem i drogą, która cię poprowadzi do Boga". "Czego Pani chce ode mnie" 13 lipca pięć tysięcy osób zeszło się do Cova da Iria, aby być świadkami objawienia. Większość wierzyła już w prawdziwość objawień, lecz jeszcze ten i ów w dalszym ciągu powątpiewał. Odważna Łucja znów zapytała "Pani": "Czego chcecie ode mnie?", a Ona raz jeszcze prosiła, by powracali każdego trzynastego dnia kolejnych miesięcy i odmawiali codziennie różaniec dla uproszenia pokoju na świecie i o zakończenie wojny, gdyż, jedynie modlitwa może przynieść pomoc. "W październiku powiem wam, kim jestem i uczynię wielki cud, aby wszyscy uwierzyli. Ofiarujcie się za grzeszników i często powtarzajcie: "Panie Jezu, czynię to z miłości do Ciebie, za nawrócenie grzeszników i na zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi"". "Przy tych słowach - opowiedziała później Łucja - ujrzeliśmy coś okropnego: cierpienia potępionych dusz w piekle". Wizja piekła była pierwszą częścią tajemnicy. Druga część dotyczyła czci Niepokalanego Serca Maryi. Łucja opowiadała: "Przerażeni, podnieśliśmy wzrok ku błogosławionej Pannie, która przemówiła do na pełna dobroci i smutku: "Ujrzeliście piekło, (Ojciec Luigi Faccenda z Towarzystwa Jezusowego w książce pt. Sono staro a Fatima (Bytem w Fatimie) podkreśla okoliczność, że Madonna pokazała pastuszkom piekło w sposób niezwykle konkretny, by zbliżyć się do ich umysłowości. Kościół określa piekło jako "stan wiecznego cierpienia z powodu utraty, Boga, który jest naszym szczęściem"), gdzie idą dusze biednych grzeszników. Dla ich zbawienia Bóg pragnie rozpowszechnić nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeżeli stanie się to co wam mówię, wiele dusz zostanie uratowanych i nastanie pokój. Wojna zbliża się ku końcowi, ale jeśli nie przestanie się obrażać Boga, wybuchnie nowa, jeszcze straszniejsza wojna podczas pontyfikatu Piusa XI. Jeżeli pewnej nocy ujrzycie blask dziwnego światła (Łucja wierzy, że zorza północna, którą widać było w całej Europie w nocy 25 stycznia 1938, była "znakiem Bożym" - zbliżającej się drugiej wojny światowej.) wiedzcie, że będzie to znak dany przez Boga, iż zamierza ukarać świat za jego występki wojną, głodem, prześladowaniem Kościoła i Ojca Świętego. Aby temu zapobiec, przybędę, aby prosić o poświęcenie Rosji mojemu Niepokalanemu Sercu i o Komunię św. wynagradzającą w każdą pierwszą sobotę miesiąca. Jeżeli pragnienia moje zostaną zaspokojone, Rosja nawróci się i nastanie pokój; w przeciwnym razie Rosja rozszerzy na całym świecie swoją fałszywą naukę, wywoła wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy ludzie będą męczeni, Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć, wiele narodów zginie, ale w końcu moje Niepokalane Serce odniesie zwycięstwo. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci i przez pewien czas zapanuje pokój na świecie"". I po chwili milczenia dodała: "Kiedy odmawiacie różaniec, mówcie po każdym dziesiątku: "Jezu, odpuść nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba, a szczególnie te, które najbardziej potrzebują Twego Miłosierdzia"". "Czy gotowi jesteście do ofiar?" Trzy widzenia, jakie miały miejsce w maju, czerwcu i lipcu, zwiększyły powszechne zainteresowanie wydarzeniami w Fatimie. Przyczyniła się do tego również prasa niekatolicka - i to raczej w sposób pośredni i niezamierzony. Prasa katolicka natomiast okazała dużo rezerwy i przyjęła postawę wyczekującą, podobnie zresztą jak władze kościelne. Tymczasem prasa źle usposobiona do Kościoła przedstawiła wydarzenia z Cova da Iria jako "oszustwo", oskarżyła dzieci o kłamstwa i starała się ośmieszyć całą sprawę. Ale właśnie te artykuły sprawiły, że objawienia Madonny stały się znane w całej Portugalii i zagranicą. 13 sierpnia do Cova da Iria przybyło około 20-25 tysięcy pielgrzymów, podczas oczekiwania trojga dzieci zaczęli odmawiać różaniec i śpiewać pieśni do Matki Bożej. Ale dzieci nie pojawiły się. ((Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom" (Mt 11, 25). W Fatimie Bóg zwrócił się za pośrednictwem swojej Matki do dzieci, powierzając im doniosłą misję dla dwudziestego wieku. Franciszek i Hiacynta wcześnie zmarli i ich groby są wciąż odwiedzane przez liczne pielgrzymki. Rozpoczęty został ich proces beatyfikacyjny, do którego Papież Jan Paweł II odnosi się z dużą życzliwością, przekonany o świętości tych dzieci. Łucja, jedyna z nich żyjąca po dziś dzień, wstąpiła do zakonu sióstr karmelitanek.). Szef policji okręgu Gurem, znany mason Arturo d'Oliveira Santos, przy pomocy wybiegu sprowadził do swego domu troje dzieci: pod pretekstem zawiezienia na miejsce objawień umieścił je w swoim pojeździe, a następnie uciekając się do obietnic, udręk, a nawet pogróżek śmierci, próbował wymusić na nich "wyznania", że wszystko to było oszustwem. Przez następne dwa dni dzieci były więzione, ale ani presje psychologiczne, ani pogróżka uwięzienia, ani nawet wiadomość, że jedno po drugim zostaną usmażone i zamordowane, nie zdołały ich złamać. Szef policji odłączył nawet Hiacyntę od pozostałych dwojga, oświadczając, że pierwsza zostanie upieczona, jeśli nie zdradzi rzekomej tajemnicy. Ale dzieci nie straciły spokoju, gotowe umrzeć, gdyż jak powiedział Franciszek: "Jeżeli zabijecie nas, jak grozicie, wszyscy będziemy w niebie. Wspaniale! Nie boję się śmierci!". Wszystko to przyczyniło się jeszcze bardziej do ukazania nadprzyrodzonej siły, która, jak "Piękna Pani", pochodziła z nieba. Dla dzieci nadeszła godzina próby i jednocześnie wykazania, że poważnie podeszły do obietnicy z 13 maja, że oddają się Bogu i ofiarują Mu wszystko, czego zażąda. 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia, zostały wreszcie wypuszczone na wolność; 19 sierpnia masoni zorganizowali protestacyjny wiec w Fatimie przeciwko "komedii objawień", lecz tego samego dnia dzieci miały wielką radość ujrzeć Panią na nowo. I tym razem wezwała znowu małych pastuszków do codziennego odmawiania różańca i stawiania się w następnych miesiącach w wyznaczonym dniu i godzinie na spotkania. Ponownie prosiła o gorące modlitwy o zbawienie grzeszników i o drobne umartwienia: "Módlcie się dużo i poświęcajcie się za grzeszników, gdyż wielu z nich dostaje się do piekła z tego powodu, że nikt się za nich nie modli i nie poświęca". "Aby wszyscy wierzyli" Po porwaniu i uwięzieniu dzieci i ich bohaterskim nieuleganiu presjom, ludność przestała mieć wątpliwości co do autentyczności objawień w Cova da Iria. 13 września zebrało się tam ponad 20 tysięcy osób. W południe przybyły tam również dzieci i zaczęły odmawiać różaniec. Niespodziewanie Łucja przerwała modlitwę i wykrzyknęła pełna radości: "Otóż Ona! Widzę Ją!" Podczas tego objawienia, podobnie jak w czasie poprzednich, Madonna wezwała dzieci do żarliwego odmawiania różańca, "żeby uprosić koniec wojny". Następnie obiecała: "W październiku przybędą też Zbawiciel, Matka Boska Bolesna i z Góry Karmel, święty Józef z Dzieciątkiem Jezus, żeby świat pobłogosławić... Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, byście spali we włosiennicy; noście ją tylko w ciągu dnia". A ostatnie Jej słowa brzmiały: "W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli". "Cud słońca w dniu 13 października" Cała Portugalia oczekiwała gorączkowo 13 października, dnia, w którym miał nastąpić obiecany cud. Dzieci były spokojne i pełne ufności, przekonane, że Niebieska Pani ich nie zawiedzie. Do Cova da Iria przybyło ok. 60-70 tysięcy osób. Łucja opowiedziała rozmowę, jaka odbyła się pomiędzy nią a Matką Bożą: - Kim Pani jest i czego chce ode mnie? - Jestem Królową Różańca. Pragnę, by została tu postawiona kaplica na moją cześć. Należy w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec - jeśli będzie się to czynić, wojna się skończy i żołnierze wkrótce wrócą do domów. Ludzkość musi stać się lepsza i prosić o odpuszczenie grzechów. Przy tych słowach głęboki smutek zjawił się na twarzy Panny. Błagalnym głosem wymówiła decydujące słowa, trafiające wprost do serca i stanowiące zasadniczą treść objawienia w Fatimie: "Ludzkość nie powinna więcej obrażać Pana, gdyż doznał On już zbyt wiele zniewag". Przybyła z nieba Pani raz jeszcze rozwarła ramiona; promienie światła, które brały z Niej początek, połączyły się ze słońcem i 60 tysięcy obecnych stało się świadkami cudownego wydarzenia - "cudu słońca". Naoczny świadek, dr Jose Maria Proenca de Almeida Garret, profesor uniwersytetu w Coimbrze, opisał je pokrótce w następujący sposób: "Była prawie godzina druga po południu, deszcz lał się na zebranych. Słońce przeszyło promieniami gęstą zasłonę chmur i oczy wszystkich skierowały się, jak gdyby zamagnetyzowane, ku górze. Słońce ukazało się jako tarcza o wyraźnych zarysach, świecąca, ale nie oślepiającą, miało światłość jasną i błyszczącą na podobieństwo perły, wydawało się być świecącym kołem, wynurzającym się ze srebrnego obramowania muszli. W niczym nie przypominało słońca, które prześwieca przez zasłonę chmur. Tarcza słoneczna nie była niewyraźna i zamglona, wprost przeciwnie, jasno odcinała się od tła i otaczającej atmosfery. Ta różnobarwna i świecąca tarcza wydawała się być w jakimś frenetycznym ruchu: obracała się wokół siebie z ogromną prędkością, jednocześnie oddalała się od firmamentu i przybliżała, czerwona jak krew, do ziemi, grożąc zniszczeniem wszystkiego swoją ognistą furią. Były to straszne chwile...". Inni naoczni świadkowie opowiadają: "Z tłumu podniósł się okrzyk przerażenia. Krzyżowały się zawołania: "Cud, cud!", "Wierzę w Boga!", "Ave Maria!", "Boże mój, zmiłuj się!"; ludzie padali w błocie na kolana i odmawiali akt skruchy". Trwało to dobrych dziesięć minut, 60 tysięcy osób wierzący i niewierzący, prości chłopi i ludzie wykształceni, uczeni, dziennikarze, wszyscy ujrzeli cud, nie będąc do niego w żaden sposób przygotowani, nie będąc pod niczyim wpływem, jeśli nie liczyć okrzyku - "Patrz! Słońce!". (G. da Fonseca w "Le meraviglie di Fatima", pisze na s. 104: "Nie było zamiarem wizjonerki skupić uwagi obecnych na zjawisku słonecznym, gdyż nie zdawała sobie nawet sprawy z ich obecności". Wydała okrzyk "Kierowana wewnętrznym impulsem"). Dzieci opowiedziały później, że ujrzały również Świętą Rodzinę, jak zostało im to przyrzeczone przez Matkę Bożą. Władze kościelne odnosiły się w dalszym ciągu z dużą rezerwą i nie wypowiadały się na temat tego wydarzenia. Dopiero po dokładnych i długich badaniach, przeprowadzonych przez kapłanów ekspertów i osobiście przez biskupa Leiria, Jose Alves Correia da Silva, została ogłoszona ocena wydarzeń w Fatimie. 13 października 1930 r., dokładnie w trzynaście lat po pierwszym objawieniu, biskup Leiria ogłosił oficjalnie i uroczyście w obecności stu tysięcy osób, że godnym wiary jest fakt ukazania się Maryi trojgu pastuszkom i że władze kościelne uznają kult "Naszej Pani z Fatimy". Począwszy od 1930 r., kiedy Kościół ogłosił oficjalnie, że wydarzenia z Fatimy z 1917 r. mają charakter nadprzyrodzony, miliony pielgrzymów przybywają tam co roku. Sanktuarium to staje się ośrodkiem modlitwy i pokuty, zwłaszcza pomiędzy 13 maja i 13 października każdego roku. "Ukazanie się Matki Bożej w Fatimie było jednym z najbardziej niezwykłych wydarzeń dwudziestego wieku. W tych samych dniach, kiedy w Rosji miała miejsce Wielka Apostazja, Matka Boża głosiła możliwość odkupienia i odrodzenia tego kraju. Wzywała ponadto chrześcijan całego świata do modlitwy za Rosję" (Russia Cristiana marzec-kwiecień 1979.). Nie są to słowa członka Armii Niebieskiej czy też biskupa z Leiria, lecz grupy prawosławnych Rosjan, kapłanów i świeckich, którzy 1 października 1978 r., po śmierci Papieża Lucianiego, wystosowali do przyszłego Papieża list, pod wieloma względami niezmiernie znaczący, w którym dali wyraz swoim nieszczęściom oraz nadziejom pokładanym w następcy św. Piotra. List ten poruszył też sprawę Fatimy. Czytamy w nim w związku z tym: "Ukazanie się Matki Bożej chrześcijanom Zachodu i Jej wezwanie do modlitwy za Rosję wydaje nam się wydarzeniem nad wyraz wspaniałym. Dowodzi ono przede wszystkim, że dla Matki Bożej nie istnieje podział Kościoła: prawosławni i katolicy są synami jedynego Ojca, członkami Ciała Chrystusowego i ta jedność przewyższa różnice w poglądach. W okresie prześladowań miłość chrześcijańska powinna przede wszystkim przybierać formę jedności z prześladowanymi". Jest rzeczą znamienną, że objawienie z Fatimy wywołało głębokie echa w sercach prawosławnych chrześcijan, bez względu na przeszkody i niebezpieczeństwa, na jakie narażeni są oni przy zdobywaniu informacji. W ZSRR grozi więzienie każdemu, kto zostaje przyłapany na rozpowszechnianiu wiadomości o wydarzeniach w Fatimie. *** "Fatima boi się kogoś czy też ktoś czuje strach przed Fatimą?" "Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga" (Łk 1, 30) - w ten sposób archanioł Gabriel pozdrowił w Nazarecie młodą Miriam, zmieszaną na słowa zwiastowania o odnoszącym się do Niej planie Pana. "Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu" - obwieścił anioł Pański pasterzom z Betlejem, którzy trzymali straż nocną nad trzodą, a następnie zastępy niebieskie wielbiły Pana słowami: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania" (Łk 2, 10-14). "Nie bójcie się. Jestem aniołem pokoju" - powiedział posłaniec Boga trojgu dzieciom: Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi, przed ich spotkaniem z Matką Bożą. "Nie bójcie się. Nie zrobię wam nic złego. Przybywam z nieba" - były to pierwsze słowa wypowiedziane przez "piękną Panią" trojgu pastuszkom. Orędzia, które płyną do ludzi z nieba, nie wywołują strachu ani trwogi, lecz dają pokój, radość i zbawienie. Nawet jeśli niektóre orędzia niebieskie, jak te wypowiadane przez proroków, zawierają przestrogi i napomnienia, należy rozumieć je w sensie pozytywnym, gdyż wzywają nas do porzucenia błędnej drogi i unikania niebezpieczeństw, a więc prowadzą do pokoju i zbawienia. W ten sposób należy też rozumieć objawienia i orędzia Maryi Panny, "Królowej Proroków". Treść orędzia z Fatimy jest pod tym względem absolutnie jasna: "Módlcie się i czyńcie ofiary, nie znieważajcie więcej mego Syna, gdyż doznał On już dość zniewag". Matka Boża wyraziła w ten sposób myśl, że jeżeli orędzie to będzie przez nas przyjęte z pełną powagą, spłynie na nas pokój. A więc orędzie z Fatimy nie boi się ani ludzi, ani krytyki. Ale już od samego początku były i są osoby, które boją się orędzia z Fatimy, tak jak - według ludowego powiedzenia - diabeł boi się święconej wody. Osoby te starały się i nadal starają się zaprzeczyć prawdzie za wszelką cenę i przy użyciu każdego sposobu, ale na próżno; co więcej, Bóg korzysta często z manewru, który na pierwszy rzut oka wydaje się pochodzić od Ojca kłamstwa, by jeszcze szerzej rozpowszechnić swoją prawdę. Kiedy Łucja, Franciszek i Hiacynta chcieli po raz czwarty spotkać się z "piękną Panią" 13 sierpnia 1917 r., a nieprzyjaciele Boga przestraszyli się możliwością nadprzyrodzonego wydarzenia, znany wolnomularz i szef policji, Antonio d'Oliveira Santos, porwał przy pomocy wybiegu troje pastuszków, nie licząc się z wolą ich rodziców i 15-20 tysięcy pielgrzymów przybyłych na miejsce objawienia, lecz wszystko to sprawiło, że jeszcze większa ilość osób uwierzyła w prawdomówność dzieci i przekonała się, że ma do czynienia z faktem nadprzyrodzonym. - Po objawieniach z 1917 r. nikt nie myślał o tym, żeby reklamować Fatimę, ludzie przybywali tam spontanicznie, ufając, że będą mieli udział w łaskach, które Królowa Różańca rozdzielała hojną ręką. Początkowo w dni powszednie pojawiali się tam jedynie pojedyńczy pielgrzymi i małe grupy, ale podczas świąt, a zwłaszcza 13 maja i 13 października, były tam tysiące i dziesiątki tysięcy osób. W 1917 r. wierni wznieśli na miejscu objawień skromną kaplicę. Fatima nabrała znaczenia podobnego do Lourdes, pielgrzymi przybywali tam, by prosić o łaskę, dziękować za już otrzymaną, czcić Madonnę poprzez odmawianie Różańca i śpiewy. Napływ pielgrzymów wzmógł jeszcze bardziej wojnę wolnomularzy przeciwko klerowi i "wzrastającemu zabobonowi" Fatimy - nie ograniczyli się oni do wyśmiewania i oczerniania na łamach prasy ateistycznej, ale sięgnęli nawet po przemoc, korzystając z poparcia władz cywilnych, które były wtedy całkowicie podporządkowane lożom masońskim: - wpierw miało miejsce porwanie trojga dzieci; - następnie odbył się 19 sierpnia 1917 r. w Fatimie protestacyjny wiec propagandowy "przeciwko konszachtom klerykalnym"; - później doszło do profanacji i świętokradczego rabunku przedmiotów kultu w Cova da Iria w nocy 23 października. Był to wstęp do parodystycznej procesji nocnej w mieście Santarem, której towarzyszyły plugawe piosenki i pełne przekleństw przemówienia; - w ślad za tym poszły złośliwe szykany, także przy użyciu siły, przeciwko klerowi z Fatimy i okolic, szczególnie dotkliwe w latach 1918-1920; - wreszcie w latach 1920-1924 rząd zastosował środki dla stworzenia przeszkód w odbyciu pielgrzymek w maju i październiku. Kiedy to wszystko nie dało pożądanego skutku, wolnomularze nie posiadając się ze wściekłości, postanowili w nocy z 6 marca 1922 r. wysadzić w powietrze przy pomocy dynamitu małą kaplicę: jako znak z nieba odebrano fakt, że jedna z pięciu bomb nie zdołała wybuchnąć. Była to bomba podłożona pod dąb, nad którym ukazała się Królowa Niebios. Prasa rozpowszechniła po całej Portugalii wiadomość o tym świętokradczym czynie, wywołując ogólne wzburzenie: ze wszystkich stron podniosły się głosy protestu. Do protestu doszło nawet w parlamencie, mimo że minister spraw wewnętrznych zagroził wzmożeniem sankcji przeciwko Fatimie. Do Fatimy ruszyli pielgrzymi, aby dokonać ekspiacji za to, co się stało: 13 marca, w osiem dni po tym niecnym wydarzeniu, około 10 tysięcy osób zebrało się pod kaplicą, ażeby swą pobożnością i miłością naprawić zniewagi wyrządzone Matce Bożej... 13 maja 1923 r. zorganizowana została wielka ogólnokrajowa pielgrzymka w celu wynagrodzenia świętokradztwa; wzięło w niej udział 60 tysięcy osób z różnych prowincji, warstw i zawodów. "Nie ma żadnej wątpliwości, że wszystkie przeciwności i użycie siły przyczyniły się jedynie do zwiększenia sławy Fatimy". (G. Da Fonseca, Fatimas Geheimnis und Weltgeschichtliche Sendung, s. 207, wyd. 1977.). Dziś, podobnie jak wtedy, książe tego świata i ojciec kłamstwa nie daje za wygraną i w dalszym ciągu występuje z atakami przeciwko objawieniom z Fatimy, Jej orędziu. Jest jednak oczywiste, że nie udaje się już zniechęcić wiernych, których miliony przybywają co roku w pielgrzymkach do Fatimy, pomimo kalumni rzucanych na sanktuarium i jego historię. We Francji ukazała się na przykład w 1977 r., wydana przez "Ligę francuskich ateistów", książka Gerarda de Sede, będąca zbiorem oszczerstw, trywialności i fałszerstw. Jej celem jest "zlikwidowanie Fatimy", ośmieszenie jej orędzia i podważenie prawdziwości, ponieważ dotąd nie udało się wydrzeć z serc ufności w siłę Matki Bożej, której doświadczają codziennie miliony osób. (Luigi Bianchi, Vangelo secondo Maria (Ewangelia według Maryi), Gera Lario 1981.). Czyn francuskich ateistów nie powinien dziwić: piekło bowiem nie może pozostawać w spokoju wobec "eksplozji Nadprzyrodzoności", jak nazwał objawienia w Fatimie Paul Claudel, a kardynał Suenens zauważył: "Kto mówi "nie" Bogu, występuje przeciwko Tej, która odpowiedziała Bogu całkowitym "tak"". Paweł VI, pierwszy Papież, który udał się z pielgrzymką do Fatimy, w maju 1967 r., wyjaśnił: "Każdy objaw niedowiarstwa w stosunku do orędzia z Fatimy jest znieważeniem prawdy objawionej przez Maryję, która ukazała dzieciom i wiernym swoje matczyne, dobre, jaśniejące oblicze dla zbawienia naszego świata". Nie jest moim zamiarem przeprowadzenie obszernej dyskusji z przeciwnikami Fatimy. Nie chciałbym jednak zrezygnować z pewnych refleksji, które wydają mi się zresztą zbędne dla każdego, kto uznaje rolę Maryi w Bożym planie zbawienia. Prawdą jest, że Pismo Święte niewiele mówi o Matce Bożej. Ewangelie przedstawiają życie Jezusa i tylko sporadycznie wypowiadają się o Jego Matce. Jednakże wzmianki te ukazują wyraźnie Jej niezastąpioną rolę w historii zbawienią - począwszy od Nazaretu, gdzie wypowiedziała swoje "fiat", aż po Kalwarię, gdzie stała pod Krzyżem. Innymi słowy, za życia Jezusa została Jej wyznaczona rola "pokornej służebnicy" w służbie Pana (Łk 1, 48). Niektórzy krytycy kultu Matki Bożej czy w ogóle ci, którzy całkowicie lub częściowo Ją odrzucają lub chcieliby Ją oddzielić od Chrystusa, byliby zdumieni lub wręcz zirytowani na myśl, że mogliśmy mieć "piątą Ewangelię", tzn. Ewangelię według Maryi. Któż mógłby opowiedzieć lepiej i dokładniej o Jezusie niż Jego własna matka? Któż znał Go lepiej i byłby w stanie więcej o Nim powiedzieć, zważywszy Jej szczególny stan Łaski (Łk 1, 28). Wszak "Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu" (Łk 2, 51). O ile Ewangelie pozostawiają Maryję w cieniu, Apokalipsa wysuwa Ją na pierwszy plan i opisuje Jej przyszłą chwałę jako "Niewiasty obleczonej w słońce" i "wielki znak na niebie" (Ap 12, 1), co zgodne jest z Jej historyczną misją. Apokalipsa opisuje też "niewiastę walczącą ze smokiem", co omówimy obszerniej w następnym rozdziale. W każdym razie z historii ludu Bożego i wiary chrześcijańskiej wynika, że Maryja Panna zajmuje tam ważne miejsce. Wystarczy wspomnieć o kulcie maryjnym, zwłaszcza o sanktuariach maryjnych i zbadać pobożność ludową (poza dewiacjami, które nie zmieniają istoty rzeczy). Kult i modlitwy do Matki Bożej, słowem - oddawanie czci Madonnie nie jest wynikiem lektury licznych ustępów Pisma Świętego czy też refleksji teologicznych, lecz owocem osobistego przeżycia religijnego ludu chrześcijańskiego, który w ciągu stuleci doświadczył przynoszącej pomoc i wyzwalającej mocy Maryi. Miliony wierzących było analfabetami, jak zresztą większość słuchaczy Jezusa, ubogimi, którzy nie byli w stanie czerpać nauki z tekstów teologicznych, ale każdy z nich oddzielnie i wszyscy wspólnie doświadczyli potęgi miłości Maryi - "niewiasty obleczonej w słońce". Poza rzeszami ludu chrześcijańskiego również wielcy konwertyci (jak np. Sigrid Undsed i Paul Claudel) przeżyli podobne doświadczenia, nie mówiąc już o niezliczonych świętych, którzy nagle odkryli siłę i potęgę Matki Chrystusa w swym życiu, przeszczepili ją na grunt swego duchowego życia i swojej działalności, jak św. Franciszek z Asyżu, św. Dominik Guzman, (znany jako gorący propagator Różańca), św. Ignacy Loyola, (Św. Ignacy nazywał Matkę Pana Naszego "swą Panią" i ogłosił Ją słusznie "Królową Towarzystwa Jezusowego"), św. Ludwik Grignion de Montfort, św. Jan Bosco, św. Maksymilian Kolbe ze swym zaangażowaniem dla Niepokalanej - by wymienić tylko niektórych. Czegóż nie zdziałał ten "patron naszego wieku", jak określił go Jan Paweł II, w służbie Niepokalanej i wsparty Jej pomocą w swej ojczyźnie i w Japonii, dla rozkrzewienia Dobrej Nowiny oraz w dziedzinie apostolatu prasy! Ale największe zwycięstwo odniósł on poprzez swoją śmierć za innego człowieka w oświęcimskim piekle. Było to zwycięstwo miłości nad nienawiścią, nieba nad piekłem, silnej niewiasty nad smokiem. Ten dobrowolny męczennik został skazany na śmierć głodową, a następnie zamordowany zastrzykiem z cyjanku 14 sierpnia, w wigilię święta Wniebowzięcia. W swym całkowitym oddaniu się Maryi postanowił pewnego dnia wyniszczyć siebie w służbie Niepokalanej. Ona wzięła go za słowo: w obozie koncentracyjnym Ojciec Kolbe został spalony w krematorium, a więc wyniszczony do końca. Innym wielkim czcicielem Maryi był Ojciec Josef Kentenich, założyciel międzynarodowego ruchu Schonstatt, całkowicie poświęconego Matce Bożej. Poszedł on dobrowolnie do Dachau. Nazwano go "duchowym bratem" Ojca Kolbego; jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Można by wymienić inne jeszcze przykłady, nie tylko świętych: kardynał Wyszyński, który na łożu śmierci został nazwany przez Polaków "Ojcem Ojczyzny" za całe życie poświęcone dobru Kościoła i umiłowanej ojczyzny, od lat poświęcił się całkowicie Madonnie. Kiedy we wrześniu 1953 r. został internowany, mówiono, że Madonna sprawi, iż powróci na swoje miejsce; nastąpiło to rzeczywiście w trzy lata później i utwierdziło kardynała w jego wdzięczności i ufności wobec "silnej niewiasty". (Kardynał Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne. Książka ta, wydana w 1982 r. w Paryżu, potwierdza wymownie głębokie przywiązanie do Madonny tego wielkiego wyznawcy polskiego Kościoła.) Herb, motto i cała apostolska działalność Karola Wojtyły ukazują, kim jest dla niego Matka Pana, co o Niej myśli, jaką pokłada w Niej ufność. "Maryjo, ufam Tobie" - wymówił kilkakrotnie krwawiący po zamachu Papież; nie należy zapominać, że zawierzył Jej siebie, Kościół i cały świat. Doświadczenie pełnej miłości mocy Maryi nie należy wyłącznie do katolików. Znana rosyjska dysydentka, Tatiana Goryczewa, prawosławna, opowiedziała swoje doświadczenie: urodzona w 1947 r. w rodzinie ateistów, jako dziecko słyszała o religii wyłącznie negatywne opinie: że religia jest opium dla ludu, że jest to dobre dla ludzi starych... Po zakończeniu studiów filozoficznych, języka i literatury niemieckiej, w 1972 r. znalazła się na drodze, która przyprowadziła ją do Boga. Stała się później jedną z organizatorek klubu "Maria", który wydawał (i wydaje do tej pory) podziemne pismo "Maria". W "Listach o modlitwie do Matki Bożej" pisze ona między innymi: "Byliśmy już strąceni, ale zostaliśmy wybawieni. Matka Boża nazywana jest u nas "Zbawieniem zagubionych", nie tych, którzy znajdują się w niebezpieczeństwie, lecz tych, którzy są zagubieni, bez jakiejkolwiek nadziei. Jedynie cud mógł nas uratować - i cud nastąpił. Matka Boska jest obrończynią rodzaju ludzkiego przed Bogiem, Ona hamuje Jego gniew. Miłosierdzie Matki Boga jest niezmierzone, gdyż jedynie miłosierdzie i miłość mogą przezwyciężyć w nas to, czym staliśmy się przez ateizm, może przezwyciężyć beznadziejność i okrucieństwo bezdusznej egzystencji... Według tradycji prawosławnej, Matka Boska zstępuje do piekieł i nieprzypadkowo słyszałam nieraz, jak rosyjskie kobiety z ludu opowiadały o spotkaniach z Nią. Jest Ona niezmiernie bliska cierpieniom ludzkiego życia, wysłuchuje każdego westchnienia, ociera każdą łzę. O Niej lud nasz śpiewa w cerkwiach: "Nie mamy żadnej innej pomocy, żadnej innej nadziei poza Tobą". (Z książki "Maria", rozdział La femme et l'Eglise (Kobieta i Kościół), Paryż 1981, s. 103-112). Nie jest to moc pasywna, jak chcieliby niektórzy teologowie, którzy ograniczają się jedynie do omawiania wybranych przez nich właściwości Matki Bożej; moc, której doświadczyli chrześcijanie, jest aktywna i dynamiczna, a jej działanie objawia się nie tylko w pojedyńczych osobach, ale również w historii Kościoła i narodów. Wystarczy pomyśleć o roli Czarnej Madonny z Częstochowy w dziejach Polaków w ciągu ostatnich sześciuset lat lub o zwycięstwie pod Lepanto nad Turkami w 1571 r., które zostało odniesione dzięki Matce Boskiej Różańcowej. W Lourdes Maryja ukazuje się jako "Poczęta bez grzechu", w Fatimie jako skuteczna pomoc w walce ze współczesnym niedowiarstwem, a jeszcze bardziej w walce z prądami, które chciałyby człowieka pozbawić Boga. Siła Maryi wyraża się w realizacji planu Bożego. Jeżeli się przeanalizuje poszczególne fazy tego działania oraz słowa, jakie zostały wypowiedziane wizjonerom w ciągu ostatnich stuleci (np. w La Salette, w Lourdes, w Fatimie), dojdzie się do wniosku, że Maryja Panna znała niebezpieczne wybiegi i niegodziwość Wroga, na podstawie własnych doświadczeń, kiedy stała pod Krzyżem swego Syna; "Virgo cognovit potestatem Satanae" - Panna poznała (i dlatego zna) władzę Szatana. Nie jest bez znaczenia fakt, że ten udział Maryi w historii nie ujawniał się za pośrednictwem teologów, ani nawet członków hierarchii kościelnej, lecz najczęściej prostych i zwyczajnych wiernych. Hierarchia zaś dowiadywała się o tym, co się wydarzyło, dopiero od osoby, która została wybrana za pośrednika. Tak było zawsze, również w przypadku Fatimy. Można zapytać, czy Madonna, w walce rozpętanej przeciwko Jej Synowi i Kościołowi, też dzisiaj nie wzywa do skupienia się wokół Jej mocy i miłości opuszczonych, biednych i pokornych, którzy jutro będą stanowili decydującą część Kościoła wojującego, jak wspomina o tym Apokalipsa. W tym kierunku zmierza orędzie z Fatimy, na to zwłaszcza wskazuje fakt spotkania Panny z pastuszkami i Jej gorąca prośba o modlitwy, ofiary, pokutę, które są możliwe dla wszystkich. W każdym razie w Fatimie Madonna wystąpiła jako misjonarka wiary i orędowniczka swego Syna. Miliony osób odpowiadają w dalszym ciągu na Jej apel; są to w większości ludzie prości, lecz również przedstawiciele elity intelektualnej; wszyscy oni osobiście doświadczyli zbawiennej mocy i miłości Maryi. Cóż więc za znaczenie mogą mieć spekulacje teoretyczne i nikczemne oszczerstwa francuskich ateistów i im podobnych? Na "wolnym" Zachodzie istnieją do tej pory zdeklarowani ateiści, którzy nie chcą uznać nadprzyrodzoności i starają się wykazać, że Fatima jest oszustwem, używając argumentów podobnych do tych, które wysunęli portugalscy masoni po 1917 r.; lecz także współcześni masoni nie zmienili swego podejścia do Fatimy. Natomiast w krajach bloku sowieckiego komuniści wyraźnie dają do zrozumienia, że boją się orędzia z Fatimy i przeciwdziałają jego rozpowszechnieniu przy użyciu siły. Wynika to z przesłuchań, którym KGB poddaje wierzących. Komuniści wykazują więc w sposób pośredni i niezamierzony, że istnieje moc Maryi, której oni wprawdzie nie uznają, lecz której się obawiają. Stąd ich wściekłość i napaści, inspirowane w ostateczności zawsze przez Wroga Chrystusa. Oto dlaczego orędzie z Fatimy, po sześćdziesięciu latach osobistych i pozytywnych doświadczeń milionów osób, po szczegółowych i sumiennych badaniach, nie jest uznane i przyjęte przez wszystkich. Zresztą i tu znaczące są słowa Gamaliela: "Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie jej zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem" (Dzieje Apostolskie 5, 38-39). Obecnie miliony osób co roku udają się z pielgrzymką do Fatimy, aby tam się modlić, a liczba ich wciąż wzrasta. Kult Madonny z Fatimy rozpowszechnił się na całym świecie, ponieważ niezliczona ilość wiernych doświadczyła mocy miłości Maryi, tak w małych, jak w wielkich sprawach. Szczególnie pocieszającym i niemal zdumiewającym jest fakt, że dzieci i młodzież są nadzwyczaj czuli na przesłanie z Fatimy i przyjmują je z otwartym sercem. Nie powinno to jednak dziwić, ponieważ dzieci spontanicznie otwierają się na prawdę, a młodzież jest najbardziej skłonna do ofiar. W następnym rozdziale przeanalizujemy krytycznie przepowiednie Madonny z 13 lipca 1917 r. i ich spełnienie się w ciągu ostatnich 65 lat; orędzie z Fatimy nie boi się krytyki, to raczej jego przeciwnicy boją się Fatimy. *** Ewangelicy i Fatima W latach pięćdziesiątych grupa chrześcijan ewangelików, wśród nich także teolodzy, opublikowali w Dreźnie memorandum poświęcone kultowi Madonny pod tytułem "Prawda przede wszystkim". (Memorandum to zostało opublikowane przez "Una-Sancta", zeszyt 2/1956.). Podajemy tu ustęp dotyczący ukazania się Matki Boskiej w Lourdes i Fatimie: "Kult Maryi Panny, mający swój początek w pierwszych wiekach chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego, trwa nieprzerwanie po nasze dni. Rozwinął się on ogromnie po objawieniach Maryi Panny, zarówno w Lourdes w 1858 r., jak i w Fatimie które to fakty odbiły się szerokim echem. Kult nabrał jeszcze większej siły od czasu, kiedy Papież Pius XlI ogłosił "rok maryjny". Wolna od przesądów krytyka widzi w Lourdes, Fatimie i innych sanktuariach maryjnych zjawiska nadprzyrodzone, ściśle związane z Maryją Panną - Jej ukazanie się i nadzwyczajne łaski uzyskane po odwołaniu się do Jej opieki, fakty, co do których nie zna naturalnego wytłumaczenia. Wiemy, z jakim naukowym rygorem są badane przez lekarzy niekatolików uzdrowienia w Lourdes i Fatimie i ile mija czasu, zanim Kościół ogłasza uzdrowienie jako cudowne. Do tej pory 1.200 uzdrowień w Lourdes zostało ogłoszonych przez lekarzy jako "klinicznie nie do wyjaśnienia", a spośród nich Kościół katolicki za "cudowne" uznał jedynie 44, jako niezgodne z prawami natury. Również w Fatimie jedynie mała część uzdrowień tam zaistniałych uznana jest za prawdziwie cudowne. Jako warunek zasadniczy uważane są nagłość i całkowitość uzdrowienia. Wcześniej należy przedstawić dowody nieuleczalności choroby, niekiedy w oparciu o prześwietlenia. Wszyscy lekarze, bez względu na religię i światopogląd, mają dostęp do wyżej wymienionych wyników badań. Jakie jest znaczenie tych znaków w Bożym planie zbawienia? Czyż nie w ten sposób Bóg wychodzi z miłością naprzeciw współczesnemu niedowiarstwu? Jakże może niedowiarek usprawiedliwić swoje trwanie w niedowiarstwie po zapoznaniu się z tymi faktami? My również, być może, jesteśmy obojętni wobec tego wszystkiego, może nie uważamy tego za godne uwagi, a tym mniej za godne poważnej i pozbawionej przesądów analizy? Byłoby to na naszą szkodę i ponieślibyśmy za to straszliwą odpowiedzialność. Czyż są to fakty, które chrześcijanin mógłby zignorować tylko dlatego, że dzieją się w Kościele katolickim, a nie ewangelickim? Czyż nie należą one raczej do rzeczywistości, która po prostu domaga się otwarcia Matce Boskiej bram Kościoła ewangelickiego? Jeśli Maryja podczas swych objawień mówi do świata, to dzieje się tak jedynie z woli Boga. Czyż nie jest to wielkim błędem, że nie chcemy tego słyszeć? Czy my, ewangelicy niemieccy, możemy trwać przy naszej negacji i obojętności wobec tych faktów? Czyż historyczne wydarzenia muszą być coraz bardziej zdane na pastwę mocy ciemności, bez wykorzystania mocy światłości, która została nam dana za sprawą Boga samego dla naszego zbawienia? Czy z tego, co zostało wyżej powiedziane, nie wynika niezbity wniosek, że Maryi została wyznaczona niezmiernie ważna rola w wydarzeniach naszych czasów? Kwestia ta godna jest przemyślenia, a nie odrzucenia wskutek zakorzenionej awersji do wszystkiego, co jest związane z Kościołem katolickim, awersji szkodliwej dla nas i dla całego świata. Jesteśmy wezwani do odpowiedzialności za zbadanie również i tych faktów, a nie do lekceważenia ich i pokrywania milczeniem. W niektórych krajach chrześcijaństwo jest dzisiaj kwestią życia i śmierci i nie wysłuchać głosu Boga, który zwraca się do świata poprzez Maryję, tylko dlatego, że dochodzi on do nas z Kościoła katolickiego - byłoby najwyższym brakiem odpowiedzialności. W każdym razie sprawy te nie powinny być więcej wśród nas przemilczane! Powinniśmy przeanalizować je bez uprzedzeń, do głębi i bez zwłoki, gdyż potępienie kołata do naszych drzwi, a my prawdopodobnie odpychamy zbawienną rękę, która raz jeszcze ofiaruje nam Niebo, gdyż nie chcemy uznać i iść za głosem Boga objawionego w orędziu Maryjnym. Jeśli fakt Jej pojawienia się jest niezbity, są nim również wszystkie konsekwencje, które zeń wypływają". I w zakończeniu autorzy memorandum stwierdzają: "Nie Luter i Reformacja, ale ewangeliccy (protestanccy) teolodzy, pełni fanatycznej nienawiści wobec wszystkiego, co katolickie, po wojnie trzydziestoletniej i epoce Oświecenia, burzyciele wiary, wygnali z Kościoła ewangelickiego Najświętszą Matkę Boga i okradli wiarę ewangelicką z jej wewnętrznej wartości". XV. Wydarzenia historyczne potwierdzają przepowiednie Fatimy Kto interesuje się wydarzeniami z 1917 r. w Fatimie, szuka ich potwierdzenia w historii i zastanawia się nad ich aktualnością, poddając wszystko krytycznemu badaniu, musi wziąć pod uwagę inne wydarzenie historyczne o ogromnych konsekwencjach społecznych dla całego świata w przeszłości i w teraźniejszości - tak zwaną "rewolucję październikową", która wybuchła w Petersburgu zaledwie trzy tygodnie po ostatnim ukazaniu się Madonny w Fatimie. Już 13 lipca Matka Boska oznajmiła trojgu pastuszkom w sposób niezmiernie jasny: "Jeśli spełnione zostaną moje życzenia, Rosja nawróci się i nastanie pokój, w przeciwnym razie Rosja rozpowszechni na cały świat swoje straszliwe błędy i wywoła wojny oraz prześladowania wymierzone przeciwko Kościołowi". Po pierwszej wojnie światowej nastało dwadzieścia lat pokoju (poza Rosją), lecz nie znaczy to, by już wtedy ludzkość odniosła się poważnie do prośby Matki Pana, by nie znieważać więcej Jej Syna; prawdą jest coś przeciwnego, jak wskazuje na to ekspansja geopolityczna Rosji - Związku Radzieckiego. "Komunizm jest najbardziej nieludzkim systemem w całej historii człowieczeństwa" - słowa te, wypowiedziane z pełnym spokojem i przekonaniem przez Andreja Amalryka (Rosyjski dysydent Andrej Amalryk, autor wstrząsającej książki "Czy Związek Radziecki przeżyje do 1984 r.", Rzym 1980 r., spędził wiele lat w radzieckich obozach koncentracyjnych, a w 1976 r. został wygnany z ZSRR. Osiadł na Zachodzie. Zginął w wypadku samochodowym w Hiszpanii, podczas podróży do Madrytu, dokąd udawał się na konferencję weryfikacyjną układu w Helsinkach.) w wywiadzie dla telewizji wiosną 1977 r., zaszokowały i wstrząsnęły milionami Włochów, w tym także niektórymi komunistami. Amalryk udokumentował swoją ocenę przerażającymi faktami z rzeczywistości radzieckiej. "Wielka Rewolucja Październikowa", która od Leningradu po Budapeszt, od Moskwy po Pragę jest do tej pory wysławiana w pieśniach przedszkolaków jako "nowy wschód słońca" i "nowy cud słońca", dokonany przez Lenina (można zauważyć podobieństwo z ostatnim pojawieniem się Matki Boskiej w Fatimie z 13 października 1917 r.), ma na swym sumieniu, w "pierwszym państwie socjalizmu na świecie", ponad 60 milionów niewinnych ofiar, co podają wiarygodne źródła. Kto wie o tym, co wydarzyło się w Cova da Iria i porówna to z historią światowego komunizmu po dzień dzisiejszy, zmuszony będzie do refleksji nad tym, jak dalece sprawdziły się przepowiednie Matki Boskiej. Prawosławni Rosjanie, o których poprzednio wspomnieliśmy, określają wydarzenia w Fatimie i kryjącą się w nich ogromną nadzieję jako jedno z najważniejszych wydarzeń naszego wieku. Czyż wódz rewolucji październikowej, Włodzimierz Iljicz Lenin, nie potwierdził w straszliwy sposób Fatimy? W przeddzień rewolucji, w dwanaście dni po ostatnim objawieniu Madonny, oświadczył on w kręgu swych zauszników: "W rewolucji nie obchodzi mnie tylko Rosja. Ja pluję na Rosję. Rosja jest tylko pośrednim etapem w marszu światowej rewolucji dla zdobycia całego świata... Wolę milionera lub kapitalistę, który neguje Boga, niż chłopa czy robotnika wierzącego w Boga... Od dzisiaj nie będziemy mieli litości dla nikogo i zniszczymy wszystko, by na tych ruinach wznieść naszą świątynię". (Signoretti A., Morire a Mosca (Umrzeć w Moskwie), Mediolan 1967, s. 54. Salomon G., Lenin et sa famille (Lenin i jego rodzina), Paryż 1931, s. 33. Bertram W., I tre artefici della Rivoluzione d'Ottobre (Trzej sprawcy Rewolucji Październikowej), Paryż-Florencia 1953, s. 112.) By lepiej zrozumieć słowa Lenina, trzeba wiedzieć, że "rewolucja rosyjska" nie była ani rewolucją "rosyjską", ani rewolucją w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu. "Rewolucja", inspirowana przez Lenina, wybuchła 25 października 1917 r., siedem miesięcy po abdykacji cara Mikołaja II, po zniesieniu przywilejów klasowych, kiedy do rządu socjaldemokratycznego, na którego czele stał Kiereński, wszedł tzw. wojskowy komitet wykonawczy i kiedy słynna deklaracja "Zemlja i volją" (Ziemia i wolność) zapewniła wszystkim wolność i równość, w tym prawo do korzystania ze wszystkich dóbr materialnych. A więc Lenin przy pomocy swej rebelii nie obalił carskiego absolutyzmu, lecz system demokratyczny, będący już faktem, i na jego miejsce ustanowił dyktaturę. Zasadniczą cechą tej "rewolucji" i jej wodza nie jest wzgląd na dobro uciskanych i wyzyskiwanych, lecz chęć bezlitosnego zniszczenia wszystkiego i wzniesienia na ruinach "naszej świątyni". Należy zwrócić uwagę na te ostatnie słowa dyktatora, które mówią o jego zamiarze przeciwstawienia się Świątyni Bożej oraz wszystkim wartościom religijnym i moralnym, uznawanym przez ludzkość od tysiącleci i mającym w Bogu najwyższego gwaranta. "Oto nowa ewangelia, którą bolszewicki i komunistyczny ateizm głosi jako orędzie zbawienia i odkupienia ludzkości! System błędów i fałszywych wniosków, które pozostają w sprzeczności zarówno ze zdrowym rozsądkiem, jak i z Bożym objawieniem. Oznacza on wywrócenie porządku społecznego, gdyż niszczy jego najgłębsze podstawy! Nie zna on prawdziwego pochodzenia natury i celu państwa, pozbawia praw, poniża i więzi człowieka" - w ten sposób opisze w dwadzieścia lat później encyklika "Divini Redemptoris" (Pius XI, Divini Redemptoris Rzym 1937, s. 77.) cechy charakterystyczne tej leninowskiej świątyni. Leninowskie zasady przeobraziły Rosję w pierwsze państwo ateistyczne na świecie i narodowi rosyjskiemu, który miał nadzieję uzyskać wolność, narzuciły jarzmo tyranii nie znane dotąd w historii. O ile poprzednie formy ateizmu miały charakter głównie teoretyczny, ateizm głoszony przez Lenina nabrał natychmiast cech działalności wywrotowej, otwartej wojny przeciwko wierze w Boga. Lenin określił siebie samego jako "osobistego wroga Boga". (Piovanelli M., Un vincitore all'Esi (Zwycięzca na Wschodziej, s. 87). Podobnie niedwuznaczne były oświadczenia, wypowiadane publicznie i prywatnie przez jego najbliższych współpracowników i współbudowniczych tej "świątyni" ludzkości pozbawionej Boga. Na przykład Bucharin domagał się "zniesienia chrześcijańskiej miłości bliźniego, najniebezpieczniejszej przeciwniczki komunizmu i środka dla zdobycia świata"; Łunaczarski określał nienawiść jako "religię rosyjskiego komunizmu"; Jarosławski obwieszczał, że pierwszym celem komunizmu jest "wywołanie powszechnego pożaru dla zburzenia wszystkich kościołów świata". (Bucharin, wybitny teoretyk komunizmu i doradca Lenina w: Prawda z 30.III.1930. Łunaczarski, komisarz ludowy do spraw propagandy w Revue de Deus Mondes Paryż 1.I.1934. Jarosławski, członek Komitetu Centralnego KPZR w Prawda, 30.3.1937.) W świetle tych wypowiedzi i wydarzeń, które po nich nastąpiły, przewrót zapoczątkowany w Rosji w październiku 1917 r. nie wydaje się być rewolucją w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu, lecz jest swego rodzaju buntem człowieka przeciwko Bogu, przypominającym biblijny bunt Lucyfera. Fatima i rewolucja październikowa, widziane w ich kontekście historycznym, bezwiednie przywodzą na myśl dwa "wielkie znaki Apokalipsy" - "Niewiastę obleczoną w słońce", symbol niebieskiej Oblubienicy i Obcowania Świętych oraz smoka, symbol zła. "Potem wielki znak się ukazał na niebie. Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. A jest brzemienna. I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia" (Ap. 12, 1-2). ""Wielki znak", który Apostoł ujrzał na niebie - Niewiastę obleczoną w słońce - nie bez racji liturgia Kościoła katolickiego wiąże z błogosławioną Maryją Panną, która z łaski Chrystusa Zbawiciela jest matką wszystkich ludzi" - tymi słowami Papież Paweł VI rozpoczął "Breve" poświęcone pięćdziesięcioleciu objawień Madonny w Fatimie i własnej pielgrzymce z 13 maja 1967 r. Ojciec Święty dał w nim biblijną interpretację wydarzeń i przesłania z Fatimy: "Ukazał się wtedy i inny znak na niebie: wielki czerwony smok mający siedem głów i dziesięć rogów, a na głowie siedem diademów, ogon jego zmiatał już trzecią część gwiazd niebieskich i rzucił je na ziemię. Smok stanął przed mającą rodzić niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię. I porodziła syna - mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną i Dziecię jej zostało od razu porwane do Boga i do Jego tronu. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie Bóg przygotował jej miejsce... Wtedy smok rozgniewał się na Niewiastę i odszedł rozpocząć walkę z resztą Jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa" (Ap 12, 3-6,7). W ten sposób Apokalipsa po prostu wyjaśnia to, co Bóg ogłosił zaraz po grzechu pierwszych rodziców w Raju Ziemskim: "Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej, ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę" (Rdz 3, 15). Na podstawie "Protoewangelii" i Apokalipsy możemy dostrzec w objawieniu się i w słowach Matki Boskiej wypowiedzianych w Fatimie wyraz szczególnego miłosierdzia Bożego, które za pośrednictwem Maryi Panny pokazuje nam sposób skutecznego oporu przeciwko niebezpiecznemu projektowi wzniesienia "wieży Babel" w XX wieku. Ośmielam się podzielić słowa i przepowiednie Madonny na trzy grupy: 1) Wojny, ludobójstwo, głód i torturowanie dobrych ludzi. 2) Prześladowanie Kościoła, cierpienia Papieża. 3) Zwycięstwo Maryi: poświęcenie i nawrócenie Rosji. Omówimy jedynie pokrótce potwierdzenie tych przepowiedni przez historię. *** "Wybuchną wojny" Pod tym terminem należy z pewnością rozumieć również wojny domowe, rewolucje, wojny partyzanckie i terroryzm wszystko to, czego doświadczyliśmy począwszy od rewolucji październikowej. Matka Boska oczywiście nie mogła prowadzić z małymi dziećmi specjalistycznych dyskusji o różnych rodzajach wojen. Krwawa uwertura dnia 25 października 1917 r. uderzyła wpierw w Rosję i w narody, które były przez nią podbite, następnie przeobraziła się w trwającą lata wojnę domową i przyniosła ze sobą miliony zabitych, rannych, głodnych i pozbawionych dachu nad głową. Był to tylko początek budowy owej "świątyni", podczas której "nie będziemy mieli dla nikogo litości"... Sygnałem dla rozpoczęcia "rosyjskiej rewolucji październikowej" były salwy marynarzy z krążownika "Aurora", zakotwiczonego w wojskowym porcie Petersburga. W ślad za nimi nastąpił atak na Pałac Zimowy, siedzibę legalnego rządu. Podręczniki marksizmu-leninizmu sławią jako bohaterów owych marynarzy, ale nie mówią, że ci "bohaterowie", którzy pomogli Leninowi uzyskać władzę i urzeczywistnić program "zburzenia wszystkiego", zaledwie parę miesięcy później zostali zamordowani bez litości na rozkaz samego Lenina, ponieważ próbowali przeciwstawić się Jego dyktaturze. "Pewnego dnia zobaczycie statuę Niepokalanej w centrum Moskwy, na najwyższej wieży Kremla!" - powiedział Ojciec Maksymilian Kolbe, dziś uznany za świętego. A prawosławni Rosjanie napisali do Papieża: "W okresach prześladowań miłość chrześcijańska powinna przejawiać się przede wszystkim w jedności z prześladowanymi". Przyjmijmy to życzenie i uwierzmy w to, co przepowiedział O. Kolbe, iż doznamy łaski ujrzenia pewnego dnia posągu Matki Bożej nad Kremlem. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych! Wojna domowa w Hiszpanii ze wszystkimi jej ofiarami była próbą przeniesienia rewolucji komunistycznej poza Związek Radziecki. Nie można obwiniać wyłącznie hitlerowskie Niemcy o kampanię wrześniową 1939 r. przeciwko Polsce; w oparciu o tajny układ dyplomatyczny z Hitlerem, 17 września wojsko Stalina zdradziecko zaatakowało Polskę. Ponadto zamordowanie ponad 6 tysięcy polskich oficerów w Katyniu i w sowieckich obozach koncentracyjnych odsłania całkowity cynizm i fałsz oświadczeń powtarzanych przez Moskwę po wojnie, według których ZSRR miał wkroczyć do Polski jedynie dla jej uratowania. Jest to cynizm i fałsz, które są normą leninowskiej moralności. Ideologiczne szaleństwo Hitlera z jego "Drang nach Osten" (parcie na Wschód) doprowadziło w czerwcu 1941 r. do niespodziewanego ataku na Związek Radziecki i drugiej wojny światowej. Zakończenie tej potwornej tragedii nie dało jednak prawa moskiewskim komunistom ze Stalinem na czele do całkowitej lub częściowej aneksji przy użyciu siły innych krajów pogranicznych w Europie Wschodniej po 1945 r. Jedynie radzieckie czołgi zdołały zdławić w Berlinie Wschodnim, na Węgrzech, w Polsce, w Czechosłowacji i później znów w Polsce dążenie tych narodów do sprawiedliwości społecznej, niepodległości narodowej i wolności. Wojna koreańska w latach pięćdziesiątych i długotrwałe tragedie w Wietnamie i Kambodży z pewnością by nie wybuchły, gdyby następcy Lenina w Moskwie uszanowali wolność i suwerenność innych narodów i nie pragnęliby urzeczywistnienia za wszelką cenę planów zniszczenia "wszystkiego" i wzniesienia swojej własnej "świątyni". Inwazja na Afganistan, dokonana na Boże Narodzenie 1979 r. przez radziecki imperializm oraz tragedia polska, która trwa od 13 grudnia 1981 r., są tego ostatnimi dowodami. Ale to samo odnosi się do postępującej sowietyzacji Nikaragui i do wojen domowych w Gwatemali i Salwadorze inspirowanych przez Kubę. "Wiele narodów zostanie unicestwionych" Ta przepowiednia Madonny z jednej strony jest ściśle powiązana z poprzednią, z drugiej jest aluzją do tak zwanego "internacjonalizmu proletariackiego" - komunistycznej iluzji przeciwnej naturze narodów, która stanowi po prostu radziecką zasłonę dymną, mającą za zadanie przesłonić swoją dominację nad poszczególnymi narodami lub ich unicestwić. Dzisiaj już wiadomo, że pierwsze wielonarodowe państwo "komunistyczne" jest sztucznym konglomeratem, który nie rozpada się jedynie dzięki użyciu przemocy, jest więzieniem narodów gorszym od Rosji carskiej, właściwie jest jednym ogromnym obozem koncentracyjnym, (Poza "Archipelagiem Gułag" Sołżenicyna, praca A. Szifrina, "Obozy pracy w ZSRR", Rzym 1976.), w którym chce się pozbawić przemocą własnej kultury, historii, tradycji i języka poszczególne, zwłaszcza mniejsze ilościowo narody. Niektóre z nich miały być skazane na zupełne zniknięcie: tak w latach 1941-45 całe narody zostały wywiezione z ojczystego terytorium - Tatarzy krymscy (280.000), Kałmucy (220.000), Kabardyni i Karaczajowie (150.000), Inguszowie (92.000) z północnego Kaukazu i inni: ponad połowa z nich zginęła. W atlasie wydanym przez Państwowy Instytut Geograficzny w Moskwie w 1947 wszystkie te narodowości nie występują ani jako republiki autonomiczne, ani jako obwody autonomiczne: zostały po prostu wykreślone z map. Niemców nadwołżańskich spotkał podobny los. Małe państwa nadbałtyckie: Litwa, Łotwa i Estonia w dalszym ciągu znajdują się na mapie wyłącznie dzięki ogromnym ofiarom, dzięki swej niewzruszonej stanowczości, żelaznej woli opierania się sowietyzacji. Bardzo wielu ludzi zostało wywiezionych na Syberię, na przykład czwarta część Litwinów, lub stało się ofiarami terroru w ojczyźnie. Ten sam straszliwy los niektórych narodów ZSRR pomiędzy 1917 a 1945 i wielu innych państw wschodnioeuropejskich stał się po wojnie udziałem wielu krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej w ciągu ostatnich dwudziestu lat; wszystko to jest częścią zaplanowanej komunistycznej rewolucji światowej. W samej tylko Kambodży ofiary komunizmu obliczane są na około trzy miliony. "Nastanie głód..." I rzeczywiście nastał głód dla wielu ludzi, jako logiczna konsekwencja lat wojny 1914-1918. W ZSRR trwał on o wiele dłużej w następstwie rewolucji i wojny domowej. W 1929 r., w wiele lat po zakończeniu wojny, straszny głód znów nękał Rosję, zwłaszcza jej tereny południowe i Ukrainę, która jeszcze niedawno była "spichlerzem Europy". Głód zapanował w miastach i na wsiach, lecz tym razem nie był spowodowany suszą lub niepogodą, ale przymusową kolektywizacją rolnictwa, która wraz z terrorem przyniosła śmierć 10-12 milionów ludzi. I jeśli dzisiaj Polska potrzebuje pilnie pomocy wolnego świata, by uratować się od głodu, jest to wynikiem 37 lat niewoli kremlowskiej. "Dobrzy ludzie poddani zostaną torturom..." Podczas XX Kongresu KPZR w 1956 r. Chruszczow ujawnił, że sam Stalin obliczał na 6 milionów ilość kułaków, którzy zostali rozstrzelani na jego rozkaz lub zamordowani w inny sposób, a na 10 milionów liczbę "wyeliminowanych" podczas masowych egzekucji; według Stalina było to konieczne dla pełnej realizacji marksizmu-leninizmu w fabrykach i we wsiach. (N. Chruszczow, Referat na XX Kongresie KPZR, luty 1956.) Lecz Chruszczow ujawnił tylko jedną czwartą część ofiar epoki Lenina i Stalina. Ile wśród tych ofiar było uczciwych ludzi, w tym komunistów, trudno określić: wielu z nich aprobowało system w przekonaniu, że wprowadzi on w życie piękne hasła o sprawiedliwości społecznej, autonomii narodowej i wszystkie inne obietnice Później, gdy ludzie ci zmuszeni byli stwierdzić, że wszystko to nie było prawdą, że stało się wręcz odwrotnie, znaleźli się w konflikcie z marksizmem, utracili wiarę w tę ideologię i nierzadko również sens własnego życia. "Najbardziej rozpaczliwy okres w moim życiu był wtedy, kiedy znalazłem się w konflikcie z marksizmem, kiedy przestałem w niego wierzyć i w ten sposób utraciłem cały mój ówczesny świat" (Lohl E., "Tryzeń svedamia" (Udręka sumienia), Toronto 1978. Lobl był jednym z najwybitniejszych marksistów słowackich trzydziestych i czterdziestych lat. Jednym z jego uczniów był G. Husak. obecny prezydent Czechosłowacji i pierwszy sekretarz Partii Komunistycznej. Od sierpnia 1968 r. Lobl mieszka w Stanach Zjednoczonych.) - wyznał jeden z owych komunistów, podobnie jak wielu innych przed nim i po nim. Latem 1949 r. komunistyczny działacz słowacki, E. Lobl, otrzymał wysokie odznaczenie państwowe za pracę w Ministerstwie Handlu, 24 listopada tego samego roku został niespodziewanie aresztowany. W książce "Udręka świadomości" opisuje on trzy lata swego uwięzienia w okresie śledztwa, które trwało od 24 listopada 1952 oraz 8 lat więzienia do chwili ułaskawienia w 1960 r. Zamieniono mu wyrok śmierci na karę dożywotniego więzienia. W więzieniu próbował z rozpaczy odebrać sobie życie przecinając żyły zębami i wkładając do nich brud zeskrobany ze ścian, by w ten sposób wywołać zakażenie krwi. W swej książce, która ma charakter wyznania, identyfikuje się szczerze ze swoją przeszłością wybitnego marksisty i ważnej komunistycznej osobistości politycznej, ale równocześnie, przy pomocy głębokiej i przekonywującej analizy, wykazuje, że podstawowe założenia ideologii komunistycznej są kłamstwem i fałszywymi obietnicami. Poprzez niepokój sumienia i cierpienia zaznane w stalinowskich więzieniach ostatecznie Lobl odzyskał równowagę wewnętrzną i spokój z odnalezionej prawdy. Wielu innych komunistów musiało zapłacić własnym życiem czy deportacją do GUŁAGu (zespół obozów pracy przymusowej) za swą "dobrą wiarę", nie mówiąc już o milionach osób straconych za wyznawanie zasad religijnych i moralnych; ich los omówimy następnie. (Metody stosowanych tortur w ZSRR były tematem pierwszego "Trybunału Sacharowa", który odbył się w Kopenhadze od 17 do 19 października 1975 r. Pełny materiał znajduje się w zbiorze "Świadectwa Trybunału Sacharowa o pogwałceniu praw człowieka w Związku Radzieckim". Casa di Matriona, Mediolan 1976.) *** "Kościół będzie prześladowany" Kto od lat dziesięciu czyta biuletyn "Pro fratribus" lub inne pisma z tej dziedziny, zna rozmiary prześladowań w Czecho - Słowacji czy w ZSRR i wie również, w jaki sposób sprawdziła się przepowiednia Madonny z Fatimy. Istnieje dziś na temat prześladowań tak wiele książek, napisanych przez katolików i innych chrześcijan, że można nimi zapełnić całe biblioteki. Ograniczę się więc do kilku następujących uwag. W latach 1917-1939 podczas prześladowań Kościoła w ZSRR było prześladowanych, represjonowanych i zamordowanych około 40 tysięcy kapłanów i zakonników prawosławnych, wśród nich dwóch metropolitów i trzystu biskupów i prałatów; 40 tysięcy kościołów i 21 tysięcy kaplic zostało zniszczonych lub zbeszczeszczonych i zamienionych na miejsca dla celów świeckich. (Statystyki zostały zaczerpnięte z Prot. Polskij, "Novye mucenniki rossijskie", Jordanville (USA) 1949-1957.) Podobnym prześladowaniom został poddany od 1945 Kościół katolicki na Ukrainie, jak zaświadczył kardynał Josyf Slipyj: dwunastu biskupów, tysiąc czterystu kapłanów, osiemset sióstr i tysiąc świeckich osób umieszczono w więzieniu, gdzie wiele z nich zmarło. (Kongres "Kirche im Not" ("Pomoc cierpiącemu Kościołowi"), Konigstein, lipiec 1980.) Co się tyczy mojej ojczyzny, Słowacji, do historii prześladowań Kościoła weszło to, co wydarzyło się w nocy z 13 na 14 kwietnia 1950 r. Około północy w całej Czecho-Słowacji uzbrojona milicja wyrwała brutalnie ze snu dwa tysiące zakonników, którym pozwolono wziąć ze sobą jedynie torbę z niezbędnymi przyborami i, trzymając wymierzone w nich lufy, zmusiła do wejścia do ciężarówek, jak gdyby byli niebezpiecznymi przestępcami. Po godzinach jazdy przez nieznane okolice wyładowano ich w obozie koncentracyjnym. W ciągu dwóch następnych lat ponad dziesięć tysięcy sióstr zostało w podobny sposób wyrwanych ze szkół, z przedszkoli, szpitali, zakładów dla starców i z internatów. Poczynając od lata 1950, pozostały otwarte jedynie dwa - spośród dwunastu - seminaria. Następnie przyszła kolej na biskupów: aresztowano wszystkich osiemnastu biskupów, jakich kraj posiadał: trzej z nich znaleźli się w areszcie domowym, inni zostali przeważnie skazani na dożywocie po sfingowanych procesach. W stosunku do siedemdziesięcioletniego biskupa Spiszu - Jana Wojtasaka - zastosowano "wzgląd", skazując go nie na dożywocie, a "jedynie" na trzydzieści lat! Następnie zaczęto prześladować katolików świeckich działających w stowarzyszeniach społecznych, w prasie, w akcji katolickiej. Została zniesiona prasa i organizacje katolickie. Był to jedynie początek. W Czecho-Słowacji istnieje dziś prawdziwy "apartheid" w stosunku do wierzących, od dzieci do starców, wszyscy są oni obywatelami trzeciej kategorii. Już małe dzieci z chrześcijańskich rodzin często w przedszkolu odczuwają oziębłość i "ciemną moc" komunistycznego ateizmu: ośmieszane i wyszydzane z powodu swej wiary w Boga, nie mogą bronić się przed wychowawczyniami i dziecięce łzy często są jedyną i możliwą reakcją. Poza tym apartheidem nie brak w ostatnich latach wypadków drastycznych tortur i przemocą wywołanych nagłych zgonów w ZSRR i CSSR. W ten sposób w styczniu 1981 r. zamordowany został przez tajną policję ksiądz działający w podziemiu - Przemysł Coufal. W końcu października około 150 uzbrojonych milicjantów wtargnęło do domu wypoczynkowego dla księży na Morawach, wybijając drzwi. Spuścili ze smyczy psy policyjne, zrewidowali nawet chorych i przetrząsnęli łóżka. Akcja ta trwała od godziny 12.30 do poranka następnego dnia: napastnicy zmusili starych księży do pozostania przez cały czas w pozycji stojącej, "zarekwirowali" książki religijne i modlitewniki, pieniądze, zegarki, taśmy magnetofonowe, maszyny do pisania, czekoladę, kawę i cukierki. Taka jest w 1981 r. wolność religijna gwarantowana przez Konstytucję czechosłowacką. "Ojciec Święty wiele będzie musiał wycierpieć" Wspomnę tu jedynie o dwóch faktach historycznych, które spowodowały szczególne cierpienie Zastępcy Chrystusa, przepowiedzianych w Fatimie w niezwykle jasny sposób; o wojnie (lub zagrożeniu wojennym) i niesłychanych prześladowaniach chrześcijan. Łatwo dostrzec krzyż, który Papieże musieli nosić i do tej pory noszą. Benedykt XV, wybrany na Papieża 3 września 1914 r., a więc na początku pierwszej wojny Światowej, już 1 listopada tego samego roku w swej pierwszej encyklice "Ad beatissimi Apostolorum principis" wskazywał na brak miłości, nieposzanowanie autorytetu, walkę klasową i chęć posiadania jako na korzenie i przyczyny tragedii. Nie zważając na wrogość wojujących stron, Papież starał się ulżyć cierpieniom wszystkich bez wyjątku ludzi i walczyć o pokój bez względu na narodowość i wyznanie ścierających się wojsk. Pierwszego sierpnia 1917 r. przedstawił on wszystkim stronom walczącym propozycję długotrwałego pokoju, ale głos Następcy Chrystusa nie został wysłuchany. Po zakończeniu wojny wysłał on pomoc dla Austrii, Niemiec, a także dla Rosji, gdyż kraje te cierpiały głód. Nie przeszkodziły mu w tym nawet prześladowania chrześcijan, rozpoczęte już wówczas w Rosji. Dopiero w styczniu 1922 śmierć położyła kres cierpieniom Benedykta XV. Szóstego lutego 1922 conclave obrało Papieżem kardynała Achille Ratti, który przybrał imię Piusa XI. Już samo jego motto - "Pax Christi in Regno Christi" Pokój Chrystusowy w Królestwie Chrystusa - mówiło o tym, jakie zadanie uważa on za najważniejsze i godne poświęcenia wszystkich sił. Encykliką "Ignis Ardens" z l4.III.1937 r. Pius XI odpowiedział na pogańską i nieludzką ideologię narodowo-socjalistycznego rasizmu, a w pięć dni później w encyklice "Divini Redemptoris" nie tylko potępił komunizm, lecz wskazał też na środki, którymi należy przeciwdziałać tej fałszywej ideologii odkupienia i niszczącej wszystko idei rewolucji. Gruntownie wykształcony i dalekowzroczny politycznie, Pius XI zdawał sobie dobrze sprawę, jak niepewny jest pokój. Nie zaniedbywał nigdy wysiłków dla utrzymania pokoju; wciąż trawiła go obawa, że wybuchnie nowy powszechny konflikt. Zmarł w przededniu drugiej wojny światowej, której wybuch zbiegł się niemal z wyborem Eugenio Pacelliego. Nowy papież przyjął imię Piusa XII, a jako motto obrał słowo "Opus justitiae pax" (pokój jest dziełem sprawiedliwości), ogłaszając w ten sposób wielki program w epoce, która była świadkiem najstraszliwszej wojny w historii powszechnej. W pierwszych miesiącach swego pontyfikatu Pius XII czynił wszystko, by zażegnać niebezpieczeństwo wojny, lecz nie zdołał zapobiec wybuchowi tragedii, choć z siłą proroków zaklinał podżegaczy wojennych: "Biada narodom, które wywołują wojnę!... Na drodze pertraktacji można uratować pokój, wojna prowadzi jedynie do zniszczenia wszystkiego!". Po wybuchu wojny, Papież utworzył Papieskie Dzieło Pomocy (Opera Pontificia d'Assistenza) i papieską służbę informacyjną dla udzielania wydajnej pomocy jeńcom wojennym, uchodźcom i deportowanym. Papież udzielał szerokiej pomocy Żydom, dostarczał im środków finansowych i wszelkiego innego oparcia. (Rassinier Paul, Die Operration "Stellvertreter", Monacbium 1966. Autor Francuz określa siebie jako przekonany ateista, ale uważa za swój obowiązek odparcie - w oparciu o dokumentację historyczną - zarzutów wysuwanych przeciwko Piusowi XII, że milczał na temat prześladowania Żydów) Po zakończeniu wojny też nie nastąpił oczekiwany pokój. Narody Europy Wschodniej znalazły się pod dyktaturą komunistyczną sowieckiego imperializmu i wojna trwała tu dalej w formie walki przeciwko Bogu i wiernym, jak działo się to w ZSRR już od 1917 r. Prześladowania chrześcijan w krajach komunistycznych zmusiły Papieża Piusa XII do użycia niepopularnego środka ekskomuniki, ogłoszonej 1 lipca 1949 r. przeciwko tym wszystkim, którzy "aktywnie" popierają komunizm, by dokonać rozłamu w Kościele i oderwać go od Rzymu w krajach, w których znajdowali się oni u władzy. Do momentu śmierci Piusa XII, w październiku 1958 r.,; nie zmalały prześladowania chrześcijan, ani nie nastał bardziej stabilny pokój. Wprost przeciwnie! Jeden Bóg wie, ile Papież musiał z tego powodu wycierpieć. Jego następcą został Jan XXIII, patriarcha Wenecji, kardynał Angelo Roncalli. Zaledwie w trzy miesiące po wyborze, w końcu stycznia 1959, zwołał on Sobór Powszechny dla dobra Kościoła. Wtedy pokój również był w niebezpieczeństwie; na krótko przed śmiercią obdarzył on ludzkość encykliką "Pacem in terris", która odbiła się szerokim echem i jest jak gdyby jego testamentem. Ale wojna i dyskryminacja chrześcijan nie ustały. W ostatnich dniach i godzinach, pełnych fizycznych cierpień, Papież Jan XXIII nie chciał zażywać środków antybólowych, by złożyć "małą ofiarę" za pomyślność Soboru, za prześladowanych chrześcijan i ich prześladowców, a przede wszystkim za trwały i sprawiedliwy pokój. W czerwcu 1963 jego następcą został kardynał Mediolanu Giovanni Montini, który przybrał imię Pawła VI. Sobór trwał w dalszym ciągu, przysparzając Papieżowi wiele trosk i obarczając go poczuciem ogromnej odpowiedzialności. Ten pontyfikat również upływał pod znakiem ciągłej troski o utrzymanie pokoju na świecie i pasterskiej pomocy uciskanym chrześcijanom wielu krajów, które to zadania były dla Papieża ciągłym źródłem cierpienia. W 1967 r. Paweł VI ogłosił dzień 1 stycznia światowym dniem pokoju, w celu skłonienia wszystkich, a przede wszystkim wielkich tego świata, do szczerego przejęcia się sprawą znalezienia drogi utrzymania sprawiedliwego pokoju i do zobowiązania się wszystkimi siłami i z pełnym poczuciem odpowiedzialności do osiągnięcia tego celu. "Postęp integralny jest nową nazwą tego pokoju" - powtarzał Papież po ogłoszeniu encykliki "Populorum progressio". Odwoływał się on w niej do sumienia świata, zwłaszcza panujących i uprzywilejowanych, by zaangażowali się w rozwiązanie problemów społecznych, zwłaszcza w krajach rozwijających się i tym samym zapewnili sprawiedliwy pokój. Jego wysiłki duszpasterskie w krajach Europy Wschodniej wywołały więcej krytyki niż powodzenia, i to sprawiało mu szczególne cierpienie. W ten sposób piętnaście lat jego pontyfikatu to ciągłe bezkrwawe męczeństwo: od 30 czerwca 1963 r. do 8 sierpnia 1978 r., święta Przemienienia i dnia jego śmierci - dnia, który wyraźnie był niejako symbolem zasady: "per crucem ad lucem", przez cierpienie do gwiazd. Jego następcą został kardynał Wenecji Albino Luciani, który przyjął imię Jana Pawła I. Pontyfikat ten był jednym z najkrótszych w historii, lecz bynajmniej nie wolnym z tego powodu od bólów, cierpień i krzyża. Jedynym pocieszeniem tego "Papieża uśmiechu" było to, że jego droga krzyżowa jako Namiestnika Chrystusowego trwała tylko trzydzieści trzy dni. Jego następca nosi imię Jana Pawła II. Bóle i cierpienia tego Papieża zostały już opisane. Poza zasadniczym zadaniem Papieża: troską o Kościół, podejmuje on wysiłki, zachować pokój na świecie i ocalić go od niebezpieczeństwa wojny atomowej z jej apokaliptycznymi konsekwencjami. Jan Paweł II głosił to światu wiele razy w jasny sposób i bez lęku. Uczynił to w formie szczególnie dramatycznej podczas swej wizyty w lutym 1981 r. w Hiroszimie i Nagasaki, po napisaniu wcześniej, w styczniu, memorandum do przywódców wielkich mocarstw w sprawie utrzymania pokoju. Od początku pontyfikatu nie przepuścił on żadnej okazji, by popierać siły pokoju i dobra przeciwko siłom zniszczenia. Jego pierwsza encyklika "Redemptor hominis" z 1979 r. jest Wielką Kartą człowieka odkupionego przez Chrystusa; gdyby władcy i odpowiedzialni na ziemi szanowali jednostki i społeczności jak pragnie tego encyklika, oblicza świata byłoby zupełnie inne. Troska o zachowanie pokoju o człowieka i jego godność są dla Jana Pawła II źródłem ciągłego cierpienia. Zamach na niego przestraszył świat i stanowi szczyt cierpień, które Madonna w 1917 r. w Fatimie przepowiedziała Papieżom. Czy dramat na placu Św. Piotra w 64 lata po pierwszym ukazaniu się Matki Boskiej w Cova da Iria, dokładnie tego samego dnia i o tej samej godzinie, nie jest wystarczającym powodem, by odnieść się poważnie do orędzia z Fatimy? "Ojciec Święty wiele będzie musiał wycierpieć"...! Jakich znaków jeszcze oczekujemy z nieba? *** "W końcu moje Niepokalane Serce zwycięży, Ojciec Święty zawierzy mi Rosję, która się nawróci i nastąpi dla świata era pokoju" Te słowa Matki Bożej usłyszało troje pastuszków 13 czerwca 1917 r., po smutnych przepowiedniach wojen, prześladowań i klęsk głodowych. Według nowego kalendarza liturgicznego Kościół obchodzi święto Niepokalanego Serca Maryi następnego dnia po uroczystości Najświętszego Serca Jezusowego, wracając w ten sposób do historycznych początków tego kultu, szczególnie rozpowszechnionego we Francji w okresie średniowiecza. Św. Jan Eudes (XVII wiek) zawsze wiązał w swych pismach liturgicznych serca Jezusa i Maryi - przez dziewięć miesięcy serce Jezusa, Syna Bożego, biło pod sercem Jego Matki w łonie Maryi. Związek ten nigdy nie został przerwany, wręcz przeciwnie, umocnił się poprzez Wniebowzięcie Maryi z duszą i ciałem. Maryja, Matka Pana, była pełna Łaski, to znaczy pełna Ducha Świętego. Zupełnie wolna od grzechu jest Niepokalaną; jako taka objawiła się w Lourdes 11 lutego 1858 r. Bernadecie Soubirous. Nabożeństwo i zawierzenie Niepokalanemu Sercu Maryi doznały specjalnego bodźca od czasu pojawienia się Matki Boskiej w Fatimie. 31 października 1942 r. Pius XII wystosował orędzie radiowe do katolików Portugalii na zakończenie uroczystości dwudziestopięciolecia ukazania się Najświętszej Panny trojgu dzieciom w Cova da Iria. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Eugenio Pacelli został konsekrowany na biskupa dokładnie 13 maja 1917 r., nie zdumiewa fakt, że Papież pragnął przesłać osobiste pozdrowienia Portugalii i Fatimie z okazji tego podwójnego jubileuszu. 8 grudnia tego samego roku Pius XII podczas uroczystego nabożeństwa w bazylice św. Piotra poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Przy obydwu tych okazjach Papież, odprawiając pochwalne modły do Madonny i krytykując "neopogaństwo", uczynił krótką, lecz jednoznaczną wzmiankę o Rosji: "Daj pokój narodom podzielonym przez błąd i niezgodę, zwłaszcza tym, które są Ci szczególnie oddane, gdzie nie było domu, w którym nie znajdowałaby się jedna Twoja ikona (którą teraz, być może, ukrywa się w oczekiwaniu na lepsze czasy) i przyprowadź je z powrotem do jednej owczarni Chrystusowej pod jednym pasterzem". Ale poświęcenie "Rosji" Matce Bożej nastąpiło dopiero po zakończeniu wojny, 7 lipca 1952, w liście apostolskim "Sacro vergente annos". (Graham P. Robert TJ, "La profezia di Fatima e la Russia nella propaganda bellica degli anni 1942-1945" (Przepowiednia Fatimy i Rosja w propagandzie wojennej lat 1942-1945) w "Osservatore Romano", 5.II.1982 r. (wydanie niemieckie). Wydaje mi się stosowne przytoczyć tu przynajmniej kilka wyjątków z tego listu. Po ojcowskim pozdrowieniu "umiłowanych narodów Rosji", którym życzy "zdrowia i pokoju w Panu", Pius XII tak pisze: "Podczas gdy Rok Jubileuszowy zbliżał się szczęśliwie ku końcowi, kiedy z boskiego zrządzenia dane Nam było ogłosić uroczyście dogmat o Wniebowzięciu z duszą i ciałem Wielkiej Matki Bożej Maryi Panny, bardzo wiele osób z różnych części świata wyraziło Nam swą najżywszą radość; nie zabrakło wśród nich tych, którzy posyłając Nam listy z podziękowaniem usilnie prosili nas, abyśmy poświęcili cały naród Rosji, wśród utrapień obecnej chwili, Niepokalanemu Sercu Maryi Panny. Prośbę tę wypełniliśmy z ochotą... Zdecydowanie potępiliśmy i odrzuciliśmy, jak wymaga tego Nasz urząd, błędy, których nauczają poplecznicy komunistycznego ateizmu i które starają się propagować z największą szkodą dla obywateli; My jednak nie odpychamy błądzących, ale staramy się, by powrócili na łono prawdy i znaleźli się na właściwej drodze... Dlatego też, by zostały wysłuchane łatwiej Nasze i wasze modlitwy, by dać wam ponadto szczególny dowód Naszej nadzwyczajnej życzliwości, podobnie jak kilka lat temu poświęciliśmy cały świat Niepokalanemu Sercu Matki Bożej, tak obecnie w sposób szczególny poświęcamy wszystkie ludy Rosji temu samemu Niepokalanemu Sercu, z głęboką ufnością, że pod potężnym patronatem Maryi Panny spełnią się rychło pragnienia, które zarówno My, jak i wy oraz wszyscy uczciwi ludzie wypowiadamy z myślą o prawdziwym pokoju, braterskiej zgodzie i należytej wolności dla wszystkich, a w pierwszym rzędzie dla Kościoła, by poprzez modlitwę, którą wznosimy razem z wami i wszystkimi chrześcijanami, zwyciężyło i trwale się umocniło zbawienne Królestwo Chrystusa w każdej części świata, które jest Królestwem prawdy i życia, Królestwem świętości i łaski, Królestwem sprawiedliwości, miłości i pokoju...". List Apostolski nosi datę 7 lipca 1952 r., dzień święta Cyryla i Metodego. List ten w całości, ale także jego wyżej cytowane fragmenty, dają wyobrażenie o prześladowaniu chrześcijan w Rosji, a także świadczą o miłości i trosce Piusa XII w stosunku do prześladowanych i prześladowców. Jednocześnie ukazują wielką ufność, jaką Papież pokładał w Matce Bożej i Jej ostatecznym zwycięstwie. Bieg wydarzeń potwierdził jego ufność i nadzieję, że z pomocą Matki Bożej mogą zostać pokonane i przezwyciężone wszystkie błędy i ateizmy. "Rosja nawróci się" Tak brzmi obietnica Madonny. Od 67 lat trwa budowa ateistycznej "świątyni" Lenina i nawrócenie Rosji nie nastąpiło jeszcze. Ale proces jej nawrócenia jest rzeczywistością, która z upływem czasu staje się coraz bardziej oczywista. "Strażnicy grobu w Moskwie, Pradze, Warszawie i gdzie indziej są poważnie zaniepokojeni pragnieniem Boga i wolności, które staje się coraz potężniejszym krzykiem" - napisał w związku z tym w 1977 r. ojciec Werenfried van Straaten, powszechnie znany apostoł biednych i cierpiących, a także dobry znawca komunizmu. We wspomnianym poprzednio liście, napisanym przez prawosławnych Rosjan do Papieża w październiku 1978 r., czytamy: "Wasza Świątobliwość, Rosja będzie wkrótce obchodzić tysiąclecie swego chrztu. Jakie dary złoży ona Panu z tej okazji? Niemało było w Rosji Świętych, niemało Błogosławionych... W swojej proroczej wizji rosyjscy Święci przewidzieli przyszłe próby i odrodzenie Rosji. Nam przypadło zobaczyć początek tego odrodzenia, chociaż rysuje się przed nami droga długa i trudna. To, czy droga ta okaże się owocna, wiele będzie zależało od duchowej i konkretnej pomocy ze strony naszych braci chrześcijan z Zachodu". (Russia Cristriana, marzec-kwiecień 9979.) Jest już jasne i niewątpliwe, że Lenin i towarzysze nie zdołali położyć kresu wierze w Boga, religii, Kościołowi: wprost przeciwnie. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wyda się to niektórym nie do wiary, wzrosta prawdziwa siła chrześcijan i Kościoła, wiara stała się głębsza, wspaniałomyślność dochodzi aż do składania ofiary z własnego życia za wiarę. Chrześcijanie z ZSRR i innych krajów bloku komunistycznego dawali i dają tego niezliczone przykłady. (Na przykład Samizdat, "Cronaca di una vita nuova nell'URSS" (Kronika nowego życia w ZSRR), Mediolan 1977.) Potwierdza to raz jeszcze powiedzenie Tertulliana, że "krew męczenników jest nasieniem nowych chrześcijan". Współczesne niewolnictwo, gorzki owoc marksistowsko-leninowskiej ideologii komunizmu, niewątpliwie sprawiło, że wielu ludzi szukało i szuka drogi do Boga i do Jezusa Chrystusa, drogi, na której każdy może odnaleźć własną wewnętrzną wolność i godność. W kraju, w którym narodziła się rewolucja komunistyczna, wiara jest żywa nie tylko wśród ludzi starszych, jak się często uważa, lecz również wśród średniego pokolenia, na co wskazują liczne procesy przeciwko prawosławnym, katolikom, baptystom, zielonoświątkowcom w tym właśnie wieku. Odejście od marksizmu, poszukiwanie sensu życia i zwrot w stronę Boga są najbardziej widoczne wśród młodych, którzy należą już do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia po rewolucji październikowej. Wśród tych młodych przeważają studenci i intelektualiści, którzy rozczarowani wobec oficjalnej ideologii materialistycznej, odczuwają głód i pragnienie wartości absolutnych i Boga. Ten zwrot u młodzieży w ZSRR stał się szczególnie widoczny poczynając od lat siedemdziesiątych; mogę tu przytoczyć jedynie kilka przykładów. Intelektualiści i studenci zbierają się potajemnie na tak zwanych seminariach młodych, gdzie odbywają się dyskusje o Bogu i religii: pierwsze z tych seminariów zostało zorganizowane w Moskwie w 1974 r., jego organizator Aleksander Ogorodnikow był ciągle szykanowany przez władze, następnie został aresztowany i skazany na sześć lat obozu koncentracyjnego i pięć lat zsyłki. Podobne seminarium powstało w 1975 w Leningradzie pod kierownictwem Tatiany Goryczewej. Istniało ono do lipca 1980 r., kiedy została ona wygnana z ZSRR. Mówiąc o swoim nawróceniu i sytuacji wierzących w ojczyźnie i na Zachodzie, powiedziała między innymi: "Marksizm i w ogóle ideologia państwowa ukazały już u nas swoje prawdziwe oblicze: jest to siła uśmiercająca i zabójcza, która niszczy wszystko, nie tylko to, co jest chrześcijańskie i w ogóle antysowieckie, lecz po prostu wszystko to, co żyje. My widzimy, że ta totalitarna ideologia wypowiada wojnę życiu... Jesteśmy zadowoleni, że warunki, w których żyjemy, zmuszają nas do szukania wartości absolutnych, gdyż wartości relatywne są przerażające. My wszyscy (intelektualiści nawróceni na chrześcijaństwo) pochodzimy z rodzin ateistycznych, w których jakakolwiek troska o wartości duchowe była nieznana. Nasi rodzice są pokoleniem straconym, są nieszczęśliwi i powinniśmy się za nich modlić! Moi rodzice obsypują mnie wyzwiskami z powodu mojej religijności; wydaje mi się czasem, że nastąpiło odwrócenie ról: oni są dziećmi, a ja ich mamą - muszę nauczać ich z niesłychaną cierpliwością i milczeć... Stałam się chrześcijanką podczas zwiedzania klasztoru w Pskowie. Klasztor żyje intensywnym życiem duchowym, jest to wspaniałe centrum również cielesnych uzdrowień, poza uzdrowieniami duchowymi... Dzisiejsze życie pełne jest hałasu, Ewangelia jest milczeniem... Bóg zdolny jest sprawić, by z kamieni narodzili się synowie Abrahama, nas też uczynił jego synami, chociaż byliśmy skamieniali ze strachu i duchowego poniżenia. Wielu z nas stało się niespodziewanie chrześcijanami i otrzymało z nieba szczególne objawienia. Lata całe nie szukaliśmy Boga, gdyż nie znaliśmy Go, ale Bóg nas szuka i znajduje: taka jest wielka prawda o naszym nawróceniu... Jedynie modlitwą możemy przezwyciężyć absolutne zło; modlitwa w postaci stałego dialogu z Bogiem jest dla nas obecnie bardziej naturalna od powietrza, którym oddychamy, jest ona naszym zbawieniem. Ojcowie Kościoła stali się znowu naszymi mistrzami; "Filokalia" ("Filokalia" słynny zbiór tekstów ascetycznych i mistycznych Kościoła Wschodniego (filokalia: miłość piękna i dobra)) - naszą codzienną lekturą. Doświadczenie naszego nawrócenia świadczy o tym, że historią nie kierują siły ludzkie, lecz Duch Święty i że Kościół jest silniejszy od jakiejkolwiek instytucji ludzkiej, a więc bramy piekielne go nie zwyciężą". (Fragmenty z "Gesprache mit Goritschewa" (Rozmowy z Goryczewą). O.J. Forg, Linz.) O ile Tatiana Goryczewa mówi o swojej rosyjskiej ojczyźnie i Kościele prawosławnym, to kardynał Josyf Slipyj, arcybiskup większy ukraińskiego Kościoła katolickiego, wykazuje, jak dalece sprawdziły się przepowiednie Madonny z Fatimy o nawróceniu się Rosji w odniesieniu do jego Kościoła. W przytoczonym uprzednio sprawozdaniu o sytuacji ukraińskiego Kościoła katolickiego (Kongres "Kirche in Not" ("Kościół w potrzebie"), Konigstein, lipiec 1980.) czytamy: "Pomimo prześladowań szalejących od 35 lat, mamy dowody na to, że nasz Kościół, skazany na zagładę, nie tylko żyje, ale wręcz rozrasta się tak na zachodniej, jak na wschodniej Ukrainie i wszędzie w Związku Radzieckim, wszędzie, gdzie żyje nasza przesiedlona ludność, zwłaszcza zaś na Syberii. Kościół nasz w Związku Radzieckim liczy co najmniej 4 miliony wierzących, którzy są wierni Rzymowi. Ich wiara jest tak silna, że daje obfite owoce - mamy księży, zakonników, siostry, wiele powołań i podziemną hierarchię. Ateistyczny reżym nie zdołał zniszczyć wiary". Wierni Litwy, jedynej republiki radzieckiej prawie całkowicie katolickiej, zwrócili na sobie uwagę światowej opinii publicznej, od 1945 r., z powodu szczególnie silnego oporu głęboko zakorzenionego w ich wierze. W latach siedemdziesiątych nastąpiły liczne procesy i wyroki zastosowane wobec księży i odważnych ludzi świeckich oraz wobec grupy związanej ze znanym od tej pory pismem podziemnym "Kronika litewskiego Kościoła katolickiego". Nijole Sadunaite, współpracowniczka tego pisma, została aresztowana 24 września 1974 r., a w czerwcu 1975 r. wytoczono przeciwko niej proces przed najwyższym trybunałem litewskim. Od tej pory międzynarodowa prasa zajęła się tą sprawą, będąc pod wrażeniem odważnej samoobrony skarżonej. Nijole Sadunaite odmówiła odpowiedzi na pytania sędziów, ponieważ nie czuła się winną oraz zrezygnowała z pomocy adwokata: "Ponieważ, według was, jestem przestępczynią szczególnie niebezpieczną dla dobra państwa i ponieważ nie mam zamiaru ściągnąć gniewu na głowę tych, którzy powinni postarać się dla mnie o adwokata, ja z niego rezygnuję. Taki jest jeden aspekt sprawy. Drugi natomiast polega na tym, że prawda nie potrzebuje obrony, ponieważ jest wszechmocna i niezwyciężona. Jedynie oszustwo i kłamstwo - bezsilne wobec prawdy - potrzebują broni, żołnierzy i więzień dla przedłużenia swojej haniebnej władzy, a nawet to udaje im się jedynie na czas ograniczony. Słusznie zostało powiedziane, że dyktatura partii kopie sobie grób własnymi rękami. Ja za praworządność i prawdę byłabym nawet skłonna poświęcić życie. Nie ma większego szczęścia od cierpienia za prawdę i za ludzi. Dlatego też nie potrzebuję obrońców. Dziś zbliżam się do wiecznej prawdy, Jezusa Chrystusa i przychodzi mi na myśl czwarte błogosławieństwo: "Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni". Jakżeż nie radować się, jeśli wszechmocny Bóg obiecał, że światło zwycięży ciemności, prawda zaś błąd i kłamstwo. By stało się to jak najprędzej, gotowa jestem nie tylko na więzienie, ale i na śmierć". Po rewolucji październikowej komunizm rozpowszechnił się nie tylko w Rosji, lecz także w wielu innych krajach i wszędzie rozpoczął prześladowania wierzących i religii. Zresztą również "nawrócenie Rosji" i triumf Maryi nie ogranicza się do Rosji, lecz rozciąga się na wszystkie kraje objęte "błędem Rosji" - komunistycznym ateizmem. To się odnosi na przykład do Słowacji. W 1950 r., po generalnym ataku na Kościół, ówczesny minister oświaty Czecho-Słowacji, A. Cepicka, obarczony zadaniem jego likwidacji, oświadczył pełen pychy: "Kościół jest na kolanach, leży, otrzymał śmiertelny cios i koniec jego jest bliski. Jest to tylko kwestia czasu" Z punktu widzenia czysto ludzkiego wniosek ten był doskonale uzasadniony; w rzeczywistości reżym był przekonany, że nastąpi koniec Kościoła poprzez zniszczenie jego struktury administracyjnej, umieszczenie na marginesie lub zmuszenie do milczenia jego najlepszych ludzi. Komuniści wierzyli, że siła Kościoła spoczywała jedynie w jego organizacji, zgodnie z zasadą leninowską, że organizacja jest wszystkim. Stąd ich przedwczesne poczucie zwycięstwa. Słowacki biskup Eduard Necsey z Nitry, jeden z trzech biskupów nie poddanych parodii procesu, lecz tylko aresztom domowym, po rozważeniu wszystkich okoliczności, wyraził w 1952 r. następującą ocenę tego, co się wydarzyło: "Nieprzyjaciele Boga wzięli pod uwagę wszystkie czynniki zmierzające, według ludzkiego pojęcia, do zniszczenia Kościoła: większość biskupów, tysiące kapłanów, zakonników i zaangażowanych ludzi świeckich skończyło w więzieniach; nasze szkoły, nasze stowarzyszenia i prasa zostały zlikwidowane i zabronione; dobra kościelne skonfiskowane, Kościół jako organizacja został zupełnie sparaliżowany. Lecz nieprzyjaciele Boga i nasi zapomnieli o jednym elemencie - o Duchu Świętym! I z tego powodu przegrają bitwę. Pewien jestem, że nasz chrześcijański naród zwycięży, pozostanie wierny Bogu i Kościołowi, gdyż zachowuje prawdziwą i głęboką cześć dla Serca Jezusowego i dla Jego Matki...". 8 listopada 1981 r. Jan Paweł II złożył wizytę w Słowackim Instytucie Świętych Cyryla i Metodego w Rzymie. Przemawiając w ich języku, Papież podziękował drogim Słowakom za wierność dziedzictwu Apostołów i wezwał by byli oni w dalszym ciągu wierni temu skarbcowi wiary swych przodków. Wizyta ta ucieszyła Słowaków na całym świecie, lecz szczególną radość dała ona tym czterem milionom spośród nich, które już od 36 lat znoszą w ojczyźnie kalwarię wiary. Krzyż o dwóch ramionach, poprzednie godło państwa słowackiego, zostało zastąpione przez nieprzyjaciół Boga przy końcu lat 50-tych czerwonym płomieniem, gdyż w leninowskiej świątyni nie ma miejsca na symbol chrześcijański. Można zedrzeć krzyż ze ścian i emblematów, lecz żaden reżym nie jest w stanie wydrzeć z serc ludzkich wiary, którą on symbolizuje. Po przeszło trzydziestu latach prześladowań chrześcijan w Słowacji, mojej ojczyźnie, jest jednoznaczne, że nie miał racji minister oświaty w swej pełnej pychy wypowiedzi, lecz miał ją pełen pokory biskup, który złożył swą ufność w Bogu i Madonnie. Pod koniec lat sześćdziesiątych i jeszcze bardziej w ciągu lat siedemdziesiątych Zachód dowiedział się nie tylko o poszczególnych odważnych chrześcijanach, jak na przykład o biskupie-robotniku Janie Korec, ale o mnóstwie, zwłaszcza młodych ludzi, którzy w Czechosłowacji bez strachu, otwarcie przyznają się do wiary w Boga i Kościoła. Latem 1979 r. do "braci wolnego świata" został wystosowany następujący list: "Drodzy nasi bracia, my katolicy ze wschodniej Słowacji pozdrawiamy was jak najserdeczniej. Korzystamy z okazji swobodnego pisania i w związku z tym opowiemy wam trochę o naszym życiu. Zwracamy się do was jak do braci, którzy żyją w lepszych warunkach i posiadają również więcej środków umożliwiających życie duchowe. U nas jest brak tego wszystkiego, lecz cuda, które zdarzają się w naszej ojczyźnie, są oczywiste. Słowacja podnosi głowę, - chociaż jest nam absolutnie zabronione korzystanie ze środków masowego przekazu, - chociaż nie posiadamy dobrych książek religijnych, - chociaż ci nieliczni księża, którym rząd zezwolił na odprawianie nabożeństw, natrafiają na coraz większe trudności w pełnieniu swej posługi i są izolowani, - chociaż w stosunku do nas, wierzących, stosowane są takie same formy jak używa brutalny rasizm, - chociaż wielu wierzących zostało zwolnionych z pracy za otwarte wyznawanie wiary w Chrystusa, - chociaż młodzi wierzący nie są przyjmowani do szkół wyższych i uniwersytetów, - chociaż młodzi i dorośli, którzy starają się przeżywać w sposób odpowiedzialny swoje chrześcijaństwo, często bywają przesłuchiwani przez służbę bezpieczeństwa i przez nią prześladowani, - chociaż w stosunku do nas wierzących są stosowane formy terroru psychologicznego, my żyjemy i pragniemy żyć w przyszłości zgodnie z naszym ideałem - Chrystusem. Bracia, zaklinamy was: jeżeli macie możliwości poinformowania innych o naszej sytuacji, uczyńcie to. Chcemy żyć jak chrześcijanie. Niech się stanie wola Boża w tym, co nas dotyczy; lecz wy pomóżcie nam, byśmy zdołali wytrwać". Latem 1980 r. dotarł na Zachód długi "list młodych katolików słowackich do chrześcijan wolnego świata", który odbił się szerokim echem. W pierwszej jego części młodzi opisują nieograniczone roszczenia ateistycznego rządu pod adresem Kościoła, który usiłuje całkowicie pozbawić go wolności i wydać na pastwę bezprawia. W drugiej części odważnie przyznają się do własnych przewinień i także do uchybień starszego pokolenia, wskutek których zabrakło im odwagi do dawania świadectwa swojej wiary. Oświadczają, że pragną tę sytuację zmienić przez prowadzenie życia prawdziwie chrześcijańskiego na wzór pierwszych chrześcijan, a także przez dawanie publicznego świadectwa wierności Chrystusowi. W trzeciej i ostatniej części dają oni konkretny wyraz swej nadziei: największą nadzieją jest żyjący Chrystus, który ma ogromne możliwości w społeczeństwie nękanym od lat przez narzucony przez państwo ateizm i rozczarowanym do marksizmu. List kończy się krótką modlitwą, którą pragniemy tu przytoczyć w całości: "Panie, ogromne są problemy, którym musi stawiać czoło Kościół na Słowacji. Nieprzyjaciele nasi wydali już na nas wyrok, ale los nasz jest w Twoich rękach. Panie, Ty jesteś naszą wielką nadzieją, Ty nadajesz sens i siłę naszemu życiu. Dziękujemy Ci za dobro w przeszłości i w przyszłości. Boli nas to, że nasi współobywatele uważają nas za nieprzyjaciół. Naprawdę nie chcemy tego! Lecz nie chcemy i nie możemy również porzucić Ciebie. Panie, pomóż nam, prosimy Cię o to, przezwyciężyć to rozdwojenie dla dobra Kościoła i naszej ojczyzny". Strajk głodowy seminarzystów w Bratysławie jesienią 1980 r., ich odważna postawa wobec bezprawnej ingerencji władzy państwowej w życie seminarium i program studiów teologicznych, jednym słowem, ich protest przeciwko podporządkowaniu Kościoła państwu wstrząsnął nie tylko miejscowymi komunistami, ale zdumiał też wielu na Zachodzie. Zarówno jedni, jak i drudzy nie przypuszczali, by krok taki był możliwy w atmosferze od lat naznaczonej szykanami, terrorem, pogróżkami. Nietrudno byłoby przytoczyć inne przykłady z codziennego życia chrześcijan na Słowacji, osób w różnym wieku - starszych ludzi i dzieci, pełnych odwagi w swej wierze w Boga i wierności Kościołowi. To, co obecnie się dzieje, pokazuje wyraźnie, że próba wyrwania Boga z ludzkiego serca, z życia narodu lub jednostki zakończyła się fiaskiem; z pewnością spowodowała wiele nieszczęść i dużo strat ilościowych dla Kościoła, lecz on zyskał jakościowo w walce, która go oczyszcza. Poza bezpowrotnym odejściem od marksizmu, zwłaszcza młodego pokolenia, od jego przymusowego, mrożącego ateizmu i zwróceniem się w kierunku absolutnych wartości duchowych, to znaczy Boga, wiele innych wydarzeń potwierdza w zdumiewający sposób przepowiednie z Fatimy. Oto jedno z nich: jesteśmy w Czecho-Słowacji przy końcu lat siedemdziesiątych. Profesor Jarosław Dubnicky leży w łóżku oczekując śmierci. Były dziekan wydziału filozoficznego w Bratysławie, publicysta i historyk marksistowski, funkcjonariusz partyjny, który przez wiele lat ustawicznie zwalczał Kościół, przedstawiając go w artykułach i książkach jako "reakcyjnego wroga ludu". Na łożu śmierci rozmawia on ze znajomym człowiekiem o Bogu i Kościele, używając terminologii całkowicie odmiennej od tej, do której się zazwyczaj uciekał. Jego rozmówca jest niezmiernie zdziwiony, zastanawia się nad tym i wreszcie opowiada o tym księdzu sprawującemu swój urząd potajemnie. Ksiądz ten, który na początku lat pięćdziesiątych uczęszczał na wykłady historii prof. Dubnickiego, postanowił odwiedzić swego byłego profesora: "Panie profesorze, pan pewno nie przypomina już sobie swego byłego studenta, ale ja dowiedziawszy się, że jest pan chory, postanowiłem złożyć panu wizytę...". Chory jest wyraźnie zadowolony z tych odwiedzin i rozmowa powoli staje się coraz bardziej serdeczna. W pewnej chwili gość mówi grzecznie, lecz zdecydowanie: "Panie profesorze, przyszedłem przede wszystkim po to, by odwiedzić pana jako chorego, lecz również i dla innego powodu: Jestem księdzem i chciałbym panu pomóc w tej godzinie. Wiem, że...". Profesor w tej chwili przerywa byłemu studentowi, jego wielkie oczy napełniają się łzami, słowa powoli i z trudem wydobywają się z jego ust: "Cały czas miałem nadzieję, że odwiedzi mnie ksiądz. Prosiłem Boga o wybaczenie tego, co głosiłem publicznie przeciwko Niemu i Kościołowi. Bóg okazał się silniejszy od mojego buntu i pan przybył tu w porę". Po tych słowach nastąpiła pełna i szczera spowiedź, obejmująca czterdzieści lat. Po przystąpieniu do Komunii św. profesor przez dłuższy czas modli się w skupieniu do Jezusa Chrystusa, tego, którego zwalczasz przez całe niemal życie. Następnie gorąco dziękuje swojemu byłemu studentowi i przed pożegnaniem mówi mu, że to myśl o matce, ogromnie oddanej, Maryi Pannie, pomogła mu zaufać Bogu. Jeszcze raz Matka Jezusa objawiła się jako "schronienie grzeszników". Pewien jestem, że to wydarzenie nie mniej niż mnie, zdumiało także, z odmiennych powodów, uniwersyteckich kolegów towarzysza prof. Dubnickiego, z Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej, którego profesor był przez wiele lat członkiem i ze Słowackiej Akademii Nauk. Bóg ma wiele czasu i Jego miłosierdzie jest zawsze większe od naszej niewierności i naszych grzechów. W miesiąc później profesor zmarł i w niebie zapanowała większa radość z jego nawrócenia niż z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych. "Lecz w końcu`moje Serce Niepokalane zwycięży i Rosja się nawróci". Nawrócenia tego typu są mniej znane niż te, o których szczególnie młodzi ludzie otwarcie mówią, ale nie są przez to mniej znamienne i na równi z poprzednimi stanowią potwierdzenie zwycięstwa Maryi, które jest w ostatecznym rachunku zwycięstwem Jej Syna. *** Czytelnicy, którzy znają orędzie z Fatimy, powiedzą być może w tym miejscu, że moje omówienie przepowiedni i obietnic Madonny posiada luki. Pragnę zwrócić uwagę, że już w rozdziale poprzednim opowiedziałem o cudzie słońca - pierwszym potwierdzeniu przepowiedni Madonny, a także o "znaku świetlnym" ze stycznia 1938 - zwiastunie nowej wojny światowej. Co się tyczy obietnicy: "Portugalia zachowa prawdziwą wiarę", ograniczę się do stwierdzenia, pomimo wielu gwałtownych zmian politycznych, jakie zaszły tam w latach 1974-1975, komunizm nie zdołał usadowić się jako przeważająca siła w ojczyźnie Fatimy, chociaż miał po temu większe możliwości niż w jakimkolwiek innym kraju i chociaż cieszył się ogromnym poparciem ze strony państw pozostających pod władzą następców Lenina. Pozostała w ten sposób ostatnia przepowiednia i obietnica: "Jeśli zostanie uczynione to, o czym wam mówię, wiele dusz zostanie zbawionych i nastąpi pokój. Lecz jeśli nie przestanie się znieważać Boga...". XVI. Co robić? Po przeczytaniu tych stron a zwłaszcza po krytycznym przemyśleniu wydarzeń w Fatimie z 1917 r. i ich potwierdzeń danych przez historię, aż po tragiczne popołudnie 13 maja 1981 r. na placu Św. Piotra, czytelnik zapyta, być może, cóż może on i my wszyscy uczynić nie tylko dla przyśpieszenia nawrócenia Rosji, lecz również i przede wszystkim dla zapewnienia prawdziwego i sprawiedliwego pokoju, od którego zależy istnienie nie tylko jednego państwa i kontynentu, lecz wręcz całej naszej planety. Przez wspomniane już uprowadzenie samolotu, na parę dni przed zamachem, jego sprawca chciał wymusić ogłoszenie "trzeciej tajemnicy Fatimy". Przy tej okazji powstała nowa fala pogłosek, sensacyjnych plotek, złowróżbnych przepowiedni: niektórzy twierdzili nawet, że Jan Paweł II wspomniał 17 listopada w Fuldzie o "trzeciej tajemnicy", co nie było prawdą. Ten, kto wierzy w wydarzenia z Cova da Iria i ponadto pracuje, modli się i odprawia pokutę według zaleceń orędzia z Fatimy, powinien trzymać się z daleka od takich szkodliwych plotek i skupić się na sprawie zasadniczej: wezwaniu do nawrócenia. By położyć kres wszystkim fałszywym pogłoskom, kardynał Wiednia, Franz Konig, poprosił o wypowiedź biskupa z Leiria (Fatima) Alberto Cosme do Amaral, który przemawiając w wiedeńskiej Stadthalle 12 września 1981 r., w obecności niemal 30 tysięcy wiernych, powiedział: "W ostatnich czasach niejeden raz wymieniana była trzecia część tajemnicy Fatimy, ja również zapoznałem się z tymi pismami i zmuszony byłem wypowiedzieć się wiele razy w tej sprawie. Przebadałem uważnie te teksty, pokazałem je także siostrze Łucji, a ona mi powiedziała: "Są to czyste wymysły, nie ma to nic wspólnego z orędziem z Fatimy". Z tej racji nie wierzcie, bracia i siostry, tym, którzy chcą przedstawić orędzie z Fatimy jako złowrogie proroctwo. Wszystkie te pogłoski są fałszywe. Wiadomo, że Matka Boża ujawniła 13 lipca 1917 r. małym pastuszkom tajemnicę, która składa się z trzech różnych części. Franciszek i Hiacynta wzięli ją z sobą do grobu. Łucja przechowała ją w sercu aż do 31 sierpnia 1941 r., kiedy, posłuszna rozporządzeniu ówczesnego biskupa Leiria, Jose Correia da Silva, przedstawiła ją w formie zapisu. Biskup ogłosił pierwsze dwie jego części już w 1942, a trzecią umieścił w zapieczętowanej kopercie. Jego następca, biskup Joao Pereira Venancio, przekazał ją przez nuncjusza w Lizbonie Papieżowi, by bardziej zachować tajemnicę. Kardynał Alfredo Ottaviani, prefekt Św. Oficjum, oświadczył 11 lutego 1967 r., podczas uroczystego posiedzenia "Pontificia Accademia Mariana Internationalis" ("Osservatore Romano" 13/14.II.1967), że Papież Jan XXIII w 1958 otworzył ten list i że wspólnie go przeczytali. Jednocześnie dodał on, że jedynie Papież mógł zadecydować, czy i kiedy treść tego listu może być podana do publicznej wiadomości. Papież do tej pory tego nie uczynił. Od dziesiątków lat przesłanie z Fatimy poddawane jest ocenie specjalistów, pod ścisłą kontrolą Kościoła, w oparciu o dokumenty i pomoc Łucji, która do tej pory żyje. Jako biskup sanktuarium w Fatimie oświadczam wam, że orędzie z Fatimy pozostaje w pełnej zgodzie z Ewangelią oraz nauką Hierarchii i że Kościół pojmuje i interpretuje je jako macierzyńskie napomnienie Niepokalanego Serca Maryi, Matki Jezusa i Matki wszystkich ludzi. Naszym pierwszym zadaniem jest przekazanie ludzkości tego "ewangelicznego orędzia modlitwy i pokuty", jak określił je Paweł VI. Biskupi, kapłani, ludzie świeccy - wszyscy powinniśmy dać posłuch temu macierzyńskiemu napomnieniu i wcielać je w życie, by nasz wiek znalazł właściwą drogę w kierunku pokoju i Boga, który jeden może wypełnić pustkę ludzkiego serca i uszczęśliwić nasz świat. Gdyż jak mówi Augustyn: "Serce nasze jest niespokojne i nie znajdzie spokoju, póki nie spocznie w Tobie, Boże mój"". Dzięki biskupowi z Leiria za te jasne i wyjaśniające słowa. Orędzie z Fatimy nie jest złowróżbnym proroctwem lub groźbą, pozostaje natomiast napomnieniem dla całej ludzkości i gorącym apelem do wszystkich chrześcijan, by przestali znieważać Pana. "Jeśli nie zaprzestanie się znieważać Boga, nowa wojna, jeszcze straszniejsza, wybuchnie podczas pontyfikatu Piusa XI". Gdyby chrześcijanie wzięli na serio napomnienie macierzyńskiego serca Maryi z Fatimy, z 13 lipca 1917 r., z pewnością, zaoszczędzone by im zostały potworności drugiej wojny światowej, błędy i zbrodnie Rosji. Słowa Maryi były jasne, a przepowiednie związane z warunkiem "Jeżeli nie zaprzestanie się znieważać Boga...". Napomnienie i ostrzeżenie są czymś odmiennym od pogróżki. Jeśli od 65 lat należało odnieść się poważnie do słów Madonny, by uchronić ludzkość od wielkich niebezpieczeństw, tym bardziej należy potraktować je poważnie dzisiaj, biorąc pod uwagę katastrofy, jakie zagrażają ludzkości, jeśli chrześcijanie zlekceważą apel z Fatimy o nawrócenie, o kształtowanie życia według zasad wiary, a jednostki i grupy nie oczyszczą się i nie uwolnią od "najbardziej haniebnej zbrodni, jaką może splamić się człowiek: nienawiści do Boga" (Pius XII). Przy takim podejściu orędzie z Fatimy jest propozycją łaski, którą Bóg przekazuje przez Maryję, wskazując nam sposób uniknięcia katastrofy. Wszystko to nie ma nic wspólnego z sianiem paniki i rozpowszechnianiem katastroficznych przepowiedni - są to rzeczy odstręczające w równym stopniu, jak optymizm niektórych ludzi, którzy uznają nasz świat za dobry i sprawiedliwy, i przepowiadają jeszcze lepszą przyszłość. Wprawdzie jako chrześcijanin staram się być optymistą w każdej trudności zwłaszcza jeśli chodzi o mnie samego - ale jeśli spojrzę dalej i pomyślę na przykład o zaprzyjaźnionych rodzinach i ich niewinnych dzieciach, o młodych, do których należy przyszłość świata, stawiam sobie pełne niepokoju pytania... *** Widmo krąży po świecie: nie chodzi tu już o wojnę "ograniczoną" atomową, lecz o całkowite zniszczenie ludzkości. Jeżeli się pomyśli, że w całym świecie ponad 50 tysięcy bomb atomowych jest gotowych do użycia, można sobie wyobrazić prawdopodobne rozmiary apokaliptycznej katastrofy. Wszyscy żyjemy na beczce z prochem i każdy szaleniec lub zbrodniarz może zapalić jej lont. Jesienią 1981 r. członkowie Papieskiej Akademii Nauk przygotowali opracowanie na temat niebezpieczeństwa i konsekwencji ewentualnej wojny jądrowej. Ojciec Święty przestał ten memoriał wraz z własnoręcznie napisanym listem do przywódców państw - mocarstw atomowych, w którym prosił ich o dokonanie wszystkich możliwych starań dla ustanowienia sprawiedliwego pokoju i położenia kresu szalonemu wyścigowi zbrojeń. Z badań tych uczonych wynika, że w wypadku wojny atomowej rozpadnie się cały system pomocy lekarskiej i zaopatrzenia w żywność ludności oraz że nieliczni pozostali przy życiu zapadną na nieuleczalne choroby. Można sobie łatwo wyobrazić, że ci, którzy przeżyją, zazdrościć będą umarłym. A jednak wciąż, w różnych częściach świata, toczą się wojny, walki partyzanckie, rewolucje połączone z ogromnymi ofiarami, które, zważywszy grę interesów wielkich mocarstw, niosą w sobie wielkie niebezpieczeństwo totalnego starcia z jego apokaliptycznymi konsekwencjami. Poza tym w wielu częściach świata szaleje najbardziej niesprawiedliwa z wojen, mająca często poparcie rządów i opozycji: wojna przeciwko własnemu społeczeństwu i narodowi, wojna przeciwko najbardziej bezbronnym istotom, jakie istnieją na świecie, wojna przeciwko tym, którzy jeszcze się nie narodzili. Nie jest możliwe ustanowienie pokoju na ziemi, co głoszą politycy o różnych poglądach przy równoczesnym wypowiedzeniu wojny Bogu - jedynemu Panu życia i śmierci - który określił życie jako święte i nietykalne? Jeszcze jedna wojna szaleje w dzisiejszym społeczeństwie, w której nie używa się materialnej broni, lecz idei, słowa mówionego i pisanego, obrazów. Jeżeli się weźmie pod uwagę, że prawda jest bronią pokoju, podczas gdy kłamstwo i oszczerstwo są bronią wojny, łatwo można sobie wyobrazić, czym jest w codziennym życiu ten rodzaj wojny, w której strzela się bez litości do osoby ludzkiej i jej godności, do różnych grup społecznych, świeckich i kościelnych instytucji, a w ostatecznym rachunku do Boga, który jest Prawdą. Wiadomo również, że lud Boży, Kościół i jego głowa widzialna, tak na wschodzie, jak na zachodzie, od lat stanowią ulubione cele napaści. Biorą w nich udział nie tylko osoby dalekie od Boga i Kościoła, lecz niestety nierzadko również i ci, którzy twierdzą, że należą doń, jak wykazują w dostatecznym stopniu różne oświadczenia złożone tuż po zamachu. Uderzyło mnie w sposób szczególny to, co przeczytałem na łamach miesięcznika ukazującego się w językach polskim i angielskim w Chicago (Przegląd Powszechny. Sodolis Marianus, polsko-katolicki miesięcznik, lipiec 1981, n.6.): "Jan Paweł II jest w oczach niektórych katolików nieprzyjacielem ludzi XX wieku, gdyż nie bierze pod uwagę ich potrzeb i wymagań. Katolicy ci nie rzucają w niego kamieniami, lecz ich wyrażenia: "zamyka bramę odnowie", "czyni niepewnym Kościół" mogą uderzyć równie boleśnie, jak kamienie. Tego typu wypowiedzi pojawiły się wiele razy zwłaszcza w sprawie Kunga. On i jego obrońcy chcieliby bezwstydnie zmusić Jana Pawła II do relatywizacji dogmatycznych prawd i podstawowych zasad moralności, odwołując się do wolności sumienia i do rzekomej konieczności przystosowania etyki chrześcijańskiej do zmiennych tendencji współczesnej cywilizacji. Wobec nieprzyjęcia ich żądań, głoszą oni, że Papież nie rozumie sytuacji współczesnego człowieka, który w związku z tym "porzuca ten bezlitosny Kościół, który w zasadzie powinien być jego oparciem". Osoby te nie chcą zrozumieć, że trudności te nie są dziełem Kościoła, lecz tych, którzy oddalili się od jego nauki i autorytetu. Obarczać Kościół odpowiedzialnością za zło i nieszczęścia spowodowane złamaniem przykazań boskich, wskazujących ludziom drogę do prawdziwego szczęścia, świadczy o swego rodzaju perwersji intelektualnej i moralnej". "Opieranie się Chrystusowi również ze strony tych, którzy siebie samych mianują Jego naśladowcami i do Niego się odwołują, jest szczególną cechą charakterystyczną czasu, w którym żyjemy" - stwierdził arcybiskup Krakowa Karol Wojtyła w ostatnim rozważaniu podczas rekolekcji głoszonych Pawłowi VI w 1976 r. Inną jeszcze odmianą wojny lub lepiej - głębokim źródłem nieustannych rozruchów prowadzących do wojny jest egoizm niektórych bogatych i możnych tego świata, dla których bliźni jest wyłącznie środkiem i przedmiotem zysku. Chęć zysku i władzy, zamiast dać korzyść człowiekowi, wywołuje jedynie nędzę i wraz z nieszczęściem uchodźców i głodnych, przygotowuje grunt dla komunistycznych złudzeń. W ten sposób liberalny ateizm, w formie kapitalizmu, stwarza straszliwą nędzę niezliczonej ilości osób i rujnuje biednych. Z drugiej strony komunizm ateistyczny od jego zrodzenia aż do naszych czasów wykorzystuje nadzieję milionów proletariuszy, by roztoczyć przed nimi przy pomocy fałszywych obietnic wizję ziemskiego raju i jednocześnie podburza ich otwarcie do buntu przeciw Bogu i Jego królestwu. Ale czy człowiek, który wypowiada i propaguje wojnę przeciw Bogu, może uzyskać pokój? Były kanclerz Republiki Federalnej Niemiec, Willi Brandt, po powrocie z podróży do Moskwy jesienią 1981 r., oświadczył, że dowiedział się, iż "pan na Kremlu" drży o pokój i uznał za fakt nie do pojęcia, iż na Zachodzie wielu nie chce tego zrozumieć. Pewien dziennikarz skomentował to tak: "Breżniew drży przede wszystkim wobec swego sumienia, wystarczy pomyśleć o sieci obozów koncentracyjnych, jaka pokrywa jego posiadłości, o Afganistanie, o Polsce. I cale narody drżą na myśl o "pokoju", jaki chcą ustanowić i rozpowszechnić na świecie Breżniew i jego towarzysze". Jest to kwestia zasad; nie ma potrzeby drżenia o pokój; kto drży nie posiada pokoju wewnętrznego i jego strach powiększa strach innych ludzi. Nie mając najmniejszego zamiaru wdawać się w polemikę, zwłaszcza natury politycznej, nie można uniknęć postawienia sobie pytania: jak mogło się stać, że w 12-13 lat po euforii Ost Politik (i "odprężenia"), której koncepcja i realizacja powiązane są z nazwiskami Brandta i Breżniewa oraz ich ścisłych współpracowników, świat dzisiejszy znajduje się w sytuacji niebezpiecznej jak nigdy dotąd? Nikt nie chce negować dobrej woli inicjatorów tej polityki, lecz nikt jednocześnie nie może zaprzeczyć, że w jej ramach zostały popełnione fatalne kroki przeciwko prawdzie, których gorzkie i niebezpieczne owoce zbieramy dopiero teraz. W rzeczywistości, podczas gdy Brandt i jego współpracownicy chcieli pokoju, w rozumieniu wolnego świata, ich kremlowscy rozmówcy dążyli do "pokoju sowieckiego", dziecka marksizmu-leninizmu, w którym kłamstwo jest chlebem codziennym, a zorganizowany terror "instrumentum regni". Jednostki i całe narody są przy jego pomocy zmuszane do ślepego posłuszeństwa i absolutnego milczenia cmentarzy. W ten sposób, podczas gdy ludzie Brandta chcieli przekonać świat, że stworzyli podstawy dla silnego i trwałego pokoju, Kreml gromadził tak ogromne ilości materiału zbrojeniowego, że mógł nim przestraszyć nie tylko przeciwnika, lecz także samego jego wytwórcę! "Impii non habent pacem" - mówi Pismo. Do różnych rodzajów wojen poprzednio wymienionych dorzucę jeszcze terroryzm w skali światowej; Lenin głosił go i propagował jako zasadniczy i "pełnoprawny" środek w walce o wzniesienie nowej świątyni. Zbrodniczy zamach terrorysty przeciwko Papieżowi, dramat na placu św. Piotra pokazały całemu światu, do czego prowadzi ten rodzaj wojny, który nie oszczędza nawet Chrystusowego Namiestnika. Znana postać telewizji niemieckiej H. Rosenthal, wierzący Żyd, zauważył po zamachu: "Boję się o ten nasz świat, skoro może zdarzyć się podobna rzecz". I nie był on jedynym, który myślał w ten sposób. Wróg Chrystusa chciał pozbawić życia Jego Namiestnika, ale w tej samej chwili wystąpiła przed nim Niewiasta obleczona w słońce, Matka Jezusa, zmieniając ustawienie ręki najbardziej wypróbowanego killera: stało się to dokładnie 13 maja - w "dniu Fatimy". Maryja wiedziała o planie Szatana już od 1917 i przekazała wiadomość o nim trojgu małym pastuszkom w Cova da Iria: "Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć". Pewien starszy proboszcz, zawsze umiarkowany i pełen humora, głębokiej wiary i ufności, powiedział w dzień po zamachu: "Diabeł chciał przedstawić Najświętszą Pannę jako kłamczynię, przez to, iż jeden z Jej najlepszych synów miał zostać w czasie pełnienia swej pokojowej misji zabity przez płatnego mordercę. W ten sposób, 13 maja, w dzień święta Matki Bożej, dokładnie w 64 lata od Jej pierwszego ukazania się w Fatimie, próbował szatan wykazać nie tylko wobec tysięcy pielgrzymów na Placu Piotrowym, ale także wobec całego świata, że Jej przepowiednie i obietnice były nieprawdziwe. Ojciec kłamstwa pomylił się jednak w swoich obliczeniach, jak bywa zawsze, kiedy występuje on z Nią do walki". Jeżeli weźmie się pod uwagę ten zbieg okoliczności oraz ostateczny cel komunizmu - zdobycie świata, wówczas przestaje dziwić, że pokój na świecie jest dziś tak bardzo niepewny. "Jeżeli zaspokojone zostaną moje życzenia, Rosja nawróci się i nastanie pokój, w przeciwnym razie Rosja rozpowszechni po świecie swoje niebezpieczne błędy i wywoła wojny i prześladowania" - powiedziała Matka Boska 13 lipca 1917 r. To, co wówczas było aktualne, dziś stało się niezmiernie pilne; w naszej dramatycznej sytuacji apel z Fatimy nabiera charakteru pasa ratunkowego, który wszechmogący i miłosierny Bóg ofiarowuje nam za pośrednictwem Maryi. Żądania Maryi wobec trzech dzieci, a więc wobec nas, można sprowadzić do trzech: - modlić się nieustannie, - czynić pokutę i unikać grzechu, - pokutować za innych. Modlić się nieustannie Również ci, którzy podkreślają swój "chrystocentryzm" i usiłują bezpośrednio naśladować Chrystusa, przyznają, że Zbawiciel modlił się i pokutował za wszystkich. Nic nie ukazuje wyraźniej ewangelicznego charakteru orędzia z Fatimy niż to potrójne żądanie. Wezwanie do ciągłej modlitwy jest także przewodnią myślą Ewangelii i jest jednocześnie tym wezwaniem, które Madonna z Fatimy kierowała za każdym razem do trojga dzieci wraz z prośbą o odprawianie pokuty za siebie i za innych. Jeśli idzie o modlitwę, "Piękna Pani" za każdym razem, kiedy się pojawiała, kładła szczególny nacisk na odmawianie Różańca, określając samą siebie jako "Królowę Różańca". Dzieci potraktowały to zobowiązanie bardzo poważnie i rozpoczęły odmawiać Różaniec kilka razy dziennie z ogromnym zaangażowaniem. Wszyscy ci, którzy odmawiają tę prostą, i wspaniałą modlitwę, rozważają nazywając ją "najkrótszą Ewangelią", znają jej wartość i skuteczność. Największy apostoł młodzieży, św. Jan Bosco, wyznawał, że jest gotów do zaniedbania dla ważnych powodów wszystkich codziennych praktyk religijnych za wyjątkiem Różańca, nazywanego przez niego "modlitwą, której Szatan boi się najbardziej". Pani Różańcowa wiele razy ujawniła siłę otrzymaną od Boga nie tylko odpowiadając na wielkie i małe prośby poszczególnych osób, lecz także w historii Kościoła i świata. Niedawnym tego przykładem jest Austria, która 15 maja 1955 otrzymała suwerenność i niepodległość. W odpowiedzi na apel jednego z ojców franciszkanów, (W 1947 r. franciszkanin ojciec Piotr Pavlicek założył w Wiedniu "krucjatę ekspiacji Różańcowej", stowarzyszenie modlitwy za świat, uznane przez austriacki episkopat. Sto siedem państw odpowiedziało na wezwanie franciszkanina i od tej pory milion 950 tysięcy osób ogłosiło, że są one gotowe do spełnienia trzech wielkich próśb Naszej Pani z Fatimy. Na tydzień przed zamachem, 6 maja, Papież powiedział ojcu Piotrowi: "Powinni osiągnąć liczbę dwóch milionów") 500 tysięcy Austriaków odmówiło Różaniec za swoją ojczyznę i ówczesny kanclerz republiki Raab, komentując to wydarzenie, w następstwie którego wszystkie wojska okupacyjne, w tym także sowieckie, wycofały się z kraju, oświadczył: "Matka Boska pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego". Jeszcze wiele lat później dziwili się komunistyczni przywódcy w Moskwie jak mogło dojść do tak szkodliwego politycznie i strategicznie kroku, tak "niemarksistowskiej" decyzji ze strony Związku Radzieckiego. Po usunięciu z władzy Chruszczowa w 1964 r. obciążono go także tym posunięciem. Panowie z Krelma nie mogli zrozumieć, że przy tym główną rolę odgrywał Bóg i Matka Boża, którzy nie mogli nie wysłuchać modlitw i zadośćuczynnej ofiary miliona swoich dzieci z Austrii i zawieść ich ufności. Papież Jan Paweł II jest wymownym przykładem tej głębokiej ufności w Matkę Boską, w Jej pomoc przy rozwiązywaniu problemów światowych. Oto w jaki sposób zwrócił się on do Madonny w Fatimie 13 maja 1982 r. po kazaniu i dokonaniu aktu zawierzenia świata Niepokalanemu Sercu Matki Boskiej: "O Matko, która znasz troski i cierpienia swoich dzieci, zwracam do Ciebie pełne bólu błaganie, byś wstawiła się za pokojem w świecie, pokojem między ludami, które w różnych rejonach świata powstają przeciwko sobie, powodowane sprzecznymi interesami narodowymi lub walczą dokonując krwawych aktów niesprawiedliwej przemocy. Szczególnie błagam Cię, ażeby zakończył się konflikt pomiędzy dwoma wielkimi krajami, którego sceną od zbyt wielu już dni są wody południowego Atlantyku i który pociąga za sobą bolesne ofiary ludzkiego życia. Spraw, by w końcu znalazło się sprawiedliwe i honorowe rozwiązanie tego konfliktu zagrażającego obydwu stronom nieobliczalnymi konsekwencjami, a także i nade wszystko, ażeby została przywrócona wyższa i głębsza harmonia, godna ich historii, ich cywilizacji i chrześcijańskiej tradycji. Spraw, że ten poważny i groźny konflikt zostanie szybko rozwiązany tak, ażeby moja przewidywana podróż pasterska do Wielkiej Brytanii mogła szczęśliwie się odbyć czyniąc zadość nie tylko mojemu pragnieniu ale także i tych wszystkich, którzy gorąco tej wizyty oczekują i z całym oddaniem i sercem ją przygotowali". Niech czytelnik pozwoli mi tu na dygresję osobistą. Kiedy owego 13 maja 1982 r. w Fatimie Papież odmawiał tę gorącą modlitwę, znajdowałem się w odległości 20 metrów od niego. Mnie, człowiekowi "małej wiary", wydawało się, że Jan Paweł II okazywał zbyt dużo ufności. "Ojcze Święty, wojna szaleje, Twoja podróż do Anglii będzie możliwa tylko dzięki jakiemuś cudowi, jeśli ten cud, o który teraz prosisz, nie nastąpi, poddasz w wątpliwość przed całym światem pośrednictwo Matki Boskiej". W ten sposób rozmyślałem w duchu. Dowiedziałem się później, że nie tylko ja rozmyślałem w ten sposób, ale podobnie myśleli inni współpracownicy Papieża, bardziej od niego "ostrożni". Wiadomo, co wydarzyło się następnie: Papież odbył swą podróż do Anglii, a wkrótce potem również i do Argentyny (do obu krajów pozostających w stanie wojny). Wojna zakończyła się. Modlitwa białego Pielgrzyma z Rzymu i milionów wiernych, którzy odpowiedzieli na jego wezwanie, została wysłuchana. Modlitwa, a szczególnie różańcowa, jest niezawodną bronią, która dochodzi do nieba prędzej niż rakiety, daje błogosławieństwo Boże i prawdziwy pokój, a nie jak one - śmierć i zniszczenie. Papież podczas swej apostolskiej podróży do Niemiec zwrócił się do kapłanów i seminarzystów w Fuldzie, 17 listopada 1980 r.: "Zmuszeni jesteście stwierdzić wraz ze mną, że w ciągu ostatnich lat w parafiach waszych częstotliwość przystępowania do sakramentu pokuty bardzo się zmniejszyła. Gorąco was proszę, a nawet zaklinam was: zróbcie wszystko, by indywidualna spowiedź stała się czymś naturalnym dla każdego, kto przyjął chrzest. Do tego zmieniają liturgie pokutne, które w praktyce kościelnej odgrywają znaczną rolę, ale które nie mogą zastąpić spowiedzi indywidualnej. Wy sami starajcie się przystępować regularnie do sakramentu pokuty". Według "Osservatore Romano" z listopada 1981 r. (wydanie polskie), Papież Jan Paweł II przystępuje do sakramentu pokuty co tydzień. Czynić pokutę i unikać grzechu "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15). Stulecie nasze przejdzie do historii jako epoka największej rewolucji technicznej i jej zdobyczy na ziemi, na morzu i w przestrzeni, ale jednocześnie jako wiek największego barbarzyństwa. Wystarczy wspomnieć o dwóch wojnach światowych, oraz o wielu innych nieludzkich okrucieństwach naszego wieku. Niektórzy nazywają go również wiekiem grzechu przeciwko Duchowi Świętemu w związku z jego otwartą wojną przeciwko Bogu i, jako konsekwencja tego, przeciwko człowiekowi. "Gdyby wasze grzechy były czerwone jak szkarłat, staną się białe jak śnieg" - mówi Pismo Święte, uznając skruchę za jedyny warunek. Miłosierdzie Boże rzeczywiście przerasta każdą ludzką nikczemność i każdy grzech. "Ludzie powinni przestać obrażać mojego Syna, który już i tak bardzo jest obrażany. Tę uwagę powtarzała Matka Boża w Fatimie wiele razy. Czy nie brzmi ona jak echo wołań Jana Chrzciciela lub Proroków? "Nawróćcie się do mnie całym sercem, bowiem jestem łaskawy i miłosierny" (J1 2, 12-13). Obraz miłosiernego Ojca, który bez względu na nasze uchybienia kocha nas w dalszym ciągu, oczekuje nas z otwartymi ramionami i wszystko wybacza, zachęca nas do nawrócenia się za pośrednictwem spowiedzi. W 1949 r. niektórzy wysocy funkcjonariusze komunistyczni z różnych krajów Europy Wschodniej będących pod władzą Moskwy zebrali się w Karlovych Varach dla opracowania wspólnej strategii przeciwko Bogu i Jego Kościołowi. Obradom przewodniczył znany radziecki minister spraw zagranicznych, Walerij Zorin. Później, w latach siedemdziesiątych, jeden z tych towarzyszy ciągle jeszcze na wysokim stanowisku - wojownik przeciwko Bogu i Kościołowi wyraził się w wąskim kręgu przyjaciół z pełną złośliwości radością, nie pozbawioną zdumienia: "My zwalczamy Kościół katolicki przy pomocy wszystkich dostępnych środków. Lecz jednej rzeczy nie zdołaliśmy jeszcze osiągnąć: odwieść ludzi od spowiedzi. Wiemy bardzo dobrze, że niejeden z naszych niższych urzędników i nawet niejeden milicjant chodzą potajemnie do księdza na spowiedź. Kto z naszych postępuje w ten sposób, nie jest już jednym z "naszych". Na Zachodzie Kościół z własnej winy dał sobie tę najsilniejszą broń odebrać". Opierając się na osobistym doświadczeniu z okresu od 1948 do 1963 r., jak również na świeżych wiadomościach z mojej ojczyzny, Czecho-Słowacji (ale to samo odnosi się również do Polski, Litwy itd.), muszę przyznać rację - z ich ideologicznego, ateistycznego punktu widzenia. Faktem jest, że w tych parafiach, gdzie gorliwi kapłani respektują dawną tradycję słuchania spowiedzi w pierwszy piątek i pierwszą sobotę miesiąca, życie religijne pozostaje silne, a wiara wręcz umacnia się i rozpowszechnia, pomimo walki z religią i dyskryminacji osób wierzących. Można by na to przytoczyć wiele przykładów. Prócz sakramentu pojednania jako podstawowego warunku pokuty, który rodzi w sercu pokój z Bogiem, i bliźnim, istnieje jeszcze szereg praktyk pokutnych choćby wspomnieć takie, jak: cierpliwie znoszenie codziennego krzyża, choroby, starość i samotność. Jakież przykłady mogliby przytoczyć księża z życia chorych! W ostatnim czasie powraca do praktyki tradycyjna, klasyczna forma pokuty-post. W naszym świecie dobrobytu wielu całkowicie o tej formie zapomniało. Obecnie ponownie zaczyna ona nabierać znaczenia. Nie mamy tu na uwadze postu w celach kuracyjnych, aby utrzymać linię, lecz mówimy o poście jako o środku dla uzyskania mocy Bożej i Światła Ducha Świętego. Ten rodzaj pokuty praktykuje w krajach wschodnich wielu ludzi, a to w tym celu, aby mieć siłę, by przetrwać prześladowania oraz aby modlitwą i postem wyprosić łaskę nawrócenia dla innych, a szczególnie dla swoich prześladowców. Podczas 87 Dnia Katolików Niemieckich, który odbywał się w Dusseldorfie na początku września 1982 roku, wielkie zainteresowanie wzbudził list młodych katolików słowackich. (Zob. Pro Fratribus z 1982, nr 40) Na początku lipca tego roku, z okazji narodowej pielgrzymki do Lewoczy, we wschodniej Słowacji, młodzież słowacka napisała list adresowany do Katolickiej Młodzieży Niemieckiej w Dusseldorfie. Ludzie młodzi, stanowiący około 70% stutysięcznej rzeszy pątników, nazwali tę pielgrzymkę swoją pielgrzymką. Zwrócili się oni z gorącą prośbą do młodych chrześcijan w Dusseldorfie: "Nie zapominajcie o nas, módlcie się za nas, pośćcie w naszych intencjach". Następny fragment listu wskazuje nie tylko na aktualność postu, ale zarazem potwierdza grzech naszego stulecia przeciwko Duchowi Świętemu. "Żyjemy w czasie niepewnym" w czasie stałego ryzyka, a nawet otwartego prześladowania wierzących ze strony systemu politycznego, który jak u nas tak i wszędzie, gdzie doszedł do władzy czy to w sposób krwawy czy bezkrwawy wszędzie i zawsze szkodliwie, konsekwentnie i z wyrafinowaniem gnębi wszystkich, którzy świadomie stoją po stronie Boga i Jezusa Chrystusa, Kościoła i wolności sumienia. W historii ludzkości nigdy nie było takiej radykalnej konfrontacji z wrogiem wszystkiego co przypomina Boga, wieczność i wartości duchowe. Ten system zmuszał i wciąż zmusza do jednoznacznego oświadczenia: wierzyć lub nie, wyznać Boga lub się Go zaprzeć, Kościół opuścić lub pozostać w nim ze wszystkimi konsekwencjami z tym związanymi. Wszelka dyplomacja, chociażby ta, którą stosują nasi księża słowaccy z ruchu pokojowego "Pacem in terris", prowadzonego pod auspicjami władzy ateistycznej, jest serwilizmem wobec nieprzyjaciół Boga, jest współpracą w dziele niszczenia Kościoła. Dotykamy tu bardzo wrażliwego punktu w życiu naszego Kościoła. Aby pomóc tym księżom wyzwolić się z niebezpiecznego "objęcia wrogów", zdecydowaliśmy się w tym roku sięgnąć do środków szczególnie skutecznych. W ramach przygotowania do uroczystości Zesłania Ducha Świętego zorganizowaliśmy 24 godzinną akcję modlitwy i ścisłego postu, by w ten sposób uprosić księżom z ruchu "Pacem in terris" światło Ducha Świętego i siłę, by zdołali dźwigać wszelkie ciężary i zadania nałożone im przez stan kapłański". Nie jest to bynajmniej jedyny przykład, ale wyraz szeroko stosowanej praktyki. Innym przykładem jest chociażby fakt, że po zamachu na Papieża utworzyły się grupy młodych, które intensywnie modlą się i odbywają ścisłe posty w celu jego uzdrowienia. Później ci młodzi ludzie organizowali akcje które polegały na tym że zawsze ktoś z tych grup pościł i modlił się w intencji Ojca Świętego, by w przyszłości został on uchroniony od takich lub podobnych zamachów. "Nawracajcie się i czyńcie pokutę". Wezwanie to odnosi się przede wszystkim do nas, którzy określamy siebie jako uczniów Jezusa oraz synów Boga i Kościoła. Warunkiem koniecznym dla rozpoczęcia "metanoi" (nawrócenia się, przemiany) jest uznanie siebie samego za grzesznika. Nowoczesna mentalność, pozostająca w niewoli konsumizmu i moralnego permisywizmu, pragnęłaby zaprzeczyć istnieniu zła, istnieniu grzechu. Lecz w miarę jak zaprzecza ona ich istnieniu, rozpowszechniają się one coraz szerzej, i to nawet wśród chrześcijan. Zaprzeczać istnieniu zła i grzechu to najkrótsza, lecz jednocześnie najbardziej fałszywa droga w kierunku samousprawiedliwienia. Wielu kapłanów twierdzi, że nierzadki jest wypadek, kiedy to na wezwanie do spowiedzi słyszy się odpowiedź: spowiadać się, z czego? "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8). Ojciec Flawian, polski franciszkanin, od 25 lat spowiednik w Bazylice św. Piotra, oświadczył w wywiadzie dla Radia Watykańskiego po zamachu na Papieża: "Przedziwny jest Bóg w swoich dziełach. On dopuścił, aby to się stało, by później w Kościele i w świecie tryumfował. Słuchając spowiedzi w różnych językach, zauważałem zaraz po zamachu wiele nawróceń. Ludzie przebudzili się. Ten dopust Boży był potrzebny, aby wstrząsnął ludzkością i dał jej poznać gdzie jest prawda, a gdzie kłamstwo, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, miłość i nienawiść. Swoją krwią i cierpieniem Ojciec Święty dotknął sumienia świata, a nawrócenia z tego okresu były tak liczne, że spowiednicy byli przeciążeni. Oby Bóg dał, aby to żniwo rozszerzyło się na cały świat" Pokutować za innych Jak wiemy od trojga dzieci z Fatimy i jak zostało to następnie ponownie potwierdzone przez Siostrę Łucję, pierwsze słowa wypowiedziane przez Piękną Panią w Cova da Iria brzmiały: "Czy chcecie co dzień ofiarować krzyże, którymi Pan was obdarzy, dla zbawienia grzeszników?". A następnie: "Módlcie się wiele i ofiarujcie wiele ofiar za grzeszników, gdyż wielu dostaje się do piekła dlatego, że nikt nie modli się i nie poświęca się za nich". Pewnego razu po odczycie, jaki wygłosiłem do sióstr na temat prześladowania chrześcijan i wyjaśnieniu, że było ono zapowiedziane przez Madonnę z Fatimy, matka przełożona zwierzyła mi się: - Ojcze, czy rzeczywiście powinniśmy modlić się za tych, którzy czynią zło chrześcijanom, prześladują ich i wtrącają do więzienia?! To jest niemożliwe! Mogę Ojca zapewnić, że ja nigdy tego nie robiłam i robić nie będę. - Matko, Matka chyba żartuje? - Nie, mówię poważnie. Jak można modlić się za kogoś, kto nienawidzi Boga i Jego Kościół, i wyrządza niesprawiedliwość i zło naszym braciom? - Matko, czyż nie czytała Matka nigdy Ewangelii, która żąda "Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują" (Mt 5, 44)? Któż miałby się modlić za nich, jeżeli nie my? Chrystus oddał życie dla wszystkich ludzi. Na krzyżu modlił się za swych oprawców: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". I już, gdy był na krzyżu, Jego miłość i nieskończone miłosierdzie dały owoce: nawrócenie się złoczyńcy, który został wraz z Nim ukrzyżowany. A św. Szczepan, pierwszy męczennik? Czy on także nie modlił się za swych zabójców, podczas gdy młodziutki Szaweł, który później nawróci się i stanie wielkim Apostołem, pilnował jego szat? Jakżeż wielu prześladowców stało się i staje gorącymi naśladowcami Chrystusa dzięki tej postawie przebaczenia i modlitwy. Matka przełożona zamilkła, skupiona i zamyślona. W końcu, jak gdyby przepraszając mnie, powiedziała: "Ojcze, w świetle tego, co zostało powiedziane, postaram się modlić za nieprzyjaciół Pana. Może w ten sposób będę mogła choć trochę przyczynić się do nawrócenia Rosji". Siostra Łucja, jedna z trojga dzieci, które ujrzały Matkę Boską, żyjąca do dziś, wypowiadała się i pisała wiele razy o Rosji, zapewniając, że modli się codziennie za ten kraj. W jednym z jej listów do Rosjan z 1950 czytamy: "Nasza Matka Niebieska kocha ten naród i ja również go kocham: zgodnie z głębokim pragnieniem Jej Niepokalanego Serca ja również gorąco pragnę powrotu Rosji na właściwą drogę. Wiem, że naród rosyjski jest wielki i wielkoduszny, posiada bogatą kulturę i zdolny jest do obrania drogi sprawiedliwości, prawdy i dobra. Kiedy zobaczyłam życzliwość Matki Boskiej w stosunku do tego narodu, zaczęłam uważać go za bratni, nie pragnę niczego, jak jego zbawienia. Wiem, że prawdziwa wiara, wiara w Chrystusa, jest żywa wśród was, że są wśród was dusze wybrane, które w rękach Boga są narzędziem zbawienia dla tych, którzy się od Niego oddalili. Nikt lepiej od was nie może wypełnić tego wielkiego powołania... Nie jest to zadanie na jeden dzień, ale na wiele lat pracy i modlitwy. W końcu jednak przyjdzie zwycięstwo Niepokalanego Serca Maryi! I szczęściem naszym będzie świadomość, że my też trochę pracowaliśmy i cierpieliśmy dla tego wielkiego triumfu. Nie ustawajcie w pracy dla zbawienia waszego narodu i waszej ojczyzny". 14 maja 1982 r. w Fatimie, po wizycie Jana Pawła II, dzięki Jego Ekscelencji Biskupowi Pawłowi Hnilicy miałem nadzwyczajną okazję rozmawiać z siostrą Łucją ponad godzinę. Uderzyła mnie nie tylko jej jasność duchowa, lecz również jej optymizm przejawiający się za każdym razem, gdy poruszała temat Rosji i jej przyszłości. Nie znaczy to jednak, by siostra Łucja nie była zatroskana o teraźniejszość i przyszłość świata. Chociaż była powściągliwa w rozmowie, nie potrafiła ukryć swego smutku i cierpienia, że apel Maryi z 1917 r. nawołujący do nawrócenia i pokuty nie był przyjęty i realizowany w dostatecznym wymiarze zarówno przez chrześcijan jak i duszpasterzy. Krótko mówiąc chodzi o znany warunek: "Jeżeli wypełnicie moją prośbę, Rosja się nawróci i na świecie zapanuje pokój. Jeżeli zaś nie, wtedy...". Znany szkocki komunista Hamisch Frazer wyznał: "Nie szukałem wiary, wprost przeciwnie, zwalczałem ją gwałtownie, gdziekolwiek się z nią spotykałem. Nic nie było mi bardziej obce od myśli, bym stał się katolikiem. Jeśli posiadam dziś wiarę mimo mojego silnego oporu przekonany jestem, że zawdzięczam to wyłącznie modlitwie innych ludzi". Fraser w interesujący sposób odnalazł wiarę właśnie w Fatimie a potem zagłębił się w poznawaniu orędzia Matki Bożej. Jako dawny komunista rozważał bardziej niż ktokolwiek inny te proroctwa z Fatimy, które odnoszą się do teraźniejszości i przyszłości Rosji. Powiedział między innymi: "Wiem, że modlitwa może nawrócić Rosję; ale czy nawróci się ona czy nie, czy dojdzie do trzeciej wojny światowej czy nie, wszystko to zależy od odpowiedzi, której udzielimy na pytanie: czy jesteśmy gotowi do uczynienia tego, o co nas prosi Matka Boża? Zbrodnie komunizmu wywołane są także przez naszą ospałość, obojętność, brak wierności i odwagi. Kiedy przyjmiemy na siebie całą naszą odpowiedzialność komunizm stanie się bezsilny". Fraser nie jest wyjątkiem; wielu byłych komunistów i ateistów znalazło Boga dzięki modlitwom innych osób. Ta modlitwa jest naszym obowiązkiem a zarazem, przywilejem, który nakłada na nas ogromną odpowiedzialność. Troje dzieci z Fatimy wypełniło to zadanie i dało przykład światu. Każdy chrześcijanin może uczynić to samo, co zrobiło troje dzieci i na tym właśnie polega niezwykłość orędzia z Fatimy, że nawet chorzy, opuszczeni, cierpiący i maluczcy mogą mieć udział szczególny w tym planie zbawienia dla naszego trudnego stulecia. Boska sprawiedliwość wyraziła się również w fakcie, że Maryja wybrała najbardziej maluczkich, lecz nie wyłączyła nikogo i w ten sposób dzisiaj każdy, kto modli się, czyni skruchę i pokutuje za grzechy dla dobra pokoju i nawrócenia grzeszników, należy do największych dobroczyńców ludzkości. Trzy prośby Pięknej Pani z Fatimy: nie ustawać w modlitwie, ofiarować się za innych i pokutować mają znaczenie historyczne, ale jak mi się wydaje osobiście, ta ostatnia prośba ma szczególne znaczenie, bowiem w niej Bóg za pośrednictwem Matki swojego Syna domaga się naszej współpracy. Od spełnienia tej prośby zależy czy współcześni nieprzyjaciele Boga (czy to walczący ateiści o marksistowskich poglądach na Wschodzie lub Zachodzie, albo jacyś inni wrogowie Kościoła i Boga, do których na Zachodzie należą masoni) znajdą drogę do Boga, albo swoją haniebną walką przeciwko Bogu i uczniom Jezusa, w jakiś inny sposób będą zatruwać świat lub zagrażać pokojowi w świecie. W każdym razie jako chrześcijanie nie możemy się uwolnić od naszej historycznej odpowiedzialności. *** Hamisch Fraser były hiszpański rewolucjonista, niegdyś walczący ateista, otrzymał później laskę nawrócenia. Jako zaangażowany chrześcijanin i znawca fatimskiego orędzia, wie dlaczego łączy problem nawrócenia Rosji (dzisiejszy Związek Radziecki) i pokoju w świecie czy wojny apokaliptycznej z orędziem Matki Bożej w Fatimie. Rozwiązanie tego problemu zależy od spełnienia Jej prośby. "Kłamstwo komunizmu jest kłamstwem bezbożnictwa. W tym tkwi źródło wszelkiego zła", napisał kiedyś Berdjajew, który najpierw miał wielkie sympatie w stosunku do rewolucji komunistycznej, dzięki jej obietnicom socjalnym. Później stał się jednym z największych jej krytyków. Chociaż bezsensowny i olbrzymi arsenał broni zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie stanowi hańbę i prawdziwe zgorszenie dla ludzkości - to jednak jest to kosztowna i dla świata niebezpieczna "zabawka" - nieszkodliwa bez uruchomienia ludzkimi siłami. Kiedy jednak rozumujemy krytycznie i w kontekście historii, dowiadujemy się, że od rewolucji październikowej 1917 r., z chwilą wstąpienia na arenę dziejową komunizmu, według relacji pisma "Le Figaro", zginęło 143 milionów ludzi, ponieważ Rosja, Związek Radziecki, rozszerzyła swoje błędy przemocą na cały świat i nadal je szerzy oraz pragnie kontynuować ekspansję przemocy aż do końcowego zwycięstwa, mamy słuszne powody do obaw. (143 miliony zabitych to liczba o wiele wyższa od liczby wszystkich zamordowanych w ostatnich dwóch wojnach światowych. W rzeczywistości jest to już trzecia wojna światowa, którą prowadzi komunizm przeciwko ludzkości (C.P. Clausen).). Te obawy rodzą się nie tyle z tych zapasów broni, ale raczej dlatego, że w większości magazynami tej broni dysponują tacy ludzie, którzy już w czasie rewolucji październikowej wypowiedzieli walkę przeciwko Bogu i przeciwko wszystkiemu co święte, walkę, z której nie zamierzają zrezygnować. Tu widzę największe niebezpieczeństwo, ponieważ -jak mówi Pismo św. "impii nori habent pacemo - (bezbożnicy nie zaznają spokoju). Owi ludzie bez względu na ich bezpośrednią lub pośrednią winę, jako członkowie ideologii wrogiej Bogu oraz tego systemu, który według słów Lenina: "Na ruinach buduje nowe świątynie", mogą stać się narzędziem w rękach przeciwnika Bożego. Jemu wyraźnie zależy na tym, aby zniszczyć dzieło Stwórcy, to znaczy stworzenie - a ponadto zniweczyć dzieło odkupienia i w ten sposób przedwcześnie unicestwić świat. Ale o tym może zdecydować tylko Wszechmogący i Miłosierny Bóg. "Ty bowiem powołałeś świat do istnienia ze wszystkimi jego mocami i poddałeś go wpływom czasu. Człowieka stworzyłeś na swój obraz i poddałeś mu cały świat i powierzyłeś mu dzieło swojej mocy. Ty wyznaczyłeś człowieka, aby panował nad ziemią i służył Tobie, swojemu Panu i Stwórcy, a natchniony pięknem Twojego dzieła, nieustannie Cię wychwalał. Przez Chrystusa Pana naszego... Ty przyniosłeś nam ocalenie i zbawienie naszej ludzkiej śmiertelności przez wcielonego Syna", tak głosi Kościół światu treścią niedzielnych prefacji. Suwerenność i miłość Boga nie wyklucza jednak automatycznie cierpienia, nędzy, katastrofy i wojny, które ludzie wzajemnie sobie zadają. Jeżeli jednak przyznamy, że komunizm w świecie jest biczem Boga dla ludzkości za to, że my, chrześcijanie, zawiedliśmy Go, więc szerzenie się komunizmu jest dalszym dowodem naszej ospałości, lenistwa (Fraser) i naszej obojętności wobec wołania Matki Bożej z Fatimy. W tym my chrześcijanie musimy odnaleźć klucz do rozwiązania problemów światowego pokoju i przetrwania ludzkości. Biskup Józef Graber już przed laty w czasie swojego kazania mówił z zaskakującą jasnością o naszym osłabieniu tempa: "Kiedy wiem, że ten świat może być zniszczony, że wiele narodów może ulec zagładzie wskutek użycia współczesnej broni atomowej, biologicznej czy chemicznej, co jest możliwe, a z drugiej strony wiem na pewno, że my posiadamy moc, by nie dopuścić do zniszczenia świata potęgą modlitwy, pokuty i zadośćuczynieniem Bogu przez akt oddania się Sercu Bożemu i Niepokalanemu Sercu Matki Bożej oraz przez codzienną modlitwą różańcową według życzenia Maryi z 1917 r. w Fatimie, wtedy moim najświętszym obowiązkiem jest wykorzystać te właśnie środki. Jeżeli je zaniedbam, siebie samego czynię współwinnym za wyniszczenie narodów. Zaniedbanie modlitwy, pokuty i zadośćuczynienia Bogu - mówię to ze świętym przekonaniem - jest zbrodnią przeciwko ludzkości". I odwrotnie trzeba powiedzieć: "Każdy, kto dziś modli się, pości, wynagradza Bogu za sprawiedliwy pokój w świecie, co więcej, za pokój ludzkich serc z Bogiem, za nawrócenie nieprzyjaciół Boga, ten jest największym dobrodziejem ludzkości. Dzięki Bogu jest już wielu takich, którzy od lat codziennie modlą się gorliwie, pokutują i wynagradzają Bogu w duchu orędzia z Fatimy prywatnie w domach lub publicznie w miejscach pątniczych przy różnych okazjach. To rodzi w nas nadzieję i ufność, a zarazem jest apelem skierowanym szczególnie do duchownych, by tak uczyli swoich wiernych w parafiach oraz do biskupów, aby to samo czynili we własnych diecezjach". Oby chrześcijaństwo wzięło sobie do serca słowa Maryi z Fatimy, które powiedziała podczas trzeciego objawienia 13 lipca 1917 r.: "Kiedy wypełnicie moje prośby, Rosja się nawróci i nastanie pokój", bowiem w przeciwnym razie nadal obowiązuje macierzyńskie napomnienie: "Jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędy w świecie i rozpęta wojnę i prześladowanie Kościoła" - a to macierzyńskie napomnienie jest przerażająco aktualne. Przyszła wojna między dwoma mocarstwami przyniosłaby śmierć milionów ludzi na świecie i niewyobrażalnie groźne następstwa dla tych, co pozostaliby przy życiu, którzy zazdrościliby zmarłym. Pomimo tego nie powinniśmy wpadać w fatalizm czy panikę. Trzeba, abyśmy tym bardziej byli zaangażowani i wzięli na serio apel maryjny nawołujący do nawrócenia. W ten sposób przyczynimy się do obrony i utrzymania pokoju w świecie. To wszystko nie ma być z lęku przed utratą życia, ale w trosce o wieczne zbawienie. Troje małych dzieci: Łucja, Hiacynta i Franciszek, byli gotowi przyjąć każdą ofiarę nie dlatego, by siebie ocalić, ale dla zbawienia biednych grzeszników, aby nie utracili na zawsze wiecznego szczęścia - Boga, oraz by uniknęli piekła i wiecznego cierpienia. Jeśli już nam brakuje niewinności dziecięcej, powinniśmy tym bardziej być gotowi do podjęcia ofiar, ponieważ znamy skutki naszych grzechów - i tym bardziej brać pod uwagę apel Matki Boskiej. Powinniśmy się ofiarować za najbiedniejszych z biednych, to jest za tych, którzy nienawidzą Boga. W ten sposób najpełniej wypełnimy prośbę Matki naszego Zbawiciela, który swoją krew przelał za nas wszystkich. Konsekwencją tego byłby pokój w świecie. XVII. Jan Paweł II w Fatimie Poprzez swą wizytę w Fatimie Jan Paweł II nie tylko potwierdził związek pomiędzy zamachem na niego a objawieniem w Cova da Iria, lecz pokazał całemu światu znaczenie i aktualność tego orędzia. Sprawiło to wielką radość tym wszystkim, którzy znając orędzie z Fatimy, traktowali je poważnie. W środę 12 maja 1982 r., zaraz po przybyciu na ziemię portugalską w Lizbonie i po ucałowaniu jej, Papież oświadczył: "Przybyłem do Portugalii dla spełnienia żywionego od dawna życzenia, życzenia Pasterza Kościoła pragnącego zapoznać się bezpośrednio z Fatimą", a po przybyciu do Fatimy w następujący sposób mówił o związku między orędziem z Fatimy a zamachem: "Od dawna przybycie do Fatimy było moim zamiarem, o czym mówiłem po przylocie do Lizbony; ale kiedy przed rokiem na placu Św. Piotra miał miejsce zamach, gdy odzyskałem świadomość, myśli moje pobiegły natychmiast ku temu Sanktuarium, ażeby Sercu Matki Bożej złożyć podziękowanie za uratowanie mnie od niebezpieczeństwa. We wszystkim, co się wydarzyło, zobaczyłem - stale będę to powtarzał - specjalną opiekę macierzyńską Matki Bożej. I poprzez zbieg okoliczności - a proste zbiegi okoliczności nie istnieją w planach Bożej Opatrzności - dostrzegłem takie wezwanie, a być może zwrócenie uwagi na orędzie, które przed 65 laty stąd wyszło za pośrednictwem dzieci z pokornego, wiejskiego ludu, tak właśnie powszechnie znanych: trojga pastuszków z Fatimy". Podczas Mszy św. 13 maja w Fatimie Papież wyraził swe myśli w formie jeszcze bardziej obszernej: "...Przybywam więc tutaj w dniu dzisiejszym, gdyż właśnie w tym dniu ubiegłego roku, na placu Świętego Piotra w Rzymie, został dokonany zamach na życie papieża, co zbiegło się w tajemniczy sposób z datą pierwszego objawienia w Fatimie, które miało miejsce w dniu 13 maja 1917 r. Daty te spotkały się z sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby na tym miejscu, które, jak się wydaje, zostało szczególnie wybrane przez Matkę Boga, dziękować Bożej Opatrzności... ". Jan Paweł II przemawiał pod wrażeniem osobistego gorącego uczucia wdzięczności a zarazem jako Głowa Kościoła, pouczył nas wszystkich o tym, jak należy włączyć objawienie Fatimskie do zbawczego planu. Rozwija szczegółowo doktrynę "macierzyństwa Madonny", nawiązując do słów, które Chrystus wypowiedział na krzyżu: by Matka Jego przyjęła Jego ulubionego ucznia i by uczeń ten również wziął Ją do siebie". W słowach tych Papież widzi "cudowny testament", na mocy którego "Matka Boga stała się matką człowieka"... I następnie dodaje: "W świetle tajemnicy duchowego macierzyństwa Maryi starajmy się zrozumieć to niezwykłe orędzie, które zaczęło do świata docierać z Fatimy od dnia 13 maja 1917 roku, a przedłużyło się przez sześć miesięcy aż do 13 października tegoż roku... ". Pozostając przy tym, że "Kościół zawsze głosił i nadal głosi, iż Objawienie Boże zostało doprowadzone do końca w Jezusie Chrystusie, który jest jego pełnią... i "nie należy się już spodziewać żadnego nowego objawienia publicznego przed chwalebnym ukazaniem się Pana"" (Konstytucja Dei Verbum, 4). Wszelkie objawienia prywatne - a Fatima jest takim - Kościół ocenia i osądza wedle kryterium ich zgodności z tym jedynym Objawieniem publicznym. Jeżeli Kościół przyjął orędzie z Fatimy, to przede wszystkim dlatego, że zawiera ono prawdę i wezwania, które są w swej zasadniczej treści prawdą i wezwaniem samej Ewangelii. "Nawracajcie się (czyńcie pokutę) i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15) - są to pierwsze słowa Mesjasza skierowane do ludzkości. Orędzie z Fatimy jest w swej zasadniczej osnowie wezwaniem do nawrócenia i pokuty, podobnie jak w Ewangelii". Z drugiej strony Fatima nie jest zwykłym powtórzeniem znanego orędzia ewangelicznego: "Wezwanie to wypowiedziane jest na początku XX stulecia - i do tego stulecia też jest szczególnie skierowane. Pani orędzia zdawała się ze szczególną przenikliwością odczytywać "znaki czasu", znaki naszego czasu... Wezwanie do pokuty łączy się - jak zawsze - z wezwaniem do modlitwy. Zgodnie z wielowiekową tradycją, Pani orędzia fatimskiego wskazuje na Różaniec, który słusznie można określić jako "modlitwę Maryi". Modlitwę - w której Ona sama czuje się szczególnie zjednoczona z nami. Sama modli się z nami. Tą modlitwą zostają objęte sprawy Kościoła, Stolicy świętego Piotra, sprawy całego świata. Nade wszystko grzesznicy, aby się nawrócili i zbawili, a także dusze w czyśćcu". Słowa orędzia zostały skierowane do dzieci w wieku od 7 do 10 lat. Dzieci, podobnie jak Bernadetta z Lourdes, są szczególnie uprzywilejowane w tych objawieniach Matki Boga. Stąd też język jest prosty, na miarę ich zrozumienia. Dzieci z Fatimy stały się rozmówcami Pani orędzia, a także Jej współpracownikami. Jedno z tych dzieci jeszcze żyje. Kiedy Chrystus powiedział na Krzyżu: "Niewiasto, oto syn twój" (J 19, 26) - w nowy sposób otworzył Serce swej Matki. Niepokalane Serce. Objawił Jej nowy wymiar miłości i nowy zasięg miłości, do którego została wezwana w Duchu Świętym mocą ofiary Krzyża. W słowach fatimskich zdajemy się odnajdywać ten właśnie wymiar macierzyńskiej miłości, która swoim zasięgiem ogarnia całą drogę człowieka do Boga - i tę, która wiedzie poprzez ziemię, i tę, która prowadzi poza ziemię - zwłaszcza przez czyściec. Troska Matki Zbawiciela jest troską o dzieło zbawienia: dzieło Jej Syna. Jest troską o zbawienie - o wieczne zbawienie - wszystkich ludzi. Gdy od daty 13 maja 1917 roku mija już 65 lat, trudno nie dostrzec, że ta zbawcza miłość Matki ogarnia swoim zasięgiem w jakiś szczególny sposób nasze stulecie. W świetle miłości matczynej rozumiemy całe orędzie Pani z Fatimy. To, co wprost sprzeciwia się drodze człowieka do Boga - to grzech, trwanie w grzechu, wreszcie negacja Boga. Programowe wykreślenie Boga ze świata ludzkiej myśli. Oderwanie od Niego całej ziemskiej działalności człowieka. Odrzucenie Boga przez człowieka... Czyż Matka, która całą potęgą miłości płynącą z Ducha Świętego pragnie zbawienia każdego z nas, - może milczeć o tym, co temu zbawieniu sprzeciwia się u samych podstaw? Nie, nie może! Dlatego orędzie Pani z Fatimy, tak bardzo macierzyńskie, jest równocześnie mocne i stanowcze. Wydaje się surowe. Tak, jakby mówił Jan Chrzciciel nad brzegami Jordanu. Wzywa do pokuty. Przestrzega. Nawołuje do modlitwy. Zaleca różaniec... Przedmiotem troski Matki Odkupiciela są wszyscy ludzie naszej epoki - a zarazem społeczeństwa, narody i ludy. Społeczeństwa zagrożone odstępstwem od Boga. Zagrożone demoralizacją. Wszak upadek moralności niesie z sobą upadek społeczeństwa". Przygotowując i wzmiankując następnie "Akt zawierzenia i poświęcenia Matce Bożej", który zostanie wypowiedziany przy końcu nabożeństwa eucharystycznego, Papież objaśnia jego sens: "Poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi - to znaczy przybliżyć się za pośrednictwem Matki, do samego Źródła Życia, które wytrysło na Golgocie. To Źródło wciąż tętni odkupieniem i łaską. Wciąż się w Nim dokonuje zadośćuczynienie za grzechy świata. Wciąż jest ono Źródłem nowego życia i świętości. Poświęcić świat Sercu Maryi, Niepokalanemu Sercu Matki - to znaczy wrócić pod Krzyż Syna. To znaczy więcej: odnaleźć ten świat w przebitym Sercu Zbawiciela. Potwierdzić jego Odkupienie u samego Źródła. Odkupienie jest zawsze większe niż grzech człowieka i "grzech świata". Moc Odkupienia przerasta nieskończenie całą skalę zła, jakie jest w człowieku i w świecie. Serce Matki jest tego świadome, jak żadne inne serce w całym wszechświecie: widzialnym i niewidzialnym. I dlatego wzywa. Wzywa nie tylko do nawrócenia, wzywa do korzystania z Jej matczynej pomocy, aby powrócić do Źródła Odkupienia". Jan Paweł II podkreśla ciągłość tej praktyki w tradycji Kościoła, przedstawiając związek między przepowiedniami z Fatimy i Rosją: "Treść wezwania Pani z Fatimy jest tak głęboko zakorzeniona w Ewangelii i całej Tradycji, że Kościół czuje się tym orędziem wezwany. Kościół dał temu wyraz przez Sługę Bożego Piusa XII (którego dniem konsekracji biskupiej stał się dokładnie dzień 13 maja 1917 roku), który poświęcił Niepokalanemu Sercu Maryi rodzaj ludzki, a zwłaszcza ludy Rosji... Z czym dzisiaj staje wobec Bogurodzicy w Jej fatimskim sanktuarium Jan Paweł II - następca Piotra, kontynuator dzieła Piusa i Jana, i Pawła, szczególny dziedzic Soboru Watykańskiego II? Staje odczytując z drżeniem serca owo wezwanie do pokuty, do nawrócenia - wezwanie żarliwe Serca Maryi - które rozbrzmiewało w Fatimie 65 lat temu. Tak. Odczytuje je z drżeniem serca, bo widzi, jak bardzo wielu ludzi i społeczeństw, jak wielu chrześcijan poszło w kierunku przeciwnym niż wskazywało orędzie Pani z Fatimy. Grzech zyskał tak bardzo prawo obywatelstwa - a negacja Boga rozprzestrzeniła się w ludzkich światopoglądach i programach! Ale właśnie dlatego to ewangeliczne wezwanie do pokuty i nawrócenia wypowiedziane słowami Matki, jest nadal aktualne. Jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące...". Następca Piotra staje tutaj zarazem jako świadek olbrzymich cierpień człowieka, jako świadek zagrożeń narodów i ludzkości na miarę apokaliptyczną. Te cierpienia stara się ogarnąć własnym, słabym ludzkim sercem, gdy znajduje się wobec tajemnicy Serca Matki, Niepokalanego Serca Maryi. W imię tych cierpień, ze świadomością zła, jakie narasta w świecie i grozi człowiekowi, narodom, ludzkości - następca Piotra staje tutaj z tym większą wiarą w odkupienie świata, w tę Miłość zbawczą, która jest zawsze większa, zawsze potężniejsza od wszelkiego zła. Jak wielu jest dzisiaj, w tym również wśród chrześcijan, tych, którzy sami ogłaszają się jako tłumacze "znaków czasu!". Papież tłumaczy je tu w pełni swego autorytetu w świetle Fatimy, czerpiąc z orędzia ostrzeżenia, apele, nadzieje i obietnice dla całej ludzkości. Następnie zawierza ludzkość Matce Bożej, błagając Ją o przyjęcie tego "wołania nabrzmiałego cierpieniem ludzi". Akt zawierzenia i poświęcenia Matce Bożej z Fatimy Po mszy św. Jan Paweł II dokonał aktu poświęcenia świata Matce Bożej i Matce ludzkości uroczystą modlitwą, którą odmawiał: "...Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko!... W poczuciu tej jedności (z wszystkimi pasterzami Kościoła) wypowiadam słowa niniejszego Aktu, w którym raz jeszcze pragnę zawrzeć "nadzieje i obawy" Kościoła w świecie współczesnym. Przed czterdziestu laty, a także w dziesięć lat później, Twój sługa Papież Pius XII, mając przed oczyma bolesne doświadczenia rodziny ludzkiej, zawierzył i poświęcił Twemu Niepokalanemu Sercu cały świat, a zwłaszcza te narody, które stanowiły przedmiot Twej szczególnej miłości i troski. Ten świat ludzi i narodów mam przed oczyma również dzisiaj, kiedy pragnę ponowić zawierzenie i poświęcenie dokonane przez mojego Poprzednika na stolicy Piotrowej: świat kończącego się drugiego tysiąclecia, świat współczesny, nasz dzisiejszy świat!". W Akcie tym zostają również wymienione przede wszystkim narody - ofiary plagi komunizmu przepowiedzianej przez Matkę Bożą w Fatimie: "W szczególny sposób zawierzamy Ci i poświęcamy tych ludzi i te narody, które tego najbardziej potrzebują...", jakże nas przeto boli wszystko, co w Kościele, w każdym z nas, jest przeciwne świętości i poświęceniu! Jakże nas boli to, że wezwanie do pokuty, nawrócenia, modlitwy nie spotkało się i nie spotyka z takim przyjęciem jak powinno! Jakże nas boli, że tak ozięble uczestniczymy w dziele Chrystusowego Odkupienia!... O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi - zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości!". W pełnej przejęcia modlitwie Papieża wyraźne jest echo przepowiedni i obietnic Matki Bożej z Fatimy. Papież rozmawia z Matką Niebieską głębią swego serca strapionego problemami naszego świata. W Niej pokłada całą swą nadzieję i kończy ten Akt szeregiem "wybaw nas!" Od głodu i wojny - wybaw nas! Od wojny atomowej, od nieobliczalnego samozniszczenia, od wszelkiej wojny - wybaw nas! Od grzechów przeciw życiu człowieka od jego zarania - wybaw nas! Od nienawiści i podeptania godności dziecka Bożego - wybaw nas! Od wszelkich rodzajów niesprawiedliwości w życiu społecznym, państwowym i międzynarodowym - wybaw nas! Od deptania Bożych przykazań - wybaw, nas! Od usiłowań zadeptania samej prawdy o Bogu w sercach ludzkich - wybaw nas! Od grzechów przeciw Duchowi Świętemu - wybaw nas! Wybaw nas! Jak podczas przedstawienia dramatycznego, które zmierza ku zakończeniu, głos Jana Pawła II przybiera na sile w formie crescendo, które panuje nad placem wypełnionym milionem milczących, poruszonych do głębi pielgrzymów, biorących udział w tym, co się odbywa. Jego ostatnie słowa brzmią jak okrzyk dawnego proroka: "Przyjmij, o Matko Chrystusa, to wołanie nabrzmiałe cierpieniem wszystkich ludzi! Nabrzmiałe cierpieniem całych społeczeństw! Niech jeszcze raz objawi się w dziejach świata nieskończona potęga Miłości miłosiernej! Niech powstrzyma zło! Niech przetworzy sumienia! Niech w Sercu Niepokalanym odsłoni się dla wszystkich światło Nadziei!". Oto jak Jan Paweł II odnajduje w wydarzeniach historycznych drogę jaką nam pokazała Matka Boska przed 65 laty, tzn. od rewolucji bolszewickiej do zamachu na placu św. Piotra; przekazuje on ludzkości wezwanie Matki Bożej i Matki naszej, i daje nam przykład modlitwy oraz tej ufności w Bogu i Maryi, które jedne jedyne zdołają uchronić nasz świat od ostatecznej katastrofy. *** Matka Boża z Fatimy prosząc troje pastuszków, by modlili się o pokój, oznajmiła im, że tocząca się wówczas wojna zakończy się w ciągu kilku miesięcy. Jednocześnie ostrzegła ona ludzkość, że jeżeli nie przestanie znieważać Jej syna, nie uniknie następnej, jeszcze straszniejszej wojny. Na ludzkość, która nie wysłuchała gorącego wezwania Matki Bożej, spadła druga wojna światowa. Dziś apel Matki Bożej jest bardziej naglący niż kiedykolwiek przedtem. Wystarczy pomyśleć o straszliwej technice wojennej, o arsenałach przepełnionych śmiercionośną bronią jądrową, które tworzą prawdziwie apokaliptyczny obraz. Na samą myśl o tym wielu popada w depresję i rozpacz co do przyszłych losów ludzkości. 18 października 1981, w sześć miesięcy po zamachu, Jan Paweł II odwiedził Papieskie Kolegium Germanicum i po Mszy św. w Aula Magna zatrzymał się, aby porozmawiać z profesorami i studentami. Przy końcu, po wielu rozmaitych pytaniach, jeden z seminarzystów zapytał Papieża: "Jak ocenia Jego Świątobliwość sytuację światową, biorąc pod uwagę ilość broni, sytuację polityczną, problem głodu na świecie, zacofanie i tym podobne rzeczy? Czy można jeszcze uniknąć ogólnej katastrofy?". Papież odpowiedział: "Pytanie to dotyczy wielu dziedzin. Niech pan przeczyta dokumenty Stolicy Apostolskiej. Ja pokładam ufność w Miłosierdziu Bożym. Ja mam jeszcze nadzieję. Od strony czysto ludzkiej jest to wszystko niezmiernie trudne, lecz Bóg jest zawsze większy niż sobie wyobrażamy". W encyklice "Dives in misericordia" Jan Paweł II szeroko wyjaśnił i przedstawił podstawy, na jakich opiera się jego nadzieja. Papież przypomina przy każdej okazji o Bożym miłosierdziu i związanej z nim swojej nadziei, zwłaszcza kiedy przestrzega ludzkość przed niebezpieczeństwem apokaliptycznej wojny. Jednocześnie błaga, by podjęto wszelkie kroki dla zachowania pokoju w świecie. Jego duszpasterska i dziękczynna pielgrzymka do Fatimy, jego przemówienie i akt poświęcenia świata, to wielkie świadectwo wobec świata. W pełnej harmonii z błaganiem Ojca Świętego wyrażonym w Fatimie w myśl orędzia Matki Boskiej, są także dalsze Jego prośby wypowiedziane przy otwarciu nieoczekiwanego, ale nie bez powodu ogłoszonego Jubileuszowego Roku Odkupienia w bazylice św. Piotra 25 marca 1983 r. "Jezusie Chrystusie, Synu Boga żywego! Dozwól, byśmy wszyscy nawrócili się w miłości, byśmy poznali w Tobie, w Synu odwiecznej Miłości, Twojego Ojca, który jest pełen miłosierdzia (Ef 2, 4). Oby cały Kościół na przestrzeni tego roku, znów odczuł bogactwo Twojego odkupienia, które polega na odpuszczeniu grzechów i obmyciu win, które gnębią duszę powołaną do nieśmiertelności. Pomóż nam przezwyciężyć obojętność, lenistwo i opieszałość. Daj nam odczuć wielkość grzechu i winy. Uczyń nam, Panie, nowe serce i daj nam pewnego ducha (Ps 51, 12). Panie, pomóż nam, byśmy odwrócili narastającą grozę i niebezpieczeństwo obecnego świata. Napraw człowieka. Strzeż narody. Nie dopuść do dzieła zniszczenia, które grozi współczesnej ludzkości. Panie Jezu Chryste, niech dzieło Twego odkupienia okaże się mocniejsze. O to błaga Cię Kościół w tym roku za wstawiennictwem Twojej Matki, którą sam dałeś nam za Matkę wszystkich ludzi. Nadzwyczajny Rok Święty Odkupienia niech zacznie okres łask dla całego chrześcijaństwa w duchu orędzia z Fatimy: Nieustannie modlić się, pokutować, wystrzegać się ciężkich grzechów i ofiarować się za drugich. W jaki sposób my, jako lud Boży, wykorzystamy ten czas łaski wspólnie z kapłanami i biskupami oraz jak będziemy się starać, by uzyskać głębszą świadomość winy i grzechu, by utworzyć w sobie nowe serce? Chodzi tu o wielkie rzeczy, które są rzucone na szalę, gdy patrzymy ze współczesnego punktu widzenia. Wielu mówi, że ta sytuacja jest poważna i krytyczna, ale nie jest beznadziejna. Dziś jednak jest bardziej dramatyczna i napięta niż przed trzynastu laty, na początku tego procesu historycznego, który nazywamy "Detente" - odprężeniem. Wyścig światowych zbrojeń wydaje się wzrastać bez końca. Nie mam obawy przed tym absurdalnym i niebezpiecznym wyścigiem, ale bardziej boję się tych ludzi, którzy tak bezwzględnie walczą przeciwko Bogu i przeciwko ludowi Bożemu jak to ma miejsce od czasu rewolucji październikowej. Mam lęk przed takimi ludźmi, których serca pełne są nienawiści do Boga. Jeżeli pewnego dnia wrogość i walka skierowane przeciwko Bogu skończą się, świat odzyska prawdziwą szansę pokoju. Jednak i to zależy od nas, to jest od tego jak będziemy realizować apel Maryi nawołujący do ocalenia nieprzyjaciół Boga. Taki przykład znajdujemy u trojga dzieci z Fatimy. Prześladowani rosyjsko-prawosławni chrześcijanie proszą, by wierzący bracia i siostry na Zachodzie modlili się za ich kraj, Rosję, w duchu orędzia z Fatimy. Godnym uwagi jest, że dla Matki Bożej nie istnieją żadne podziały Kościoła. Ona jest Matką wszystkich. Siostra Łucja z naciskiem powtarza, że Matka Boża w sposób szczególny miłuje serdeczny lud rosyjski, co jest zrozumiałe, kiedy przypomnimy sobie stare tradycje tego narodu, który Matkę Bożą szczególnie czcił i kochał. Aż do rewolucji 1917 r. nie było w tym kraju domu, rodziny, w której ikona Maryi nie byłaby na zaszczytnym miejscu. Jako dobra i miłosierna Matka kocha ten swój naród szczególnie od czasu, kiedy w dwudziestym wieku stał się on obiektem ataków nieprzyjaciół Jej Syna i musi nieść jarzmo wrogości wobec Boga. Bardziej niż ktokolwiek potrzebuje on rzeczywistej pomocy i skutecznej obrony Matki Bożej. "W końcu moje Niepokalane Serce zatryumfuje; Rosja się nawróci..." Nawrócenie Rosji - trudny i długotrwały proces - trwa od lat. Nie można go powstrzymać. Wraz z Hamischem Fraserem powiedzmy: Od naszej gotowości uczynienia tego, o co prosiła nas Matka Boża w 1917 r. zależy, kiedy Rosja się nawróci, a szczególnie jej przywódcy, i czy nastanie nowa wojna światowa lub nie. Nie pomogą tutaj marsze pokojowe ani wiele słów, bardziej liczy się tu solidarność z Bogiem, który jest włodarzem serc także możnych tego świata, który jest Twórcą i Dawcą pokoju. Dlatego - powtarzam to z naciskiem - jesteśmy niezmiernie odpowiedzialni za naszą epokę. Nawrócenie naszych braci, którzy lekceważą Boga lub walczą przeciwko Niemu, zależy od naszej współpracy w tym dziele pojednania ich z Bogiem. Czego więcej życzy sobie Najświętsza Pani jak nawrócenia swoich dzieci do Boga! Wydaje mi się właściwe przypomnieć tu niektóre słowa wypowiedziane przez Aleksandra Sołżenicyna podczas konferencji, którą wygłosił pod koniec maja 1983 r. z okazji odbierania nagrody "Templeton" w Londynie: "Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, od starszych ludzi słyszałem takie tłumaczenie wielkich zmian zachodzących w Rosji: "Ludzie odrzucili ze swego środowiska Pana Boga i dlatego spotkały nas te nieszczęścia". Takie tłumaczenie znajduję także dla współczesnej przerażającej sytuacji. Wielkie zbrodnie naszego stulecia zrodziły się z błędów sumienia ludzkiego, które utraciło poczucie dążenia do Boga. Wielką zbrodnią była pierwsza wojna Światowa. Wyjaśnienie tej straszliwej wojny można znaleźć tylko w tym, że umysł ludzki przyćmił się. Władcy utracili poczucie Bożej mocy, która jest ponad nimi. Przecież tylko złość, która zrodziła się z nienawiści wobec Boga, mogła doprowadzić człowieka do tego, by sięgnął po tak okropną broń jaką jest trujący gaz. Okres po drugiej wojnie światowej charakteryzuje się zaprzeczeniem wartości Bożych w ludzkim sumieniu. Już Dostojewski w swoim czasie zwracał uwagę: "Nastąpią w świecie straszliwe wydarzenia, na które nikt nie będzie przygotowany. Zły duch opanuje zewsząd świat". W rzeczywistości jesteśmy świadkami szalejącej burzy bezbożnego komunizmu i ateizmu, która zalewa wszystkie kontynenty. Wydaje się, że będziemy świadkami zniszczenia całej naszej planety, świadkami samobójstwa ludzkości. Wiek dwudziesty jest zalewany powodzią ateizmu. Obserwujemy upadek moralności i utratę szacunku wobec trwałych wartości. Powierzchowna obojętność i ideologie ostatnich dwóch stuleci, które postawiły nas nad przepaścią nuklearnego samobójstwa, stawiają jedyną alternatywę: zacznijmy znowu szukać pomocnej dłoni naszego wspólnego Ojca, którą odrzuciliśmy tak lekkomyślnie i pochopnie. Tylko wtedy otworzą się nam oczy i zrozumiemy zbrodnię, której się dopuściliśmy, a nasze dłonie odnajdą drogę naprawy. Wiara w Boga jest najwyższą wartością, jest ważniejsza niż oddech. Ateizm, który terroryzuje cały świat tę wiarę nienawidzi - i wciąż walczy przeciwko niej. Zwycięstwo jednak do niej należy". Nadzwyczajny , Jubileusz Odkupienia, ogłoszony przez Papieża niespodziewanie, lecz nie bez powodów, może stać się okresem łaski w pełnej harmonii z ewangelicznym orędziem z Fatimy: "Nawracajcie się i czyńcie pokutę:. Ponadto może stać się początkiem owego "plonu", który ogarnia cały świat. Dramat na placu św. Piotra w maju 1981 r. przeraził świat i wstrząsnął ludzkimi sumieniami. Dzięki Bogu, który jeden może i potrafi przemienić zło na dobro, dramat groźnego zranienia Papieża wywołał reakcję, która nigdy dotąd nie wydarzyła się w historii: cały świat zjednoczył się w modlitwie i w ofierze za jednego człowieka, ciężko ranionego. Obraz Karola Wojtyły z 13 maja 1981 r., nie jakiegoś zwykłego człowieka, lecz Namiestnika Chrystusowego, rannego i krwawiącego, widziany w świetle innego 13 maja sprzed 65 lat w Fatimie oraz w kontekście rewolucji bolszewickiej z tego samego 1917 r., powinien być dla każdego z nas, zanim stanie się ostrzeżeniem, pełnym miłości wezwaniem miłosiernego Boga Ojca do przyjęcia z radością apelu z Fatimy o nawracanie się i czynienie pokuty. Powinniśmy odpowiedzieć nań z entuzjazmem. A może chcemy poczekać na jeszcze jeden znak z Nieba? Lecz któż zdoła go później opisać? *** W dziejach rodziny ludzkiej stało się to, czego pragnęła Matka Boża w Fatimie. Ojciec Święty Jan Paweł II 25 marca 1984 r. na placu Św. Piotra w obecności przedstawicieli Biskupów i wiernych całego świata powtórzył wypowiedziany w pierwszą rocznicę swego ocalenia Akt Konsekracji rodziny ludzkiej, wszystkich narodów, a szczególnie tych, które pragnęła Maryja podczas fizycznej obecności w Fatimie. Zaskakujący epilog planu Opatrzności Krótko przed zakończeniem przygotowań tego wydania odbyło się w Rzymie historyczne spotkanie, które jest w ścisłym związku z tematem tej książki: Jan Paweł II odwiedził swego zamachowca Ali Agcę. Jest więc zrozumiałe, że to wydarzenie musi być chociaż krótko na kilku stronach wspomniane. Podczas swojej trzy i pół godzinnej wizyty w rzymskim więzieniu Rebibbia Papież został bardzo serdecznie przywitany przez około 500 więźniów przeważnie politycznych. W swoim przemówieniu Ojciec Święty mówił o godności ludzkiej więźniów i podkreślił ich prawo do sprawiedliwego traktowania. Dalej Ojciec Święty wyznał, że wizyta ta poruszyła go do głębi i że pragnąłby porozmawiać z każdym z nich z osobna. "Jestem przekonany, że taka rozmowa pozwoliłaby wykazać, jaką głębię uczuć i bogactwo człowieczeństwa kryje w sobie każdy z Was" - powiedział. Potem dokładnie między 12.10 a 12.30 mógł Jan Paweł II porozmawiać przynajmniej z jednym ze znaczniejszych więźniów - ze "swoim" zamachowcem - Mohamedem Ali Agca. "To, co powiedzieliśmy sobie nawzajem, pozostanie tajemnicą między mną a nim. Rozmawiałem z nim tak, jak się rozmawia z bratem, któremu przebaczyłem i do którego mam zaufanie". To było wszystko, co Jan Paweł II powiedział na temat tej rozmowy do dziennikarzy. Wobec tej tajemniczej rozmowy przeprowadzonej po cichu w celi więziennej, wszelkie komentarze i próby interpretacji byłyby nie na miejscu. Jednak do tego zadziwiającego "dramatu przebaczenia i pojednania" - jak to czytamy w czasopiśmie "Time" - chciałbym tylko dorzucić: Ojciec Święty przebaczył szczerze swemu zamachowcowi zaraz po zamachu i modlił się za niego w czasie jazdy do szpitala, co w cztery dni później ciężko ranny Papież słabym głosem z polikliniki Gemelli ogłasza światu. Nawet niektórzy nie mogli zrozumieć tego autentycznie chrześcijańskiego gestu, a jeszcze mniej, naśladować go w tym. Było też i wielu takich ludzi, którzy modlili się za Mohameda Ali Agcę. I nie daremnie. Zamach z 13 maja 1981 r. wstrząsnął światem. Wydarzenie to określono jako "bezsensowny, absurdalny czyn", który prowadzi do moralnego chaosu. Niektórzy ludzie wyrażali głęboki niepokój, co się z tym światem stanie, skoro coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć. Inni widzieli w tym świętokradczym czynie syntezę zła naszego stulecia. Stało się jasne, że na placu Św. Piotra zderzyło, się dwa znaki głęboko przeciwstawne: znak piekielnej nienawiści i znak wszystko przebaczającej miłości. Siły ciemności chciały tu przez uzbrojoną rękę zabić Zastępcę Chrystusa jako Dobrego Pasterza wyciągającego swoje ręce do obecnych na placu pielgrzymów, aby przez nich ogarnąć ramionami cały świat. Ale gdy te siły ciemności tu się podniosły, tu też w podwójnym sensie poniosły porażkę: po pierwsze, nie osiągnęły swego szatańskiego celu; po drugie, wystarczyła szczera chrześcijańska miłość, która wszystko znosi, wszystko wybacza i nigdy nie ustaje, a zwycięża diabelskie zło. Pominąwszy nieliczne negatywne opinie na temat tej wizyty Papieża w więzieniu stwierdzić można, że doniesienia i komentarze odnośnie tego historycznego wydarzenia były jednoznacznie pozytywne. Według mojej opinii najlepiej i najobszerniej przedstawił to "Time" w wyd. z 9 stycznia 1984 r., nr 2 w artykule pod tytułem "Why forgive" (Dlaczego przebaczenie). "Trudno byłoby wyobrazić sobie doskonalszą konstrukcję jakiegokolwiek dramatu" - stwierdził "Time" w tym artykule. Latem 1983 r. została uprowadzona w Rzymie 15-letnia Emanuela Orlandi. Rodzina Orlandi należy do tych paruset ludzi, którzy mieszkają w Watykanie. Tam zatrudniony jest ojciec Emanueli. Porywacze postawili warunki jej wyzwolenia: natychmiastowe uwolnienie Ali Agca i jego wyjazd do NRD. Z tej okazji zamachowiec mógł przyjechać znów do Wiecznego Miasta i wypowiedzieć się na ten temat przed dziennikarzami. Agca odrzucił zdecydowanie żądania porywaczy, a podstawowy sens jego wypowiedzi jest zawarty w zdaniu, które wypowiedział nie bez głębokiego wzruszenia: "Io sono pentito ed io ammiro Papa" (Żałuję tego i podziwiam Papieża). Jego zgoda na wizytę, jego spotkania z Papieżem i jego zachowanie się przekonują, że jego skrucha jest szczera. Jeżeli pomyślimy, jak bardzo modlono się za tego "biednego chłopca", to wówczas jego żal i nawrócenie okazuje się tylko logiczną konsekwencją tych duchownych sił modlitwy i ofiary, które wypraszają łaskę Boga i w konsekwencji muszą je osiągnąć. Miłość jest zawsze silniejsza... i to udowadnia zmiana postawy zamachowca dokonana dzięki przebaczającej miłości Papieża i modlitwy wielu ludzi. Oznacza to nie tylko zwycięstwo dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, ale daje nam także przykład dodający odwagi. W rzymskim więzieniu Rebibbia Papież przygarnął do siebie zamachowca. Mohamed Ali Agca schylił się głęboko przed nim i wyraźnie poruszony, pocałował, jego rękę. Obydwaj: Papież Jan Paweł II i, od tego spotkania 27 grudnia 1983 r. także Mohamed Ali Agca stali się dla nas głębokim i bardzo aktualnym wezwaniem do zastanowienia i refleksji. Kilka minut po tym spotkaniu, podczas wizyty w żeńskiej części więzienia, powiedział Papież: "Dziś po przeszło dwu latach mogłem spotkać się z zamachowcem na moje życie i zapewnić go, że mu przebaczyłem i to zaraz po zamachu, jak to także publicznie oświadczyłem z łóżka szpitalnego natychmiast jak to było możliwe. Wierzę, że to dzisiejsze spotkanie zrealizowane w ramach Świętego Jubileuszowego Roku Odkupienia jest naprawdę opatrznościowe. Spotkanie to nie było ani zaplanowane, ani zaprogramowane. Zaistniało poprostu, a Pan nasz Jezus Chrystus dał mi tę łaskę, że spotkaliśmy się jako ludzie i jak bracia. Wierzę, że tę łaskę dał także i jemu". Jeżeli pozwolę sobie tu jeszcze coś dodać, to tylko tę modlitwę: Panie Jezu Chryste, obdarz nas wszystkich mocą do wzajemnego przebaczania i spraw, abyśmy w ludziach widzieli Twoich braci i Twoje siostry, i abyśmy wychodzili im z miłością naprzeciw. Szczególnie prosimy: daj nam łaskę, abyśmy byli zawsze gotowi prosić Twojego Ojca o przebaczenie, kiedy obraziliśmy Jego i Twoich braci. Amen.