- Pan Bóg taki rząd postanowił na świecie, żeby nie było równości. Dlatego jest niebo wyżej, ziemia niżej - sosna wielka, a leszczyna mała, a trawa jeszcze mniejsza. Dlatego i między ludźmi jeden jest stary, drugi młody - jeden ojciec, drugi syn - jeden gospodarz, drugi parobek - jeden pan, drugi chłop.
Odetchnął zmęczony i ciągnął dalej:
- Ty se patrzaj, jak jest nawet miedzy mądrymi psami, gdzie ich dużo chodzi po podwórku. Wyniosą z kuchni ceber pomyjów i zara do nich przyjdzie jeden najpierwszy, co jest najmocniejszy, i ten źre, a inne czekają oblizujący się, choć widzą, że on wyjada cześć najlepszą. Dopiero kiedy tamten podjadł sobie, aż napęczniał, idą drudzy. Każdy wsadza łeb ze swojej strony i źre, ile na niego przypadnie, nie swarząc się. Ale gdzie psy głupie, to zara wszyćkie lecą do cebra, drą się miedzy sobą i więcej mają podartych pysków niż jedzenia. Bo albo ceber wywrócą i strawę rozleją, albo zawdy zdybie się jeden najmocniejszy, co ich odpędzi. On sam na takim gospodarstwie ma niedużo, a inni wcale nic.
Tak byłoby i ludziom, gdyby każdy ino patrzył drugiemu w gębę i wołał: Oddawaj, boś zjadł więcej!... Najmocniejszy rozpędziłby innych, a słabszy umarłby z głodu. Dlatego jest postanowienie boskie, żeby każdy pilnował swoich gruntów, a cudzych nie zabierał.
- A przecie już raz chłopom ziemię rozdawali.
- Rozdawali nie raz, ino dwa razy, i jeszcze może rozdadzą. Ale po trochu i z uwagą, żeby każdy dostał to, co mu się należy, nie zaś żeby lada jaki chwytał, co mu się podoba. Tak postanowił Pan Bóg miłosierny, że na świecie musi być kolej i porządek.
- Jaki tam porządek, kiedy Grzyb dostał od razu trzydzieści morgów, a wy ledwie siedem! - rzekł Jędrek.
Ślimak przystanął na drodze chcąc trochę wypocząć. Poprawił czapki, lewą ręką ujął się pod bok, a prawą wskazał na wzgórza i mówił:
- Widzisz ty te góry tam nade dworem? Z nich przecie ciągle stacza się ziemia na dół. Może nieprawda?.
- Jużci prawda;
- A prawda. Ale ta ziemia, co się stoczy, na czyje grunta spadnie najpierwej, hę?...
- Jużci na dworskie.
- A na dworskie. Zaś ta ziemia, co stoczy się z dworskiego łanu, to na czyj grunt najpierw spadnie: na mój czy na Grzyba?
- Jużci na Grzyba, bo Grzyb siedzi na skłonie pod dworem, a wy z drugiej strony doliny.
- Oto widzisz - ciągnął Ślimak. - Żebym ja tam siedział, gdzie Grzyb, to bym więcej z dworskich gruntów korzystał, a że mi wypadło siedzieć za wodą, mniej korzystam.
- I jeszcze z waszych gór spada ziemia na dworskie łąki - odpowiedział Jędrek.
- Wola boska! - rzekł chłop uchylając czapki. - W tym ja najgorszy jestem między naszymi chłopami, że mam gruntu niedużo; ale w tym lepszy od samego pana, że z mojej chudoby ziemia zlatuje na jego łąki i majątku mu przysparza.
Chłopak słysząc takie rozumowanie kręcił głową.
- Co kręcisz łbem? - zapytał go ojciec.
- Bo mi się nie widzi to wszystko, co gadacie.
- Nie widzi ci się, boś młodszy ode mnie i głupszy.
- To i wy, tatulu, głupsi jesteście od Grzyba, boście młodsi, a on przecie gada wcale inaczej.
Chłopa aż kolnęło w serce.
- Jak ja ci dam w mordę - wykrzyknął - to zaraz pomiarkujesz se ty kondlu, kto mądrzejszy!...