Pamiętna to była niedziela dla obojga Ślimaków. Ona kupiła w straganie fular, dała dziadom po cztery grosze jałmużny, a w kościele usiadła w ławce przed ołtarzem, gdzie Grzybina i Łukasiakowa zaraz jej miejsca ustąpiły. Jego zaś ciągle ktoś zaczepiał. Arendarz robił mu wymówki, że psuje ceny Żydkom sprzedając wszystko taniej; organista przypomniał że warto by zakupić mszę śpiewaną za dusze w czyścu będące; sam strażnik z nim się przywitał, a nawet ksiądz wikary zaczął z nim rozmowę zachęcając Ślimaka do hodowli pszczół.
- O teraz - mówił wikary - kiedy masz pieniądze i czas wolny, mógłbyś przychodzić na probostwo i zobaczyć, jak pielęgnuje się owad. Później kupiłbyś parę ulów, miałbyś miód dla siebie albo na sprzedaż, a wosk do kościoła. Bo nawet i przy dużym majątku, moje dziecko, nie zawadzi pamiętać o Bogu i hodować pszczół...
Po odejściu wikarego zbliżył się do Ślimaka Grzyb. Staremu chłopu błyszczały oczy, gdy paskudnie uśmiechając się zagadnął:
- Pewno, Ślimaku, postawicie dziś dla całej wsi traktament, kiedy wam się udał taki interes?
- Nie traktowaliście wy mnie przy waszych interesach, to i ja was nie potraktuję przy moim - odparł Ślimak.
- Nie dziwota, bo ja nie zarabiam nawet na krowach tyle, co wy na kurach.
- Za to wy na ludziach zarabiacie najwięcej.
- Ma rację! - poparł Ślimaka Wiśniewski i zaraz począł go obchodzić o pożyczenie stu złotych do Nowego Roku. Gdy mu zaś odmówiono, skrył się między zebranych pod kościołem gospodarzy narzekając na hardość Ślimaka.
- Już z niego wielki pan, a niezadługo nie zechce gadać z chłopami!...
- We dworze nie był u żniw, choć go wzywali - wtrącił karbowy.
- Jego kobieta zasiadła w najpierwszej ławce przed ołtarzem - dodał Wojtasiuk.
- Zawdy pieniądz przewraca ludziom w głowie - zakończył Orzechowski. Po czym weszli do kościoła.