Niech będzie pochwalony - odezwał się spod płachty głos chrypliwy.
- To ty; Zośka? - spytała zdziwiona gospodyni.
- Jo.
- Wchodźże prędzej, bo zimno najdzie do izby.
Szczególna osoba weszła, ale zatrzymała się u progu milcząc. Teraz można było spostrzec, że ma na ręku dziecko, bledsze od kości, ze zsiniałymi ustami; spod płachty wysuwała się jego ręka cienka jak patyk.
- Co ty robisz na taki czas? - zapytał Ślimak.
- Idę za służbą - odparła. Obejrzała się po izbie szukając stołka, lecz nie znalazłszy go cofnęła się do drzwi i kucnęła przy ścianie u progu.
- Po wsi gadają - mówiła głosem chrypliwym i jednostajnym - że macie teraz wielkie pieniądze. Myślałam, że potrzebujecie dziewki, i ot, jestem.
- Nam dziewki nie trzeba - rzekła gospodyni. - Jest wreszcie Magda, a i ta niewiele co robi.
- Cóżeś ty zmalowała, że nie masz obowiązku? - spytał Ślimak.
- W lecie byłam u żniw, a teraz nikt mnie przyjąć nie chce z dzieckiem. Samą prędzej by przygarnęli.
W tej chwili wszedł Owczarz i wstrząsnął się zdumiony zobaczywszy Zośkę..
- Skądeś ty się tu wzięła?... - spytał.
- Idę za służbą. Gadają, że Ślimak teraz bogacz, więc wstąpiłam, może by mnie wziął za dziewkę. Ale z dzieckiem i Ślimak nie chce mnie wziąć.
- O la Boga! la Boga!... - szepnął parobek na widok nędzy gorszej niż jego własna.
- Coś, Maćku, tak nad nią lamentujesz, jakby cię sumienie, gryzło - cierpko odezwała się gospodyni.
- Jużci każdemu żal widzieć tyle nieszczęścia - mruknął Ślimak.
- A najwięcej musi temu, co winien - wtrąciła Ślimakowa.
- Ja nie winien - rzekł Maciek wzruszając ramionami. - Ale zawdy żal mi jej i dziecka.
- To go weź, kiedy żal - odparła gniewna gospodyni. - Prawda, Zośka, że byś oddała dziecko Owczarzowi? Co ono jest: chłopiec czy dziewczyna?
- Dziewczyna - szepnęła Zośka patrząc na Owczarza - ma już dwa roki. - I dodała:
- Jak chcesz, to se ją weź...
- Dużo mi po niej - odpowiedział parobek - ale zawdy szkoda.
- Jak chcesz, to ją weź... Weź ją, weź, kiedy chcesz... Ślimak teraz bogacz i tyś bogacz...
- Jużci z Owczarza bogacz. Po sześć rubli przepija w jedną niedzielę - drwiła Ślimakowa.
- Kiedyś taki bogacz, że po sześć rubli przepijasz w jedną niedzielę, to ją weź - mówiła Zośka tonem coraz gwałtowniejszym.
Wydobyła z płachty dziecko i położyła je na wilgotnej ziemi. Zdawało się, że w tej chwili jest jeszcze bledsze, lecz nie wydało głosu.
- Głupie twoje żarty, Jagna! - mruknął Ślimak do żony. Zośka przeciągnęła się i powstała na równe nogi.
- Oto mi letko, choć raz w życiu... - mówiła podniesionym głosem, a oczy dziko jej błyszczały. - Nieraz myślałam se że nie wytrzymam i cisnę ją gdzie na drodze albo we wodę Ale kiedy chcesz, to ją weź! Weź ją, ino mi jej dobrze pilnuj, bo jak kiedy wrócę, a jej nie zdybię, to ci ślepie wybiorę.
- Co ty gadasz, opętana?... - reflektował ją Ślimak. - Przeżegnaj się...
- Niech się ten żegna, co idzie na śmierć, a ja pójdę na służbę... Gadali, żeście tera bogacz... Myślałam, że potrzebujecie dziewki, i wstąpiłam tu... Nie potrzebujecie, to nie, to pójdę dalej...
- Co masz z głupią gadać!... Siadajcie do wieczerzy - odezwała się gospodyni i z gniewem pochwyciła garnczek z ognia. Skutkiem gwałtownego ruchu głownie rozsypały się po całym kominie, a jedna upadła na ziemię, aż do bosych nóg Zośki.
- Pali się!... pali się!... pali się!... - krzyknęła Zośka odskakując do drzwi. - Spali się chałupa, spali się stodoła, wszystko!... Ale Zośka ucieknie w jednej koszuli i... będzie w jednej chodziła do samej śmierci...
Jak pijana rzuciła się do drzwi, zatoczyła do sieni, potem na podwórko powtarzając: “Pali się!... pali się..." Krzyk jej słychać było za oknem, potem w ogródku; potem na gościńcu Wreszcie umilkł, zagłuszony szelestem deszczu. W chacie na ziemi zostało dziecko, chude i ciche.
- Gońcież ją! - krzyknęła z pasją Ślimakowa. - Biegaj, Maćku...
Ale Maciek nie ruszył się z miejsca, natomiast odezwał się Ślimak:
- Co ty gadasz, kto opętaną będzie gonił i po nocy? Chyba, żeby mu diabeł łeb urwał?
- Udaje opętaną, żeby dzieci, podrzucać - warknęła gospodyni.
- Co ma udawać? Sama przecie pamiętasz, jaka była u nas, że się jej w głowie psowało za każdą odmianą księżyca. Teraz jest jeszcze głupszą od czasu, jak się paliło u Skrzypa.
- A ona ogień podłożyła.
Ślimak machnął ręką.
- Kto to widział! Ludzie wszystko składają na głupich, a bez ten czas źli broją.
- No, a co zrobisz z bachorem?... - wybuchnęła gospodyni. - Cóż ty myślisz, że ja może będę karmić taką znajdę?
- Przecie nie wyrzucisz jej za płot. Wreszcie nie bój się. Zośka przyjdzie po nią, nie dziś, to jutro.
- Jak nie przyjdzie, to znajdę odwieziesz do gminy. Ale ja nie chcę w izbie takiego dziecka, nawet na jedną noc - mówiła z gniewem gospodyni.
- Więc co poczniesz? - oburzył się Ślimak.
- Ja ją wezmę do stajni - szepnął Owczarz.
Zbliżył się do progu, niezgrabnie podniósł dziecko z ziemi i usiadłszy z nim w kącie, na ławie, począł je okrywać i huśtać. W izbie zrobiło się cicho; potem z ciemniejszej jej połowy wynurzyła się Magda, Jędrek i Stasiek i otoczyli Owczarza przypatrując się maleństwu.
- Takie suche jak wiór - szepnęła Magda. - Ani się ruszy, ino patrzy - dodał Jędrek.
- Musicie ją, Maćku, karmić z gałganka - rzekła znowu Magda - Ja wam wynajdę czysty.
- Siadajcie do wieczerzy - odezwała się gospodyni już mniej gniewnym głosem.
Spojrzała na dziecko najprzód z daleka, potem schyliła się nad nim, nareszcie dotknęła palcami jego żółtej i pomarszczonej twarzy.
- Suka, nie matka! - mruknęła: - Magda - dodała głośniej - nalej krzynkę mleka w skorupkę- i nakarm znajdę, a ty, Maćku, siadaj do wieczerzy.
- Niech Magda teraz je, ja sam pokarmię sierotę - rzekł parobek.
- Ale, on pokarmi!... Nawet jej trzymać dobrze nie umie!... - oburzyła się dziewczyna chcąc mu odebrać dziecko.
- Niechaj jej! - mruknął Owczarz.
- Oddajcie ją! - zawołała Magda.
- No, tam, nie szarp jej, Magda - rzekła gospodyni. - Nalej mleka i zwiń czysty gałganek, a Maciek niech ją karmi, kiedy tak chce.
Po chwili trzymał Owczarz w ręku gałganek w formie smoczka i karmił nim dziecko, ku niezadowoleniu Magdy, która zamiast jeść kolację ciągle robiła jakieś uwagi:
- O, patrzcie! całą jej gębę zawalał... O, jak to rozlewa po ziemi... Po co wy jej w nos wtykacie gałgan? - jeszcze się dziewczyna udusi!...
Parobek czuł, że jest złą niańką, lecz dzeiecka z rąk nie wypuścił. Sam śpiesznie zjadł trochę zacierek, resztę zostawił w misce, zasłonił sierotę sukmaną i wymknął się na nocleg do stajni.
Gdy tam wszedł, jeden z koni zarżał, drugi w ciemności odwrócił głowę i zaczął obwąchiwać dziecko.
- Przywita się, przywitaj! - rzekł Owczarz. - Nastał do was nowy fornal, co nawet bata utrzymać nie potrafi. Cha!... cha!...
Na dworze deszcz wciąż padał. Drzwi stajni przymknęły się i wszystko ucichło. A gdy po niejakim czasie wyszedł z izby Ślimak zobaczyć, czy się nie wypogadza; zdawało mu się, że w stajni słyszy chrapanie Maćka.
- Już śpią - mruknął gospodarz. Popatrzył na niebo i wrócił do sieni.
- Cóż, ciepło tam znajdzie? - spytała męża gospodyni.
- Już śpią - odparł.
We drzwiach zgrzytnęła zasuwa, w kominie dotlewał się ogień, wreszcie zgasł. Było już późno. Koguty wyśpiewały północ, pies odszczeknął im i wcisnął się pod wóz przed słotą, w chacie zasnęli wszyscy...
Wtedy cicho skrzypnęły wrota stajni i wymknął się z nich jakiś cień; posunął się wzdłuż ściany budynku i ostrożnie zakradł się do obory. Był to Maciek. Wydobył spod sukmany szlochające dziecko i przystawił je do wymienia krowy.
- Ssij bydlę - szepnął - kiedy cię własna matka porzuciła. Ssij...
Po chwili w oborze rozległo się ciche mlaskanie. Deszcz wciąż padał.