- Oni nie, ale ja pójdę do samego dziedzica.
- Jutro pójdziesz?
- Jutro. Inaczej przepadnie mi łąka. A cóż ja bym począł bez niej, nieszczęśliwy?... - westchnął chłop.
Przyszło jutro, przyszło pojutrze, nawet tydzień upłynął, a Ślimak nie wybrał się do dworu. Jednego dnia mówił, że musi dla kupca zmłócić żyto, drugiego - że jest za zimno na wychodzenie z domu, innego - że się przerwał i że mu we środku dolega. Naprawdę zaś ani młócił, ani się przerwał, tylko coś go zatrzymywało na miejscu. Coś, co chłopi nazywają nieśmiałością, szlachta próżniactwem, a uczeni - brakiem woli.
Przez te dnie mało jadł, nic nie robił, gniewał się na wszystkich i tułał się po całym gospodarstwie wzdychając. Najczęściej stawał nad pokrytą śniegiem łąką i dumał, toczyła się w nim walka. Rozum mówił, że trzeba iść do dworu i raz skończyć interes o łąkę tak czy owak; ale jakaś inna potęga trwożyła mu serce pętała nogi albo szeptała, w ucho: “Nie śpiesz się, jeszcze dzień pofolguj, jakoś się to ułoży..."
- Józek, czego ty nie idziesz do dziedzica? - wołała żona Przecie raz musisz tam pójść i rozgadać się.
- A jak mi łąki nie sprzeda, to co?... - odpowiadał chłop.
I tak wahał się, aż pewnego wieczora dała mu znać Sobieska, że deputaci ze wsi byli dzisiaj u pana z prośbą, aby im sprzedał majątek.