- Albo wy nie możecie gdzie indziej kupić ziemi? - spytał chłop.
- No, nie możem. My handlujemy całą gromadą, w kilkunastu... Dużo by o tym gadać... Ale mój młodszy syn, Wilhelm, on nie rolnik. Jak nie będzie miał wiatraka, zmarnieje chłopak albo pójdzie w świat. A ja stary, ja go chcę mieć przy sobie... Więc sprzedaj nam swój grunt - mówił ściskając go mocniej za rękę. - Zresztą, słuchaj - dodał ciszej - dam ci siedemdziesiąt pięć rubli za morgę... Wielki to pieniądz!... Bóg mi świadek, że daję ci więcej, niż warto... Prawda, że sprzedasz? Tyś przecie, uczciwy człowiek, chrześcijanin...
Chłop ze zdziwieniem i litością patrzył na starca, któremu czerwone oczy nabiegły łzami.
- Musi, panie - rzekł Ślimak - wy macie kiepski rozum, kiedy mnie tak napastujecie. Bo ino pomyślcie, czy jest sens prosić człowieka, ażeby dał sobie uciąć rękę albo nawet poderżnąć gardło? A cóż bym ja, chłop, robił bez ziemi?...
- Kupisz sobie innego grunta... Będziesz miał dwa razy tyle... Sam wyszukam ci taką wieś...
Ślimak kiwał głową, wreszcie odparł:
- Mówicie do mnie jak ten chłop do drzewiny, kiedy ją wykopuje w lesie, a chce zasadzić kole domu. “Chodź - on mówi - będziesz przy chałupie, będziesz między ludźmi..." No, i głupia drzewina wychodzi z lasu, bo musi; ale nim ją w nowym gruncie osadzą - usycha. I wy chcecie, żebym ja tak zmarniał z żoną, z dziećmi i całym dobytkiem. Bo cóż bym począł w tym dniu, kiedy bym mój grunt sprzedał?
Rozmowę przerwał brodaty przemówiwszy do ojca po niemiecku, głosem podniesionym i stanowczym.
- Więc nie sprzedasz? - spytał starzec.
- Ni - odparł Ślimak.
- Po siedemdziesiąt pięć rubli morgę.
- Ni.
- A ja ci mówię, że sprzedasz! - zawołał brodaty, gwałtownie chwytając ojca za rękę.
- Ni.
- Sprzedasz, gospodarzu - powtórzył stary.
- Ni.