Było już po południu, kiedy na podwórzu w gwałtowny sposób zaczął ujadać Burek. Pies szczekał, jakby się kto z nim drażnił. Owczarz wyjrzał przez okno i pod chałupą zobaczył obcego człowieka w miejskim odzieniu. Miał on długi szaraczkowy kubrak i rudy kaptur na głowie, przez co niewiele mu było widać twarzy. Parobek wyszedł przed sień.
- A czego to?,
- Zmiłujcie się, gospodarzu - odparł obcy - poratujcie nas w nieszczęściu. Niedaleko za waszą chałupą sanie nam się zepsuły i nawet nie mogę ich naprawić, bo mi dziś w nocy siekierę z półkoszka ukradli.
Owczarz przyglądał mu się z niedowierzaniem.
- Z dalekaśta? - spytał.
- Sześć mil stąd. Jedziemy z żoną do familii, jeszcze ze cztery mile. Dobrej wódki wam dam i kiełbasy, jak mnie poratujecie. Na wzmiankę o wódce podejrzenia Maćka osłabły Pokręcił głową parę razy, przeciągnął się, ale w końcu chcąc poratować bliźniego, zostawił znajdę w izbie i z siekierą poszedł za wędrowcem. Rzeczywiście, niedaleko zagrody stały sanie, zaprzęgnięte w jednego konia przy dyszlu, a na saniach kuliła się baba, jeszcze lepiej opatulona aniżeli jej mąż. Zobaczywszy Owczarza baba płaczliwym głosem zaczęła go błogosławić, podróżny zaś postąpił o wiele zacniej, bo od razu wypił do Maćka z dużej flaszki.
Parobek, wymówiwszy się dla ceremonii, pociągnął z flaszki, aż mu oczy łzami zaszły, i wziął się do naprawy sanek. Niewiele było przy nich roboty, może na pół godziny: mimo to wdzięczność podróżnych dla parobka nie miała granic. Baba dała Owczarzowi kawał kiełbasy i cztery obwarzanki, a jej mąż tak się rozczulił, że zawołał:
- Zjechałem przecie szmat drogi, ale nigdziem nie spotkał tak uczciwego chłopa jak ty, bracie. Za to, zostawię ci pamiątkę. Nie masz, bracie, butelki?
- W izbie może bym i znalazł - odparł Maciek niepewnym z radości głosem, czując, że mu wódki zostawią.
Podróżny zepchnął babę z siedzenia i wydobył czarną butelkę z grubego szkła.
- Idźmy - rzekł do parobka. - Ty mi za fatygę ofiarujesz kilka bretnali na wypadek, gdyby się jeszcze raz sanie zepsuły, a ja za twoją pomoc dam ci taki kordiał, że kiep wódka!... Bo to jest i wódka w nim, jest i lekarstwo.
Szli żwawo do chaty, a obcy prawił:
- Zaboli cię głowa, zaboli cię brzuch - łyknij kielich tego trunku. Nie możesz spać czy masz zmartwienie, czy cię febra trząść zacznie; a ty - łykniesz mojego trunku i jak para wyjdzie z ciebie choroba. Szanujże ten trunek. - mówi podróżny - i nie dawaj go byle komu, bo to specjał. Jeszcze mój dziad nieboszczyk nauczył się robić go od zakonników w Radecznicy. Nawet na uroki ono bez mała takie dobre jak woda święcona.
Dosięgli zagrody. Maciek wszedł do izby po gwoździe i butelkę, a podróżny został na dziedzińcu, niedbale rozlgądając się po budynkach i oganiając się przed Burkiem, który wściekle na niego ujadał. W innym czasie ten psi gniew może zastanowiłby Owczarza; ale dziś trudno było podejrzewać gościa, który za niewielką pracę dał mu wódki, kiełbasy i jeszcze obiecał cudownego trunku. Wyniósł tedy parobek z izby pękatą butelczynę i uśmiechając się podał ją podróżnemu; ten zaś nalał mu z półtorej kwaterki specjału upominając, aby lada kogo nie częstował i sam używał tylko w ważnych wypadkach.
Wreszcie pożegnali się. Obcy pobiegł do sanek, a Owczarz zatkał swoją butelkę gałgankiem i ukrył w stajni pod żłobem. Brała go ochota pokosztować bodaj kropelkę cudownego trunku, ale - zapanował nad sobą pomyślawszy:
“Czy to raz padnie na człowieka słabość? Lepiej na taki czas odłożyć."