- Jutro szturm jeszcze, ale to już ostatni - powtarzali sobie księża i żołnierze. - Komu Bóg śmierć zapisze, niech dziękuje, że przedtem nabożeństwa zażyć mu pozwoli i tym pewniej bramy niebieskie mu otworzy, bo kto w dzień Bożego Narodzenia za wiarę zginie, ten do chwały przyjęty być musi.
Życzyli sobie tedy wzajem pomyślności, długich lat lub niebieskiej korony i taka ulga spadła na wszystkie serca, jakby już bieda minęła.
A było przy przeorze jedno krzesło próżne, przed nim stał talerz, na którym bielała paczka opłatków, niebieską wstążeczką obwiązana.
Gdy wszyscy zasiedli, owego zaś miejsca nikt nie zajął, pan miecznik rzekł:
- Widzę, ojcze wielebny, że starym zwyczajem i dla zagórskich panów miejsce gotowe?
- Nie dla zagórskich to panów - odrzekł ksiądz Augustyn - ale dla wspomnienia owego młodzieniaszka, któregośmy jak syna wszyscy kochali, a którego dusza patrzy teraz z uciechą na nas, żeśmy pamięć wdzięczną o nim zachowali.
- Dla Boga - rzekł miecznik sieradzki - lepiej teraz jemu niż nam! Słuszną winniśmy mu wdzięczność!
Ksiądz Kordecki miał łzy w oczach, a pan Czarniecki ozwał się:
- O mniejszych w kronikach piszą. Jeśli mi Bóg życia pozwoli, a ktokolwiek spyta mnie później, który był między wami żołnierz starożytnym bohaterom równy, powiem: Babinicz.
- On się nie nazywał Babinicz - odrzekł ksiądz Kordecki.
- Jak to, nie nazywał się Babinicz?
- Od dawna wiedziałem jego prawdziwe nazwisko, ale pod tajemnicą spowiedzi... I dopiero, wychodząc przeciw owej kolubrynie, rzekł mi: “Jeśli zginę, niechajże wiedzą, ktom jest, ażeby uczciwa sława przy moim nazwisku została i dawne grzechy starła." Poszedł, zginął, więc teraz mogę waćpanom powiedzieć: to był Kmicic!
- Ów litewski przesławny Kmicic? - zakrzyknął porwawszy się za czuprynę pan Czarniecki.
- Tak jest! Tak łaska boża zmienia serca!
- Dla Boga! Teraz rozumiem, że on się podjął tej wyprawy! Teraz rozumiem, skąd się taka fantazja w nim brała, skąd ta odwaga, którą wszystkich przewyższał! Kmicic, Kmicic! ów straszny Kmicic, którego Litwa sławi!
- Inaczej go odtąd sławić będzie nie tylko Litwa, ale cała Rzeczpospolita.
- On to nas pierwszy ostrzegł przed Wrzeszczowiczem!
- Z jego to przyczyny bramyśmy dość wcześnie zamknęli i przygotowania uczynili!
- On pierwszego Szweda z łuku ustrzelił.
- A ilu ich z armat napsuł! A de Fossisa kto położył?
- A owa kolubryna! Jeśli nam nie strach jutrzejszego szturmu, któż to sprawił?
- Niechże każdy z czcią wspomina i wysławia, gdzie może, imię jego, ażeby sprawiedliwość się stała - rzekł ksiądz Kordecki - a teraz: “Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie!"
- “A światłość wiekuista niechaj mu świeci!" - odpowiedział jeden chór głosów.
Lecz pan Czarniecki długo nie mógł się uspokoić i myśl jego ustawicznie zwracała się do Kmicica:
- To mówię waszmościom - rzekł - było w nim coś takiego, że choć jak prosty żołnierz służył, zaraz komenda sama mu do rąk właziła. Aż mi dziwno było, że ludzie mimo woli słuchali takiego młodzika... W rzeczy, na onej baszcie on komenderował i ja sam go słuchałem. Gdybym to choć był wiedział, że to Kmicic!
- Wszelako dziwno mi to - rzekł pan miecznik sieradzki - że Szwedzi nie pochwalili się jego śmiercią.
Ksiądz Kordecki westchnął:
- Musiały go prochy na miejscu rozerwać!
- Dałbym sobie rękę uciąć, żeby żył! - krzyknął pan Czarniecki. - Ale żeby taki Kmicic pozwolił się prochom wysadzić!...
- Dał swoje życie za nasze! - odrzekł ksiądz Kordecki.
- To pewno - odpowiedział miecznik - że gdyby ta kolubryna leżała na szańcu, nie myślałbym tak wesoło o jutrze.
- Jutro Bóg nam da nowe zwycięstwo! - rzekł ksiądz Kordecki- albowiem arka Noego nie może zginąć w potopie!