Kmicic od pierwszej chwili, w której książę wzniósł toast na cześć Karola Gustawa, zerwał się wraz ze wszystkimi z miejsca, oczy postawił w słup i stał jak skamieniały, powtarzając zbladłymi wargami:
- Boże!... Boże!... Boże!... com ja uczynił?..
Wtem głos cichy, ale dla jego ucha wyraźny, zaszeptał blisko:
- Panie Andrzeju !...
On chwycił się nagle rękoma za włosy:
- Przeklętym na wieki!... Bogdaj mnie ziemia pożarła!..
Na twarzy Billewiczówny wystąpiły płomienie, a oczy jak gwiazdy jasne utkwiła w Kmicicu:
- Hańba tym, którzy przy hetmanie stają!... Wybieraj!... Boże wszechmogący!... Co waćpan czynisz?!... Wybieraj!...
- Jezu! Jezu! - zakrzyknął Kmicic.
Tymczasem sala rozległa się okrzykami, inni właśnie rzucali buławy pod nogi księcia, ale Kmicic nie przyłączył się do nich; nie ruszył się i wówczas, gdy książę zakrzyknął: “Ganchof i Kmicic do mnie!" - ani gdy piechota szkocka weszła już do sali - i stał targany boleścią i rozpaczą, z obłąkanym wzrokiem, z zsiniałymi usty.
Nagle zwrócił się do Billewiczówny i wyciągnął do niej ręce:
- Oleńka!... Oleńka!... - powtórzył z jękiem żałosnym, jak dziecko, które krzywda spotyka.
Lecz ona cofnęła się ze wstrętem w twarzy i zgrozą.
- Precz... zdrajco! - odpowiedziała dobitnie.
W tej chwili Ganchof skomenderował: “Naprzód!" - i oddział Szkotów otaczający więźniów ruszył ku drzwiom.
Km icic począł iść za nim i jak nieprzytomny, nie wiedząc, dokąd i po co idzie.
Uczta była skończona...