- Żołnierzyk zaraz prawdziwego żołnierzyka odgadnie - rzekł podnosząc rękę do kołpaka. - Nie spodziewałem się, żeby księżulkowie mieli tak grzecznych oficerów na kondycyjce. Jakże godność, proszę?...
W Kmicicu, który miał gorliwość każdego nowo nawróconego, aż dusza się wzdrygała, szczególnie na Polaków Szwedom służących; jednakże wspomniał na niedawne gniewy księdza Kordeckiego, na wagę, którą tenże do układów przywiązywał, więc odrzekł chłodno, ale spokojnie:
- Jestem Babinicz, dawny pułkownik wojsk litewskich, a teraz wolentariusz w służbie Najświętszej Panny.
- A ja Kuklinowski, także pułkownik, o którym musiałeś waść słyszeć, bo czasu niejednej wojenki o tym nazwisku i o tej szabelce (tu uderzył się po boku) wspominano nie tylko tu w Rzeczypospolitej, ale i za granicą.
- Czołem ! - rzekł Kmicic - słyszałem.
- No, proszę... toś waść z Litwy?... I tam bywają sławni żołnierze... My to wiemy o sobie, bo też trąbę sławy słychać z jednego końca świata w drugi... Znałżeś tam waszmość niejakiego Kmicica?
Pytanie padło tak nagle, że pan Andrzej stanął jak wryty.
- A waszmość czemu się o niego pytasz?
- Bo go miłuję, choć go nie znam; bośmy do siebie podobni jak para butów... i to zawsze powtarzam: dwóch jest (z przeproszeniem waszmości) prawdziwych żołnierzy w tej Rzeczypospolitej: ja w Koronie, a Kmicic na Litwie... Para gołąbków, co?! Znałżeś go waść osobiście?
“ Bodaj cię zabito!" - pomyślał Kmicic.
Lecz wspomniawszy na poselski charakter Kuklinowskiego, odrzekł głośno:
- Osobiście go nie znałem... Ale owoż wejdź pan, bo tam już rada oczekuje.
To rzekłszy wskazał mu drzwi, z których na przyjęcie gościa wyszedł jeden z księży. Kuklinowski udał się z nim razem do definitorium, lecz przedtem jeszcze odwrócił się do Kmicica.
- Miło mi będzie, panie kawalerze - odrzekł - jeśli i z powrotem ty mnie odprowadzisz, nie kto inny.
- Zaczekam tu na waszmości - odpowiedział pan Kmicic.
I pozostał sam. Po chwili począł chodzić tam i na powrót prędkimi krokami. Wzburzyła się w nim cała dusza, a serce zalewało mu się krwią czarną ze złości.
- Smoła tak nie przylega do szaty jak niesława do imienia! - mruczał. - Ten łotr, ten wyga, ten sprzedawczyk śmiele się bratem moim mianuje i za kompaniona mnie ma. Ot, czegom się doczekał! Wszyscy wisielcy się do mnie przyznają, a nikt zacny bez abominacji nie wspomni. Małom jeszcze uczynił, mało!... Żebym przynajmniej mógł tę szelmę nauczyć... Nie może być inaczej, tylko go sobie zakarbuję.
Narada w definitorium trwała długo. Uczyniło się ciemno.
Kmicic czekał jeszcze. Na koniec ukazał się pan Kuklinowski. Twarzy jego nie mógł dojrzeć pan Andrzej, ale z szybkiego sapania wnosił, że misja zgoła mu się nie udała i zarazem nie przypadła do smaku, bo nawet do gawędy stracił ochotę. Szli więc czas jakiś w milczeniu; tymczasem postanowił Kmicic dowiedzieć się prawdy, rzekł tedy udając umyślnie współczucie:
- Pewnie z niczym waszmość wracasz... Nasi księża uparci, a mówiąc między nami (tu zniżył głos), źle czynią, bo przecie wieki bronić się nie możem.
Pan Kuklinowski stanął i pociągnął go za rękaw.
- A, sądzisz waść, sądzisz, że źle robią? Masz rozumek, masz! Księżulkowie pójdą na otręby - ja w tym! Kuklinowskiego nie chcą słuchać, posłuchają jego miecza.
- Widzi waść, mnie też o nich nie chodzi - odrzekł Kmicic - ale o miejsce, które jest święte, nie ma co mówić!... a które im później się podda, tym kondycje sroższe być muszą... Chyba że to prawda, co mówią, iż w kraju powstają hałasy, że tu i owdzie poczynają Szwedów siec i że chan w pomoc ciągnie. Jeśli tak, to Miller musi odstąpić.
- Waćpanu w zaufaniu powiem: ochotka na szwedzką juszkę budzi się w kraju, a podobno i w wojsku, prawda !... O chanie także gadają! Ale Miller nie odstąpi. Za parę dni działa ciężkie nam przyjdą... Wykopiemy tych lisów z jamy, a później co będzie, to będzie!... Ale waćpan rozumek masz!
- Ot, i brama! - rzekł Kmicic - tu muszę waści pożegnać... Chyba że chcesz, bym cię po pochyłości sprowadził?
- Sprowadź, sprowadź! Parę dni temu strzeliliście za posłem!...
- At! co waść mówisz?!
- Może niechcący... Ale lepiej sprowadź waćpan... Mam ci też kilka słów rzec.
- I ja waćpanu.
- To i dobrze. Wyszli za bramę i pogrążyli się w ciemności.
Tu Kuklinowski stanął i chwyciwszy znów Kmicica za rękaw, mówić począł:
- Waćpan, panie kawalerze, wydajesz mi się roztropny i przemyślny, a przy tym czuję w tobie żołnierzyka z krwi i z kości... Po co ci, u licha, z księżmi, nie z wojskowymi trzymać, po co księżym parobkiem być?... Lepsza u nas i weselsza kompania przy kielichach, kościach, z dziewczętami... Rozumiesz? Co?
Tu ścisnął mu ramię palcami.
- Ten dom - mówił dalej ukazując palcem na twierdzę - pali się... a głupi, kto z palącego się domu nie ucieka. Waćpan może imienia zdrajcy się boisz?... Pluń na tych, co cię tak nazwą! Chodź do naszej kompanii... Ja, Kuklinowski, to waści proponuję. Chcesz, słuchaj... nie chcesz, nie słuchaj... gniewu nie będzie. Jenerał przyjmie cię dobrze, ja w tym, a mnie do serca przypadłeś i z życzliwości to ci mówię. Wesoła kompanijka, wesoła! Żołnierska wolność w tym, by służyć, komu się chce. Nic ci po mnichach! Jeżelić cnotka przeszkadza, to ją wycharchnij! Pamiętaj też i na to, że i uczciwi u nas służą. Tylu szlachty, tylu panów, hetmani... Co masz być lepszy? Kto tam się naszego Kazimierka trzyma? - nikt! Jeden Sapieha Radziwiłła gnębi.
Kmicic zaciekawił się.
- Sapieha, mówisz waćpan, Radziwiłła gnębi?
- Tak jest. Srodze go tam na Podlasiu poturbował, a teraz w Tykocinie oblega. A my nie przeszkadzamy!
- Jak to?
- Bo król szwedzki woli, żeby się zjedli. Radziwiłł nigdy nie był pewny, o sobie jeno myślał... Przy tym ledwie podobno już dyszy. Kto dopuści, żeby go oblegano, to już źle z nim... już zginął.
- I Szwedzi nie idą mu na ratunek?
- Kto ma iść? Sam król w Prusach, bo tam sprawa najważniejsza... Elektoreczek dotąd się wykręcał, teraz się nie wykręci. W Wielkopolsce wojenka. Wittenberg potrzebny w Krakowie, Duglas z góralami ma robotę, więc i zostawili Radziwiłła samemu sobie. Niech go tam Sapieha zje. Urósł Sapieżka, to prawda... Ale przyjdzie i na niego kolej. Nasz Karolek, byle się z Prusami ułatwił, przytrze potem rogów Sapieże. Teraz nie ma na niego rady, bo cała Litwa przy nim stoi.
- A Żmudź?
- Żmudź Pontusik de la Gardie trzyma w łapach, a ciężkie to łapy, znam go!
- Także to Radziwiłł upadł, on, który potęgą królom dorównywał?
- Gaśnie już, gaśnie...
- Dziwne zrządzenie boże!
- Odmienna wojny kolejka. Ale mniejsza z tym! No, co tam? Nie namyśliszże się wedle tej propozycji, którą ci uczyniłem? Nie będziesz żałował! Chodź do nas. Jeśli ci dziś za prędko, to się namyśl do jutra, do pojutrza, do przyjścia wielkich dział. Oni ci widać ufają, skoro możesz za bramę wychodzić, jak ot, teraz... Albo z listami przyjdź i więcej nie wracaj...
- Waćpan ciągniesz na stronę szwedzką, boś szwedzki poseł - rzekł nagle Kmicic - nie wypada ci inaczej, chociaż w duszy, kto wie, co tam myślisz. Są tacy, którzy Szwedom służą, a w sercu źle im życzą.
- Parol kawalerski! - odrzekł Kuklinowski - że mówię szczerze, i nie dlatego, że funkcję poselską spełniam. Za bramą już ja nie poseł, i kiedy tak chcesz, to składam dobrowolnie swoją poselską szarżę i mówię ci jak prywatny: kiń do licha tę paskudną twierdzę!
- To waść mówisz jako prywatny?
- Tak jest.
- I mogę ci jako prywatnemu odpowiedzieć?
- Jako żywo! sam proponuję.
- Tedy słuchajże mnie, panie Kuklinowski (tu Kmicic nachylił się i spojrzał w same oczy zabijaki), jesteś szelma, zdrajca, łotr, rakarz i arcypies! Masz dosyć, czyli mam ci jeszcze w oczy plunąć?
Kuklinowski zdumiał się do tego stopnia, że przez chwilę trwało milczenie. - Co to?... Jak to?... Słyszęż ja dobrze?
- Masz, psie, dosyć, czyli chcesz, bym ci w oczy plunął?
Kuklinowski błysnął szablą, lecz Kmicic schwycił go swą żelazną ręką za garść, wykręcił ramię, wyrwał szablę, następnie trzasnął w policzek, aż się rozległo w ciemności, poprawił z drugiej strony, obrócił w ręku jak frygę i kopnąwszy z całej siły, wykrzyknął:
- Prywatnemu, nie posłowi!...
Kuklinowski potoczył się na dół, jak kamień wyrzucony z balisty, pan Andrzej zaś spokojnie poszedł ku bramie.
Działo się to w załamaniu góry, tak iż z murów trudno ich było dojrzeć. Jednakże przy bramie spotkał Kmicic czekającego już księdza Kordeckiego, który zaraz odprowadził go na bok i pytał:
- A coś tak długo robił z Kuklinowskim?
- Wchodziłem z nim w konfidencję - odparł pan Andrzej.
- Cóż ci mówił?
- Mówił mi, że o chanie prawda.
- Chwała Bogu, który serca pogan zmienić umie i z wrogów uczynić przyjaciół.
- Mówił mi także, iż Wielkopolska się ruszyła...
- Chwała Bogu!
- Że kwarciani coraz niechętniej przy Szwedzie stoją, że na Podlasiu wojewoda witebski Sapieha zbił zdrajcę Radziwiłła, mając wszystkich zacnych obywatelów po sobie. Jakoby cała Litwa przy nim stoi, z wyjątkiem Żmudzi, którą Pontus ogarnął...
- Chwała Bogu! Nic żeście więcej ze sobą nie mówili?
- Owszem, namawiał mnie potem Kuklinowski, bym do Szwedów przeszedł.
- Tego się spodziewałem - rzekł ksiądz Kordecki - zły to człowiek... A ty cóżeś mu odrzekł?
- Bo to, widzicie, ojcze wielebny, powiedział mi tak: “Kładę na bok moją szarżę poselską, która się za bramą i bez tego kończy, a namawiam cię jako prywatny człowiek." A jam go jeszcze dla pewności spytał, czy mogę jako prywatnemu odpowiadać. Powiedział: “Dobrze!" - wtedy...
- Co wtedy?
- Wtedy dałem mu w pysk, a on się na dół pokocił.
- W imię Ojca i Syna, i Ducha!
- Nie gniewajcie się, ojcze... Bardzom to politycznie uczynił, a że on tam przed nikim słowa nie piśnie, to pewno!
Ksiądz milczał przez chwilę.
- Z poczciwościś to uczynił, wiem! - odrzekł po chwili. - To mnie jeno martwi, żeś sobie nowego wroga napytał... To straszny człek!
- E! jeden więcej, jeden mniej!... - rzekł Kmicic.
Po czym pochylił się do ucha księdza.
- A książę Bogusław - rzekł - to mi przynajmniej wróg. Co mi tam taki Kuklinowski! Ani się na niego obejrzę.