Zbyszko słuchał w milczeniu, Maćko zaś jakby podniecony własnymi słowami mówił dalej:
- Nie ginąć tobie za młodu, ale do Bogdańca wracać. A jak wrócisz, zaraz masz żonę brać, żeby nasz ród nie zginął. Dopiero jak dzieci napłodzisz, możesz Lichtensteina na śmierć pozwać, ale przedtem waruj mi się od szukania pomsty, bo nużby cię postrzelili gdzie w Prusach tak jako mnie - to by już nie było nijakiej rady. Bierzże teraz kubrak, bierz kaptur i ruszaj w imię Boże.
To rzekłszy Maćko wstał i począł się rozdziewać lecz Zbyszko podniósł się także, zatrzymał go i rzekł:
- Nie uczynię ja tego, czego ode mnie chcecie, tak mi pomagaj Bóg i Święty Krzyż.
- Czemu? - spytał ze zdumieniem Maćko.
- Bo nie uczynię.
A Maćko aż pobladł ze wzruszenia i gniewu.
- Bogdajeś ty się był nie rodził.
- Mówiliście już kasztelanowi - rzekł Zbyszko iże swoją głowę za moją oddajecie.
- Skąd wiesz?
- Powiadał mi pan z Taczewa.
- To i co z tego?
- Co z tego? A cóż wam kasztelan rzekł, że hańba by spadła na mnie i na cały nasz ród. Żali nie większa by jeszcze hańba była, gdyby ja stąd uciekł, a was tu na pomstę prawu zostawił?
- Na jaką pomstę? Co mnie prawo uczyni, kiedy ja i tak zamrę? Miejże rozum, na miłosierdzie Boże!
- A toć tym bardziej. Niechże mnie Bóg pokarze, jeśli ja was starego i chorego tu opuszczę. Tfu! hańba...
Nastało milczenie; słychać było tylko ciężki, rzężący oddech Maćka - i nawoływania łuczników stojących na straży przy bramach. Na dworze uczyniła się już noc głęboka...
- Słuchaj - ozwał się wreszcie Maćko złamanym głosem - nie była hańba kniaziowi Witoldowi uciekać tak z Krewa - nie będzie i tobie...
- Hej! - odrzekł z pewnym smutkiem Zbyszko wiecie! kniaź Wlitold - wielki kniaź: ma ci koronę z rąk królewskich, bogactwo i panowanie - a ja, ubogi ślachcic - jeno cześć...
Po chwili zaś zawołał jakby z nagłym wybuchem gniewu:
- A to nie rozumiecie, że was takoż miłuję i że waszej głowy za swoją nie dam?
Na to Maćko podniósł się na chwiejnych nogach, wyciągnął przed się ręce - i choć natury ówczesnych ludzi twarde były, jakby je kowano z żelaza - ryknął nagle rozdzierającym głosem:
- Zbyszku!...