Wreszcie zawadziwszy nogą o korzeń sosny zachwiał się i byłby padł, gdyby nie to, że w tej chwili stanęła przy nim jakaś ciemna postać - i drugie widły "podparły" bestię, a jednocześnie głos jakiś zawołał mu nagle tuż nad uchem:
- Toporem!...
Zbyszko w uniesieniu walki ani na jedno mgnienie oka nie zastanowił się, skąd mu niespodziewana pomoc nadeszła, natomiast chwycił topór i ciął strasznie. Trzasnęły teraz widły złamane ciężarem i ostatnią konwulsją zwierza - ów zaś zwalił się jakby piorunem rażony na ziemię i począł na niej chrapać. Lecz zaraz ustał. Nastała cisza przerywana tylko głośnym oddechem Zbyszka, który wsparł się o sosnę, gdyż nogi chwiały się pod nim. Po chwili dopiero podniósł głowę, spojrzał na stojącą obok siebie postać - i przeląkł się myśląc, że to może nie człowiek.
- Ktoś jest? - zapytał niespokojnie.
- Jagienka! - odpowiedział cienki niewieści głos. Zbyszko aż zaniemówił ze zdziwienia oczom własnym nie wierząc. Ale wątpliwości jego nie trwały długo, gdyż głos Jagienki ozwał się znowu:
- Nakrzesam ognia...
Wraz ozwał się szczęk krzesiwa o krzemień, iskry poczęły się sypać i przy ich migotliwym blasku ujrzał Zbyszko białe czoło, ciemne brwi i wysunięte naprzód usta dziewczyny, które dmuchały w zatloną hubkę. Wówczas dopiero pomyślał, że ona przyszła do tego boru, żeby mu dać pomoc, że bez jej wideł mogłoby być z nim źle i poczuł tak wielką wdzięczność dla niej, że nie namyślając się długo, chwycił ją wpół i ucałował w oba policzki.
A jej hubka i krzesiwo wypadły na ziemię.
- Daj spokój! Czego? - poczęła powtarzać stłumionym głosem, ale jednocześnie nie usuwała mu twarzy, owszem, ustami dotknęła nawet niby wypadkiem ust Zbyszka.
On zaś puścił ją i rzekł:
- Bóg ci zapłać. Nie wiem, co by się bez ciebie przygodziło.
A Jagienka kucnąwszy w ciemności, by odnaleźć krzesiwo i hubkę, poczęła się tłumaczyć:
- Bojałam: się o ciebie, bo Bezduch poszedł też z widłami i z toporem - i niedźwiedź go ozdarł. Broń czego Boże, Maćkowi byłoby markotno, a on przecie i tak ledwie dycha... No, to i wzięłam widły, i poszłam.
- Toś to ty zachodziła tam za sosny?
- Ja.
- A ja myślał, że to "złe".
- Niemały i mnie strach brał, bo tu koło Radzikowego błota w nocy bez ognia niedobrze.
- Czemuś się nie obezwała?
- Bom się bała, że mnie odpędzisz.
I to rzekłszy znów zaczęła krzesać, a następnie położyła na hubkę kłaczek suchych konopnych paździerzy, które wnet strzeliły jasnym płomieniem.
- Mam dwie szczypki - rzekła - a ty nazbieraj wartko sucharzy; będzie ogień.
Jakoż po chwili buchnęło rzeczywiście wesołe ognisko, którego blask rozświecił ogromne, rude cielsko niedźwiedzia leżące w kałuży krwi.
- Hej, sroga stwora! - ozwał się z pewną chełpliwością Zbyszko.
- Ale ci łeb prawie caluśki rozwalony! o Jezu!
To powiedziawszy schyliła się i zanurzyła rękę w kudły niedźwiedzie, aby przekonać się, czy zwierz dużo ma w sobie sadła, po czym podniosła się z wesołą twarzą:
- Będzie sadła na jakie dwa roki!
- A widły połamane, patrz!
- To i bieda, bo co ja w domu powiem?
- Albo co?
- Bo tatuś nie byliby mnie wcale do boru puścili ,więc musiałam czekać, póki się wszyscy nie pokładą.
Po chwili zaś dodała:
- Nie powiadaj też, żem tu była, żeby nade mną nie cudowali.
- Ale cię pod dom odprowadzę, bo jeszcze wilcy na cię napadną, a widełl nie masz.
- No - dobrze!
I tak rozmawiali czas jakiś przy wesołym brzasku ogniska, nad trupem niedźwiedzia, podobni oboje do jakichś młodych leśnych stworzeń.
Zbyszko popatrzał na wdzięczną twarz Jagienki oświeconą blaskiem płomienia i rzekł z mimowolnym zdziwieniem:
- Ale takiej drugiej dziewczyny jak ty, to chyba na świecie nie ma. Tobie by na wojnę chodzić!
Ona zaś spojrzała mu na chwilę w oczy, po czym odrzekła prawie smutno:
- Ja wiem... ale nie śmiej się ze mnie.