- Chciałam i tak wstąpić po mszy do Bogdańca rzekła powitawszy Maćka - bo pilną mam do was sprawę, ale możemy i zaraz o niej gadać.
To rzekłszy wysunęła się na przodek orszaku nie chcąc widocznie, by pachołkowie słyszeli rozmowę, a gdy Maćko znalazł się przy niej, zapytała:
- To już pewno jedziecie?
- Da Bóg, jutro, nie później.
- I do Malborga?
- Do Malborga albo i nie. Gdzie wypadnie.
- To posłuchajcie teraz i mnie. Długo myślałam, co mi trzeba uczynić, a teraz chcę się i was o radę spytać. Drzewiej, wiecie, póki tatulo był żyw, a opat miał moc w sobie, było co innego. Cztan i Wilk myśleli też, że jednego z nich wybiorę, i hamowali się wzajem. A teraz ostanę bez nijakiej obrony i albo będę w Zgorzelicach za ostrokołem jako w więzieniu siedzieć, albo niechybnie stanie mi się tu od nich krzywda. Sami powiedzcie, czy nie tak?
- Ba - rzekł Maćko - myślałem o tym i ja.
- I coście wymyślili?
- Nie wymyśliłem nic, ale to jeno ci muszę powiedzieć, że u nas przecie polski kraj i że za przemoc nad dziewką okrutne są kary w statucie.
- To dobrze, ale granicę nietrudno przeskoczyć. Jużci wiem, że i Śląsk polski kraj, a wżdy tam książęta sami się z sobą wadzą i na się wzajem następują. Żeby nie to, żyłby mój tatulo kochany. Nalazło tam już Niemców i burzą a krzywdy czynią, więc kto się chce między nimi skryć, to się i skryje. Pewnie, że łatwo bym się ni Cztanowi, ni Wilkowi nie dała, ale chodzi mi też i o braci. Nie będzie tu mnie, będzie spokój, a jeśli w Zgorzelicach ostanę, Bóg wie, co się przygodzi. Zdarzą się napaści, bitki, a Jaśkowi już czternaście roków i żadna, a nie dopieroż moja, moc go nie utrzyma. Ostatni raz, kiedyście to nam w pomoc przyszli, już on się rwał ku przodowi i jak Cztan prasnął w kupę buławą, mało mu o głowę nie zawadził. Hej! gadał już Jaśko czeladzi, że obu tamtych pozwie na udeptaną ziemię. Nie będzie, mówię wam, ni dnia spokoju, bo i młodszych może co złego spotkać.
- Wiera! psubraty oni są, i Cztan, i Wilk - rzekł żywo Maćko - wszelako na dzieci ręki nie podniosą. Tfu! Taką rzecz chyba Krzyżak uczyni.
- Na dzieci ręki nie podniosą, ale w zgiełku albo, czego Boże broń, w razie ognia o przygodę nietrudno. Co tu gadać! Miłuje braci stara Sieciechowa jak rodzonych i opieki a zaś starunku im nie zbraknie, jeno beze mnie byłoby przezpieczniej niż ze mną:
- Może być - odrzekł Maćko.
Po czym spojrzał bystro na dziewczynę:
- Czegoż ty chcesz?
A ona odrzekła przyciszonym głosem:
- Weźcie mnie z sobą.
Na to Maćko, choć nietrudno mu już było domyślić się zakończenia rozmowy, zdumial się jednak mocno, zatrzymał konia i zawołał:
- Bój się Boga, Jagienka!
Ona zaś spuściła głowę i odrzekła jakby z nieśmiałością i zarazem smutkiem:
- Moiście wy! Jako co do mnie, wolę szczerze mówić niż taić. I Hlawa, i wy powiadacie, że Zbyszko już tamtej nigdy nie odnajdzie, a Czech gorzej się jeszcze spodziewa. Bóg mi świadek, nie życzę jej nijakiego zła. Niech mu ją tam, niebogę, Matka Boska strzeże i uchroni. Milsza ona była ode mnie Zbyszkowi, no i nie ma rady! taka moja dola. Ale widzicie, póki jej Zbyszko nie odnajdzie albo jeśli, jako wierzycie, nigdy nie odnajdzie, to, to...
- To co? - spytał Maćko widząc, że dziewka coraz się więcej miesza i zacina.
- To ja nie chcę być ni Cztanowa, ni Wilkowa, ni niczyja.
Maćko odetchnął z zadowoleniem.
- Myślałem, żeś go już zabaczyła - rzekł.
A ona odpowiedziała jeszcze smutniej:
- Hej!..
- To i czegoż chcesz? Jakoże mi między Krzyżaki cię brać?
- Niekoniecznie między Krzyżaki. Chciałabym teraz choć do opata, który w Sieradzu chorością złożon. Nie ma on tam jednej życzliwej duszy przy sobie, bo szpylmany pewnikiem dzbana więcej pilnują niż jego, a to przecie mój krzestny i dobrodziej. A choćby zdrów był, to też bym szukała jego opieki, bo ludzie się go boją.
- Nie będę ja się tam sprzeczał - rzekł Maćko, który w gruncie rzeczy rad był z postanowienia Jagienki, znając bowiem Krzyżaków wierzył głęboko, że Danuśka nie wyjdzie żywa z ich rąk. - Ale to ci jeno rzekę, że w drodze z dziewką okrutny kłopot.
- Może z inną, ale nie ze mną. Nie potykałam ja się dotychczas nigdy, ale nie nowina mi z kuszy dziać i trudy na łowach znosić. Jak trzeba, to trzeba, nie bójcie się. Wezmę szatki Jaśkowe, pątlik na włosy, kordzik przypaszę i pojadę. Jaśko, choć młodszy, ni na włos nie mniejszy, a z gęby taki ci do mnie podobny, że jak bywało, przebieraliśmy się na zapusty, to i tatulo nieboszczyk nie umiał rzec, które on, a które ja... Obaczycie, że nie pozna mnie ni opat, ni - kto inny.
- Ni Zbyszko?
- Jeśli go obaczę...