Siadł i wpatrzył się w nią, ona nie otworzyła wcale oczu, ale po upływie takiego czasu, jakiego potrzeba by na odmówienie bez pośpiechu "Ojcze nasz" i "Zdrowaś", drgnęły nieco jej usta i wyszeptała, jakby widząc przez zamknięte powieki:
- Zbyszko...
On zaś rzucił się w jednej chwili przed nią na kolana, chwycił jej wychudzone ręce i całując je z uniesieniem jął mówić przerywanym głosem:
- Bogu dzięki! Danuśka! poznałaś mnie!
Głos jego rozbudził ją zupełnie, więc siadła na posłaniu i z otwartymi już oczyma powtórzyła:
- Zbyszko...
I poczęła mrugać, a następnie rozglądać się naokoło jakoby ze zdziwieniem.
- Już ty nie w niewoli! - mówił Zbyszko. - Wydarłem cię im i do Spychowa jedziem!
Ale ona wysunęła dłonie z jego rąk i rzekła:
- To wszystko przez to, że tatusiowego pozwoleństwa nie było. Gdzie pani?
- Przebudźże ty się, jagódko. Księżna daleko; a my cię Niemcom odjęli.
Na to ona, jakby nie słysząc tych słów i jakby sobie coś przypominając:
- Zabrali mi też luteńkę i o mur rozbili - hej!
- Na miły Bóg! - zawołał Zbyszko.
I dopiero spostrzegł, że oczy jej są nieprzytomne i błyszczące, a policzki pałają. W tejże chwili mignęła mu przez głowę myśl, że ona może być ciężko chora i że wymówiła dwukrotnie jego imię tylko dlatego, że się jej majaczył w gorączce.
Więc zadrżało w nim serce z przerażenia i pot zimny pokrył mu czoło.
- Danuśka! - rzekł - widziszże ty mnie i rozumiesz?
A ona odrzekła głosem pokornej prośby:
- Pić!... Wody!
- Jezu miłosierny!
I wyskoczył z izby. Przed drzwiami potrącił starego Maćka, który szedł właśnie zobaczyć, jak tam jest i rzuciwszy mu jedno słowo: "Wody!" - przebiegł pędem ku strumieniowi, płynącemu w pobliżu wśród gęstwy i mchów leśnych.
Po chwili wrócił z napełnionym naczyniem i podał je Danusi, która poczęła pić chciwie. Przedtem jeszcze wszedł do izby Maćko i popatrzywszy na chorą spochmurniał widocznie.
- W gorętwie jest? - rzekł.
- Tak! - jęknął Zbyszko.
- Rozumie, co mówisz?
- Nie.