- Phi...
- Otóż Wokulski był wtedy u Hopfera subiektem i miał już ze dwadzieścia parę lat.
- W handlu win i delikatesów?
- Tak. I jak dziś Józio, tak on wówczas podawał mi piwo, zrazy nelsońskie...
- I z tej branży przerzucił się do galanterii? - wtrącił ajent.
- Zaczekaj pan - przerwał radca. - Przerzucił się, ale nie do galanterii, tylko do Szkoły Przygotowawczej, a potem do Szkoły Głównej, rozumie pan?... Zachciało mu się być uczonym!...
Ajent począł chwiać głową w sposób oznaczający zdziwienie.
- Istna heca - rzekł. - I skąd mu to przyszło?
- No skąd! Zwyczajnie - stosunki z Akademią Medyczną, ze Szkołą Sztuk Pięknych... Wtedy wszystkim paliło się we łbach, a on nie chciał być gorszym od innych. W dzień służył gościom przy bufecie i prowadził rachunki, a w nocy uczył się...
- Licha musiała to być usługa.
- Taka jak innych - odparł radca, niechętnie machając ręką.-Tylko że przy posłudze był, bestia, niemiły; na najniewinniejsze słówko marszczył się jak zbój... Rozumie się, używaliśmy na nim, co wlazło, a on najgorzej gniewał się, jeżeli nazwał go kto “panem konsyliarzem". Raz tak zwymyślał gościa, że mało obaj nie porwali się za czuby.
- Naturalnie, handel cierpiał na tym.
- Wcale nie! Bo kiedy po Warszawie rozeszła się wieść, że subiekt Hopfera chce wstąpić do Szkoły Przygotowawczej, tłumy zaczęły tam przychodzić na śniadanie. Osobliwie roiła się studenteria.
- I poszedł też do Szkoły Przygotowawczej?
- Poszedł i nawet zdał egzamin do Szkoły Głównej. No, ale co pan powiesz - ciągnął radca uderzając ajenta w kolano - że zamiast wytrwać przy nauce do końca, niespełna w rok rzucił szkołę...
- Cóż robił?
- Otóż, co... Gotował wraz z innymi piwo, które do dziś dnia pijemy, i sam w rezultacie oparł się aż gdzieś koło Irkucka.