- Pamiętasz - rzekł - ile wziąłem pieniędzy, gdym stąd wyjeżdżał ?
- Trzydzieści tysięcy rubli, całą gotówkę.
- A jak ci się zdaje: ile przywiozłem ?
- Pięćdzie... ze czterdzieści tysięcy... Zgadłem?... - pytał Rzecki, niepewnie patrząc na niego.
Wokulski nalał szklankę wina i wypił ją powoli.
- Dwieście pięćdziesiąt tysięcy rubli, z tego dużą część w złocie - rzekł dobitnie. - A ponieważ kazałem zakupić banknoty, które po zawarciu pokoju sprzedam, więc będę miał przeszło trzysta tysięcy rubli...
Rzecki pochylił się ku niemu i otworzył usta.
- Nie bój się - ciągnął Wokulski. - Grosz ten zarobiłem uczciwie, nawet ciężko, bardzo ciężko. Cały sekret polega na tym, żem miał bogatego wspólnika i że kontentowałem się cztery i pięć razy mniejszym zyskiem niż inni. Toteż mój kapitał ciągle wzrastający był w ciągłym ruchu. - No - dodał po chwili - miałem też szalone szczęście... Jak gracz, któremu dziesięć razy z rzędu wychodzi ten sam numer w rulecie. Gruba gra?... prawie co miesiąc stawiałem cały majątek, a co dzień życie.
- I tylko po to jeździłeś tam? - zapytał Ignacy.
Wokulski drwiąco spojrzał na niego.
- Czy chciałeś, ażebym został tureckim Wallenrodem?...
- Narażać się dla majątku, gdy się ma spokojny kawałek chleba!... - mruknął pan Ignacy kiwając głową i podnosząc brwi.
Wokulski zadrżał z gniewu i zerwał się z kanapy.
- Ten spokojny chleb - mówił zaciskając pięści - dławił mnie i dusił przez lat sześć!... Czy już nie pamiętasz, ile razy na dzień przypominano mi dwa pokolenia Minclów albo anielską dobroć mojej żony? Czy był kto z dalszych i bliższych znajomych, wyjąwszy ciebie, który by mnie nie dręczył słowem; ruchem, a choćby spojrzeniem? Ileż to razy mówiono o mnie i prawie do mnie, że karmię się z fartucha żony, że wszystko zawdzięczam pracy Minclów, a nic, ale to nic - własnej energii, choć przecie ja podźwignąłem ten kramik, zdwoiłem jego dochody...
Mincle i zawsze Mincle!... Dziś niech mnie porównają z Minclami. Sam jeden przez pół roku zarobiłem dziesięć razy więcej aniżeli dwa pokolenia Minclów przez pół wieku. Na zdobycie tego, com ja zdobył pomiędzy kulą, nożem i tyfusem, tysiąc Minclów musiałoby się pocić w swoich sklepikach i szlafmycach. Teraz już wiem, ilu jestem wart Minclów, i jak mi Bóg miły, dla podobnego rezultatu drugi raz powtórzyłbym moją grę! Wolę obawiać się bankructwa i śmierci aniżeli wdzięczyć się do tych, którzy kupią u mnie parasol, albo padać do nóg tym, którzy w moim sklepie raczą zaopatrywać się w waterklozety...