- A to bydlęta!... I że ja na takich błaznów nie sprowadziłem policji...
W trzy dni po dziwnym pojedynku siedział Wokulski zamknięty w gabinecie z niejakim panem Wiliamem Colins. Służący, którego od dan,na intrygowały te konferencje odbywające się po kilka razy na tydzień, ścierał kurze w pokoju obocznym i od czasu do czasu przysuwał bądź oko, bądź ucho do dziurki od klucza. Widział na stole jakieś książki i to, że jego pan coś pisze na kajecie; słyszał, że gość zadaje Wokulskicmu jakieś pytania, na które on odpowiada czasem głośno i od razu, czasem półgłosem i nieśmiało... Ale o czym by rozmawiali w tak niezwykły sposób? lokaj nie mógł odgadnąć, ponieważ rozmowa toczyła się w obcym języku.
“Jużci, to nie po niemieczku - mruczał służący - bo przecie wiem, że się mówi po niemiecku: bite majn her... I nie po francuszku, bo nie mówią mąsie, bążur, jendi... I nie po żydowszku, i nie po nijakiemu, więc po jakiemu.?... Musi stary wymyślać teraz fajn spekulację, kiedy gada tak, że go sam diabeł nie zrozumie... i wspólnika znalazł... Niech go wątroba!...