- Państwo!... państwo!... - powtarzał książę. - Państwo to my - dodał przymrużając oczy.
- Tak, państwo to faraon i... jego najwierniejsi słudzy - odpowiedział pisarz.
Dosyć było tej rozmowy z tak wysokim dostojnikiem, ażeby w duszy następcy zatrzeć budzące się a potężne, choć jeszcze niejasne pojęcie o znaczeniu “państwa". Więc państwo nie jest odwiecznym i niewzruszonym gmachem, do którego po jednym kamieniu chwały dodawać powinni faraonowie, ale jest raczej kupą piasku, którą każdy władca przesypuje, jak mu się podoba. W państwie nie ma tych ciasnych drzwi, zwanych prawami, w których przejściu każdy musi uchylić głowę, kimkolwiek jest: chłopem czy następcą tronu. W tym gmachu są rozmaite wejścia i wyjścia: wąskie dla małych i słabych, bardzo obszerne, a nawet wygodne dla silnych.
“Jeżeli tak jest - zakiełkowała nowa myśl w księciu - to ja zrobię porządek, jaki mnie się podoba!..."
W tej samej chwili przypomniał sobie dwu ludzi: oswobodzonego Murzyna, który nie czekając na rozkaz był gotów oddać życie za własność księcia, i nieznajomego kapłana.
“Gdybym miał więcej podobnych im, wola moja znaczyłaby w Egipcie i za Egiptem!..." - rzekł do siebie i poczuł niepokonaną chęć odnalezienia owego kapłana.
Był on prawdopodobnie tym samym, który powstrzymał tłum od napadu na dom księcia. Z jednej strony doskonale znał prawo, z drugiej - umiał kierować tłumami.