Przy świątyni nie było nikogo. Dopiero gdy Pentuer zaczął wołać, z pylonu wyszedł stary człowiek. Miał bose nogi, na głowie brudny czepiec, jak chłopi, dokoła bioder łachman opaski, a na plecach panterczą skórę, z której szerść wypełzła. Mimo to jego postawa była pełna godności, a oblicze rozumu. Bystro przypatrzył się gościowi i rzekł:
- Albo mi się zdaje, albo jesteś Pentuerem?...
- Jestem nim - odrzekł przybysz i serdecznie uściskał starca.
- Ho!... ho!... - zawołał Menes, on to był bowiem - widzę, że zmieniłeś się na dostojnych posadzkach. Masz gładką skórę, bielsze ręce i złoty łańcuch na szyi. Na taką ozdobę długo musi czekać bogini oceanu niebieskiego matka Nut!...
Pentuer chciał zdjąć łańcuch, ale Menes powstrzymał go z uśmiechem.
- Daj pokój! - rzekł. - Gdybyś wiedział, jakie klejnoty mamy na niebie, nie kwapiłbyś się z ofiarowaniem złota... Cóż, przychodzisz do nas osiedlić się?...
Pentuer potrząsnął głową.
- Nie - odparł. - Przyszedłem tylko pokłonić się tobie, boski nauczycielu.
- A potem znowu do dworu? - śmiał się starzec. - Oj wy, wy, wy!... gdybyście wiedzieli, co tracicie porzucając mądrość dla pałaców, bylibyście najsmutniejszymi ludźmi.
- Sam jesteś, nauczycielu?
- Jak palma w pustyni, szczególniej dziś, kiedy mój głuchoniemy poszedł z koszem do Memfisu, użebrać co dla matki Re i jej kapłana.
- I nie przykro ci?...
- Mnie?... - zawołał Menes. - Przez czas, kiedyśmy się nie widzieli, wydarłem bogom kilka tajemnic, których nie odstąpiłbym za obie korony Egiptu!...
- Czy to sekret?... - zapytał Pentuer.
- Co za sekret?... Przed rokiem dokończyłem pomiarów i rachunków odnoszących się do wielkości ziemi...
- Co to znaczy?
Menes obejrzał się i zniżył głos.
- Przecież wiadomo ci - mówił - że ziemia nie jest płaską, jak stół, ale - jest olbrzymią kulą, na powierzchni której znajdują się morza, kraje i miasta...
- To wiadomo - rzekł Pentuer.
- Nie wszystkim - odparł Menes. - A już wcale nie było wiadomo: jak wielką może być ta kula...
- A ty wiesz? - zapytał prawie wylękniony Pentuer.
- Wiem. Nasza piechota maszeruje na dzień około trzynastu mil egipskich. Otóż kula ziemska jest tak ogromna, że nasze wojska obeszłyby ją dokoła w ciągu pięciu lat...
- Bogowie!... - rzekł Pentuer. - Czy nie lękasz się, ojcze, myśleć o podobnych rzeczach?...
Menes wzruszył ramionami.
- Mierzyć wielkość, cóż w tym strasznego? - odparł. - Mierzyć wielkość piramidy czy ziemi, wszystko jedno.
Robiłem trudniejsze rzeczy, bo wymierzyłem odległość naszej świątyni od pałacu faraona, nie przechodząc przez Nil...
- Strach!... - szepnął Pentuer.
- Co za strach?... Odkryłem ja rzecz, której naprawdę będziecie się lękać... Ale o tym nie mów nikomu. Wiesz, w miesiącu Paofi (lipiec-sierpień) będziemy mieli zaćmienie słońca... w dzień zrobi się noc... I niech umrę śmiercią głodową, jeżeli chybiłem w rachunku bodaj o dwudziestą część godziny...
Pentuer dotknął amuletu, który miał na piersiach, i odmówił modlitwę. Potem rzekł:
- Czytałem w świętych księgach, że już nieraz, ku utrapieniu ludzi, robiła się noc w południe. Ale co to jest? nie rozumiem.
- Widzisz piramidy? - spytał nagle Menes wskazując ku pustyni.
- Widzę.
- A teraz postaw rękę przed oczyma... Widzisz piramidy?... Nie widzisz. Otóż zaćmienie słońca jest tym samym: między słońcem a nami staje księżyc, zasłania ojca światła i robi noc...
- I to stanie się u nas? - spytał Pentuer.
- W miesiącu Paofi. Pisałem o tym do faraona myśląc, że w zamian złoży jaką ofiarę dla naszej zaniedbanej świątyni. Ale on odczytawszy list wyśmiał mnie i kazał memu posłańcowi zanieść tę nowinę do Herhora...
- A Herhor?
- Dał nam trzydzieści miar jęczmienia. Ten jeden człowiek w Egipcie szanuje mądrość; ale młody faraon jest lekkomyślny.
- Nie bądź surowym dla niego, ojcze - wtrącił Pentuer. - Ramzes XIII chce poprawić dolę chłopów i rzemieślników: da im co siódmy dzień odpoczynek, zabroni bić ich bez sądu, a może obdaruje ziemią...
- A ja ci mówię, że on jest lekkoduch - odparł rozdrażniony Menes. - Dwa miesiące temu posłałem mu wielki plan ulżenia pracy chłopom i... także wyśmiał mnie!... To nieuk i pyszałek.
- Uprzedzasz się, ojcze... Ale powiedz mi twój plan, a może pomogę wykonać go.
- Plan!... - powtórzył starzec. - To już nie plan, ale rzecz...
Powstał z ławy i obaj z Pentuerem poszli do sadzawki w ogrodzie, nad którą stała altana doskonale zasłonięta pnącymi się roślinami.
W tym budynku znajdowało się wielkie koło osadzone na poziomej osi, z mnóstwem wiaderek na obwodzie. Menes wszedł wewnątrz koła i zaczął poruszać nogami. Koło obracało się, a wiaderka czerpały wodę z sadzawki i wlewały ją w koryto stojące wyżej.
- Ciekawy przyrząd! - rzekł Pentuer.
- Ale czy zgadniesz: co on może zrobić dla ludu egipskiego?
- Nie...
- Więc pomyśl, że to koło jest pięć albo i dziesięć razy większe i że w jego wnętrzu, zamiast człowieka, chodzi kilka par wołów...
- Coś... coś wydaje mi się - wtrącił Pentuer - ale jeszcze niedobrze rozumiem.
- A to takie proste! - odparł Menes. - Za pomocą tego koła woły lub konie mogłyby czerpać wodę z Nilu i wlewać ją do coraz wyżej leżących kanałów... W takim zaś wypadku pół miliona ludzi, którzy dziś pracują przy wiadrach, mogliby odpoczywać... Teraz widzisz, że mądrość więcej robi dla ludzkiego szczęścia aniżeli faraonowie.
Pentuer potrząsnął głową.
- Ileż by na to potrzeba drzewa - rzekł - ile wołów, ile paszy!... Zdaje mi się, ojcze, że twoje koło nie zastąpi siódmego dnia odpoczynku.
- Widzę - odpowiedział Menes wzruszając ramionami - że nie wyszły ci na pożytek dostojeństwa. Ale choć straciłeś bystrość, którą w tobie podziwiałem, pokażę ci jeszcze coś... Może kiedy znowu nawrócisz się do mądrości i gdy ja umrę, zechcesz pracować nad ulepszeniem i upowszechnieniem moich wynalazków.
Wrócili do pylonu, a Menes podłożył nieco paliwa pod miedziany kociołek. Rozdmuchał płomień i wkrótce woda zaczęła się gotować.
Z kociołka wychodziła pionowa rura zakryta ciężkim kamieniem. Gdy w kotle zasyczało, Menes rzekł:
- Stań w tej framudze i patrz...
Poruszył korbę przytwierdzoną do rury i - w jednej chwili ciężki kamień wyleciał w powietrze, a komnata napełniła się kłębami pary.
- Dziwo!... - krzyknął Pentuer. Lecz wnet uspokoiwszy się zapytał: - No, a ten kamień w czym poprawi byt ludu?
- Kamień w niczym - odpowiedział już zniecierpliwiony mędrzec. - Ale zaprawdę, powiadam ci, i o tym pamiętaj: przyjdzie czas, że koń i wół zastąpią pracę ludzką, a zaś gotująca się woda zastąpi konia i wołu.
- Ale co chłopom z tego przyjdzie? - nalegał Pentuer.
- Biada mi! - zawołał Menes chwytając się za głowę. - Nie wiem, zestarzałeś się czy zgłupiałeś, ale już chłopi zasłonili przed tobą cały świat, zaćmili ci umysł.
Tymczasem gdyby mędrcy mieli tylko chłopów na względzie, powinni by rzucić księgi i rachunki i zostać pastuchami!...
- Każda rzecz musi przynosić pożytek - wtrącił onieśmielony Pentuer.
- Wy, ludzie dworscy - rzekł z goryczą Menes - często posługujecie się dwoma miarami! Kiedy Fenicjanin przyniesie wam rubin lub szafir, nie pytacie, jaki z tego pożytek, lecz kupujecie klejnot i zamykacie go w skrzyni. Ale gdy mędrzec przyjdzie do was z wynalazkiem, który mógłby zmienić postać świata, zaraz pytacie: jaki z tego pożytek?... Widać strach was ogarnia, ażeby badacz nie zażądał garści jęczmienia za przedmiot, którego nie pojmuje wasz umysł.
- Gniewasz się, ojcze?... Czyliż chciałem zrobić tobie przykrość?...
- Nie gniewam się, lecz ubolewam. Jeszcze przed dwudziestoma laty było nas w tej świątyni pięciu pracujących nad odkryciem nowych tajemnic. Dziś zostałem ja sam i przez bogi! nie mogę znaleźć nie tylko następcy, ale nawet człowieka, który by mnie rozumiał.
- Z pewnością, ojcze, zostałbym tu do śmierci, aby poznać boskie twoje pomysły - rzekł Pentuer. - Powiedz jednak, czy mogę zamykać się dziś w świątyni, gdy ważą się losy państwa, szczęście ludu prostego - i gdy mój udział...
- Wpłynie na losy państwa i kilku milionów ludu?... - przerwał szyderczo Menes. - O wy, dorosłe dzieci w infułach i łańcuchach dostojników!... Dlatego że wolno wam zaczerpnąć wody z Nilu, zaraz wam się zdaje, że możecie powstrzymać przybór albo odpływ rzeki.
Zaprawdę, inaczej nie myśli owca, która idąc za stadem wyobraża sobie, że ona je popędza!
- Ależ pomyśl tylko, nauczycielu. Młody faraon ma serce pełne szlachetności, chce dać ludowi siódmy dzień wypoczynku, sprawiedliwy sąd, a nawet ziemię...
Menes potrząsnął głową.
- Wszystko to - mówił - są rzeczy znikome. Młodzi faraonowie starzeją się, a lud... Lud miał już nieraz siódmy dzień odpoczynku i ziemię, a potem je tracił... Ach, gdybyż tylko to zmieniło się!... Ileż od trzech tysięcy lat przesunęło się nad Egiptem dynastii i kapłanów, ile miast i świątyń upadło w gruzy, ba! nawet narosły nowe warstwy ziemi...
Wszystko zmieniło się z wyjątkiem tego, że dwa i dwa jest cztery, że trójkąt jest połową prostokąta, że księżyc może zakryć słońce, a gotująca się woda wyrzuca kamień w powietrze...
W znikomym świecie trwa i zostaje sama tylko mądrość. ł biada temu, kto dla rzeczy mijających jak obłoki opuszcza wiekuiste! Jego serce nigdy nie zazna spokoju, a umysł będzie kołysał się jak czółno podczas wichru.
- Bogowie mówią przez twoje usta, nauczycielu - odparł po namyśle Pentuer - ale zaledwo jeden człowiek na miliony może stać się ich naczyniem... I dobrze tak jest. Bo co by było, gdyby chłopi całe noce patrzyli w gwiazdy, żołnierze robili rachunki, a dostojnicy i faraon, zamiast rządzić, wyrzucali kamienie za pomocą gotującej się wody? Zanim księżyc raz obszedłby ziemię, wszyscy musieliby pomrzeć z głodu... Żadne też koło ani kociołek nie obroniłby kraju przed napadem barbarzyńców ani wymierzyłby sprawiedliwości pokrzywdzonym.
Więc - zakończył Pentuer - chociaż mądrość jest jak słońce, krew i oddech, nie możemy jednak wszyscy być mędrcami.