Gdybyśmy mieli, jak się należy, biografie wszystkich naszych znakomitych ludzi, w biografii tego niepospolitego człowieka, którego portretu - nie rozumiem dlaczego - żadna z naszych ilustracyj jeszcze nie podała, czytalibyśmy, że pierwsze nauki pobierał w Osłowicach, stołecznym mieście powiatu osłowickiego, w którym to powiecie leżała i Barania Głowa. W siedemnastym roku życia doszedł już młodociany Zołzikiewicz do klasy drugiej, a byłby również wcześnie doszedł i wyżej, gdyby nie to, że nagle nastały burzliwe czasy, które raz na zawsze przerwały jego ściśle naukową karierę. Uniesiony zwykłym młodości zapałem, pan Zołzikiewicz, którego zresztą jeszcze poprzednio prześladowała niesprawiedliwość procesorów, stanął na czele żywiej czujących kolegów, wyprawił kocią muzykę swym prześladowcom, podarł książki, połamał linię, pióra i porzuciwszy Minerwę udał się na pole Marsa i Bellony. Była to epoka w jego życiu, w której spodnie nosił nie na cholewach, ale w cholewach, i w której wyśpiewywał z zapałem, przepełnionym równie gorzką,jak straszną ironią: "O cześć wam, panowie magnaci! Życie obozowe, śpiewy, obłoki tytoniowego dymu, romantyczne przygody na kwaterach, na których młode dziewice, z krzyżykami na piersiach, na plecach, na głowach i Bóg wie nie gdzie, niczego nie żałowały dla "Ojczyzny i walecznych jej obrońców", życie takie - powiadam - harmonizowało z namiętną i burzliwą duszą młodego Zołzikiewicza. Znajdował w nim urzeczywistnienie owych marzeń, które nieraz, jeszcze dawniej, wstrząsały jego umysłem, gdy w klasie pod ławką czytał Rynalda Rynaldiniego i inne podobne utwory, kształcące serce. Rozwijające umysł i budzące wyobraźnię naszej młodzieży.
Ale życie to miało i swoje ciemne. a raczej ryzykowne strony. Wrząca odwaga zbyt unosiła Zołzikiewicza. Jak zaś unosiła go wysoko, niepodobna by prawie uwierzyć, gdyby nie to, że dziś jeszcze pokazują płot we Wrzeciądzy, którego najlepszy koń nie może przesadzić, a który pan Zołzikiewicz pewnej burzliwej nocy, uniesiony namiętnym pragnieniem zachowania się nadal dla obrony i szczęścia ojczyzny, przesadził jednym skokiem. Dziś, kiedy czasy te dawno już minęły, ile razy zdarzy się panu Zołzikiewiczowi być we Wrzeciądzy, spogląda na ów płot i sam sobie prawie nie wierząc myśli w duchu:,,Niech to diabli wezmą! Dziś bym już tego nie potrafił."
Po tym jednak nadludzkim czynie, o którym zresztą wspomniały i wydawane naówczas biuletyny, fortuna, która dotąd strzegła jak źrenicy w oku pleców pana Zołzikiewicza, uleciała nagle od niego, jak gdyby przerażona jego odwagą. Tydzień nawet nie upłynął od owego wypadku, gdy jednego poranku bohatersko narażane ustawicznie plecy pana Zołzikiewicza spotkały się- wprawdzie (dzięki Opatrzności, która zawsze wie, co czyni) nie z kulą lub z bagnetem, ale z pewnym innym, również prawie antylojalnym narzędziem uplecionym z byczej skóry i opatrzonym kawałkiem ołowiu na końcu, które to narzędzie zmieniło jak gdyby w rzeszoto niepokalaną dotąd skórę na krzyżu i łopatkach naszego sympatycznego bohatera.
Odtąd począł się w jego myślach i uczuciach zwrot stanowczy. Leżąc nosem na dół na prostym sienniku w baraniogłowskiej karczmie, po całych nocach bezsennych rozmyślał - rozmyślał, jak dawniej Ignacy Lojola- i doszedł wreszcie do przekonania, że każdy powinien służyć ogółowi taka bronią, jaką włada najlepiej; inteligencja więc powinna służyć głową, nie plecami, bo głowę ma nie każdy a plecy każdy, wiec oto nie potrzebnie swoje narażał. - Cóż mógł więcej zrobić dla ojczyzny na tej drodze którą postępował dotąd? Przeskoczyć znowu jaki płot? Nie! Dosyć było tego, który przeskoczył. - "Niechby tyko każdy przeskoczył taki" - myślał sobie. Rozlewać krew dalej ? A małoż to mu jej już uszło?! Nie! jeszcze raz nie! Ogółowi mógł teraz tylko dożyć na drodze wprost przeciwnej, pacyficznej, i inteligencją, alias wiedzą. Że zaś wiedział dużo, że wiedział coś prawie o każdym mieszkańcu powiatu osłowickiego, mógł więc w czasie pacyfikacji znakomite oddawać ogółowi usługi.
Jakoż wstąpił na tę nową drogę, usługi oddawał i idąc po tej nowej drodze doszedł aż do pisarstwa gminnego, a - jak to już słyszeliśmy - marzył nawet o podrewizorstwie.