- Spisy pójdą piorunom
- Wy oto patrzcie, żeby się pozbyć ze wsi ladaców.
- Bogać ich się tam pozbędzie!
- A ja wam mówię że naczelnik skarżył się, że w Baraniej Głowie lud niedobry. Na składkę, powiada, nic nie dali i piją. Burak, powiada, ludzi nie pilnuje, więc się też i na nim skrupi.
- Ba! dyć ja wiem - odrzekł wójt - że się wszystko na mnie krupi. Jak Rozalka Kowalicha zległa, sąd kazał jej dać dwadzieścia pięć, dlatego tylko, żeby na drugi raz pamiętała, że to, powiada, dziewce nieładno. Kto kazał? Ja? Nie ja, jeno sąd. A mnie do tego co? Niech ta sobie i wszystkie zlegną. Sąd kazał, a potem na mnie. "Czy to nie wiesz - powiada naczelnik - że teraz kara cielesna zniesiona! - i zara buch mię w pysk - że bić nie wolno nikogo?" - i znów mię w łeb. Taka już moja dola...
W tym miejscu krowa z łoskotem uderzyła o ścianę, że aż się kancelaria zatrzęsła. Wójt zawołał głosem pełnym goryczy;
- A hej, żeby cię wciornaści!
Pisarz, który przez ten czas siadł na stole, począł znów dłubać w nosie.
- Dobrze wam tak - rzekł - czemu się nie pilnujecie. Z tym piciem będzie tak samo. Jedna parszywa owca wszystkie zaraża. Albo to nie wiadomo, kto w Baraniej Głowie wszystkim dowodzi i ludzi ciąga do karczmy?
- Pewnikiem, że nie wiadomo, a co do picia: jenszy się też potrzebuje napić, jak się napracuje w polu.
- A ja wam mówię tylko to: jednego Rzepy się pozbyć i wszystko będzie dobrze.
- Cóż mu ta łeb urwę?
- Łba mu nie urwiecie, ale uraz spisy wojskowe. Ot, zapisać by go w listę, niechby pociągnął los, i basta
- Toćże on żeniaty i chłopaka ma już rocznego.
- A kto by tam wiedział. ()n by na skargę nie poszedł, a poszedłby, to by go i nie chcieli słuchać. W czasie branki nikt nie ma czasu.
- Oj, panie pisarzu! panie pisarzu! musi panu nie o pijaństwo chodzi, ino o Rzepową, a to tylu obraza boska.
- A wam co do tego? Wy patrzcie, ot, że i wasz syn ma dziewiętnaście lat i że takoż musi losować.
- Wiem ci ja o tym, ale ja jego nie dam. Jak nie będzie można inaczej, to i wykupię.
- O! kiedyście taki bogacz...
- Ma tam Pan Bóg u mnie trochę koprowiny, niewiela tego jest, ale może i wstrzyma.
- Óśmset rubli koprowiną będziecie płacić?
- A klej powiadam, że zapłacę, to choć i koprowiną zapłacę, a potem byle Pan Bóg pozwolił zostać wójtem, to przy jego najwyższej pomocy może mi się to ta w jakie dwa roki powróci.
- Powróci się albo i nie powróci. Ja też potrzebuję i wszystkiego wam nie oddam. Człowiek z edukacją zawsze ma większe wydatki niż drugi prosty; a jakbyśmy Rzepę zapisali na miejsce waszego syna, to i dla was byłaby oszczędność... ośmset rubli na drodze nie znaleźć.
- Wójt pomyślał chwilę. Nadzieja zaoszczędzenia tak znaczne sumy poczęła go łechtać i uśmiechać mu się przyjemnie.
- Ba ! - rzekł w końcu - zawdyk to nieprzezpieczna rzecz.
- Już to nie na waszej głowie.
- Tego to ja się i boję, że pańską głową się zrobi, a na mojej się skrupi.
- Jak sobie chcecie, to płaćcie ośmset rubli...
- Nie powiadam, żeby mi ta nie było żal..
- A! skoro myślicie, że się wam wróci, to czegoż żałować? Ale wy na swoje wójtostwo tak bardzo nie liczcie. Jeszcze na was wszystkiego nie wiedzą, ale żeby tylko wiedzieli to, co ja wiem...
- Dyć pan kancelaryjnego więcej bierze jak ja
- Nie o kancelaryjnym też mówię, ale o trochę dawniejszych czasach...
- A nie boję się! Co mi kazali, tom robił.
- No! Będziecie się tłumaczyć gdzie indziej.