W tej chwili pan Nowowiejski podniósł głowę i nadzwyczajne zdumienie odbiło się na jego obliczu.
- Dla Boga! co ja widzę! - rzekł.
Po czym wstał, poszedł wprost przed Mellechowicza i zakrzyknął:
- Azja! A ty tu co robisz, hultaju?!
I podniósł rękę chcąc chwycić za kołnierz Lipka, lecz ów wzburzył się w jednej chwili, jak gdyby kto garścią prochu w płomień cisnął, pobladł jak trup i chwyciwszy żelazną dłonią rękę Nowowiejskiego, rzekł:
- Nie znam waści! Coś za jeden?!
I odepchnął go silnie, aż pan Nowowiejski potoczył się na środek izby. Przez czas jakiś z wściekłości słowa nie mógł przemówić, lecz chwyciwszy dech począł krzyczeć:
- Mości komendancie! to mój człowiek, i do tego zbieg ! W moim domu od małego!... Hultaj! zapiera się! To mój człowiek! Ewa! kto to jest? gadaj!
- Azja! - rzekła, drżąc cała, panna Ewa.
Mellechowicz ani na nią spojrzał. Oczy wpił w pana Nowowiejskiego i łopocąc nozdrzami, patrzył w starego szlachcica z nieopisaną nienawiścią, ściskając ręką głownię noża. Przy czym od ruchu nozdrzy wąsy jego poczęły drgać, a spod tych wąsów przebłyskiwały białe kły, zupełnie jak u rozwścieczonego zwierza. Oficerowie stanęli kołem. Basia wyskoczyła na środek między Mellechowicza a Nowowiejskiego.
- Co to znaczy? - spytała marszcząc brwi.
Widok jej uspokoił nieco przeciwników.
- Panie komendancie - rzekł Nowowiejski -to znaczy, com rzekł: to jest mój człowiek imieniem Azja - i zbieg. Służąc z młodych lat wojskowo na Ukrainie, znalazłem go półżywego w stepie i przygarnąłem. To Tatarczuk. Chował się przez dwadzieścia lat w domu moim i uczył się razem z synem. Gdy syn uciekł, ów wyręczał mnie w gospodarstwie, póki mu się amorów z Ewuchą nie zachciało, co ja spostrzegłszy kazałem go wychłostać; on zasię potem zbiegł. Jak on się tu zwie?
- Mellechowicz!
- To sobie przybrał przezwisko. On zwie się Azja, nic więcej! Powiada, że mnie nie zna, ale ja go znam i Ewucha także.
- Dla Boga! - rzekła Basia - toż syn waszmościów wielekroć go u nas widział. Jakże go nie poznał?
- Syn mógł go nie poznać, bo gdy uciekł z domu, obaj mieli po piętnaście lat, a ten sześć jeszcze u mnie siedział, przez który czas odmienił się znacznie i dorósł, i wąsy mu wyrosły. Ale Ewucha wraz go poznała. Mości państwo, już też prędzej obywatelowi dacie wiarę niźli temu przybłędzie z Krymu!
- Pan Mellechowicz jest hetmańskim oficerem - rzekła Basia - nic nam do niego!
- Pozwól waść, że go wypytam. Audiatur et altera pars!- ozwał się mały rycerz.
Lecz pan Nowowiejski wpadł w złość.
- Pan Mellechowicz! Jaki on pan! mój pachoł, który się pod cudze nazwisko podszył. Jutro tego p a n a psiarkiem moim uczynię, pojutrze baty temu p a n u każę dać, i w tym sam hetman mi nie przeszkodzi, bom szlachcic i swoje prawa znam!
Na to pan Michał ruszył wąsikami i rzekł już ostrzej:
- A jam nie tylko szlachcic, ale i pułkownik, i moje prawa także znam. Człeka swojego prawem możesz waść dochodzić i do inkwizycji hetmańskiej się udać, ale rozkazuję tutaj ja, nikt inny!
Pan Nowowiejski pomiarkował się zaraz, wspomniawszy, że mówi nie tylko do komendanta, ale i do zwierzchnika własnego syna, a przy tym najsławniejszego w Rzeczypospolitej rycerza.
- Panie pułkowniku - rzekł łagodniejszym już tonem. - Jać go wbrew woli waszmościowej nie wezmę, jeno prawa swoje wywodzę, którym proszę, aby była wiara dana.
- Mellechowicz, co ty na to? - spytał Wołodyjowski.
Tatar wbił oczy w ziemię i milczał.
- Bo imię ci Azja, to wszyscy wiemy! - dodał Wołodyjowski.
- Co tu innych dowodów szukać! - rzekł Nowowiejski. - Jeśli to mój człowiek, to ryby ma siną farbą na piersiach wykłute!
Usłyszawszy to pan Nienaszyniec otworzył szeroko oczy i usta, następnie porwał się za głowę i zakrzyknął:
- Azja Tuhaj-bejowicz!
Wszystkie oczy zwróciły się na niego, ten zaś aż trząsł się cały, jakby wszystkie rany otworzyły mu się na nowo, i powtarzał:
- To mój jasyr! To Tuhaj-bejowicz! Na Boga! to on!
A młody Lipek podniósł dumnie głowę, powiódł swym żbiczym wzrokiem po zgromadzeniu i nagle rozerwawszy żupan na swej szerokiej piersi rzekł:
- Ot, ryby siną barwą wykłute!... Jam jest syn Tuhaj-beja!...
Rozdział XXVIII
Umilkli wszyscy, tak wielkie imię strasznego wojownika uczyniło wrażenie. Onże to przecie wespół z groźnym Chmielnickim całą Rzecząpospolitą potrząsał; on wylał morze krwi polskiej; on Ukrainę, Wołyń, Podole i ziemie halickie kopytami końskimi stratował, zamki i grody poburzył, wsie ogniem nawiedził, dziesiątki tysięcy ludzi w jasyr wziął. Syn takiego człowieka stał oto teraz przed zgromadzeniem w chreptiowskiej stanicy i mówił ludziom do oczu: “Ja mam sine ryby na piersiach, jam jest Azja, kość z kości Tuhaj-bejowej." Lecz taka była w ówczesnych ludziach cześć dla krwi znamienitej, iż mimo zgrozy, jaką imię przesławnego murzy musiało w duszy każdego żołnierza wywołać, Mellechowicz wyrósł w ich oczach, jakby całą wielkość ojcowską wziął w siebie.
Patrzyli więc na niego ze zdumieniem, a głównie niewiasty, dla których wszelka tajemnica największą stanowi ponętę; ów zaś, jakby i we własnych oczach przez wyznanie wyrósł, stał hardo, głowy nie spuszczał, i wreszcie rzekł:
- Ów szlachcic (tu wskazał na Nowowiejskiego) prawi, żem ja jego człek, a ja mu na to rzeknę, iż rodzic mój po lepszych grzbiecie na koń siadał. Prawdę zresztą mówi, żem u niego był, bom był, i pod jego puhą grzbiet mi krwią spłynął, czego nie zapomnę, tak mi dopomóż Bóg !... Mellechowiczem nazwałem się, żeby jego pościgu uniknąć. Ale teraz, choć mogłem do Krymu zbiec, tej ojczyźnie krwią i zdrowiem służę, więc niczyj ja, jeno hetmański. Mój ojciec chanom pokrewny i w Krymie bogactwa a rozkosze mię czekały; ja zaś tu zostałem we wzgardzie, bo tę ojczyznę miłuję i pana hetmana miłuję, i tych miłuję, którzy mi nigdy kontemptu nie okazali.