Hetman pisał, co następuje:
“Mój kochany i wielce mi miły Wołodyjowski! Że mi tak pilno wszystkie nowiny przysyłasz, za to i jać wdzięczności dochowam, i ojczyzna wdzięczna ci być powinna. Wojna pewna. Mam i skądinąd wieści, że na Kuczunkaurach stoi już potęga okrutna; z ordą będzie na trzysta tysięcy. Ordy ruszą lada chwila. O nic tak sułtanowi nie chodzi jako o Kamieniec. Zdrajcy Lipkowie wszystkie drogi Turkom pokażą i o Kamieńcu ich nauczą. Mam nadzieję, że owego żmiję Tuhaj-bejowicza Bóg wyda w twoje ręce albo Nowowiejskiego, nad którego krzywdą szczerze boleję. Quod attinet tego, abyś ty przy mnie był. Bóg widzi, jakobym rad, ale nie może to być. Pan jenerał podolski różną mi wprawdzie po elekcji życzliwość okazvwał, ja zaś najlepszego żołnierza chcę mu posłać, bo mi o ową opokę kamieniecką jako o źrenicę oka chodzi. Będzie tam siła ludzi, którzy raz albo dwa razy w życiu wojny zaznali, ale tak, jakoby ktoś osobliwszą potrawę niegdy jadł, którą potem całe życie wspomina; człowieka zaś, który by jej jako chleba powszedniego zażywał i doświadczoną radą mógł posłużyć - zbraknie albo jeśli tacy będą, to bez należytej powagi. Przeto ja ciebie tam posyłam, bo Ketling dobry żołnierz, ale mniej znany, na ciebie zaś tamtejsze obywatelstwo będzie miało oczy obrócone i tak myślę, że chociaż komenda ostanie przy kim innym, jednako co powiesz, tego chętnie posłuchają. Niebezpieczna to może być ta służba w Kamieńcu, wszelako my już do tego przywykli, że na owym deszczu mokniem, przed którym się inni chowają. Nam dość nagrody w sławie i wdzięcznej pamięci, ale główna rzecz ojczyzna, do której ratowania ekscytować cię nie potrzebuję."
List ten, czytany w gronie oficerów, wielkie uczynił wrażenie, bo wszyscy oni woleliby służyć w polu niźli w twierdzy. Wołodyjowski schylił głowę.
- Co myślisz, Michale? - spytał Zagłoba.
Ów zaś podniósł twarz, już uspokojoną, i odrzekł równie spokojnym głosem, jakby żadnego zawodu w nadziejach nie doznał:
- Pójdziem do Kamieńca... Co mam myśleć?
I mogło się zdawać, że nic innego nigdy nie postało mu w głowie.
Po chwili jednk ruszył wąsikami i rzekł:
- Hej! towarzysze mili, pójdziem do Kamieńca, ale go nie damy, chyba że sami polegniem!
- Chyba że polegniem! - powtórzyli oficerowie. - Raz człeku śmierć.
Pan Zagłoba milczał czas jakiś, wodząc oczyma po obecnych i widząc, że wszyscy czekają na to, co chce powiedzieć, nagle odsapnął i rzekł:
- Idę z wami. Niech diabeł porwie!