Basia uściskała z radości pana Zagłobę, mały zaś rycerz widząc, jak bardzo jej o to chodzi, rzekł:
- To pójdźmy do komnat.
I poszli. Lecz pokazało się, iż w komnatach pełno było kurzawy wapiennej, której naczyniły kule wstrząsając ścianami. Niepodobna w nich było wytrzymać, więc po niejakim czasie Basia z mężem wyszli na powrót ku murom i umieścili się w niszy po zamurowaniu starej bramy pozostałej.
Tam on siadł i wsparł się o mur, a ona przytuliła się do niego jak dziecko do matki. Noc była sierpniowa, ciepła i słodka. Księżyc oświecał srebrnym światłem wgłębienie, tak że twarze małego rycerza i Basi były skąpane w blasku. Poniżej, na podwórzu zamkowym, widać było uśpione kupy żołnierzy, a także i ciała zabitych podczas dziennej strzelaniny, bo nie znaleziono dotąd czasu na ich pogrzebanie. Ciche światło miesiąca pełzało po tych kupach, jakby ów samotnik niebieski chciał wiedzieć, kto śpi tylko ze znużenia, a kto już usnął snem wiecznym. Dalej rysowała się ściana głównej budowy zamkowej, od której padał czarny cień na połowę podwórza.
Z zewnątrz murów, gdzie między wyczółkami leżeli pocięci mieczami janczarowie, dochodziły głosy męskie. To ciurowie i ci z dragonów, którym łup milszy był od snu, obdzierali ciała poległych. Latarki ich migotały po pobojowisku na kształt czerwi świętojańskich. Niektórzy nawoływali się z cicha, a jeden śpiewał półgłosem pieśń słodką i nie licującą z zajęciem, któremu się w tej chwili oddawał:
Nic mi po śrebrze, nic mi po złocie,
Nic po chudobie-
Niech z głodu zamrę przy krzywym płocie,
Byle przy tobie!
Lecz po niejakim czasie ruch ów począł ustawać i nareszcie ustał zupełnie. Uczyniła się cisza, którą przerywały tylko dalekie odgłosy kilofów łamiących wciąż skałę i nawoływania straży na murach. Ta cisza, światło i noc przepyszna upoiły małego rycerza i Basię. Stało im się nie wiadomo dlaczego tęskno i trochę smutno, chociaż błogo. Baśka pierwsza podniosła oczy na męża i widząc, że ma źrenice otwarte, spytała:
- Michałku, nie śpisz?
- Aż dziwno, ale nic się nie chce.
- A dobrze ci tu jest?
- Dobrze. A tobie?
Baśka poczęła kręcić jasną główką.
- Oj, Michałku, tak dobrze, oj! oj! Słyszałeś, co ów tam śpiewał?
Tu powtórzyła ostatnie słowa piosenki:
Niech z głodu zamrę przy krzywym płocie,
Byle przy tobie!
Nastała chwila milczenia, którą przerwał mały rycerz:
- Baśka ! - rzekł - słuchaj no, Baśka !
- Co, Michałku?
- Bo prawdę rzekłszy, okrutnie nam dobrze ze sobą i tak myślę, że gdyby jedno z nas poległo, to by drugie bez miary tęskniło.
Basia doskonale zrozumiała, że mały rycerz mówiąc: “gdyby jedno z nas poległo" zamiast: “umarło" - siebie miał na myśli. Przyszło jej do głowy, że on może nie spodziewa się wyjść żywym z tego oblężenia, że chce ją oswoić z tym terminem, więc straszne przeczucie ścisnęło jej serce i złożywszy ręce rzekła:
- Michale, miej miłosierdzie nad sobą i nade mną!
Głos małego rycerza był nieco wzruszony, choć spokojny.
- A widzisz, Baśka, że nie masz słuszności - rzekł - bo tak wziąwszy tylko na rozum, cóż to jest to życie doczesne? Przez co tu kark kręcić? Komu tu będzie dostatkiem smakować szczęśliwość i kochanie, kiedy wszystko kruche jako zeschła gałęź, co?
Lecz Basia poczęła się trząść z płaczu i powtarzać:
- Nie chcę, nie chcę, nie chcę!
- Jak mi Bóg miły, tak nie masz słuszności - powtórzył mały rycerz.- Ot, uważasz, tam w górze, za onym cichym miesiącem, jest kraina wiekuistej szczęśliwości. O takiej to mi gadaj ! Kto się na tamtą lewadę dostanie, ten dopiero sobie odsapnie, jakby po długiej drodze - i pasie się spokojnie. Jak na mnie termin przyjdzie (a to przecie żołnierska rzecz), zaraz sobie powinnaś powiedzieć: “Nic to!" Po prostu powinnaś sobie powiedzieć:
“Michał odjechał, prawda, że daleko, dalej jak stąd na Litwę, ale nic to! Bo i ja za nim podążę." Baśka, no, cicho, nie płacz! Które pierwsze odjedzie, to drugiemu kwaterę przygotuje - i cała sprawa. Tu przyszło na niego jakby widzenie rzeczy przyszłych, bo oczy podniósł ku miesięcznemu blaskowi i tak dalej mówił:
- Co to doczesność! Dajmy, że ja już tam będę, aż tu ktoś puka do niebieskich podwoi. Święty Piotr otwiera; patrzę ja: kto? moja Baśka! Rety! o! to dopiero skoczę! o! to dopiero zakrzyknę! Miły Boże! słów w gębie brak! I nie będzie płakania, jeno wieczne wesele, i nie będzie pogan ni armat, ni min pod murami, jeno spokój i szczęśliwość! Ej, Baśka, pamiętaj: nic to!
- Michale, Michale! - powtarzała Basia.
I znowu nastała cisza, przerywana tylko odległym monotonnym dźwięczeniem kilofów.
Wreszcie Wołodyjowski ozwał się:
- Baśka, zmówimy sobie teraz pacierz.
I te dwie dusze, czyste jak łzy, poczęły się modlić. W miarę jak odmawiali pacierze, spływał na oboje spokój, a potem zmorzył ich sen i usnęli aż do pierwszego brzasku. Pan Wołodyjowski odprowadził następnie Basię, jeszcze przed “kindią" poranną, aż do mostu łączącego stary zamek z miastem, na odchodnym zaś rzekł jej:
- Pamiętaj, Baśka: nic to!