Z początku Hipolit Wielosławski jechał szerokim gościńcem, pełnym wybojów i wądołów, i na tej drodze nie mógł wypuścić Kasztana w bieg pełny. Cezary siedząc tyłem do konia, pierwszy raz oglądał krajobraz wybiegający niespodziewanie. Widoki pól wypadały przed jego oczy z dwu stron jako części nie łączące się ze sobą. Było to dziwne wrażenie podwójnej nowości i obcości, a jednak pełne powabu. Dzień był mglisty, zimny i senny. Pola już zupełnie puste. Tylko tam i sam, daleko widnieli jeszcze ludzie, którzy nad czymś pracowali. Plamy ich ruchome i ciemne przesuwały się po żółtych i szarych polach, po powierzchniach jakby odartych ze skóry, dookoła samotnych wozów. Kędyś daleko płonęło niewidzialne ognisko i siwy dym długą smugą we mgły przepływał.
- Dobijamy do szosy - rzekł Hipolit. - Teraz ruszymy. Czuj duch!
- Rozkaz!
Hipolit ujął Cezarego obiedwiema rękami pod łokcie w ten sposób, że się spletli nierozerwalnie. Linijka z nagła zaturkotała wbiegłszy na szosę kamienistą, kostropatą od śpiczastych krzemyków i granitów. Hipolit zaciął Kasztana raz, drugi i trzeci. Koń rzucił się naprzód i poszedł w pełny galop.
Linijka poczęła z warczącym hałasem miotać się od rowu do rowu, od pryzmy tłuczonego kamienia do pryzmy. Ten bieg wciąż jeszcze wzmagał się od siarczystych razów. Wreszcie przeszedł w skok szalony, co siły w biegunie. Cezary już nic nie widział. Cały jego wysiłek polegał na zachowaniu równowagi i utrzymaniu oparcia o plecy Hipolita. Koła wózka zdawały się nie dotykać ziemi, a zamiatały szosę w prawo i w lewo, coraz częstotliwiej furkocząc.
- Teraz uwaga! Pełny bieg! Full pace! - wrzasnął Hipolit. W istocie, nastał bieg tak pełny, że Baryka przymknął oczy. Czekał na katastrofę. Rad by był wydobyć ręce spod uścisku łokci Hipolita i w pełnym biegu zeskoczyć, lecz Wielosławski nie popuszczał swego pasażera. Krzyk jego, popędzający konia, stał się dziki i srogi. Bat jego świstał. Ta wariacka jazda trwała tak długo, że pasażer stracił wszelką nadzieję, żeby się kiedykolwiek skończyć mogła. Czuł zawrót głowy i mdłości.