Rzeczywiście jednak ten chorowity człowiek psuł sobie zdrowie żywiąc zupełną już wrogość i nosząc w sercu zemstę względem nowo powstałej Rzeczypospolitej Polskiej. Każde niepowodzenie, pośliźnięcie, klęska czy żywiołowe nieszczęście państwa i rządu polskiego jako całości, jako jestestwa politycznego i społecznego, budziło w piersi Lulka, w jego sercu radosny śmiech. On szczerze i pilnie czyhał na śmierć tego tworu, który stale nazywał “najreakcyjniejszym skirem ludzkości". To - o czym dowiadywał się od Baryki, na przykład o pracach Gajowca - nieciło w jego duszy zgryzotę śmiertelną, mękę serdeczną, astmę duchową, która podkopywała jego zdrowie fizyczne bardziej niż choroba sama. To mogło zaciemnić jego ideał, a w praktyce odwlec nieunikniony zgon Polski. Dla przyspieszenia zaś tego zgonu Lulek gotów był poświęcić swe mizerne zdrowie i niewesołe życie. Drżącymi rękami chwytał z rana gazety, żeby przecie wyczytać coś “pomyślnego", jakąś klęskę publiczną, jakieś załamanie się grube i głębokie, jakąś kompromitację wobec zagranicy, jakąś groźbę czyjąś, zapowiedź zniszczenia rzuconą przez angielskiego potentata lub niemieckiego eks-generała. Najtajniejszym i najszczerszym jego westchnieniem, pewnym rodzajem modlitwy, było hasło:
- Tylko przetrzymać do najprędszego końca tę “niepodległość", a wtedy jeszcze swobodniej pooddycham na świecie!
Trzeba przyznać, że w tych nastrojach nie było impulsu poddanego materialnie, z ręki do ręki, przez “ościenne mocarstwo". Lulek był ideowcem najczystszej wody. Żył w najautentyczniejszej biedzie i gotów był zmarnieć i zamrzeć w jakiejś pace za swoje pasje, sympatie i nienawiść. Lecz nikt go nie aresztował. Cierpienia jego wzmagały się, gdy słyszał lub czytał o powolnych, lecz stałych reformach, ulepszeniach, naprawach, o wprowadzeniu w życie małych zmian na lepsze. Poczytywał to za zbrodnie, większe od jawnych skoków ku reakcji. Owych “polepszycieli", oględnych “poprawiaczów", ostrożnych kunktatorów nienawidził z całej duszy. Nazywał to wszystko - “gajowszczyzna" - a do owej gajowszczyzny zaliczał całe partie czerwone i różowawe. Natomiast pałał uwielbieniem dla poczynań reformatorskich “sąsiedniego mocarstwa". Gdy czytał o srogich karach na kontrrewolucjonistów, o kaźniach setek tysięcy ludzi, o mordowaniu bez sądu i dziesiątkowaniu zakładników, bladł z rozkoszy. Ręce jego drżały wówczas i twarz promieniała jak od głębokiego natchnienia. Suchy kaszel zdawał się być nieustannym przytakiwaniem. Lulek nie tylko wtedy czuł, ale i działał w duchu - in partibus infidelium. Ponieważ specjalnie nie znosił wojska polskiego, gotów był zniszczyć ten kraj już tylko za sam jego “militaryzm". A nie mogąc nic poradzić na świeże objawy powodzenia tegoż “militaryzmu" w akcie odparcia najazdu bolszewickiego przez wojska polskie, “zmuszony był" szukać pomocy za granicą tego kraju. Lulek sztyftował wciąż tajne artykuły, istne raporty szkalujące do pism zagranicznych o kierunkach pokrewnych jego sposobowi myślenia. Cieszył się na swój sposób, gdy się dowiadywał, że nie on jeden osmarowuje grzeszną Polskę przed areopagiem “Europy".
Opowiadał Cezaremu, iż zna poetę, który posiada stałą pensję miesięczną - osiem dolarów - z redakcji pewnego pisma skrajnego za dostarczanie temuż pismu, drukowanemu w języku polskim, jedynie i wyłącznie wierszowanych paszkwilów na szefa reakcji polskiej, Ignacego Paderewskiego. Nie mniej straszliwie niż na polu militarnym przedstawiała się w opinii Lulka nieszczęsna Polska w dziele swej oświaty, sądownictwa, a nade wszystko w systemie więzień i stosowanych tam udręczeń. Natomiast Lulek nie miał wcale słów nagany dla uwięzionych podpalaczów prochowni, którzy wysadzili w powietrze nie tylko obiekty obronne polskiego “militaryzmu", lecz także domy i dzielnice przyległe, wraz z kobietami, dziećmi i niedołęgami - oraz dla ich popleczników, pomocników i instruktorów. Ci wszyscy nosili w jego ustach nazwę “przeciwników ideowych rządu burżuazyjnego w Polsce". Według jego opinii rząd polski nie miał prawa i nie powinien bronić się wobec swych “przeciwników ideowych", na napaść odpowiadać obezwładnieniem i karą, lecz winien był złożyć broń u ich stóp i w ogóle ustąpić z zajmowanych bezprawnie “siedlisk tyranii". Siedliska te powinny były niezwłocznie przejść w posiadanie “przeciwników ideowych" rządu polskiego. Oczywista rzecz, że Lulek nie stał po stronie Polski w walce jej z wojskami bolszewickimi.
I tutaj to zachodziło nieporozumienie między Lulkiem i Baryką. Cezary nie stał po stronie wojsk bolszewickich, które swego czasu pół Polski zalały. Zarówno w rzeczywistości, jak ideowo stał po stronie polskiej. Przeżył ogrom wzruszeń i uniesień wojennych, których nic mu odebrać nie mogło i nic nie mogło wpłynąć na ich zapomnienie. Lulek spostrzegł w rozmowach, że tej sprawy nie należy nawet poruszać, że przynajmniej na teraz nie ma żadnej szansy wykorzenienia z pamięci ucznia wzruszeń “rycerskich". Toteż omijał tę materię. Ogólnie tylko zwalczał barbarzyński nacjonalizm, wyolbrzymianie czynów różnych historycznych postaci, tę, jak mówił, specyficznie polską, przewlekłą i wyniszczającą malarię dusz - historyzm - oparty przede wszystkim na rozgłaszaniu i rozmazywaniu sposobami sztuki mniemanych i rzekomych zasług polskiego militaryzmu.