Zimowy ranek - wichrzy się i śnieży;
Wallenrod leci śród wichrów i śniegów,
Zaledwie stanął u jeziora brzegów,
Woła i mieczem bije w ściany wieży.
<<Aldono - woła - żyjemy, Aldono!
Twój miły wraca, wypełnione śluby,
Oni zginęli, wszystko wypełniono>>.
PUSTELNICA
<<Alf? to głos jego? Mój Alfie, mój luby,
Jakże? już pokój? ty powracasz zdrowo?
Już nie pojedziesz?>> -
KONRAD
<<O! na miłość Boga,
O nic nie pytaj; słuchaj, moja droga,
Słuchaj i pilnie zważaj każde słowo.
Oni zginęli, - widzisz te pożary?
Widzisz? - to Litwa w kraju Niemców broi;
Przez lat sto Zakon ran swych nie wygoi.
Trafiłem w serce stugłowej poczwary;
Strawione skarby, źródła ich potęgi,
Zgorzały miasta, morze krwi wyciekło;
Jam to uczynił, dopełnił przysięgi,
Straszniejszej zemsty nie wymyśli piekło.
Ja więcej nie chcę, wszak jestem człowiekiem!
Zdrady mię nudzą, niezdolny do bitwy,
Już dosyć zemsty, - i Niemcy są ludzie.
Bóg mię oświecił, ja powracam z Litwy,
Ja owe miejsca, twój zamek widziałem.
Kowieński. zamek - już tytko ruiny;
Odwracam oczy, przelatuję czwałem,
Biegę do owej, do naszej doliny.
Wszystko jak dawniej! też laski, te kwiaty;
Wszystko, jak było owego wieczora,
Gdyśmy dolinę żegnali przed laty.
Ach! mnie się zdało, że to było wczora!
Kamień, pamiętasz ów kamień wyniosły,
Co niegdyś naszych przechadzek był celem? -
Stoi dotychczas, tylko mchem zarosły,
Ledwiem go dostrzegł, osłoniony zielem.
Wyrwałem zielska, obmyłem go łzami;
Siedzenie z darni, gdzie po letnim znoju
Lubiłaś spocząć między jaworami;
Źródło, gdziem szukał dla ciebie napoju;
Jam wszystko znalazł, obejrzał, obchodził.
Nawet twój mały chłodnik zostawiono,
Com go suchymi wierzbami ogrodził.
Te suche wierzby, jaki cud, Aldona!
Dawniej mą ręką wbite w piasek suchy,
Dziś ich nie poznasz, dzisiaj piękne drzewa
I liście na nich wiosenne powiewa,
I młodych kwiatów unoszą się puchy.
Ach! na ten widok pociecha nieznana,
Przeczucie szczęścia serce ożywiło;
Całując wierzby padłem na kolana,
Boże mój - rzekłem - aby się spełniła!
Obyśmy, w strony ojczyste wróceni,
Kiedy litewską zamieszkamy rolę,
Odżyli znowu! niech i naszą dolę
Znowu nadziei listek zazieleni!
<<Tak, wróćmy, pozwól! mam w Zakonie władzę,
Każę otworzyć - lecz po co rozkazy?
Gdyby ta brama była tysiąc razy
Twardszą od stali, wybiję, wysadzę;
Tam cię, o luba! ku naszej dolinie,
Tam poprowadzę, poniosę na ręku
Lub dalej pójdziem; są w Litwie pustynie,
Są głuche cienie białowieskich lasów,
Kędy nie słychać obcej broni szczęku
Ani dumnego zwyciężcy hałasów,
Ni zwyciężonych braci naszych jęku.
Tam, w środku cichej, pasterskiej zagrody,
Na twoim ręku; u twojego łona
Zapomnę, że są na świecie narody,
Że jest świat jakiś - będziem żyć dla siebie.
Wróć, powiedz, pozwól!>> - Milczała Aldona,
Konrad umilknął, czekał odpowiedzi.
Wtem krwawa jutrznia błysnęła na niebie:
<<Aldono, przebóg! ranek nas uprzedzi,
Zbudzą się ludzie i straż nas zatrzyma;
Aldono!>> - wołał, drżał z niecierpliwości,
Głosu nie stało, błagał ją oczyma
I załamane ręce wzniósł do góry,
Padł na kolana i żebrząc litości,
Objął, całował zimnej wieży mury.
<<Nie, już po czasie - rzekła smutnym głosem,
Ale spokojnym - Bóg mi doda siły,
On mię zasłoni przed ostatnim ciosem.
Kiedym tu weszła, przysięgłam na progu
Nie zstąpić z wieży, chyba do mogiły.
Walczyłam z sobą; dziś i ty, mój miły,
I ty mi dajesz pomoc przeciw Bogu.
Chcesz wrócić na świat; kogo? - nędzną marę!
Pomyśl, ach, pomyśl, jeżeli szalona
Dam się namówić; rzucę tę pieczarę
I z uniesieniem padnę w twe ramiona,
A ty nie poznasz, ty mię nie powitasz,
Odwrócisz oczy i z trwogą zapytasz:
“Ten straszny upiór jestże to Aldona?"
I będziesz szukał w zagasłej źrenicy
I w twarzy, która... ach! myśl sama razi...
Nie, niechaj nigdy nędza pustelnicy
Pięknej Aldony oblicza nie kazi.
<<Ja sama - wyznam - daruj, mój kochany,
Ilekroć księżyc żywszym światłem błyska,
Gdy słyszę głos twój, kryję się za ściany,
Ja cię, mój drogi, nie chcę widzieć z bliska.
Ty może dzisiaj już nie jesteś taki,
Jakim bywałeś, pamiętasz, przed laty,
Gdyś wjechał w zamek z naszymi orszaki;
Lecz dotąd w moim zachowałeś łonie
llTeż same oczy, twarz, postawę, szaty.
Tak motyl piękny, gdy w bursztyn utonie,
Na wieki całą zachowuje postać.
Alfie, nam lepiej takimi pozostać;
Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemi
Złączym się znowu ale nie na ziemi.
<<Doliny piękne zastawmy szczęśliwym;
Ja lubię moję kamienną zaciszę,
Mnie dosyć szczęścia, gdy cię widzę żywym,
Gdy miły głos twój co wieczora słyszę.
I w tej zaciszy można, Alfie drogi,
Można by wszystkie cierpienia osłodzić;
Porzuć już zdrady, mordy i pożogi,
Staraj się częściej i raniej przychodzić.
<<Gdybyś - posłuchaj - wokoło równiny
Chłodnik podobny owemu zasadził
I twoje wierzby kochane sprowadził,
I kwiaty; nawet ów kamień z doliny;
Niech czasem dziatki z pobliskiego sioła
Bawią się między ojczystymi drzewy,
Ojczyste w wianek uplatają zioła;
Niechaj litewskie powtarzają śpiewy.
Piosnka ojczysta pomaga dumaniu
I sny sprowadza o Litwie i tobie;
A potem, potem, po moim skonaniu,
Niech przyśpiewują i na Alfa grobie>>.
Alf już nie słyszał, on po dzikim brzegu
Błądził bez celu, bez myśli, bez chęci.
Tam góra lodu, tam puszcza go nęci,
W dzikich widokach i w naglonym biegu
Znajdował jakąś ulgę - utrudzenie.
Ciężko mu, duszno śród zimowej słoty;
Zerwał płaszcz, pancerz, roztargał odzienie
I z piersi zrzucił wszystko - prócz zgryzoty.
Już rankiem trafił na miejskie okopy,
Ujrzał cień jakiś, zatrzymał się, bada...
Cień krąży dalej i z cichymi stopy
Wionął po śniegu, w okapach przepada,
Głos tylko słychać: - <<Biada, biada, biada!>>
Alf na ten odgłos zbudził się i zdumiał,
Pomyślił chwilę - i wszystko zrozumiał.
Dobywa miecza i na różne strony
Zwraca się, śledzi niespokojnym okiem;
Pusto dokoła, tylko przez zagony
Śnieg leciał kłębem, wiatr północny szumiał;
Spójrzy ku brzegom, staje rozrzewniony;
Na koniec wolnym, chwiejącym się krokiem
Wraca się znowu pod wieżę Aldony.
Dostrzegł ją z dala; jeszcze w oknie była.
<<Dzień dobry! - krzyknął - przez tyle lat z sobą
Tylkośmy nocną widzieli się dobą;
Teraz dzień dobry - jaka wróżba miła!
Pierwszy dzień dobry - po latach tak wielu.
Zgadnij, dlaczego przychodzę tak rano?>> -
ALDONA
<<Nie chcę zgadywać, bądź zdrów, przyjacielu,
Już nazbyt światło, gdyby cię poznano...
Przestań namawiać - bądź zdrów, do wieczora,
Wyniść nie mogę, nie chcę>>.
ALF
<<Już nie pora!
Wiesz, o co proszę? - zrzuć jaką gałązkę -
Nie, kwiat, ów nie masz, więc nitkę z odzieży
l Albo z twojego warkocza zawiązkę,
Albo kamyczek ze ścian twojej wieży.
Chcę dzisiaj - jutra nie każdemu dożyć -
Chcę na pamiątkę mieć jaki dar świeży,
Który dziś jeszcze był na twoim łonie,
Na którym jeszcze świeża łezka płonie.
Chcę go przed śmiercią na mym sercu złożyć,
Chcę go ostatnim pożegnać wyrazem;
Mam zginąć wkrótce, nagle; zgińmy razem.
Widzisz tę bliską, przedmiejską strzelnicę,
Tam będę mieszkał; dla znaku, co ranek
Wywieszę czarną chustkę na krużganek,
Co wieczór lampę u kraty zaświecę;
Tam wiecznie patrzaj: jeśli chustkę zrzucę,
Jeżeli lampa przed wieczorem skona,
Zamknij twe okno - może już nie wrócę.
<<Bądź zdrowa!>> - Odszedł i zniknął. Aldona
Jeszcze pogląda, zwieszona u kraty;
Ranek przeminął, słońce zachodziło,
A długo jeszcze w oknie widać było
Jej białe, z wiatrem igrające szaty
I wyciągnięte ku ziemi ramiona.