- Biedna? bez posagu? - zapytał po krótkiej chwili.
- Pięć tysięcy ma na procencie u pana Benedykta. Cóż to za posag... Wcale posagu żadnego nie ma... a dumna przy tym jak księżniczka i zła jak szerszeń.
- Zauważyłem to właśnie przed chwilą...
Ironiczny trochę uśmiech przebiegł mu po cienkich ustach.
- Z temperamentem dziewczyna... - dodał.
Kirło swymi błyszczącymi, świdrującymi oczkami uważnie mu w twarz popatrzał.
- Ej, nie zapalaj się pan tak prędko! - z wyraźnym niezadowoleniem zawołał. - Temperament! temperament! Był, ale już wywietrzał.
Czarne, wąskie brwi młodego pana silniej niż zwykle drgnęły, a drgnienie to udzieliło się czołu i przebiegło skórę czaszki, aż pod przerzedzonymi i ufryzowanymi włosami. Zupełnie jednak obojętnym a nawet żartobliwym głosem zapytał:
- Cóż tam takiego było?
Kirło znowu filuternym stał się.
- Pamiętasz pan Zygmunta Korczyńskiego, tego malarza, którego spotkaliśmy u Darzeckich?
- Pamiętam, wcale przyzwoity człowiek i podobno nie bez talentu... Żona jego ładna, mała blondynka... Cóż więc?
- No... on i panna Justyna...
- Romans? - dorzucił pan.
- I jaki! - wybuchnął Kirło.
- Już z żonatym?
- Ale gdzie tam! od dzieciństwa prawie... jak zwykle pomiędzy kuzynami...
- A! dlaczegóż więc?...
- Dlaczego nie pobrali się? Ależ i mowy o tym być nie mogło... Familia... i on sam...