- Przepraszam pana - zaczął głosem prawdziwie młodzieńczym i trochę więcej niż wypadało podniesionym - ale tak chciałbym wiedzieć, jakie reformy i urządzenia wprowadzić pan zamierza w swojej Wołowszczyźnie. Słyszałem, że są to dobra bardzo zaniedbane, i jak dowiedziałem się, że pan w nich sam zamieszkałeś, ucieszyłem się nadzwyczajnie. Tak cieszyłem się, doprawdy, że będę miał przyjemność poznać pana, i tak obiecywałem sobie obszernie o tym z panem pomówić... że... że nie mogłem sobie odmówić...
Przed kilku godzinami młodziutki syn gospodarstwa został przez ojca swego tym z gości, którzy go jeszcze nie znali, przedstawionym; wiedząc więc, kim był ten, kto go teraz z widocznym połączeniem żarliwości z nieśmiałością napastował, Różyc uśmiechnął się uprzejmie i po chwili wahania odpowiedział:
- Bardzo mi przyjemnie i chciałbym prawdziwie życzenie pańskie spełnić... tylko... tylko że o wprowadzeniu reform czy ulepszeń w Wołowszczyźnie dotąd nie pomyślałem...
Szczere, naiwne, głębokie zdziwienie odbiło się na ruchliwej i wyrazistej twarzy studenta.
- Jak to!... - zaczął - a ja myślałem, że właśnie tacy ludzie jak pan, młodzi i możni... dawać muszą inicjatywę... przykład... naukę...
- Ależ ja wcale nie jestem już młodym! - z silnym drganiem czoła i trochę przykrym śmiechem zawołał Różyc.
- Quand on a mangé un million, on se sent un siécle sur le dos, n'est-ce pas? - z trochą koleżeńskiej poufałości szepnął do Różyca hrabia.
Ale młodziutki Witold Korczyński na przerwy te nie zważał i mówił znowu:
- Mnie to, widzi pan, niezmiernie interesuje... Od dwóch lat nie byłem w domu, bo w przeszłym roku ojciec pozwolił mi spędzić wakacje na praktyce agronomicznej w pewnych wielkich i wzorowo zagospodarowanych dobrach... Teraz skończyłem W szkole kurs drugi i mam już niejakie wyobrażenie o tym, jak być powinno, wiedząc dobrze skądinąd, jak w naszych stronach jest... Mnie się zdaje, że jest bardzo źle pod każdym względem i że panowie powinniście ogromnie wziąść się do pracy i nad ziemią, i nad ludem, aby...
- Widziu - z pewnym zakłopotaniem do stryjecznego brata przemówił Zygmunt - głowę masz tak napełnioną teoriami, że wygłaszać je potrzebujesz zawsze i wszędzie... Jest to zwykłą cechą pierwszej młodości...
- Naturalnie - prostując się i głowę podnosząc przerwał Witold, a z oczu posypały się mu iskry - i nie obraziłeś mię wcale, Zygmuncie, przypominając, że jestem bardzo młody. Ty zresztą także młodym jesteś i nie masz prawa usypiać na swych malarskich laurach. Cóż byś, na przykład, odpowiedział mi, gdybym cię zapytał: jak w twoich Osowcach stoi lud wiejski... tak... na przykład... pod względem oświaty... moralności; ekonomicznego bytu?...
- Odpowiedziałbym, że stoi on pod tymi wszystkimi względami jak najgorzej... - z niedbałym uśmiechem odparł Zygmunt.
- I ty o tym możesz tak lekceważąco mówić! I panowie możecie tak obojętnie względem Lego się zachowywać! - oburzył się chłopak i znowu zwrócił się do Różyca. - Mnie się zdaje, że pan chyba inaczej myślisz o tym niż Zygmuś... on tak był wychowany... zresztą... artysta! Ale pan pewnie zechcesz zstąpić do klas niższych, tak długo zaniedbanych, a którym wszystkie idee naszych czasów przyznają prawo...
- Mój Widziu - z widocznym już znudzeniem przerwał znowu Zygmunt - idee czasu są rzeczą bardzo piękną...
- I szanowną - z uśmiechem dorzucił hrabia.
- Ale spytaj się swego ojca, w jakie położenie popadł był kiedyś, kiedy to zamierzał zstępować... dźwigać...
Witold zarumienił się jak zmieszana dziewczyna, spuścił oczy i wyjąkał:
- Mój ojciec... nie jest dość możnym... nie posiada może dość środków...
Widocznie ta wzmianka o ojcu sprawiła mu przykrość, wnet jednak z odrodzoną żarliwością zwrócił się do Różyca:
- Ale pan... - zaczął.
Tu przecież głos młody także, choć trochę grubszy od jego głosu, przerwał mu wykrzyknikiem:
- Witold ma słuszność, zupełną słuszność! Któż, jeśli nie panowie, powinien naprawiać błędy starszych, a nam młodszym drogi torować?... Gniew przejmuje, kiedy przybywając z szerokiego świata widzimy, jak wszystko zastojowi okropnie ulega. Gospodarstwa rutyniczne albo zrujnowane, ziemia z rąk waszych ucieka, lud dziczeje, a nikt ani palcem nie poruszy, aby cokolwiek podnieść... udoskonalić...