- Słyszałam, jak o tym w kuchni mówił twój lokaj, i przyznam ci się, że zła jestem na ciebie za to ciągłe podjeżdżanie do Korczyna...
- Naprzód nie ciągłe, bo byłem dotąd zaledwie kilka razy, a potem, czegóż zła jesteś?
- Wiesz o tym dobrze - sarknęła.
- Łaj mię więc - odpowiedział - pozwalam i nawet proszę. Ale cóż ja temu winien jestem, że panna Justyna bardzo mi się podoba?
- Otóż to! - zawołała - dla ciebie i tobie podobnych jedna jest tylko ważna rzecz na świecie: podoba się albo się nie podoba. Zresztą nic.
- Masz słuszność - odrzekł.
- Ale na koniec - Ż coraz większą irytacją wołała - z czego ona, na nieszczęście swoje, tak bardzo ci się podobała? Przystojna jest, to prawda, ale tysiąc piękniejszych widziałeś pewno na świecie. Kokietką nie jest...
- Otóż to - potwierdził Różyc.
- Edukowali ją wprawdzie krewni, ale znowu ta edukacja nie jest tak bardzo świetną...
- Otóż to - powtórzył.
- Szczególniej od tej swojej historii z Zygmuntem Korczyńskim zrobiła się bardzo poważna, nie stroi się, nie zaleca do mężczyzn, nie szczebiocze...
- Otóż to - raz jeszcze wymówił.
- Więc cóż? Wy tam przecież na świecie do wcale innych kobiet przywykliście i dla wcale innych głowy tracicie!
Przestał jeść konfitury, których prędko zjadł bardzo,wiele, i o poręcz kanapy plecy opierając z na wpół żartobliwą, a na wpół szczerą powagą mówić zaczął:
- Przede wszystkim masz wiedzieć, że takie kryształowe, jak ty, osoby, wcale się na takich rzeczach nie znają. My tylko, wiesz? nicponie, wiemy dobrze, dlaczego do tej lub tej kobiety pociąg czujemy... Rozumiesz? pociąg, czyli instynkt, który daje nam wiedzieć, że z tą właśnie kobietą wychylić możemy w pełnym tego słowa znaczeniu kielich rozkoszy... Otóż i rumienisz się teraz jak pensjonarka... Ah! ah! cóż to za boska rzecz taki rumieniec na twarzy matki pięciorga dzieci!
Rumieniła się istotnie, po swojemu, dziewiczo płomiennym i świeżym rumieńcem, ale przezwyciężając zawstydzenie poważnie rzekła:
- Nic nie szkodzi. Mów wszystko. Chcę wiedzieć, co myślisz o Justynie...
- Zatem - mówił dalej - na pierwszym miejscu stoi tu pociąg czy, jaśniej dla ciebie wyrażając się, sympatia. Do panny Justyny uczułem od razu sympatię... wyznaję nawet, że bardzo, bardzo żywą... Masz słuszność, że wiele, wiele piękniejszych kobiet znałem na świecie i nawet... zdrowie i majątek na całopalenie przed nimi składałem... Ale w tym kontraście czarnych włosów i szarych oczu, jaki się znajduje u panny Justyny, w jej kibici, ruchach etc., etc. jest coś... coś takiego, słowem... ale passons, ty tego nie zrozumiesz... ta dziewczyna ma temperament, upewniam cię, ma nawet wiele temperamentu...
- Passons! - powtórzyła Kirłowa - cóż dalej?
- Dalej jest to właśnie, co przed chwilą wyliczyłaś. Kokietek, szczebiotek, histeryczek, prawdziwych i fałszywych księżniczek miałem dosyć, zanadto; toujours des perdrix nie było nigdy dewizą moją. Dla zmiany widać, zacząłem przepadać za zdrowiem ciała i duszy czego najlepszym dowodem jest ta admiracja i te rzetelne ·przywiązanie, które dla ciebie, kuzynko, powziąłem.
Parę razy zdjął swe binokle i znowu nimi oczy zasłonił. Znowu też machinalnie zaczął jeść konfitury. Nagle przerywając sobie jedzenie zaczął:
- Dziś, na przykład, siedziałem obok niej przy obiedzie. Dopóki dawałem jej to i owo do zrozumienia, okazywała się chmurną i odporną, prawie nie odzywała się, nie patrzała na mnie. Zmieniłem taktykę i zacząłem z tonu obiektywnego... ożywiła się natychmiast i rozmawiała bardzo przyjemnie. Opowiadała mi o naturze otaczającej Korczyn, o jakimś parowie nadniemeńskim i wcale pięknym przywiązanym do niego podaniu ludowym... w taki sposób, że byłem... byłem prawdziwie zajęty, Bardzo, bardzo jest rozsądną i kiedy mówi o takich rzeczach, które ją zajmują, ma takie ogniki w oczach i coś takiego w układzie ust... Tylko...szturmem jej wziąść nie można... Dyplomacji cnota potrzebuje... i jest to jedyną jej przywarą, a zarazem i najsilniejszą ponętą...
Kirłowa była tak zamyśloną, że ostatnich słów krewnego zdawała się nie słyszeć. Nagle podniosła głowę i tonem takim, jakby znakomitego odkrycia dokonywała, rzekła:
- Kuzynie! jeżeli Justyna tak bardzo ci się podoba, ożeń się z nią...
Różyc rękę z łyżeczką na stół opuścił, binokle zwykłym sobie prędkim ruchem w dół pociągnął, wpółzdumionym a wpółprzerażonym wzrokiem na krewną popatrzył i śmiechem wybuchnął.
- Wyborny pomysł, kuzynko, wyborny, nieoceniony1- wołał. - Toż bym dopiero niespodziankę urządził światu i samemu sobie! A papa Orzelski? Czy ja bym tę chińską figurkę na kominku u siebie postawił? A francuszczyzna panny Justyny, entre nous, dość kulawa? Gdyby się oko w oko spotkała z moją księżną ciocią, chybaby biedna ciotka śmiertelnego ataku spazmów dostała...
Śmiejąc się jeszcze dodał:
- Pomysł twój, kuzynko, świadczy o doskonałej dobroci twego serca i zupełnej zarazem nieznajomości świata... W takich amfibiach, jak panna Justyna, kochać się bardzo można, ale żenić się z nimi - impossible..
- Amfibie!- zawoła Kirłowa - kobietę do żaby przyrównywać!...
- Naturalnie - przerwał Różyc - Sama pomyśl: urodzona i nie urodzona, wychowana i nie wychowana, biedna i nie biedna... słowem, nie wiedzieć kto...
Z błyszczącymi od gniewu oczami Kirłowa zapytała:
- Więc po cóż jeździsz do Korczyna?
- Bo mnie ta niespodziewana dla mnie samego sympatia ożywia trochę, podnieca, i doprawdy, zjawiła się ona bardzo w porę, kiedym już zwątpił o wszelkich urokach życia...
- Ale jakiż koniec? - uparcie zapytywała kobieta.
- Moja kuzynko - odpowiedział - za mało jestem filozofem, abym myślał o końcu każdej rzeczy...Advienne ce que pourra.... I chwila przyjemności do pogardzenia nie jest...
Kirłowa z wielką powagą i stanowczością rzekła:
- Nic z tego nie będzie, mój drogi. Justyna nie da się zbałamucić Przeszła już ona przez smutne doświadczenie, znam dobrze jej charakter i sposób myślenia...
Słuchał z zajęciem; czoło i brwi mu drgały.
- Znasz ją dobrze? jesteś pewną tego, co mówisz?
- Najpewniejszą.
Zamyślił się, ręką powiódł po czole, źrenice mu zaszły wyrazem dalekiego jakiegoś marzenia, Kirłowej zdawało się, że westchnął.
- Ale ty, kuzynie, naprawdę zajęty jesteś Justyną ! - zawołała.
- O ile jeszcze mogę być czymkolwiek albo kimkolwiek zajętym. Wyznam ci, że sam się dziwię.., Ale niepodobne do przewidzenia są kaprysy serca czy tam wyobraźni...
- Więc ożeń się z nią! - nie dbając jakby o wszystko, co przed chwilą mówił, zaczęła znowu.
Ale przerwało jej otworzenie się drzwi od sieni i głos Rózi, który zawołał: