-Widzę, kuzynko, że przyjazdem swoim sprawiam ci zawsze kłopot, i to mię martwi... Będę w tym wypadku, o! tylko w tym wypadku, lepszym od ciebie, bo zupełnie otwartym, i poproszę, abyś mię szczerzej uważała za krewnego swego, przed którym nie czuje się potrzeby ani ukrywać czegokolwiek, ani czegokolwiek się wstydzić... Dobrze, kuzyneczko? Proszę powiedzieć, że tak nadal będzie. Dobrze?...
Rękę jej ciągle w dłoniach swych trzymając mówił to z tak serdecznym połączeniem żartu i czułości, że Kirłowa, uradowana i ujęta, znowu po brzegi włosów zarumieniona, ręce jego mocno ściskała.
- Dziękuję ci, Teosiu - zaczęła - bardzo dobry jesteś... a1e ja, widzisz; znam dawne przyzwyczajenia moje, których nigdy pozbyć się nie mogę...
- Niechże ci więc te przyzwyczajenia brużdżą w stosunkach z innymi, ale nie ze mną - żywiej niż zwykle zawołał Różyc - Zresztą - dodał - powinnaś wiedzieć, że tyle już widziałem i zaznałem wszelkiego rodzaju zbytków, że mię największe bogactwa zadziwić nie mogą. Gdybyś była taką, jakimi zwykle bywają kobiety bogate, mniej bym się czuł do ciebie pociągniętym...
Zupełnie już ośmielona, z figlarnym błyskiem oczu, który zdradzał, że kiedyś, w pierwszej może młodości, zalotność zupełnie obcą jej nie była, zauważyła:
- Lubisz rozmaitość, kuzynku, i temu to widać względy twe zawdzięczam!
Siadając obok niej na kanapie z uśmiechem odpowiedział:
- Jestem, moja droga kuzynko, wielkim nicdobrego, który choruje od objedzenia się marcepanami i z uszanowaniem spogląda na ch1eb razowy...
- O! - śmiejąc się zawołała - bardzo trafne nazwanie dla siebie wymyśliłeś! Trzeba rzeczywiście być wielkim nicdobrego, aby tak ślicznie urządzić się ze wszystkim...
- Otóż to - potwierdził - otóż tak obchodź się ze mną zawsze! Jesteś jedyną w świecie osobą, która mi w oczy gorzkie prawdy mówi. Z początku mię tym zdziwiłaś, a potem zachwyciłaś. Chciałbym, abyś mię więcej jeszcze łajała. To coś na kształt uczucia owych dawnych pokutników, którym się zdawało, że za każdym uderzeniem dyscypliny jeden grzech spadał im z pleców...
- Gdyby wszystkie twoje grzechy z pleców ci zrzucić, trzeba by ręki silniejszej niż moja - zaśmiała się jeszcze.
Śmiech jej przecież, z początku swobodny i trochę rubaszny, topniał w żalu, który napełnił jej oczy. Wzięła rękę krewnego i patrząc mu w twarz zapytała:
- Cóż? jakże? czy nie chorowałeś bardzo w tych czasach? może już obejrzałeś swoje majątki? A z tym okropnym przyzwyczajeniem... wiesz! co słychać? Może choć trochę starasz się przezwyciężać?...
Różyc uśmiechał się niedbale, ale zarazem i przyjaźnie
- Tyle mi na raz pytań zadałaś, moja droga spowiedniczko - rzekł - że nie wiem, na co wpierw odpowiadać. Nie chorowałem gorzej niż zwykle, ponieważ jedyną chorobą moją jest nieopisana apatia, mam się trochę lepiej, bo znalazłem coś, co mię w ostatnich czasach trochę podniecać zaczęło. Majątków swoich nie tylko jeszcze nie obejrzałem, ale mię sama myśl o tych oględzinach w rozpacz wprawia. Wiesz dobrze dlaczego. Lenistwo nieprzezwyciężone, zupełne do podobnych rzeczy i ludzi nieprzyzwyczajenie, na koniec i może najbardziej wieczne i nieodparte pytanie: po co?
- Na koniec i najbardziej - z żywością przerwała - to twoje dziwne, okropne, z paskudnego tego świata, w którym żyłeś, przywiezione przyzwyczajenie...
Zaśmiał się głośno.
Kirłowa brwi zmarszczyła, energicznie jednak ściśniętą ręką o dłoń drugiej uderzając zawołała:
- Śmiej się, ile chcesz, a ja zawsze powiem, że to jest jakaś niesłychana i niewidziana okropność... Już nasi chłopi lepsi, co się po prostu wódką upijają...
- Niesłychana i niewidziana rzecz dla ciebie, moja kuzynko, i dla was wszystkich w odludnych kątach żyjących, ale na szerokim świecie rozpowszechnia się to bardzo, staje się prawie epidemicznym...
Bystro zmęczonymi oczami na niego popatrzała:
- Czy nie mogłeś uniknąć tej epidemii? Skąd ją wziąłeś? Nigdyś mi jeszcze o tym nie mówił.
- Bardzo prosto - odpowiedział. - Pojedynkowałem się i byłem raniony w taki sposób, że cierpiałem okropnie... Z początku zadawano mi znaczne dozy narkotyku tego dla zmniejszenia bólów, a potem przywykłem... Jedyne to już dla mnie wyjście, przez które uciekam od ciężkiej nudy, od upadku sił i może jeszcze od... od czegoś podobnego do rozpaczy!
Przykrył binoklami oczy, w których przebiegły gorączkowe błyski. Ona słuchała go ze zdziwieniem i ciszej jak wprzódy wymówiła:
- Pojedynkowałeś się! Jezus, Maria! I to więc prawda, że pojedynkowałeś się! Z kim? o co?
Z ostrym, nerwowym śmiechem odrzucił plecy na tylną poręcz kanapy. Po drgającym czole i dokoła śmiejących się ust przebiegła n1u błyskawica cynizmu, gdy odpowiedział:
- Z kim? mniejsza o to! O co? wiesz? o ścierkę!
Kirłowa obie dłonie do głowy podniosła.
- A niechże diabli wezmą ten wasz wielki świat, na którym rosną takie szkaradztwa i takie trucizny! Wolę już ja być głupią parafianką, gęsią, owcą, a takiego wielkiego świata nie znać!
- I masz słuszność - krótko rzekł Różyc.
Słowa te z prostotą wymówione ułagodziły ją w mgnieniu oka. Z powagą jednak mówić zaczęła:
- Ponieważ, kuzynie, zwierzyłeś się przede mną ze wszystkim, uważałabym się za podłą, gdybym ci pobłażała i przytakiwała...
Urwała i zmieszała się trochę, bo uczuła nagle, że w mowę jej wplątywać się zaczęły wyrażenia grube i które dla siebie za niewłaściwe uważała. Tych wyrażeń i pewnych szorstkich dźwięków głosu nabrała w ciągłej styczności ze służbą, z parobkami, z robotnikami, a tak przy tym była żywą, że uniknąć ich nie mogła wtedy nawet, kiedy tego chciała najbardziej.
- Jak wprzódy w swoim domu, tak teraz w swojej mowie coś nieeleganckiego spostrzegłaś, prawda?- zapytał przybyły.
Zarumieniła się znowu trochę, ale wnet od siebie myśl odwracając, z zamyśleniem wymówiła:
- Dziwna rzecz! Jesteś jednak i dobry, i rozumny...To tak zupełnie wygląda, jakby w jednym człowieku było dwóch ludzi...
Różyc w rękę ją pocałował,
- Powiedziałaś jak filozof. Widzisz, to ta dwoistość jest kluczem do odgadywania wielu na świecie zagadek...
Splotła ręce na kolanach i kołysała głową w obie strony.
- Wiesz co, kuzynie? -- zaczęła - zdaje mi się, że byłbyś daleko szczęśliwszym, gdybyś się takim bogatym nie urodził.