- Słyszałeś pan nowinę? - zapytał siadając na brzegu stołu, przy którym uczył się malec.
- Nu - odparł Mendel - co mnie po nowinów? Jak ona będzie dobra, to ona i wtedy będzie dobra, kiedy ona nie będzie nowina, a jak zła, nu, to na co ja ją słuchać mam?
Podobno Żydów mają bić - rzekł tłusty zegarmistrz kiwając nogą w wyciętym trzewiku z błyszczącą stalową sprzączką.
Stary Mendel zamrugał kilka razy nerwowo, koło ust przebiegło mu nagle drgnięcie. Wnet opamiętał się jednak i przybrawszy. ton jowialnej dobroduszności rzekł:
- Żydów? Jakich Żydów? Jeśli tych, co uni złodzieje są co uni ludzi krzywdzą, co uni po drogach rozbójstwo robią, co uni z tego biednego skórę ciągną, nu to czemu nie? Ja sam pójdę ich bić!
- Ale nie! - roześmiał się zegarmistrz. - Wszystkich Żydów...
W siwych źrenicach Mendla zapalił się błysk nagły. Przygasił go jednak wpółspuszczoną powieką i niby obojętnie zapytał:
- Nu, za co oni mają wszystkich Żydów bić?
- A za cóż by? - odrzucił swobodnie zegarmistrz. - Za to, że Żydy!
- Nu - rzekł Mendel mrużąc siwe oczy - a czemu uni do lasa nie idą i nie biją brzeziny za ta, że brzezina, albo jedliny za to, że jedlina?.
- Cha! elha! - roześmiał się zegarmistrz - każdy Żyd ma swoje wykręty! Przecie ta jedlina i ta brzezina to nasze, w naszym lesie, z naszego gruntu wyrosła!
Mendel aż się zachłysnął, tak mu odpowiedź na usta nagle wykipiała. Pochylił się nieco ku zegarmistrzowi i głęboko zajrzał mu w oczy.
- Nu, a. ja z czego wyrósł? A ja z jakiego gruntu wyrósł? Pan dobrodziej mnie dawno zna? Dwadzieścia i siedem lat mnie pan dobrodziej zna! Czy ja tu przyszedł jak do karczmy? Zjadł, wypił i nie zapłacił? Nu, ja tu nie przyszedł jak do karczmy! Ja tu tak w to miasto urósł jak ta brzezina w lesie! Zjadł ja tu kawałek chleba, prawda jest. Wypił też wody, i to prawda jest. Ale za tego chleba i za tej wody ja zapłacił. Czym ja zapłacił? Pan dobrodziej chce wiedzieć, czym ja zapłacił?
Wyciągnął przed siebie obie spracowane, wyschłe i żylaste ręce
- Nu - zawołał z pewną porywczością w głosie - ja tymi dziesięciu palcami zapłacił! Pan dobrodziej widzi te ręce?
Znów się pochylił i trząsł chudymi rękami przed blyszczącą twarzą zegarmistrza.
- Nu, to takie ręce są, co ten chleb i te wode próżno do gęby nie nosiły! To takie ręce są, co się pokrzywiły od noża, od obcęgów,, od śruby, od młota. Tu, ja nimi zapłacił za każdy kęs chleba i za każdy kubek wody, co ja tu jadł i wypił. Ja jeszcze i te oczy przyłożył, co już dobrze patrzeć nie chcą, tego grzbietu, co nie chce już prosty być, i te nogi, co nie chcą mnie już nosić!
Zegarmistrz słuchał obojętnie, bawiąc się dewizką. Żyd sam się roznamiętniał swą mową.
- Nu, a gdzie ta zapłata moja jest? Ta zapłata moja jest w szkole u ćlzieci, u tych paniczów, u te panienki, co się uczą na książke, co piszą na kajetu, nu. Una i w kościół jest, jak tam z książkami ludzie idą... Nu, una i u wielmożnego proboszcza jest, bo ja i jemu oprawiał książki, niech un zdrowy żyje!
Tu uchylił jarmułki, a potem dodał: ·
- Moja zapłata w dobrych rękach jest!
- Tak się to mówi - odparł dyplomatycznie zegarmistrz - ale Żyd zawsze Żydem!..
Nowe iskry zagorzały w oczach starego introligatora.
- Nu, a czym un ma być? Niemcem ma być? Francuzem ma być?.. Może un koniem ma być? Nu, ho psem un już dawno się zrobił, to un już jest!
- Nie o to chodzi! - rzekł patetycznie zegarmistrz. - Chodzi,o to, żeby nie był on obcym!..
- O to chodzi? - odparł Żyd przechylając się w tył i cofając łokcie. - Nu, tn niech mi tak od razu pan dobrodziej powiada! To jest mądre słowo! Ja lubię słyszeć mądre słowo! Mądre słowo to jest jak ojciec i jak matka człowiekowi. Nu, ja za, mądre słowo to bym milę drogi szedł. Jak ja mądre słowo usłyszę, to mnie za chleb star czy. Jakby ja wielki bogacz był, wielki bankier, nu, to ja by za każde mądre słowo dukata dał. Pan dobrodziej powiada, co by Żyd nie był obcy. Nu, i já tak samo powiadam. Czemu nie? Niech un nie będzie obcy. Na co un obcy ma być, na co ma obcym się robić, kiedy un i tak swój? Pan dobrodziej myśli, co jak tu deszcz pada, to un Żyda nie moczy, bo Żyd obcy? Albo może pan dobrodziej myśli, co jak tu wiatr wieje, to un piaskiem nie sypie W oczy temu Żydowi, bo Żyd obcy? Albo może pan dobrodziej myśli, że jak ta cegła z dachu ĺleci, to una Żyda ominie, bo un obcy? Nu, to ja panu dobrodziejowi powinien, że una jego nie ominie. I wiatr jego nie ominie, i deszcz jego nie ominie! Patrz pan dobrodziej na moje włosy, na moje brode... Uny siwe są, uny białe są... Eo to znaczy? To zna czy, co uny dużo rzeczy widziały i dużo rzeczy pamiętają. To ja panu dobrodziejowi powiem, co une widziały wielgie ognie i wielgi pożar, i wielgie pioruny na to miasto bić, a tego, co by od te ognie i od ten pożar, i od te pioruny Żydy były uwolnione, to uny tego nie widziały! Nu, a jak noc jest na miasto, to una i na Żydów jest, to i na Żydów wtedy nie ma słońce!
Odetchnął głęboko, ciężko.
- Pan dobrodziej na zabawy chodzi? Pan dobrodziej na tańce bywa?
Gruby zegarmistrz skinął głową i zakołysał się na stole, brzęcąc dewizką.
Pochlebiało mu to, że introligator uważa go za człowieka światowego i mogącego jeszcze zabawiać się tańcami.
Żyd gorejącymi oczyma patrzył w jego twarz płaską, ozdobiona szerokim, mięsistym nasem.
- A srnutku swego, swego kłopotu pan dobrodziej ma?
Zegarmistrz podniósł bŕwi przebierając mińę niezdecydowx>ana. Właściwie pragnął się on okazać wyższym nad podobne drobnostki jak kłapot i smutek, ale że nie, wiedział, do czego 2yd zmierza, mil czał więc dyplomatycznie.
Stary introligator odpowiedzi też.nie czekał, tylko mówił dalej głosem wezbranym, pełnym:
- Nu, jak pan dobrodziej na tańce bywa i swego smutku też ma, to panu dobrodziejowi wiadomo jest, że się ludzie do. tańca, do wesołości zejdą i po wesołości się rozejdą, i nic. Ale jak te ludzie do smutku się zejdą, jak się uni do płakania zejdą, nu, to już nie jest nic. To już ten jeden temu drugiemu bratem się zrobił, bo już ich ten smutek jednym płaszczem nakrył. To ja panu dobrodziejowi po wiem, co ja w to miasto więcej rzeczy widział do smutku niż do tańca i że ten płaszcz to bardzo duży jest. Ajaj, jaki un duży... Un wszystkich nakrył, i ze Żydami też!
Odwrócił się bokiem i spojrzał za siebie w okno.
- Mój panie Mendel - rzekł zegarmistrz tonem wyższości. Gada się to tak i owak; ale każdy Żyd byle pieniądze miał..
Stary introligator nie dał mu dokończyć, ale podniósłszy rękę trząsł nią, jakby cię od natrętnego owada opędzał.
- Niech mi pan dobrodziej nie powie te mowe! To jest mowa od wszystkich głupie ludzie. Jakby Żydowi pieniądz za wszystko miał być, to by jemu Pan Bóg od razu kieszeń w skórę zrobił, abo i dwie. A jak jemu Pan Bóg kieszeń W skórę nie zrobił, nu, to na to, że Żydowi pieniądz tyle ma być, co i każdemu.
- Ma być! - zawołał triumfalnie zegarmistrz p nosząc tłusty podbródek i muskając się po nim. - Ale nie jest! W tym sęk, że nie jest..
Uśmiechnął się Mendel współsmętnie, a wpółfiluternie.
- A ja panu dobrodziejowi powiem, co tam właśnie sęka nie ma tylko jest dziure. Ajaj, jakie dziure!
Spoważniał nagle i kiwał głową patrząc w ziemię.
- Pan dobrodziej myśli, co ja te dziure nie widzę. Ja ją widzę. Że una się zrobić mogła, to jest źle, ale że una dotąd nie załatana jest, to jeszcze gorzej. b V te dziure to dużo mocy wpada, i w słabość się obraca. I dużo rozumu wpada, a w głupstwo się obraca. I dużo dobroci wpada, a w złość się obraca... Chce mi pan dobro dziej wierzyć? Te dziure to nie Żydki zaczęły pierwsze drzeć. Nu że uni ją potem darli, to ja wiem, to ja nie skłamię, nie powiem, że nie! Ale najpierw to ją zaczęła drzeć zapomniałość na to, co wszystkie ludzie od jednego Boga stworzone są.
Złożył dwa pierwsze palce w ręku, jakby tabakę brał, a wystawi wszy mały dodawał tym gestem precyzji dowodzeniu swemu.
- To była pierwsza nitka, co tam w to miejsce pękła. Nu, tak jedni zaczęli do siebie ciągnąć, a drudzy znów do siebie i tak się już dalej rwało. Pan dobrodziej powiada, co dla Żyda pieniądz wszystko jest Nu, niech i tak będzie! A wie pan dobrodziej czemu? Nie wie pan dobrodziej? Pan dobrodziej myśli, temu, że Żydki chytre są? To się pan dobrodziej myli. Pan dobrodziej zna ten słup na Ujazdów? Nu, pan dobrodziej się śmieje! To tam na ten słup położony będzie honor i mądrość, i wielga sławność. i wielgie herby, i wielga familia, i wielgie urzędy, i pieniądze też, nu, to jeden wlizie na słup po ten hunor, a drugi po te mądrość, a trzeci po te herby, a czwarty po te sławność, a i taki się znajdzie, co po te pieniądze wlizie, choć insze rzeczy przy nich są. Ale jak ten słup położone będą tylko pieniądze, a nie będzie ani hunoru, ani sławności, ani mądrości, to po co ludzie będą na ten słup liźć? Jak pan dobrodziej myśli? Po pieniądze uni będą liźć i po co więcej. A te z dołu, co się przypatrują, to będą krzyczeć: “Ajaj, jaki to chytry naród, po pieniądze tylko lizie, pieniądze u niego wszystko!" A im kto mniejszy będzie albo na głębszym dołu stał, to mniej widzieć będzie, a głośniej jeszcze krzyczeć. A tylko te wysokie ludzie,.te na górze stojące widzieć będą, co na ten słup nic innego położone nie jest i tym, co po to lizą, co tam położone jest, nie będą się dziwowali, a krzyczeć to úni też nie będą. Co na nasz słup leży? Pieniądze tylko leżą, tak my po pieniądze idziem. Ale to nie jest pierwsze złe. Pierwsze złe to jest takie, co dwa słupy są i co po nich nierówne rzeczy leżą.
- Jeszcze by! - roześmiał się impertynencko zegarmistrz.
- W teorii zresztą; dodał poważniej - masz pan może i słuszność. Ale w praktyce inaczej to się okazuje. Was, Żydów, lęgnie się jak tej szarańczy, a zawsze to żywioł cudzy...
Stary introligator znów zamrugał nerwowo razy kilka i znów siwe swoje oczy w połowie rzęsami przysłonił.
- Mądry człowiek, choćby w garści dwa kamienie miał i trzy choćby miał, to tylko jednym w psa ciska. A pan dobrodziej dwoma kamieniami od razu cisnął na starego Żyda... Ale to nic nie szkodzi. Ja ten jeden podniosę i ten drugi też podniosę. Mój grzbiet już się sam do ziemi schyla...
Musnął dwa razy białą swą brodę i pomyślawszy chwilkę rzekł:
- Pan dobrodziej wie, jak ja się nazywam? Nu, ja się nazywam Mendel Gdański. Że ja się Mendel nazywam, to przez to, co nas było dzieci czternaście, a ja się piętnasty urodził, tu, na Stare Miasto, w te wąskie uliczke, zara za te żółte kamienice, gdzie apteka. Pan dobrodziej wie? Nu, jak ja się tam urodził, to nas było dzieci piętnaście, cały mendel. Przez to ja się Mendel nazywam. Czy nas ojciec nieboszczyk potopić miał? Nie miał nas potopić! Raz, że się un Pana Boga bał, a drugi raz, że un te swoje piętnaście dzieci tak kochał, że jak ·matka przyniosła śledź, to un tylko główkę sobie urwał, a całego śledzia to dzieciom dał, co by się najadły, co by nie były głodne. Tak ich kochał.
Zachłysnął się. Poczerwieniał, oczy mu się zapaliły nagłym przypomnieniem. Wnet się jednak pohamował i mówił dalej z jowialnym uśmiechem, w którym gorzką ironię dostrzec było można.
- Ale ja, Mendel, wiedział, co mendlowi całemu źle na świecie, tak sam już tylko pół tuzina dzieci miał, a moja córka, Lija, nu, una tylko jednego syna miała i od boleści wielkiej umarła. Żeby ona żyła, a sześć synów miała, a patrzyła, na co ja patrzę, nu; to una by sześć razy od boleści umierać musiała!
Mówił szybko, coraz szybciej, głosem namiętnie przyciszonym, pochylając się ku zegarmistrzowi i przenikając go pałającym wzrokiem. Po chwili wyprostował się, wciągnął w starą pierś głęboki, ciężki oddech i uśmiechnąwszy się smętnie, rzekł:
- To już my go nie nazywali Mendel, to już my go nazwali Jakub.
- Kubuś, pójdź tu! -, zawołał, jakby pierwszy raz przypominając sobie obecność chłopca. A gdy malec wstał ze stołka i szastnąwszy buciętami przed zegarmistrzem, do dziada się przytulił, stary po głaskał go po głowie i rzekł:
- Kubuś to takie imię, co. go i pan dobrodziej, na ten przypadek, godnemu synkowi może dać. To jest takie imię, co to jak na tym sądzie króla Salomona niech nie będzie ani mnie, ani tobie: To dobre imię jest! Po te imię to jak po te kładke przejdą ludzie z te nie dobre czasy do te dobre czasy, kiedy jeden drugiemu nie będzie liczył w domu, dużo ma kołyski... Bo w te dużo kołyski dużo pracy jest i dużo głodu jest, i dużo mogiłki też... I nie na tym mądrość jest, co by mało ludzi było, ale na tym mądrość jest, co by uni dużo dobrego zrobili, dużo ziemi obsiali, dużo obkopali, dużo obsadzili. Co by uni dużo przemysłowców mieli, dużo rozumu się uczyli, dużo dobroci znali w sercu jeden dla drugiego. Mnie jeden stary chłop powiadał, co jak bocian więcej dzieci ma; niż ich wyżywić może; to je dno albo dwa z gniazda zruci. Tak niech już pan dobrodziej kłopotu o to nie ma. To i nad ludźmi taka moc musi być, co te gęby, liczy i te ziarna w kłosie też...
Trząsł siwą brodą, coraz silniej tuląc malca do swego boku..
- Nu, ja nie tylko nazywam się Mendel, ja jeszcze nazywam się Gdański. Nu, co to jest Gdański? To taki człowiek albo taka rzecz co z Gdańska pochodząca jest... Pan dobrodziej wie?.. Wódka gdańska jest i kufer gdański jest, i szafa gdańska jest... tak uny gdańskie mogą być, tak ja jestem Gdański. Nie jestem paryski, ani nie jestem wiedeński, ani nie jestem berliński - jestem Gdański. Pan dobrodziej powiada, co ja cudzy. Nu, jak to może być? Jak ja Gdański, to ja cudzy? Tak pan dobrodziej powiada? Czy to tam już wyschła Wisła? Czy tratwy tam nie idą od nasze miasto? Czy tam te łapciuchy nasze flisy już nie są?.. To już wszystko cudze?.. To pan dobrodziej taki hojny? Nu, szkoda, co ja przód nie wiedział o tym, co pan dobrodziej taki hojny, bo ja bym poprosił pana dobrodzieja choć o połowę sklepu, choć o połowę te wszystkie zegarki, co tam są...
Zegarmistrz śmiał się i chwytał za boki.
- A niechże pana nie znam! A toś pan wywiódł sztukę, że i Bosko lepiej nie potrafi! Że Gdański, to już swój! Cha! cha! cha!...
Stary Żyd kiwał głową i uśmiechał się także. Filuteria sofisty błyszczała mu w oczach, ale uśmiech był gorzki, kolący...
-Mendel Gdański i Jakub Gdański - rzekł po chwili z powagą zwracając się do wnuka i jakby przekazując mu dostojność swojego nazwiska i swojej tradycji.
- Nu, co un jest ten Mendel Gdański? Un Żyd jest, w to miasto urodzony jest, w to miasto un żyje, ze swojej pracy, w to miasto ma grób ojca swego i matki swojej, i żony swojej, i córki swojej. Un i sam w to miasto kości swoje położy.
Nu; co un jest ten Kubuś Gdański? - ciągnął dalej, odsunąwszy od siebie chłopca na środek izby na długość swej ręki i nie puszczając jego ramienia.
- Nu, un uczeń jest. Un w szkole siedzi, w ławkę przy swoich kolegi, un siedzi, w książkę patrzy, pisze, uczy się. Nu, na co un się uczy? Un się na to uczy, co by rozum miał. Nu, czy un ten rozum gdzie poniesie, jak un go będzie miał? Un go nigdzie nie poniesie, w obce miejsce. Un go nie poniesie do wody utopić ani do ognia spalić, ani do ziemi zakopać. Un tu mądry będzie, na ten kraj, na to miasto będzie rozum miał. To będzie w ten kraj cały rozum, co by bez niego był; i jeszcze ten rozum będzie w ten kraj, co un go Kubuś będzie miał. Czy pan dobrodziej myśli, co to będzie zadość? Za dużo? Nu, pan dobrodziej takie głupstwo nie może myśleć. Nu, a jak un rozum będzie miał, to un będzie wiedział takich rzeczy, jakie ja nie wiem i pan dobrodziej nie wic. Un może i to będzie wiedział, co wszyscy ludzie dzieci są od jednego Ojca i co wszyscy ludzie kochać się mają jak te bracia...
Przyciągnął do siebie na powrót chłopca, a objąwszy jego szyję pochylił się do zegarmistrza i szepnął:
- Bo to delikatne dziecko jest... sierota jest... bardzo miętkiego serca...
Pogłaskał chłopca po twarzy·i dodał:
- Idź, kochanku, połóż się spać, bo jutro do szkoły pójdziesz.
Malec znów szastnął buciętami przed zegarmistrzem, dziada rękę do ust przycisnął i zniknął za pąsową firanką dzielącą izbę od małej alkowy.
Stary Żyd łysnął oczami raz i drugi, zachłysnął się; unosząc brodę spytał:
- Nu, z przeproszeniem pana dobrodzieja, kto to powiadał, co Żydów mają bić? Ja się przy to dziecko pytać nie chciał; żeby go broń Boże nie przestraszyć, bo to bardzo delikatne dziecko jest, ale teraz to ja się pana dobrodzieja o to beż urazy spytam..
Uśmiechał się pochlebnie, ujmująco, siwe jego oczy patrzyły z przymileniem.
Zegarmistrz, zbity nieco z tropu poprzednimi wywodami Żydá, natychmiast uczuł swoją przewagę.
- Powiadają... - bąknął niedbale, wydymając wargi.
- Nu, kto powiada? - pytał Żyd, a oczy już z aksamitnych stawały się ostre, kłujące.
- Ludzie powiadają... - bąknął tym samym tonem zegarmistrz.
Stary Żyd odskoczył nagle na dwa kroki, ze zwinnością, której by się nikt w nim nié domyślał. Wzrok jego pałał, wargi parskały, głowę postawił jak kozieł.
- Ludzie?... Ludzie powiadają? - pytał głosem syczącym, w co raz wyższe wpadającym tony. - Ludzie?..
I za każdym wymówionym wyrazem pochylał się coraz bardziej naprzód, przysiadał niemal.
Zegarmistrz patrzył obojętnie, bawiąc się dewizką i kiwając nogą w trzewiku. Uważał jednak, że ta postawa Żyda jest wobec niego niewłaściwą i śmieszną.
- Cóż to pana tak dziwi? - zapytał chłodno.
Ale stary introligator już się uspokoił. Rozpatrywał się, ręce wparł w biodra, brodę wyrzucił do góry, oczy zmrużył.
- Pan dobrodziej się myli - rzekł. - Ludzie tego nie powiadają. To powiada wódka, to powiada szynk, to powiada złość i głupota, to powiada zły wiatr, co wieje.
Wzniósł rękę i machnął wzgardliwie.
- Niech pan dobrodziej śpi spokojnie. I ja będę spokojnie spał, ż to dziecko będzie spokojnie spało! Nasze miasto bardzo dużo smutku ma i bardzo dużo ciemności, i bardzo dużo nieszczęścia, ale na nasze miasto jeszcze to nie przyszło, co by się w nim ludzie gryźli jak psy. O to może pan dobrodziej spokojny być!