I pociągnąwszy za sobą chłopca, mimo hałaśliwych protestów zebranych, do okna podszedł, oba jego skrzydła pchnięciem ręki otworzył i stanął w nim w rozpiętym kaftanie, w skórzanym fartuchu, z trzęsącą się brodą białą, z głową wysoko wzniesioną, tuląc do swego boku małego gimnazistę w szkolnej bluzie, którego wielkie oczy otwierały się coraz szerzej, utkwione w wyjący motłoch.
Widok był tak przejmujący, że kobiety szlochać zaczęły.
Spostrzegła stojącego w oknie Żyda uliczna zgraja i omijając pozostałe kramy rzuciła się ku niemu.
Tę heroiczną odwagę starca wzięto za zniewagę, za urągowisko. Tu już nie szukano, czy jest do wytoczenia jaka beczka pełna octu, okowity, jaka paka towarów do rozbicia, jaka pierzyna do rozdarcia, jaki kosz do stłuczenia. Tu wybuchła ta dzika żądza pastwienia się; ten instynkt okrucieństwa, który przyczajony w jednostce, jak pożar opanowywa zbiegowisko, ciżbę...
Jeszcze nie dobiegli pod okno, kiedy kamień rzucony z póśrodka tłumu trafił w głowę chłopca Malec krzyknął, kobiety rzuciły się ku niemu. Żyd puścił ramię dziecka, nie obejrzał się nawet, ale podniósłszy obie ręce wysoko ponad wyjący motłoch wzrok utkwił i szeptał zbielałym usty:
- Adonai! Adonai!... - a wielkie łzy toczyły się po jego zbrużdżonej twarzy.
W tej chwili był to prawdziwy Gaon, co znaczy: wysoki, wzniosły.